Spojrzałem na własne dłonie. Całe we krwi. Złapałem haust powietrza i pomacałem się. Cały. żadnej rany. Krew więc nie mogła być moja.... Spojrzałem pod nogi i podniosłem coś co błyszczało na trawie. Nóż. Również cały we krwi... mój nóż....
Ale co tu się właściwie stało...? Zgraja mężczyzn wrzeszczących w oddali nie dała mi czasu na kontemplacje mojej dość niepokojącej sytuacji. Chwyciłem nóż i zacząłem uciekać. W zasadzie nie wiedziałem co tu się stało, ale Polak ma to już chyba w genach, że jeżeli ktoś krzyczy i szuka winnego, on automatycznie zaczyna uciekać.
W młodości dużo nie biegałem, jednak w obliczu zagrożenia człowiek jest zdolny do niesamowitych wyczynów. Niektórzy zapominają o lęku wysokości, inni są w stanie nie patrząc na własny ból zgasić ogień własnymi dłońmi. Ja z kolei potknąłem się o gałąź i wywróciłem robiąc przy tym piękne podwójne salto w tył. Zapewne leżałbym i cieszył się tym faktem gdyby nie nóż który wbił mi się w lewą dłoń. Szczerze mówiąc wyglądał zabawnie, bo przybił mi do dłoni szyszkę i dwa liście. Ot, taka moja wariacja na temat kolażu jesiennego.
Wstałem i zacząłem uciekać dalej. W filmach i książkach zazwyczaj w takich momentach zastanawiają się czemu są ścigani, dochodzą do wniosku, że są niewinni i gdzieś dobiegają. Ja nigdy nie byłem rozgarniętym człowiekiem i wolałem nie ryzykować biegania i myślenia naraz. Ograniczyłem się na biegu i próbie dobiegnięcia gdzieś. Pogoń zostawała trochę w tyle, niemniej jednak cały czas była. Pozbycie się jej powinno być priorytetem. Udało mi się znaleźć jakieś zagłębienie pod kamieniem i tam się schowałem. Tak bardzo skupiłem się na oddychaniu po cichu i nie wydawaniu żadnego dźwięku, że zapomniałem być przytomny i zasnąłem.
Obudziły mnie silne promienie jesiennego słońca potrafiącego jeszcze ogrzać. Nade mną stał mały jelonek i przyglądał mi się przekrzywioną główką.
- Jaki słodziutki. Taki ślicz... – jelonek ugryzł mnie w nos i odskoczył parę metrów.
- Ty śmierdząca kupo mięcha! – wrzasnąłem wstając. – Teraz to ci nawet Disney nie pomoże!
Zerwałem się na równe nogi biorąc duży kamień leżący obok mnie. Lewą ręką trzymałem się za krwawiący nos, starając się jednocześnie nie pokaleczyć nożem wystającym z dłoni, a prawą się zamachnąłem i trafiłem w słodziutkiego jelonka.
Dało się słyszeć nieprzyjemny odgłos i słodziutki jelonek padł martwy w krzaki. Spełniłem swój obowiązek jako ten co stoi na czele łańcucha pokarmowego. Zjedzenie jednak surowego mięsa pozostawiłem innym. Mi wystarczyło same zamordowa....
Właśnie. Przypomniało mi to o plamach krwi na rękach i nożu. To dlatego uciekałem! Kogoś zamordowałem! I to dlatego mnie gonili! I właśnie dlatego powinienem wznowić ucieczkę!
Czym prędzej zacząłem biec przed siebie. Od razu poczułem się pewniej, mimo, że istniała możliwość, że przybliżam się do moich prześladowców. Liczy się fakt, że się przemieszczałem.
Nigdy nie byłem w dobrej kondycji, a nóż tkwiący w mym ciele również wpłynął na moje zdolności. Po dziesięciu minutach biegu byłem cały zlany potem i musiałem zwolnić. Jak oni robili to na filmach, że cały czas uciekali w biegu? Dla mnie było to okropnie męczące... Po paru minutach wyszedłem na małą polankę. Szczęście uśmiechnęło się do mnie. Na skraju polany stał stary volkswagen na ukraińskich numerach, a kawałek dalej jakiś pan w czerwonym dresie zasypywał jakiś dół. Była szansa, że mnie podwiezie.
Uśmiech szczęścia okazał się sarkastycznym grymasem....
Ten miły człowiek w dość oryginalnym stroju zakopywał KOGOś. Jak tylko do niego podszedłem postanowił zmienić plany [gdyż jak widać był bardzo wspaniałomyślnym człowiekiem martwiącym się o to, że jego kolega spocznie na wieki w samotności] i wpadł na pomysł, by mnie zabić i pogrzebać z kumplem. Nie powiem, był to dla mnie komplement, że uznał mnie za godnego dotrzymania towarzystwa, jednak wrodzona skromność mi na to nie pozwoliła. Gdy tylko mnie zobaczył zaczął iść w moją stronę wymachując łopatą i wrzeszcząć:
- Hej, hej! Proszę pana! Czy mógłby pan dotrzymać towarzystwa memu koledze?!
Szczerze powiedziawszy nie znam ukraińskiego i nie wiem co krzyczał, ale podejrzewam, że właśnie coś takiego. Jako, że nie byłem w stanie mu odmówić w jego języku, a energiczne wymachiwanie głową na „nie” nic nie dawało, podszedł do mnie i zamachnął się łopatą, by wprowadzić mnie w stan głębokiego snu znanego jako „śmierć spowodowana urazami głowy”. Postanowiłem go od siebie odepchnąć. Niestety zapomniałem o tkwiącym w mej dłoni nożu i odpychając wbiłem mu go w serce. Cały zapał z niego wypłynął razem z dużą ilością krwi, a on upadł na ziemię.
Stare, mądre powiedzenie mówi: „obowiązkiem martwych jest dawać, a żywych brać”. Idąc za tą zasadą zabrałem mu dres i ubrałem się w niego. Na czerwonym nawet nie było widać krwi. Poza tym mój dotychczasowy strój był nieodpowiedni do ucieczki. Bóg jeden wie dlaczego miałem na sobie sukienkę. Ubrałem w nią mego ukraińskiego kolegę, by nie czuł się goły i wrzuciłem do dołu. Mimo wszystko jego przyjaciel będzie miał towarzystwo. Zakopałem dół i podszedłem do samochodu.
- Myszka Miki! – zakląłem pod nosem.
Jak miałem prowadzić auto bez kluczyków? Trzeba było przeszukać tego miłego pana zanim go zakopałem. Na szczęście okazało się, że kluczyki były w dresie. Otworzyłem drzwi i uradowany siadłem od strony pasażera. Samochodem będzie tak łatwo uciekać!
Po trzech minutach siedzenia samochód nadal stał w miejscu. Było to dość dziwne, gdyż z moich wcześniejszych doświadczeń wynikało, że zawsze gdy wsiadałem do środka samochód niedługo po tym ruszało. Coś z nim musiało więc być nie tak. Rozejrzałem się dookoła. Kierowca! Nie było osoby która, by prowadziła! W takim razie ja musiałem zająć jej miejsce... To nigdy nie wyglądało na nic trudnego. Przesiadłem się, włożyłem kluczyk do stacyjki i przekręciłem. Dało się słyszeć dość głośną pracę silnika. Teraz jeszcze tylko wciśnięcie pedała i przekręcenie tej dźwigni...
Nie wiem jakim cudem, ale po dwóch godzinach udało mi się sprawić, że samochód jechał. Jak na pierwszy raz poszło mi nawet całkiem dobrze, bo wjechałem w drzewo dopiero po dwustu metrach. Byłem z siebie dumny. To te małe osiągnięcia czynią nas wielkimi... Trzymając się takich rozmyślań ruszyłem drogą w nadziei wyjścia z lasu.
Po trzech godzinach doszedłem do ładnej, asfaltowej drogi. Spojrzałem na położenie słońca, stronę z której mech porasta drzewa i ułożenie słoi na pobliskim ściętym drzewie. Postałem tak dwie minuty i skręciłem w prawo, czyli według moich obserwacji w stronę północną, południową i wschodnią jednocześnie. Ucieczka w trzech kierunkach naraz powinna zmylić mój pościg.
Po dwóch godzinach marszu i doznaniu pierwszych objawów udaru słonecznego dotarłem do zielonej stacji benzynowej. Była to dla mnie szansa żeby obmyć rękę z wbitym w nią nożem i naładować akumulatorki nadziei „nie będą musieli mi jej amputować”. Wszedłem do środka i skierowałem się do kasy.
- Czy mógłbym prosić klucz do toalety? – zapytałem starając się sprawiać jak najporządniejsze wrażenie jednocześnie.
- Tak.... – kasjer chyba nabierał podejrzeń patrząc na nóż w ręce i dziurawy, czerwony dres – coś się.... panu stało w rękę?
- W rękę? – popatrzyłem na nią zdziwiony i dodałem najbardziej beztroskim tonem na jaki mogłem się tylko zebrać – Ach! To! Skaleczyłem się przy śniadaniu krojąc chleb...
Nie czekałem na dalszy ciąg rozmowy tylko wziąłem klucz i zniknąłem w toalecie. Obmyłem się cały z brudu, wliczając to ranę na ręce i ruszyłem w stronę wyjścia. Otworzyłem drzwi akurat w momencie, gdy kasjer pokazywał dwóm policjantom drzwi od toalety.
- Tylko spokojnie.... – powiedział jeden z funkcjonariuszy – nikomu nie stanie się krzywda, chcemy ci pomóc...
Spojrzałem jak drugi sięga po pałkę i nie uwierzyłem....
Stali mi na drodze do wyjścia. Jeżeli byłby to film powinienem podbiec do półki, wywrócić ją na nich i uciec. Do tej pory wszystko było filmowe więc nie rozumiałem dlaczego miałoby się i teraz nie udać. Podszedłem szybko i spróbowałem ją wywrócić. To kapitalistyczne dziadostwo było ciężkie.... Rozejrzałem się.
Jakie to oczywiste! Okno! Na każdej stacji benzynowej na świecie znajduje się gigantyczna szyba! Dlaczego nigdy nie uciekają tędy?! Rzuciłem się prosto na nią i wypadłem na zewnątrz razem z nią. Pozbierałem się szybko i zacząłem uciekać w stronę pobliskiego lasu.
Godzinę później, gdy siedziałem na trawie i wyciągałem z karku drobne kawałki szyby zrozumiałem, dlaczego nigdy nie uciekają tamtędy...
Koło mnie przebiegł tłusty królik, co tylko przypomniało mi o moim głodzie. A króliczek był naprawdę pulchny i biegł dość wolno... Zanim się zorientowałem siedziałem na trawie ściskając w łapskach królika który starał się wyrwać i pokicać w bezpieczniejsze miejsce niż uścisk jakiegoś mięsożercy.
To był prawdziwy dylemat: Byłem głodny, jednak zjedzenie surowego mięsa.... Wydawało się to takie nie na miejscu. Wtedy przypomniałem sobie, że przecież jestem ścigany za morderstwo. A skoro mogłem kogoś zabić to mogę też....
Królik był całkiem smaczny. Co prawda futerko wchodziło między zęby, ale wystarczyło je potraktować jako naturalną szczoteczkę do zębów i wtedy nie było najgorzej. Z dość niedalekiej odległości dało się słyszeć szelest krzaków. Ktoś nadchodził. Otrzepałem się z króliczego futerka i uciekłem w zarośla.
Po chwili do miejsca w którym siedziałem podszedł chłopiec w wieku – na oko – dziesięciu lat. Przykucnął i wziął w ręce trochę kłaczków.
- Ojej! Tutaj mieszka jakiś słodziutki króliczek! – powiedział, po czym wyciągnął z kieszeni dwie kanapki i położył je na ziemi po czym odszedł.
Bóg zapłać za głupie dzieci które uważają, że króliki jedzą kanapki. Bóg zapłać za głupie niedouczone dzieci które sądzą, że królik potrafi rozpakować kanapkę z folii. Dzięki temu się nie pobrudziły.
Miałem głęboką nadzieję, że dzieciak tu jeszcze wróci dokarmić zwierzaka więc zostawiłem kawałek niedojedzonej skórki na znak, że kanapki zostały zjedzone.
Ja tymczasem poszedłem przespać się w pobliskich krzakach. Nie pamiętałem kiedy ostatnio przeżyłem dzień tak upakowany wrażeniami...
Nad ranem czekały na mnie kolejne kanapki. Zjadłem je ze smakiem po czym wyciągnąłem z kieszeni dresu kartkę i ołówek [ zabawne, że w tym dresie było wszystko co akurat było mi potrzebne, prawda?] i naskrobałem podziękowania oraz notkę, że mam ochotę na kotlety. Trzy. Pozostawało się modlić i wierzyć w bezgraniczną naiwność pokolenia wychowanego na Power Rangers i Pokemonach.
Koło południa dzieciak wrócił, spojrzał zdziwiony na kartkę i wrócił z nią tam skąd przyszedł.
Dwie godziny później przyszedł. Niestety jedyne co miał ze sobą to trzech policjantów którzy kotlety mogli mieć co najwyżej zamiast mózgów.
- Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie! – krzyknął jeden z nich, a drugi na poświadczenie tych słów postrzelił mnie w udo.
Odkuśtykałem czym prędzej w stronę lasu. Oni jednak mieli nade mną przewagę. W momencie kiedy zbliżyłem się do rzeczki oni byli już za mną. Pozostała jedna droga ucieczki....
Wskoczyłem do rzeki i zacząłem płynąć niczym kłoda razem z prądem.
- Wariat! – krzyknął jeden z nich w moją stronę.
Nie odpowiedziałem. Wolałem się skupić na trzymaniu głowy ponad poziomem wody, chyba tylko po to, bym mógł umrzeć z wykrwawienia się, bądź z gangreny którą zapewne już zaczynałem dostawać.
Zabawne, że tak miała wyglądać pierwsza rzecz w moim życiu jaką dostałem zupełnie za darmo...
Człowiek który płynie na plecach, to człowiek który ma dużo czasu na przemyślenia. Ja musiałem się zastanowić co dalej. W końcu nie mogłem tak płynąć w nieskończoność.
Policja miała podobne zdanie. Dlatego pewnie pół godziny później wyłowili mnie przy pomocy siatki, gdy mijałem dość obskurny mostek podziwiając krajobraz naszego pięknego kraju.
- To nie ja! Ja nie zabiłem! Jestem niewinny! Szukacie nie tego co trzeba! – wrzeszczałem ile sił w płucach.
- O czym on, do diabła, mówi?!
- Nie mam zielonego pojęcia. Ucieszą się, że go znaleźliśmy....
Dwie godziny później leżałem na swoim łóżeczku z opatrzoną nogą i ręką. Nie dostałem gangreny, choć lekarz mówi, że było blisko. Dali mi nawet te fajne żółte pigułki. Trochę za nimi tęskniłem...
- Co z nim? – zapytał ordynator.
- To co zwykle. Uciekł na jagody i jak tylko pamięć krótkotrwała znów mu się wykasowała ubzdurał sobie, że kogoś zabił....
- A mogłem zostać okulistą.....
[bez tytułu]
1[img]http://runmania.com/f/a77c6d394b43ef1fb846d372d7693f5d.gif[/img]
"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"
"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"