
Część I
Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia.
Fiodor Dostojewski
- Jest wynik, Aneczko - usłyszała w słuchawce zdenerwowany głos męża.
Serce ciężkim kamieniem podeszło jej do gardła.
- Jaki? - spytała cicho.
- Nie wiem, kopertę otworzymy razem, jak przyjadę. Spróbuj się nie denerwować. Będę za dziesięć minut.
- Spróbuj się nie denerwować – powtórzyła z przekąsem, odkładając słuchawkę. - Jakim sposobem?
Stąpając cicho, podeszła do łóżeczka sześciomiesięcznej córki. Martusia spała na wznak z lekko rozchylonymi ustami. Wpadające przez okno blade październikowe słońce rzucało wesołe iskierki na jej pucołowate policzki. Anna drżącą dłonią pogłaskała maleńkiego misia wyszytego na kieszonce unoszących się miarowo spodenek, potem opuszkiem kciuka delikatnie przesunęła po zaciśniętej w piąstkę rączce. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie. „Ciii” - szepnęła uspokajająco matka. Malutka przewróciła się na prawy bok, mlasnęła słodko dwa razy i znowu zapadła w głęboki sen.
Kobieta odwróciła się i podeszła do okna. świeże powietrze wpadające przez uchylone lekko okno owionęło zimnym podmuchem jej spoconą twarz. Pachniało palonymi liśćmi i czymś nieokreślonym, co zawsze kojarzyło jej się z dzieciństwem. „Za chwilę zacznie padać” - pomyślała, spoglądając nieufnie w kierunku niewielkiej, ciemnej chmury przetaczającej się wolno nad dachami sąsiednich wieżowców. Nie pomyliła się. Już za kilka sekund usłyszała charakterystyczne odgłosy deszczu. Ciężkie krople raz za razem cichymi pacnięciami osiadały na parapecie. "Zła wróżba" - pomyślała z nagłym przestrachem, choć deszcz wcale nie wyglądał groźnie.
Odsunęła krótką firankę i oparła się łokciami o parapet. Z okien siódmego piętra rozkładające się powoli nad głowami przechodniów parasole przypominały szaro-bure kółeczka. Huśtawka na placu zabaw kołysała się lekko, znudzona wczesnojesienną bezczynnością. Gdzieś z oddali dobiegało głuche bicie kościelnych dzwonów - dźwięk, który od dzieciństwa napawał ją lękiem. Wspięła się na palce, by przymknąć okno, a potem otuliła się mocniej wełnianym swetrem. Odruchowo spojrzała na tarczę kolorowego zegara wiszącego nad łóżeczkiem.
- Szesnasta trzydzieści - zakodowała. - Za chwilę wszystko się zmieni. – Nagła myśl przejęła ją grozą.
Wyszła z pokoju córki i przeszła do salonu, po drodze nasłuchując dźwięków dobiegających z klatki schodowej.
- Jak długo można jechać z centrum o tej porze? - pomyślała z irytacją.
Usiadła sztywno na krześle, splatając dłonie na kolanach. Wyprostowana jak struna oczekiwała na wyrok, który, nie miała żadnych wątpliwości, za chwilę usłyszy. Teraz niczego nie pragnęła bardziej, niż odwołania swojej decyzji o badaniach. Może niewiedza rzeczywiście jest lepsza? Na tego typu dylematy było już jednak za późno. Zapłacili za wyniki dziesięć tysięcy, nie wyrzucą ich teraz nieprzeczytanych do kosza. Pragmatyczny do szpiku kości Piotr nigdy by się na to nie zgodził.
Zerwała się, słysząc szybkie kroki na schodach. Zawsze bezbłędnie potrafiła rozpoznać chód męża. Otworzyła drzwi, zanim zdążył sięgnąć do klamki.
- Jestem. – Machinalnie pocałował ją w usta. Też był zdenerwowany, choć jak zwykle robił dobrą minę do złej gry.
Chodząc na palcach, zajrzał do pokoju córki. Wyraźnie próbował opóźnić moment „egzekucji”. Anna jednak nie chciała już dłużej czekać.
- Gdzie to masz? - zapytała niecierpliwie.
Odwrócił się i wszedł za nią do pokoju.
- Tutaj. – Sięgnął do teczki.
Mała biała koperta wyglądała jak na bombę zegarową bardzo niepozornie. Przez chwilę oboje kontemplowali skrawek papieru w milczeniu. Czuła, że mąż, tak jak ona, zastanawia się, czy na pewno chce poznać jego zawartość. W końcu Piotr podjął decyzję za nich oboje, zdecydowanym ruchem rozrywając papier. Drżącymi palcami wyjął ze środka złożoną na pół żółtą kartkę. Anna poczuła, że nogi zaczynają się pod nią uginać, usiadła więc na kanapie, nie spuszczając wzroku ze skupionej twarzy męża.
Czytał ze zmarszczonym czołem, spacerując po pokoju. Język angielski znał lepiej od niej. Nagle przystanął. Oczy dotychczas biegające niespokojnie po kartce także znieruchomiały. Wstrzymała oddech, zaciskając mocno dłonie.„Pod Twoją obronę uciekamy się...” - z ufnością dziecka powtarzała w myślach słowa modlitwy. Piotr podniósł powoli głowę i spojrzał na nią. Zbyt dobrze go znała, by czekać na słowa. Zerwała się z kanapy i z rozdzierającym pierś płaczem wybiegła z pokoju. Nie bacząc na śpiące dziecko, zatrzasnęła za sobą głośno drzwi łazienki. Usiadła na brzegu wanny i zanurzyła twarz w dłoniach. Jedno napisane po angielsku zdanie sprawiło, że życie straciło dla niej sens.