Opowiadanie pisane w dniach od 17-25 sierpnia 2008 r.
Pierwszy.
Moje oczy nie chcą krzyczeć. Pamiętam, jak to powiedziałaś, a ja nie znalazłem ironii w twoim nieobecnym wzroku.
Chciałem poczuć to spojrzenie, o którym tyle razy słyszałem i tak bardzo do niego tęskniłem. Wzrok pełen ciepła, wykluczający istnienie wszystkiego innego gdziekolwiek. Prosty, nie uciekający, trafiający wprost w to małe okienko, tę zapomnianą szczelinę, której nikt nie mógł dotąd znaleźć. Ty też nie mogłaś.
Przygryzałem wargi, żeby nie płakać, kiedy po omacku jej szukałaś. Nie było zakochanego wzroku, ani oczu mówiących „cieszę się, że cię widzę”, ani zachwytu nad mokrym bukietem polnych kwiatów.
Nie miałem sił prosić cię o więcej, ty nie mogłaś zrobić nic więcej. Wszystko było nie tak.
Nie chciałem tak mówić, ale czułem, że to słychać w moim głosie. Kto powiedział, że będzie dobrze? Wiedziałem, że nie jest mi pisane standardowe życie. że przejdę o wiele więcej niż każdy z moich znajomych. że kiedyś będę się z tego cieszył; że to mnie wzbogaci.
Pytanie tylko, czy jest sens. Można żyć łatwo. Bardzo łatwo.
Ale po co? Za bardzo cię kochałem, żeby było prosto.
Drugi.
Pamiętam, jak się pierwszy raz spotkaliśmy. Na przystanku, wiesz którym? Nigdy nie lubiłem tam siedzieć. Strasznie pełno samochodów, szło się udusić w spalinach.
A ty później mi powiedziałaś, że sama nie wiesz, czemu tam poszłaś. że planowałaś tego wieczora zostać w domu, ale nie wyszło.
Siedziałem tam sam, czekając na notorycznie spóźniającą się siedemnastkę, która w zamierzeniu miała mnie odwieźć do domu (pamiętasz, dom to było takie umowne pojęcie, lepiej pasowałoby „obskurna klitka gdzieś w piwnicy, którą ktoś z bogatym słownikiem nazywa sutereną”). Obok mnie nie było nikogo.
Mówiłem ci kiedyś, że Wrocław nocą jest strasznie dziwny? Ale nie chodzi mi o samo miasto. Tylko to, co się dzieje we mnie, zależy też, gdzie jestem. Noc na Ostrowie to coś całkiem innego niż późny wieczór na przystanku w śródmieściu. Zupełnie co innego. Gdyby istniało jedno słowo, określające miasto pod lepkim płaszczem listopadowej nocy, to miałoby w sobie trochę strachu, troszkę adrenaliny i jakiejś pijanej fascynacji liśćmi oświetlanymi światłem ulicznych latarni.
- Przepraszam…
Drgnąłem. Nawet nie usłyszałem, jak się zbliżyłaś. Teraz zobaczyłem cię. Wiem, powinno być romantycznie – że mnie oczarowałaś od razu, że momentalnie coś między nami zaiskrzyło. Nic z tych rzeczy. Widziałem tylko dziewczynę w płaszczu, z parasolem w ręku. Stałaś pod światło; nie zobaczyłem nic więcej.
- …czy jechała już siedemnastka?
Pokręciłem głową. Dopiero po dłuższej chwili twojego wyczekiwania zrozumiałem, że to chyba za mało.
- Nie, za jakieś dwie minuty.
- Dobrze.
Zrobiłaś kilka niepewnych kroków, a potem oparłaś się plecami o rozkład jazdy.
Myślałem, że jesteś skrajnie mną niezainteresowana albo naćpana.
A potem zaczęłaś mówić. I moje podejrzenia rozwiały się doszczętnie.
Pamiętam każde zdanie tej rozmowy. Była tak uroczo błaha, o rzeczach tak nieważnych i pospolitych, że zwykle zapomniałbym o tym, zanim trafiłbym do mojego pokoju. Ale już wtedy wiedziałem, że to, o czym mówisz, jest dla ciebie naprawdę ważne. że ty nie rzucasz „dzień dobry” tak po prostu, z przyzwyczajenia. Jeśli mówisz „dzień dobry”, to znaczy, że ten dzień naprawdę jest dobry i że to jest dla ciebie ważne. Kiedy mówiłaś „do widzenia”, to każdy, kogo tak żegnałaś, mógł być pewien, że ty bardzo chcesz go widzieć i że to też jest dla ciebie ważne. Mówiłaś o najdrobniejszych rzeczach z takim naturalnym przejęciem i błyskiem w oku, że potem każdy inny rozmówca wydawał się nonszalancki, powierzchowny i kompletnie bezbarwny.
Nie rozmawialiśmy o rzeczach ważnych. żadne z nas nie wspomniało o sztuce, muzyce, czy filmach. Bo to zbyt drogie, żeby mówić o tym z nowo poznaną osobą. Po twoim słownictwie i poczuciu humoru zwyczajnie czułem na odległość, jak bardzo jesteśmy podobni, ale coś mnie blokowało, żeby wyjść z inicjatywą na poznanie ciebie. Tak było na przystanku, a potem w tramwaju. Tam zobaczyłem, że masz na nosie czarne okulary a la stary rockman. Weszłaś do środka tak swobodnie i pewnie, że ani trochę nie wątpiłem, że masz oczy. Rozmawialiśmy dalej i ja byłem coraz bardziej wściekły na tramwaj, że tak szybko jedzie.
Minęło pięć przystanków, a ja na szóstym musiałem wysiadać. Okazało się, że ty też. Pamiętasz, co wtedy powiedziałaś? Bo ja pamiętam doskonale:
- Moje oczy nie chcą krzyczeć.
Hałasy z ulicy zagłuszyły cię lekko. Myślałem, że może to jakiś cytat, ale potem ty powiedziałaś cicho:
- Pomóż mi wysiąść. Jestem niewidoma.
Trzeci.
Wyszliśmy z tramwaju, lekko chwiejąc się. Oboje.
Chciałem spytać, czy cię odprowadzić do domu, ale bałem się. Jak mogłabyś to odebrać? Dlatego powiedziałem tylko:
- Cześć… mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.
Zobaczymy. Chyba nie muszę ci mówić, kochanie, jak bardzo chciałem w tej chwili zapaść się pod ziemię, zginąć i przepaść za tę gafę. Ale ty… nie posmutniałaś ani nie poirytowałaś się.
- Ja też mam taką nadzieję – powiedziałaś krótko i uśmiechnęłaś się. Był to uśmiech kogoś, kto wierzy. Widziałem tam spokój i ciche wyczekiwanie. I już wtedy wiedziałem, że ty na pewno będziesz kiedyś widzieć.
- No to cześć.
Naprawdę próbowałem powiedzieć to tak, by brzmiał tam mój uśmiech. Nie wiem, czy mi się udało.
Czwarty.
Pamiętasz, jak się spotkaliśmy drugi raz? Siedziałaś wtedy na ławce w parku i wystawiałaś twarz do słońca, które połyskiwało miękko na twoich włosach.
cisza na skronie
na powieki słońce
Twoje stopy były zanurzone w suchych liściach.
- Cześć, pamiętasz mnie?
Zdałem sobie sprawę, że nie wiem, jak masz na imię. Ale to nie było ważne. Imiona to tylko kilka głosek.
Uśmiechnęłaś się lekko.
- Pamiętam. Chcesz usiąść?
Usiadłem obok ciebie. Kilkadziesiąt metrów przed nami porażał swą szarzyzną wielki, odrapany budynek. Na ławce obok spał miejscowy żul. Siedzieliśmy pod samotnym drzewem.
- Pewnie dziwisz się, że siedzę w tym miejscu.
Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Nie ty pierwszy, nie martw się – uspokoiłaś mnie, kładąc głowę na oparciu ławki.
- Mam na imię Marek.
- Ania. Naprawdę musieliśmy to zrobić?
- Masz na myśli imiona?
- Tak. Znałabym tylko twój głos, a ty mój.
Chyba wiedziałem, o co ci chodziło. I wtedy zrozumiałem. I byłem pewien.
- Ty też szukasz…
- Czego? – spytałaś, ale chyba wiedziałaś, o czym mówiłem.
- Baśni. Jesteś w tym głośnym mieście, ale wszędzie szukasz; masz nadzieję, że znajdziesz gdzieś chociaż strzęp baśni, tego świata, którego już nie ma. Ja też.
Skinęłaś głową.
- Można to tak ująć. Ja zawsze nazywałam to Cieniem.
Nie musiałaś mówić, że tutaj był twój mały Cień. że tutaj siadywałaś z włosami w słońcu, stopami w liściach i chłonęłaś własny Cień.
- Chyba nie zrozumiem twojego cienia tutaj.
Uśmiechnęłaś się znów.
- Zamknij oczy.
Odchyliłem więc głowę do tyłu i zamknąłem oczy. I poczułem słaby zapach suchych liści, lekki wiatr, niosący zapach rzeki. Poczułem chropowate drewno pod jedną dłonią i chłodny metal pod drugą. Usłyszałem szum wiatru w gałęziach tego jednego drzewa. Jedno drzewo wystarczy na własną Baśń.
- Rozumiesz?
Piąty.
Nie wierzyłaś w boga. Twój los niezbyt ci pasował do idei sprawiedliwej istoty. Wierzyłaś za to w małe istoty, które nam się przyglądają i chcą czasem pomóc. Są też takie, które czasem przeszkadzają. Ale większość złych rzeczy ludzie robią sobie sami, tak mówiłaś. I wierzyłaś w to. Nie wiem, jak jest teraz.
Ale to tym dobrym istotom przypisałaś to, że się spotkaliśmy. Nazywałaś je Edelami.
Ty przynajmniej wiedziałaś, czemu tam jesteś. A ja nie.
Szedłem ulicą i usłyszałem ptasi krzyk. Zatrzymałem się, uniosłem wzrok; na gałęzi siedział kruk. Albo wrona, nigdy nie rozróżniałem. Przyglądałem mu się chwilę, a kiedy znów ruszyłem, przede mną byłaś ty.
Stałaś ze spuszczoną głową, oparta o ogrodzenie.
- Ania!
Nie podniosłaś głowy.
- Cześć, Marek.
- Co tu robisz?
- A gdzie jest tu?
Rozejrzałem się i mój wzrok padł na tabliczkę na budynku z czerwonej cegły. Już wiedziałem, gdzie jest tu.
- Co ci powiedzieli?
- A po co mam ci mówić?
Wiedziałem, o co chodzi. Po co dołować innych? Ale wtedy już wiedziałem, że niezależnie od wszystkiego… nie zostawię ciebie.
- Proszę.
Wzięłaś głęboki oddech.
- Nie widzę od dziecka. Byłam tu rok temu i zrobili mi operację…
Zdawało mi się, że mówisz z trudem, ale po chwili jasne było, że to nieprawda. Chciałaś mówić, chciałaś wylać tę czarną wodę ze środka siebie. Podniosłaś głowę i wyprostowałaś się. Byłaś zła i cieszyło mnie to. Nie wiem, czy przed kimś jeszcze się otworzyłaś.
- …a teraz chirurg pieprzy mi, że szanse były mniejsze, niż mówili. A właściwie to ich nie ma. Spytałam, co teraz będzie, a on, żebym się modliła o cud, bo oni zrobili wszystko, co w ich mocy.
Chyba nigdy się nie modliłaś. Nie mówiłem ci tego, ale ja modliłem się za ciebie. Nie wiem, do kogo.
Chyba do Edelów.
Szósty.
Widziałem ślady łez na twojej twarzy. Widziałem, jak błyszczały.
- Chcesz być sama? – spytałem cicho. Pokręciłaś głową. Usiadłem obok ciebie. Tak strasznie chciałem cię mocno przytulić, ale bałem się. Exupery napisał, że świat łez jest bardzo tajemniczy. żałuję, że sam tego nie napisałem. Nie chciałem pytać, czemu płaczesz, bo tak naprawdę mówiłbym, że nie masz prawa płakać.
A miałaś.
Za rzadko płakałaś.
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę i patrzyliśmy przed siebie. Tam jest ta porośnięta bluszczem ściana uniwerku, pamiętasz? Siedzieliśmy, a bluszcz czerwieniał. Zbyt powoli, żebyśmy mogli to dostrzec.
Potem ty wyciągnęłaś rękę, namacałaś moje ramię i przysunęłaś się. Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy położyłaś mi głowę na kolanach.
- Właśnie skończyłam dwadzieścia lat. Przeżyłam dwadzieścia lat. Wiesz, ile to dni?
- Nie.
- Ja też nie – mruknęłaś i wytarłaś nos rękawem. – Nieważne. Każdego dnia wstawałam, jadłam, myłam się i uczyłam. Tylko po co?
Milczałem. Myślałem, że jeszcze dużo powiesz. Chciałem ci na to pozwolić. Ale ty nie mówiłaś już nic, tylko o coś poprosiłaś. Pamiętasz?
- Zaśpiewaj mi coś.
Więc zaśpiewałem. Pamiętasz? Wolałbym, żebyś nie pamiętała. łamał mi się głos i zapomniałem połowy tekstu.
śpisz pięknie tak,
po kątach cisza gra
Spałaś. ślady na twoich policzkach błyszczały.
Siódmy.
Byliśmy w tej kafejce na Uniwersyteckiej, pamiętasz? Patrzyłem, jak powoli sączysz słodką kawę z mlekiem i jak się uśmiechasz, kiedy w radiu zaczyna się piosenka, którą lubisz. Rozmawialiśmy wtedy o... chyba o Norwegii, o ile dobrze pamiętam. Nie wiem.
Dokładnie rok wcześniej zerwałem z moją pierwszą i jak dotąd jedyną dziewczyną. Wiem, że to boli, ale niektóre rzeczy muszę ci powiedzieć. To było potwornie płytkie i szczeniackie. Ja jej nie kochałem. Podobało mi się tylko brzmienie tego słowa. Podobał mi się kształt ust, kiedy szeptała „kochanie”. Nie wiem, co czuła ona; czy też udawała. Czasem, kiedy jestem rozdrażniony i przypomnę ją sobie, myślę, że czuła to samo. że nigdy nikogo nie miała i chciała poczuć, co to zakochanie.
Ale kiedy opada mnie przygnębienie i niechęć do wszystkiego, co nie jest ciepłym łóżkiem, myślę, że ona nie udawała. I to jeszcze bardziej boli.
Nie wiem, jak było z nami. Czułem tylko jakiś wiatr, coś nieznanego mi. Chłód na skórze, ogień w środku.
Wtedy, w tej kafejce, widziałem jak twoje blade, matowe usta lekko drżą. I po raz pierwszy chciałem cię pocałować. Pamiętasz? W ogóle nie wyszło.
Pochyliłem się, ale ty akurat poruszyłaś głową i pocałowałem cię w lewą powiekę.
Drgnęłaś lekko, a potem szepnęłaś:
- Masz chłodne usta.
Chyba rzeczywiście miałem. A twoja skóra była gładka i ciepła.
- Wiesz, co to znaczy?
Nie wiedziałem.
- Kto ma chłodną skórę, ten ma ciepłe serce.
- Jesteś pewna?
- Przecież właśnie to wymyśliłam.
Przysunęłaś się do mnie. Ja drżałem. Położyłaś ręce na moich ramionach. I byłem pewien, że patrzysz mi prosto… nie, nie prosto w oczy. Patrzyłaś prosto we mnie. Do tego nie trzeba oczu.
- Całuj mnie więc.
ósmy.
Mieliśmy się spotkać na moście, pamiętasz? Ale tego dnia strasznie padało. Wiem, lubiłaś deszcz. Bo w deszczu był twój Cień, a moja Baśń.
Ludzie tak dziwnie na nas patrzyli, kiedy skakaliśmy po trawniku na Ostrowie, śpiewając durne piosenki.
A potem zrobiło się tak zimno, że poszliśmy do mnie.
- Opisz mi ten pokój – poprosiłaś.
Więc opowiadałem o moich półkach na książki, kupionych gdzieś przez rodziców, o skrzypiącym łóżku z czerwonym kocem, o własnoręcznie zrobionym żylandorze z czerpanego papieru i o wymalowanym suficie nad nim.
- Sam go malowałem – powiedziałem ci z dumą.
- Naprawdę? – spytałaś, ale to nie było takie uprzejme „naprawdę”, które mówisz, nawet jeśli coś obchodzi cię mniej niż zeszłoroczny śnieg. I chyba naprawdę cię obchodziło, kiedy mówiłem, że namalowałem tam elfy, jak się każdy z nich nazywa i jak wyglądają. Mówiłem, a ty uśmiechałaś się.
Pamiętam do dziś smak tego wina, które wyjąłem z plecaka i nalałem do filiżanek, tłumacząc się, że nie mam kieliszków.
I pamiętam, jak poprosiłaś, żebym otworzył okno, żeby wpuścić do pokoju burzę.
I całowałaś mnie przy ogłuszających grzmotach, a ja chciałem, żebyś miała na imię Deszcz.
Pamiętam twoje dłonie błądzące po moim ciele. Pamiętam, że między mną a tobą nie było nawet powietrza. Pamiętam nasze splecione dłonie, które zaciskałaś coraz mocniej. Tak bardzo chciałem być jeszcze bliżej ciebie, ale nie wiedziałem nawet, czy to możliwe.
Opierając się na łokciach patrzyłem na twoje złote włosy, rozlane na pościeli i twoje przymknięte powieki. Pamiętam, że twój oddech dało się dotknąć.
I pamiętam twój krzyk. W nim było wszystko.
Twoje szczęście, twój ból, twoja i moja złość, twój spokój, moje spełnienie.
Krzyczałaś z szeroko otwartymi oczami.
Położyłem się obok ciebie. Ty oddychałaś ciężko. A potem łzy wypełniły twoje oczy i spłynęły po skroniach.
Płakałaś tak bardzo, a ja nie wiedziałem, czemu. Dopóki nie powiedziałaś:
- Te elfy… - przełknęłaś łzy - …są piękne. Ja widzę.
Dziewiąty.
Tak, kochanie, mój sufit naprawdę był wymalowany w elfy. Był wprost pełen elfów. A burza przyniosła mi ciebie. Tobie przyniosła cud.
Położę ten list w to miejsce, które dobrze znasz i, mam nadzieję, odnajdziesz.
Ludzie, świat i cała reszta są i będą podli. Wiem, że to brzmi głupio, ale pamiętaj wtedy, że ja jestem.
Bo jestem. I będę. Zawsze.
Kocham ciebie i twoje oczy.
2
Tekst coś długo wisi bez oceny, a nie zasługuje na to.
Bardzo mi się podobało. Tak po prostu. Przedstawiasz, może mimowolnie, swoją tęsknotę za uczuciem, wzajemnością i tym czymś nieokreślonym, co na co czeka się czasem całe życie, czymś ukrytym w gestach, między słowami i w nich. Nie stosujesz tanich chwytów, ładnie utrzymujesz się w przyjętej konwencji listu. Gdybym się uparł, mógłbym wytknąć trochę potknięć stylowych i kompozycyjnych, ale nie będę się upierał, to rzecz względna, o ile nie razi oczu. Nieco melodramatyczne zakończenie i trochę niejasne.
Trzymaj się!
Bardzo mi się podobało. Tak po prostu. Przedstawiasz, może mimowolnie, swoją tęsknotę za uczuciem, wzajemnością i tym czymś nieokreślonym, co na co czeka się czasem całe życie, czymś ukrytym w gestach, między słowami i w nich. Nie stosujesz tanich chwytów, ładnie utrzymujesz się w przyjętej konwencji listu. Gdybym się uparł, mógłbym wytknąć trochę potknięć stylowych i kompozycyjnych, ale nie będę się upierał, to rzecz względna, o ile nie razi oczu. Nieco melodramatyczne zakończenie i trochę niejasne.
Trzymaj się!
3
To, co psuje ten fragment, jest niczym innym jak brakiem sumiennej pracy nad własnym tekstem.
Przede wszystkim powtórzenia:
Pomijając wszystkie zgrzyty, zgadzam się z Jackiem. Ten fragment ma duszę. Jest prosty, a zarazem można czytać między wierszami. Spoglądasz przez okno, na te same drzewa, szary chodnik z dziurami i dachy pobliskich domów. Nie szukasz piękna, tylko zwyczajnie cieszysz się, że możesz widzieć, choćby te blade obrazy.
Czekam z niecierpliwością na coś nowego.
Dobranoc.
Przede wszystkim powtórzenia:
że ty nie rzucasz „dzień dobry” tak po prostu, z przyzwyczajenia. Jeśli mówisz „dzień dobry”, to znaczy, że ten dzień naprawdę jest dobry i że to jest dla ciebie ważne. Kiedy mówiłaś „do widzenia”, to każdy, kogo tak żegnałaś, mógł być pewien, że ty bardzo chcesz go widzieć i że to też jest dla ciebie ważne. Mówiłaś o najdrobniejszych rzeczach z takim naturalnym przejęciem i błyskiem w oku, że potem każdy inny rozmówca wydawał się nonszalancki, powierzchowny i kompletnie bezbarwny.
Takich chochlików jest dużo, dużo więcej. A przecież możesz zamiast ciągłego słowa nie napisać, że zabrakło słów, wdarła się bezradność i wszystko było do niczego (to tylko przykład).Nie miałem sił prosić cię o więcej, ty nie mogłaś zrobić nic więcej. Wszystko było nie tak.
Nie chciałem tak mówić, ale czułem, że to słychać w moim głosie.
Pomijając wszystkie zgrzyty, zgadzam się z Jackiem. Ten fragment ma duszę. Jest prosty, a zarazem można czytać między wierszami. Spoglądasz przez okno, na te same drzewa, szary chodnik z dziurami i dachy pobliskich domów. Nie szukasz piękna, tylko zwyczajnie cieszysz się, że możesz widzieć, choćby te blade obrazy.
Czekam z niecierpliwością na coś nowego.
Dobranoc.
"Nawet najdalsza podróż, zaczyna się od pierwszego kroku."
4
Moi poprzednicy powiedzieli wszystko to co chciałbym powiedzieć ja.
Z jednej strony jest bardzo prosty, wręcz banalny, a z drugiej można wiele z niego odczytać.
Zakończenia trochę zamglone. Można, by je nieco bardziej rozwinąć i rozświetlić czytelnikowi. Wiesz, jestem zwolennikiem dawania większego pola do popisu dla wyobraźni czytelnika, ale czasem jest to zło. W tym przypadku chciałbym trochę jaśniejszego końca.
Ogólnie są potknięcia, wiele zbędnych powtórzeń, które można wyeliminować czytając kilka razy na głos.
Jednak to już musisz zrobić ty, nie ja.
Pozdro.
Z jednej strony jest bardzo prosty, wręcz banalny, a z drugiej można wiele z niego odczytać.
Zakończenia trochę zamglone. Można, by je nieco bardziej rozwinąć i rozświetlić czytelnikowi. Wiesz, jestem zwolennikiem dawania większego pola do popisu dla wyobraźni czytelnika, ale czasem jest to zło. W tym przypadku chciałbym trochę jaśniejszego końca.
Ogólnie są potknięcia, wiele zbędnych powtórzeń, które można wyeliminować czytając kilka razy na głos.
Jednak to już musisz zrobić ty, nie ja.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.