Pokolenie MP3 [wulgaryzm]

1
POKOLENIE MP3



świadomość upływającego czasu i własnej bezczynności wprawia mnie w przygnębiający nastrój. Jest za piętnaście dwunasta. Ja nadal leżę, w wymiętej od ciągłego przewracania się pościeli. Co prawda obudziłem się już pół godziny temu, ale nie jestem w stanie zmusić się do włączenia trybu dziennego. Nigdy nie udaje mi się wstać zaraz po przebudzeniu. Czasem proces od otwarcia oczu, po dotknięcie stopą raju dla roztoczy, zwanego dywanem, zajmuje mi dziesięć minut. Wtedy czuję się niemal jak Usain Bolt. Dziesięć minut to niemalże wyzwanie. Zwykle zwlekam się ze swojego barłogu po godzinie. Przecież są wakacje.

Dzwoni komórka. Charakterystyczna melodia Horst Wessel Lieda oznajmia mi już przed spojrzeniem w wyświetlacz, kto będzie moim rozmówcą. Namiot. Nasza osiedlowa mieszanka komunisty z nazistą. Bardzo ciekawy światopogląd. Wręcz wymusza na jego nosicielu myśli samobójcze. Pod warunkiem, że nosiciel wogule myśli.

- Kurwa, czego? - przez słuchawkę słyszę że Namiot jest na trzepaku. Mogę się wręcz założyć, że już po dwóch browarach.

- Siema tej, my już po dwóch browarach.

- Kto by pomyślał…

- Wpadniesz?

Patrzę się więc na ogół nieładu artystycznego, który przedstawia me legowisko i analizuję sytuację. Dotykam włosów. Dobra. Nie są tłuste, obejdzie się bez szamponu.

- Będę za… - szybko przemykam w głowie przez zestaw czynności niezbędnych do pokazania się ludziom. - …za pół godziny.

- Okej majster, czekamy.

Naciskam na czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie. Przez ten mały guziczek cały zwrot „odłożyć słuchawkę” stracił sens. Teraz telefon to już bardziej słuchawka niż telefon. A może na odwrót?

Zastanawiając się nad istotą własnego mózgu, zmuszającego mnie do rozważań nad „słuchawką”, gnam do kibla. Po drodze prawie staranowałem matkę i wdepłem w siostrę udającą niemieckiego u-boota na podłodze. Nic mnie nie zatrzyma. Matka jeszcze próbuje nawiązać ze mną kontakt. Mówi coś o „obieraniu pyrów”. Podświadomie uznaję jej wypowiedź za niezrozumiałą. Drzwi od wc zatrzaskują się. Siadam na tym kawałku białego porcelitu i rozkoszuję się chwilą relaksu... Błogo. Siostra zza drzwi, uderzając zapewne w jakiś aliancki konwój krzyczy: „Torpedo loss!”. Cóż za wyczucie chwili! Właśnie dzięki takim momentom odczuwa się sympatię do własnego rodzeństwa. Wstałem z sedesu. Stolec trzymał normę. Twardy. To dobra wróżba. Gdy wychodziłem siostra nadal leżała jak przed pięcioma minutami. Teraz pewnie napawała się widokiem agonii jakiegoś tankowca, majestatycznie odchodzącego w głębie, przy muzyce wrzasku marynarzy płonących w morzu ropy. Jeszcze tylko łazienka, zęby i kontrola zarostu…

Zadbawszy o własną higienę mogłem wreszcie wyjść. Błyskawicznie wskoczyłem w dżinsy, wyjąłem jakiś pierwszy, lepszy tiszert, spryskałem się wodą toaletową. Pomijając zawiązywanie butów, to już byłem w drodze po mojego pierwszego tego dnia browara na trzepaku.



- Toś się wlekł majster. Masz tu broma, rzuć tylko trójką.

Tak, Namiot i jego słynna bezinteresowność. Nie dość, że nazista i komunista, to jeszcze żyd. Wyjmuję więc z pietyzmem i namaszczeniem owe trzy złote i tylko patrzę jak lądują w poliestrowej kieszeni kumpla. Aż cholera mnie bierze. Mam ochotę poprosić o paragon. Biorę jednak swojego leszi premium i siadam na ławce. Zahaczam kant kapsla o trzonowiec, zgrabnie usuwając zamknięcie. Jestem wręcz pewien jakiegoś stomatologicznego komentarza.

- Tobie majster zęby powypadają.

Czasem czuję się jak pierdolony Nostradamus.

- Poza tym, to na chuj ci ta komórka? Dzwoniliśmy chyba dziesięć razy.

Wyciągam więc swoją cegłę, wchodzę w menu, połączenia nieodebrane. Pociągam solidnego łyka z butelki. Cholera, pięć połączeń.

- Dzwoniłeś do mnie o ósmej? Człowieku! Czy ty wiesz co ja wtedy robie?

- Pewnie ślinisz się na poduszkę, marząc o jakimś dupsku przez sen. – wyraził swoje zdanie Szczur, wychodząc zza pobliskiego krzewa. W lewej ręce trzymał carlsberga, zaś drugą zapinał rozporek. Zapewne oddawał mocz. Usiadł między mną, a plamą rzygowin, oddzielających go od Namiota i z braku laku też wziął łyka.

- Widzę że siedzieliście jeszcze beze mnie wieczorem. – rzekłem patrząc na bełta.

- Heh! No przyszła Patrycja ze swoim bolcem i jeszcze sobie polaliśmy.

Patrycja… Piętnaście lat chodzącego kurestwa. Nie ma człowieka na osiedlu, który by ją choćby za cycka nie trzymał. Chociaż nie, Szczur nie trzymał. Aż niemożliwe, ale chyba tak. Przez chwilę zastanawiałem się czy się go o to nie spytać, przewidując jednak jakąś odpowiedź w stylu „pierdol się”, zaniechałem. Z resztą, nie ma się czym chełpić. W kraju, w którym nie zarzuca się Warsowi jego ichtiofilskich skłonności, co więcej, stawia się mu się za to miasto, spółkowanie z małolatą uchodzi za hańbę. No cholera jasna. Może są jakieś okoliczności łagodzące? Na myśl przychodzą mi tylko dwie, między jej brzuchem, a szyją…



Jest godzina piętnasta, minut trzydzieści pięć. Trochę zdrętwieliśmy na ławcę, więc postanowiliśmy się przemieścić. Nie ma to jak spacerek po browarku. Przechodząc obok równo poukładanego kloca pozbruku, czekającego na robotników, którzy z ochotą wezmą się za kształtowanie go w ładną, schludną alejkę, zauważyliśmy owych robotników. Nie wyglądali na rozochoconych. Część z nich opierała się o ściany, trując swoje płuca kolejnymi haustami nikotyny, inni byli zajęci udawaniem, że coś robią. Sam składałem sąsiadce domek działkowy, więc mniej więcej jestem obeznany w tym fachu.

- No majster, ja to bym kurwa im dał wycisk za to opierdalanie się. Znam jednego takiego co jak dał wycisk, to się Niemcy pod autostradami pouginały.

- Nie musisz nam tu wykładać filozofii twojego mentora…

- Kompletny brak tolerancji majster.

- Wybacz.

Namiot tylko popatrzył na mnie spode brwi. Wcale nie miał inteligentnego wyrazu twarzy. Miał taki, jaki ma zwykle. Poszliśmy więc dalej. Tuż nad bilboardem MTV, reklamującym nowy telewizyjny odmóżdżacz, wybuchła pomiędzy Szczurem, a Namiotem żywa rozmowa, na temat bliżej mnie nie interesujący. Mówili coś o matkach randkujących z zięciami. Cholera. Ludzie zasługują, by powrócić do jaskiń. Parszywy gatunek.

Gdy wróciliśmy na trzepak, był tam już Buli i Grzybol. Bóg jeden wie po co tam stali, na co czekali. Może na nic, tak jak my. Te parę rur, trochę płyt chodnikowych i ławka, to miejsce gdzie zostawiamy swoje nikomu niepotrzebne chwile. Wielki magazyn próżnych godzin, składających się na dnie i miesiące nicnierobienia. Nie każdy kto tu przychodzi jest taki sam, ale jedno nas łączy. Wszyscy dobrowolnie nie mamy co robić.

- ...no, tak więc ci kurwa mówię, że se wynajmiemy sylwestra w Polonezie. Już widziałem jakie mają wielkie wyra. Kurwa, człowieku…

- A wy już o sylwestrze w połowie sierpnia?

- Eeheheee, no siemanko. – Buli od razu wyciągnął do mnie swoje wielkie, napakowane jakimś syntetycznym gównem łapsko. Był człowiekiem, który na osiedlu zasłynął nie tylko ze swojej profesji, powszechnie uważanej za karalną, ale też ze stylu w jakim ominęło go wojsko. Otóż Buli dał się wcielić, dostał mundur, zakoszarowali go i wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że w armii dają ci karabin. Już przy okazji pierwszego strzelania, zabawka ta mu się zacięła. Chcąc się więc zapewne wykazać inicjatywą, postanowił samodzielnie zdiagnozować zaciętą broń. Diagnozę rozpoczął od zerknięcia w lufę karabinu. Niestety kapral nie docenił jego poświęcenia i w tydzień później Buli był już na osiedlu, z kategorią E w książeczce.

- Może chcecie jakiś telefonik chłopaki?

- Może później. – Namiot zbył handlarza.

Usadowiliśmy swoje tyłki z powrotem na ławce. Chyba nawet w takiej samej konfiguracji, jak przed spacerem. Tylko bełt był jakiś taki bardziej rozmazany. Nawet zaczął przypominać swoim kształtem twarz Jerzego Urbana. Widocznie ktoś na niego wpadł. Mechanicznie spojrzałem na massy Buliego i dresy Grzybola. To nie oni..

Nastała cisza. Jakie to kurwa krępujące. Czy tylko mnie to tak denerwuje, czy innych też? Już wyobrażam sobie tę burzę mózgów. O czym oni myślą? Jaki zarzucić temat? Wiem! O dupach można gadać cały dzień, zwłaszcza przy zupie chmielowej! Jednak z tematem uprzedza mnie Buli. Otwieramy więc tylko następne butelki…

- No chłopaki, to macie już tam jakieś świnie? – zapewne mówiąc „świnie”, miał na myśli kobiety. Spotykając się ze ścianą naszego wymownego milczenia, postanowił kontynuować.

- Ja jak byłem młodszy od was, to już mieszkałem sam ze swoją dupą… Kurwa – wtrącił, wzbogacając swą wypowiedź – jakie to były piękne czasy. Ona dwadzieścia trzy , ja siedemnaście. żyć, nie umierać.

- I co? Ona cię tak utrzymywała? - Buli popatrzył się na mnie jakbym wykonywał zamach na resztki jego honoru, po czym szybko zripostował.

- Nie no, ja kradłem.



Godzina osiemnasta wyznaczała początek mszy wieczornej. Z braku innego pomysłu, poszliśmy do kościoła. Szczur przekonywał, że całkiem dobre partie chodzą na wieczorną. No cóż, nie pomylił się. W wielkim gmaszysku, istnym supermarkecie sumień, ludzie handlowali swoją obłudę. Młodzi, starzy, ładni, brzydcy, głupi i bystrzy. Kupowało tu całe spektrum społeczeństwa. Zauważyłem nawet Buliego, Patrycja też gdzieś tam siedziała. Pokolenie JP2? Pierdolę to. Każdy kościół jest jak Shawshank, wszyscy w środku są niewinni. Ale może rzeczywiście tak jest, że nie ma ludzi nieskazitelnych. Może niektórzy po prostu nudzą nas mniej od innych…

- Ta w drugim rzędzie ma zajebiste dydle. – rzuciłem do Szczura dławiąc w sobie odbijające się piwko.
The Dude abides.

2
O lala!

Wogule źle, ale kurwa we wszystkich przypadkach dobrze :twisted:



Nie znam się na literaturze miejskich blokowisk, kojarzę z tych klimatów tylko Masłowską, alem nie czytała, więc nie mam kwalifikacji do oceny merytorycznej.



A, co tam. W czytaniu - z punktu widzenia niewykwalifikowanego czytelnika - podobało mi się. Nie wiem, co tam mogłoby być dalej, ale bym poczytała w większej, nomen omen, masie.



Było kilka naprawdę zawodowych zdań, do pozazdroszczenia.



pozdrawiam :)
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

3
- Pewnie ślinisz się na poduszkę, marząc o jakimś dupsku przez sen. – wyraził swoje zdanie Szczur, wychodząc zza pobliskiego krzewa.
Chyba krzewu.


- Widzę że siedzieliście jeszcze beze mnie wieczorem. – rzekłem patrząc na bełta.
Zapis dialogu. Jeśli "rzekłem", to przed myślnikiem nie powinno być kropki. Zdarzyło Ci się jeszcze w paru miejscach.


Tuż nad bilboardem MTV, reklamującym nowy telewizyjny odmóżdżacz, wybuchła pomiędzy Szczurem, a Namiotem żywa rozmowa, na temat bliżej mnie nie interesujący.
O dwa przecinki za dużo.



To były błędy. Jeżeli chodzi o treść, to właściwie nic ciekawego się nie dzieje, a wciąga. Szczególnie interesujący wydał mi się dysonans pomiędzy językiem narracji a tym z dialogów. Ogólnie wrażenie mam dobre, masz bogate słownictwo i ładny styl.

Tylko takie pytanie mam jedno: jakie jest przesłanie tego tekstu? Bo nie wątpię, że jakieś jest, owszem, tylko ciężko mi to teraz wyłapać. A może to po prostu syndrom poniedziałku...
"Asymilacja i dysymilacja. CO2, H2O,
i światło, światło, światło,
przemiana materii w materię, wzrost i dojrzewanie
w płaskim dysku falującej Galaktyki."

Julia Fiedorczuk "Ramię Oriona"

4
że nosiciel wogule myśli.
w ogóle

- Kurwa, czego? - przez słuchawkę słyszę że Namiot jest na trzepaku.
zastanawiam się, jakim cudem on słyszy, że kolega jest na trzepaku, ja rozumiem, że słyszy, że jest na dworze, ale trzepak to już przesada.


na ławcę,
ławce



ja syndrom poniedziałkowego zmęczenia widzę w ilości błędów które wypisałam - albo się starzeje...



w każdym razie. Tekst jak dla mnie taki sobie. Ale - ponieważ nienawidzę tego rodzaju pisania - możesz nie przejmować się tą opinią. Za co Masłowska dostała Nike nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy.

Masz bogate słownictwo, umiesz budować nastrój - bezsens spędzania czasu blokersów przedstawiłeś dobrze. Można więc uważać ten tekst za udany, tylko bez sensu.



Sporo błędów - ale takich raczej nie dużych, nie miałam jednak siły ich wypisywać.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
zastanawiam się, jakim cudem on słyszy, że kolega jest na trzepaku, ja rozumiem, że słyszy, że jest na dworze, ale trzepak to już przesada.
Dobra, on się domyślał i w 90% był tego pewien. :wink:



PS: Może coś w tym jest, że lepiej się za to nie brać w poniedziałek...
The Dude abides.

6
Tekst jest całkiem całkiem, z tendencją do bardzo dobry i zaraz to rozwinę...


Patrzę się
Wystarczy "Patrzę"


Wyciągam więc swoją cegłę, wchodzę w menu,
Aż gdzies to widziałem, tylko w barze. To nie po polsku - nic a nic (o tym zaraz...)


Patrycja… Piętnaście lat chodzącego kurestwa
Perełka :)))))))





Prowadzisz bardzo płynną i zgrabną narrację, która - mimo prostoty, urzeka trafnością. Jest to ciężka rzecz, ale tobie się w pełni udała. Do całkowitego szczęścia, w tej narracji brakło mi kontrastu do dialogów - wobec czego tekst trochę stracił. Mam tutaj na myśli, że te "złote myśli" i refleksje, nie ustępują czasami kwestiom wypowiedzianym - mały to minus, ale jednak wpływa na całość. Gdybyś pominął kilka wyrazów "potocznych" w narracji, lub napisał je całkowicie po polsku, narrator zyskałby wiarygodności "bystrzaka w śród kilofów" i wówczas opowiadanie miałoby swoisty charakter, pewną moc przekazu.



Co do "menu" - to, że w telefonie jest (albo telewizorze) nie oznacza, że jest poprawne - to brnięcie w durne przyzwyczajenie, które skutkuje pisaniem swoistych bzdur, bo ani to wyraz polski, ani poprawnie użyty (rzekłbym, barbaryzm)...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”