Wyjęte z życiorysu (obyczaj. fragment)

1
Poznałam kogoś.

Wysoki, chudy, ciemne włosy, ciemna karnacja. Na pierwszy rzut oka Włoch albo Hiszpan. Zabójczo przystojny.

Nie mogłam od niego oderwać wzroku.

Moje oczy wlepiły się w niego na całą wieczność. Gdyby wzrok mógł zabijać, cały świat dokoła by nie istniał.

Wszystkie żywe stworzenie odleciałoby w przerażającą nicość.

Zostałbym tylko ja.

Ja

i on.



K. to taki typ człowieka przy którym tracisz całą pewność siebie.

Znasz swoją wartość, ale gdy zaczynasz z nim rozmawiać wszystko to znika.

Jak człowiek tak idealny mógł zwrócić uwagę na tak banalną osobę...

Jak Piękna i Bestia.

Jak Małgosia i Mistrz.

albo jak Shrek i Osioł...

Jak kto woli, do wyboru, do koloru...

a kolorów jest wiele.



My też zaczęliśmy być takim kolorowym światem. Jak w piosence o kolorowych kredkach.

Razem lub wcale. Dobrze lub świetnie.

Ideal or perfect?



Pierwsze spotkanie było krótkie. Nasze spojrzenia spotkały się zaledwie na minutę, lecz tą minutę będę wspominać do końca swojego życia. Byłam pewna, ze to nie przypadek. Poczułam coś w sercu i już wtedy wiedziałam, że moje życie zmieni się nie do poznania. Czy na lepsze, czy na gorsze? Znałam odpowiedź na to pytanie. Ten człowiek nie potrafiłby skrzywdzić nawet muszki.

Ba... Dla niego nawet pleśń na chlebie istniała po coś...

Chciałam być częścią jego świata, on stał się całym mym światem właśnie w tej chwili.

Każdą noc myślałam tylko o nim, każdego dnia moje oczy z tęsknotą rozglądały się za tą cudowną twarzą. Chciałam zobaczyć go jeszcze raz. Jeszcze raz spojrzeć w tą głębię....

Te brązowe oczy, których nie zapomnę nigdy. Te idealne brązowe oczy.

Ten piękny brąz... Jak Nike z Samotraki...



I ja jak ta Nike, czekałam na zwycięstwo. Czekałam aż przyjdzie, bo, że przyjdzie byłam pewna...

I stało się. Spotkałam go po raz kolejny. Moje serce chyba nigdy nie biło tak szybko, moja twarz nigdy nie przybrała tyle kolorów na raz. Nogi ugięły się pode mną. świat zaczął wirować.

Wiedziałam, że on czuje to samo.



Nie byłam w stanie powiedzieć nic.

On chyba też nie był.

Miałam nadzieje, ze odezwie się pierwszy.



Czy mój ideał mógłby nie spełnić moich marzeń?

Jego głos był tak pewny siebie... Tak czysty...

Daj mi swój numer telefonu.

I odszedł.

Odszedł i tyle go widziałam.

Dla mnie był to jednak najpiękniejszy dzień w życiu. Miałam jego numer. Miałam z nim kontakt. Mogłam powiedzieć mu wszystko. Mogłam wyrazić wszystkie swoje uczucia.

Mogłam.

Byłam w tej chwili Panią Wszechświata.

Mogłam wszystko.

Jednak to on napisał pierwszy. Jak wielkie było moje szczęście gdy dowiedziałam się, ze czuje to samo co ja. Czekał na kolejne spotkanie.

Ja tez czekałam. Wiedziałam, ze tak będzie. Moja kobieca intuicja zadziałała tu perfekcyjnie. Umówiliśmy się.



Było idealnie.

Wyglądał olśniewająco.

Zresztą co do mnie- chyba też nie mógł narzekać. Włożyłam w to wszystkie swoje siły. Wykorzystałam wszystkie kobiece sposoby aby go zadziwić. Udało się.

Zabrał mnie na spacer. Wieczorny spacer, po ciemnych zaułkach miasta. Ta moja szara, maleńka mieścinka jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie.

Błądziliśmy razem w głąb mroku trzymając się za ręce.

Trzymając jego dłoń w swojej czułam się jakbym miała w rękach cały świat.

Dla mnie istniał tylko on. Dla niego istniałam tylko ja. Najszczęśliwsza, najlepiej dobrana para pod słońcem.

Wszyscy nam zazdrościli tej miłości.

życie zaczęło być tak piękne...

Zostawiłam dla niego wszystkich znajomych.

"-Po co spotykać się z przyjaciółmi? Teraz mamy tylko siebie, to powinno być dla Ciebie najważniejsze."

"-Po co Ci rodzina. Teraz ja powinienem być Twoją rodziną"

"-Szkołą? Po co Ci szkoła. Jesteś młoda, jeszcze kiedyś ją skończysz."



I tak wszystkie moje dotychczasowe priorytety traciły na wartości.

Spadały tak szybko, jak ceny w przeciętnym hipermarkecie.

Nic się dla mnie nie liczyło.Nic nie miało sensu.

Jedynym sensem mojego życia był on.



D. nie zdał matury.

Nie była mu potrzebna, przecież zawsze będzie miał na nią czas.

To taka nic nie znacząca drobnostka.

Prawda?Oczywiście kochanie.

Ty też nie musisz jej mieć.

Nie musze, masz racje. Ważne żebyśmy byli razem.





***



Jesteśmy razem od 2 lat.

Każdy dzień spędzony osobno to dzień stracony.

Nasza historia- niczym historia Romea i Julii.

Moi rodzice nie akceptują tego związku.Czy mają rację? Może powinnam ich posłuchać? Są starsi, mądrzejsi, bardziej doświadczeni?Może patrzę na życie przez pryzmat uczuć? Miłość jest ślepa?

Oczywiście, że nie. Gdyby coś miało być nie tak na pewno bym zauważyła.



D. nie ma pracy. Nie zdał matury. Nie chciało mu się.

Po co? Jesteśmy w Unii. Znajdzie pracę w każdym kraju.

Postanowił wyjechać.

Kolega z Anglii załatwił mu pracę, musi tam być za tydzień.

Czy to koniec? Nie możliwe. Ten związek tak łatwo się nie rozpadnie. "Pojedziesz ze mną?"

Czekałam na te słowa, jak na zbawienie. Niestety nie mogły się spełnić.

Przecież miałam szkołę, naukę, maturę na karku.

Miałabym zniszczyć świat który budowałam przez parenaście lat?



Nadeszła chwila rozstania.

Nie byłam w stanie się odezwać, nie byłam nawet w stanie oddychać.

Wszystko zawaliło się na mnie w przeciągu sekundy.

Całe życie przestało mieć sens.

Jak dalej żyć? Co z tego, że dzwonił? Co z tego, że pisał?

Po co budzić się rano, kiedy nie ma dla kogo?

Po co patrzeć w niebo, kiedy nie ma na nim słońca?

Po co otwierać oczy...Pustka potrafi zabić.



Pustka to taka przerażająca dłoń, która wkrada się aby wykraść Twoje serce miażdżąc to co napotka na swej drodze. Wysysa z Ciebie wszystkie uczucia, bezlitośnie zamieniają je w największą rozpacz. Niczym na wesołym miasteczku, robi plac zabaw z Twych zmysłów.

To, co powinno mieć znaczenie przestaje istnieć. Nie ma taryfy ulgowej. Każdy jest równy.



Dlaczego znaczyłeś dla mnie tak wiele?

Wszystko zmieniło się w jednej chwili.

Zadzwonił.

"Przyjedź do mnie. Zostaw wszystko co masz. Przy mnie Twoje życie znów nabierze barw.Będziemy szczęśliwi."

Co z moją szkołą?Co z moim życiem?

"Jeszcze będzie na to czas."

Wyjechałam paląc za sobą wszystkie mosty.

Nie liczyła się dla mnie rodzina.

Nie liczyli się znajomi.Nie liczył się nikt.

Tylko on.



Rodzicom zostawiłam krótką wiadomość. Znajomi nie wiedzieli nic. Nie przyznałam się.

Bałam się, że mnie skrytykują? Bałam się, że będą próbowali mnie zniechęcić?

W głębi serca sama wiedziałam, że mieliby rację. Moje serce pełne było ran, jednak rany które sama zadałam były dużo większe.



***

Przyjechałam do Anglii.

D. czekał na mnie na lotnisku.

W chwili gdy go zobaczyłam wszystkie zmartwienia zniknęły.

"Od teraz to ja jestem Twoją rodziną. Razem zbudujemy własne szczęście."



Anglia- kraina mlekiem i miodem płynąca...Tu nie ma zmartwień, tu nie ma problemów.W godzinę człowiek zarabia tyle ile w Polsce przez miesiąc.

Arkadia...

Utopia...

Sielanka...

Czy na pewno?



Nie chciałam siedzieć w domu, nie chciałam marnować czasu.

D. zabrał mnie na interview.



"Hello. How R you?" -Ciepły głos zapytał mnie po angielsku.

Mary, kobieta około 50 lat. Nie za wysoka, odrobinę przy kości.

Z jej oczu dało się wyczytać ogromną dobroć i sympatię do każdego. Od razu przypadła mi do gustu. O dziwo, moje przeciętne zdolności językowe okazały się tu na wagę złota. Wypełniłam paperwork i pracę dostałam od ręki. Na razie w fabryce. Start za dwie godziny. Nie zjadłam nawet śniadania, nie zdążyłam.

D. zaprowadził mnie na miejsce, gdzie już czekała Mary. Zaczęło się moje induction day. Byłam przerażona, nie znałam nikogo. Bez znajomych, bez przyjaciół, bez rodziny.Każdy kto mógłby mi pomóc został w Polsce, a ja nawet nie mogłam się z nimi skontaktować.

Jedyną osobą był D.



W pracy poznałam wielu Polaków.

Ludzie wykształceni, ludzie bez wykształcenia. Ludzie poszukujący wrażeń, ludzie bez perspektyw, ludzie z kryminalną przeszłością. Taki Misz-masz rodzajowy. Co kto lubi. Dla każdego coś dobrego.



Co skłoniło ich do wyjazdu? A co skłoniło mnie?Tego nie wie nikt.

Sama nie wiem, kiedy upłynął mi pierwszy miesiąc. Codziennie po 8 godzin w pracy, każdego dnia ta sama robota.



Ludzie nie powinni przebywać ze sobą 24 godziny na dobę. Z człowieka wychodzą wtedy wszystkie najgorsze, najgłębiej ukrywane cechy.

D. nie był idealny.

Nikt nie jest idealny. Jemu jednak do ideału brakowało tysiące lat świetlnych

Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, przestaliśmy zwracać na siebie uwagę. Nawet jego oczy nie były już tak piękne jak kiedyś.

Nie mogłam na niego patrzeć, nie miałam z nim o czym rozmawiać.

Jego widok codziennie rano sprawiał mi ból. Tęskniłam za rodziną.

Nawet nie mogłam z nimi szczerze porozmawiać. Każdej rozmowie przysłuchiwał się mój wymarzony mężczyzna.

Wszechobecna cenzura, rozmowy kontrolowane.

Okazało się, że jestem w ciąży. Nie chciałam nikomu o tym powiedzieć. Nie chciałam pogrążać się jeszcze bardziej. Miałam tylko 18 lat.

"Nie martw się. Wszystko się ułoży."

Mój ideał zaczął powracać. Zaczęłam mieć nadzieję.

Wmawiałam sobie, że będzie dobrze.

życie znów zaczęło nabierać barw.

Pokochałam moje maleństwo, chociaż nie wiedziałam nawet czy to on czy ona.

Miałam dla kogo żyć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że cokolwiek by się nie stało, już nigdy nie będę sama.

D. kontrolował mnie każdego dnia.

Sprawdzał każdy mój ruch.

"Robię to dla dziecka. Nie możesz się denerwować."



Nie pozwolił mi nawet zadzwonić do domu, żeby przypadkiem ktoś nie dowiedział się gdzie jestem. żeby ktoś po mnie nie przyjechał.

A ja tak o tym marzyłam.

Kolejne dni mijały, problemy przychodziły i odchodziły. Raz było lepiej, raz gorzej.

świat się nie zmieniał.



Czy moje życie miało jakiś sens?

Miało.

Zmarnowałam swoje życie, ale nie mogłam zmarnować życia mojego maleństwa. Musiałam coś zrobić, ale chyba nie miałam na to siły.

Przy D. powoli stawałam się wrakiem człowieka. Bez własnego zdania, bez własnych możliwości. Bez perspektyw. Najlepsze były te decyzje które ktoś podejmował za mnie.

Chciałam wrócić do domu. Chciałam przynajmniej na chwilę zobaczyć się z rodziną. Tak bardzo mi ich brakowało. Znaczyli dla mnie tak wiele.

D. jakby wyczuł co się święci. Znów zaczął być dobry. Zmienił się nie do poznania. Sam zaproponował mi, że pojedziemy do Polski. Dwa tygodnie w kraju. Brzmiało tak cudownie. W tym także był haczyk. Jednak ja naiwnie tego nie zauważyłam. Warunkiem wyjazdu było to, że zamieszkamy razem, w jego domu. Cóż mogłam zrobić? Lepsze mieszkanie w jego domu, 10 kilometrów od rodziny, niż mieszkanie w Anglii, ponad 1000 km dalej. Miałam nadzieje, że w jakiś sposób uda mi się zostać w Polsce.



Już w drodze na lotnisko D. zaczął swoje czary. Był tak miły, tak ciepły jak jeszcze nigdy.Nie chciałam, żeby moje maleństwo wychowywało się bez ojca. Chciałam dla niego jak najlepiej. Kochałam je ze wszystkich swoich sił. Mimo, że jeszcze nigdy nie go nie widziałam, nigdy go nie czułam, stało się ono moim największym skarbem. Miałam nadzieje, że D czuje to samo, jednak on nie pokazywał tego. Gdzieś przeczytałam, że kobieta kocha dziecko od chwili kiedy pierwszy raz je poczuje pod sercem, mężczyźni od chwili gdy zobaczą je na porodówce. Dlaczego z D. miałoby być inaczej?



Gdy przylecieliśmy do Polski, kilka dni spędziliśmy w Warszawie. Chciałam wykorzystać ten czas na namówienie D. do spotkania z moimi rodzicami, chciałam pogodzić się z nimi, by mój maleńki aniołek miał w przyszłości prawdziwą rodzinę.

Po przyjeździe do naszego małego miasta na czas naszego pobytu w Polsce oczywiście zamieszkałam w domu rodzinnym D. Nie czułam się tam dobrze, zresztą praktycznie wcale się tam nie czułam. Znów ogarniała mnie pustka, wyparowały ze mnie wszystkie uczucia, wewnątrz mnie panowała jedna wielka nicość. Wszystko było mi obojętne. Jedno było pewne, chciałam zostać w Polsce, z moją rodziną, która dawała mi jedyną nadzieję na normalne, godne życie.

Powiedziałam D., że z nami koniec, spakowałam swoje rzeczy i chciałam wrócić do domu. Niestety, tu zaczęły się schody. Mój ukochany, idealny mężczyzna uderzył mnie.

Raz, potem drugi, trzeci. Upadłam.

Z nosa zaczęła tryskać krew. Nie wiedziałam co się dzieje, nie wiedziałam jak się nazywam. Po wszystkim wpakował mnie do samochodu i wraz ze swoją mamusią odwieźli do domu. Jakże głupia byłam, nie przyznając się nikomu. Bałam się, wstydziłam. Czułam wstręt do samej siebie. Byłam nikim. Nie chciałam go znać. Moje dotychczasowe życie stało się porażką.



Dzwonił, pisał. Nie odpowiadałam. Ten człowiek dla mnie nie istniał. Czułam się oszukana, czułam się wykorzystana. W głębi serca pragnęłam, żeby wszystko wróciło do normy. Marzyłam o tym, by cofnąć czas. By nigdy w życiu go nie poznać.



Napisał smsa. Dwa zdania. Wziąłem tabletki. Umieram...

Te trzy krótkie słowa wyryły w moim sercu dziurę, przez którą przejść mogłoby stado słoni. Próbowałam się z nim skontaktować, nie odpowiadał. Dzwoniłam do jego matki, nie odbierała.

świat zamarł.

Nienawidziłam go i jednocześnie kochałam.Bałam się samotności.Chciałam by to wszystko okazało się głupim żartem.

Cały wieczór zamartwiałam się. Nie wiedziałam co się z nim dzieje. Nie wiedziałam nawet czy żyje...Zaczął boleć mnie brzuch. Poczułam skórcze.

Coś działo się z moim maleństwem. Coś złego.Nie chciałam go stracić, lecz czułam, że jestem tego bardzo blisko. Głaskałam, płakałam, prosiłam by wszystko było dobrze. Całą noc zwijałam się z bólu. Nie wiedziałam ile czasu pozostało mojemu maleństwu, lecz miałam nadzieje, że jak najwięcej. Każda sekunda dawała mi nadzieję.Na szczęście nad ranem wszystko przeszło.



D. zadzwonił do mnie z przeprosinami.

Prosił o wybaczenie, obiecywał zmianę. Po raz kolejny. Przyrzekał, że będzie dla nas dobry. Przecież mieliśmy mieć razem dziecko. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ze poprzedniej nocy o mały włos nie przyczynił się do jego śmierci. Do dziś tego nie wie.



Wybaczyłam mu. Uwierzyłam w jego piękne słowa.

Zmienił się nie do poznania. Z tej strony go jeszcze nie znałam, tak dobry nie był nigdy. Wróciliśmy do Anglii. Znów zaczęliśmy być przykładną parą. życie jak w bajce. Znów kochałam i byłam kochana.

świat nabierał barw.



Z radością patrzyłam na rozwój mojego maleństwa, powoli kompletowałam wyprawkę.

Byłam szczęśliwa.

Czekała mnie wizyta u lekarza. Nie mogłam się doczekać.



Nadszedł ten dzień. Nie spałam całą noc.

Wreszcie mogłam zobaczyć mojego aniołka, usłyszeć bicie jego serca...

Te chwile są jednymi z najpiękniejszych chwil w życiu kobiety.

Przyjechaliśmy do szpitala.

Zdziwił mnie jego wygląd. W Polsce wszyscy narzekają na nasze szpitale, jednak większość nie widziała chyba szpitali angielskich. W naszym kraju sanepid na pewno nie dopuścił by czegoś takiego do użytku.

Szary, obskurny budynek, przypominający raczej umieralnię niż szpital w którym na świat przyjść miało by nowe życie. Na podłogach zamiast płytek znajdowały się dywany, pełne kurzu. Ich stan wskazywał na bardzo dawną przyjaźń z odkurzaczem. W salach poszczególne łóżka oddzielone były od siebie czymś w rodzaju kurtyny w teatrze. Do angielskich pacjentów przychodził angielski lekarz. Do obcokrajowców przychodził zazwyczaj lekarz z Afryki lub Indii, bo takich było tam najwięcej.



Podszedł do mnie lekarz. Zaprosił do pokoju. Zbadał.

Chwilę gdy ujrzałam swoje dzieciątko zapamiętam do końca życia. To było tak wzruszające...

Maleńkie rączki, nóżki. Serduszko bijące tak szybko.

I słowa lekarza które do teraz echem odbijają się w mojej głowie.



"Pani dziecko jest chore."



Słowa te spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Chciałam wiedzieć co się dzieje. Konieczne były kolejne badania. Przewieziono mnie do większego szpitala, w którym traktowano mnie jak okaz medyczny. Dokładniejsze badania potwierdziły pierwszą diagnozę.

Dziewczynka. Chora. Brak jakichkolwiek szans na wyleczenie.

Przeżyje maksymalnie 5 lat o ile nie umrze podczas porodu.

Przyczyny nieznane, prawdopodobnie silny wstrząs w początkowym etapie ciąży.



Postanowiłam nie myśleć o tym, nie mówić. Wykreśliłam te słowa ze swojej pamięci. Nie przyjmowałam do siebie tej wiadomości. D. obwiniał mnie.

Nie powiedziałam mu o sytuacji która miała miejsce podczas naszego pobytu w Polsce, jednak domyślałam się, że mogło to być przyczyną. Coraz bardziej go nienawidziłam. W głębi duszy żałowałam, że kiedykolwiek go poznałam. Na własne życzenie zniszczyłam swoje życie. Nie potrafiłam jednak z tym skończyć. Czułam się jak w bagnie z którego nie da się wydostać.



Lekarze zaproponowali mi aborcję, która w Anglii jest legalna.

Nie wahałam się ani przez chwilę.

Nie skrzywdzę swojego dzieciątka. Nie ma takiej możliwości. Wychowam to dziecko, chociażbym miała oddać za nie wszystko co mam.

Nie rozumiem matek które potrafią zabić tak maleńką, niczemu niewinną istotkę. W głębi serca wierzyłam, że ta choroba okaże się pomyłką. Modliłam się. Próbowałam wszystkich możliwych sposobów aby moje dzieciątko było zdrowe. Szukałam lekarzy którzy mogliby mi pomóc.



cdn

2
Spory problem z przecinkami, gdzieniegdzie brak spacji miedzy zdaniami i po myślniku. Niepotrzebne wielokropki, np.
Ba... Dla niego nawet pleśń na chlebie istniała po coś...
Ba, dla niego nawet pleśń istniała po coś.



Od początku raziło mnie pewne przerysowanie postaci, popadanie w skrajności emocjonalne. Długie, przeładowane opisy wzajemnego zauroczenia, pełne pretensjonalnych określeń. Nie mam nic przeciwko szaleńczym uczuciom - wręcz przeciwnie nawet - ale wolę zobaczyć to w gestach, w spojrzeniach, usłyszeć w głosie, poczuć między wierszami. Przyspieszonym biciem serca można wyrazić więcej, niż stwierdzeniem, iż chłopak był zabójczo przystojny.



Sam historia poruszyła mnie, mimo swej przewidywalności, graniczącej z pewnością. Nawet nie próbuję się domyślać, na ile jest prawdziwa - to nieistotne, bo takie rzeczy ciągle się dzieją. Opowiadasz bardzo szczerze z odczuwalnym zaangażowaniem. Parę razy miałem ochotę wrzasnąć: Otwórz oczy, kobieto!

Banał, czyli samo życie...



Trzymaj się!

3
Pustka to taka przerażająca dłoń, która wkrada się aby wykraść Twoje serce miażdżąc to co napotka na swej drodze. Wysysa z Ciebie wszystkie uczucia, bezlitośnie zamieniają je w największą rozpacz. Niczym na wesołym miasteczku, robi plac zabaw z Twych zmysłów.


Ten fragment mnie powalił. "wkrada się aby wykraść"... Przeczytaj kilka razy, to zrozumiesz, dlaczego. I nie "na" wesołym miasteczku, tylko "w".



Nie podobało mi się. Opowiadanie jest równie przewidywalne jak to, że w grudniu będzie Gwiazdka. Mieszasz styl prosty z jakimiś górnolotnymi wynurzeniami (jak to o pustce). Wychodzi z tego coś ogromnie... zabawnego (ale tak, jak bawi każda kolejna afera polityczna - z dużą dozą goryczy i krzywego uśmiechu, od którego zrobią mi się kiedyś zmarszczki). Opowiadanie jest infantylne, przesentymentalyzowane (kocham słowopotworzenie), harlequinowate. Zdecydowanie razi brak warsztatu.

Powiem tak. Tekst z rodzaju tych, które pisze Grochola. A ja jej strawić nie potrafię. Bo nawet, jeśli historia wygląda na prawdziwą, to za mało, żeby mnie przekonać, jeśli wykonanie leży i kwiczy (również i u Grocholi).



Ale myślę, że do pewnej grupy czytelników to opowiadanie potrafiłoby "trafić", bo potencjał jakiś w tym dostrzegam. Tak więc pracuj nad warsztatem a może kiedyś powiem takie ciche "jestem na tak". Ale w chwili obecnej daleka jestem od wyrażenia takiej opinii.
"To, co poczwarka nazywa końcem świata, reszta świata nazywa motylem." Lao-Cy, Księga Drogi i Cnoty

"Litterae non erubescunt." Cyceron

4
Dobra zaczynamy lekcję.

Zapisz temat: „Błędy, które popełniam, a których powinnam się wystrzegać”.



Zadanie pierwsze polega na określeniu osoby lub też raczej płci narratora? Spójrzmy tutaj:
Nie mogłam od
Czyżby była to kobieta? Jednak co to? Cztery linijki dalej mamy coś takiego:
Zostałbym tylko ja.
Czyżby narrator zmienił się na chwilę?

Popracuj nad pilnowanie literówek. Zdarzają się i wiele psują.



Zadanie drugie. Czy widzisz powtarzające się do bólu wyrazy? Nie? To popatrz tutaj:
Jak kto woli, do wyboru, do koloru...

a kolorów jest wiele.

My też zaczęliśmy być takim kolorowym światem. Jak w piosence o kolorowych
Kolor, kolorowych… za dużo tego. Drażni to wzrok, a kilku z powtórzeń można śmiało uniknąć.



Zadanie trzecie. Zbyt częste pojawianie się takich oto tworów:
Nasze, mój, jego, moje
Z tym również radzę powalczyć, zmniejszyć ilość.



Zadanie czwarte. Nie znajomość zasad języka Polskiego.
lecz tą minutę
„Tę” minutę. Przed biernikiem dajemy „Tę”. W mowie jest dopuszczalne „tą”, ale tutaj nie mówisz tylko piszesz. Ten błąd zdarza ci się nagminnie.



Zadanie piąte. Związki frazeologiczne. Nie sprawiaj, że brzmią śmiesznie tak jak ten:
Ten człowiek nie potrafiłby skrzywdzić nawet muszki.


Zadanie szóste. Zapominasz o spacji między znakiem kończącym zdanie a wyrazem rozpoczynającym nowe. Przykład:
związku.Czy mają


Ogólnie historia przewidywalna i mało zaskakująca. Mogłaś się trochę bardziej postarać, popracować nieco nad narracją. W pewnym momencie jest nieco papierowa. Osobiście zmieniłbym to i owo, poprzestawiał nieco szyk wyrazów w zdaniach, ale to twoje opowiadanie. Ile ludzi tyle sposobów zapisu.



Ok, koniec. Wytrzyj tablicę jak skończysz przepisywać. Masz klucz od sali, odnieś do pokoju nauczycielskiego. Ja idę na kawę.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”