Dr Sagittarius
„Racząc się rtęcią”
Witajcie. Dzisiaj ma do mnie przyjechać moja ciotka – Lemetecia Caugh – Swinton. Na jej przyjazd wszystko musi być doskonale przygotowane, że tak się wyrażę, dopięte na ostatni guzik. Moim priorytetowym zadaniem jest naprawienie drewnianego schodka przed drzwiami wejściowymi. Jeszcze ktoś, nie daj Boże, zrobi sobie krzywdę. Och! Co to było? Czyżbym słyszał świergotanie dobiegające z piwnicy?
Do piwnicy prowadzą drzwi zapadowe umieszczone w podłodze w kuchni. Podniosłem je z najwyższym trudem. Z ciemności uderzył zapach stęchlizny i starości. światło bijące ze świecy, którą zabrałem ze sobą, padało na strome schody niknące w mroku. Na dole było klepisko i suche ściany z granitu. Uniosłem świece wysoko nad głowę, uzyskując niewielki krąg światła, dzięki któremu mogłem w miarę swobodnie się rozglądać. Klepisko stopniowo opadało, bowiem znajdowało się pod głównym salonem i jadalnią.
Na samym końcu granitowe ściany ustąpiły, a w ich miejsce pojawiło się gładkie, matowe, smoliste drewno. Tu właśnie komora piwniczna przechodziła w rodzaj niszy. Pośrodku niej stało samotne krzesło, na którym niewzruszenie czekał mój podopieczny.
Hydrocelaf, bo tak go nazwałem, był malutkim pisklęciem kurczaka, posiadał nieproporcjonalnie dużą głową. Został odrzucony przez społeczeństwo z powodu swojej ułomności, nie mógł za nikim nadążyć, bo zawsze musiał ciągnąć za sobą olbrzymi łeb. Z tego powodu trochę go sobie obdrapał. W kurniku nadano mu przydomek „wielka głowa”, jednak ja, jako wielki autorytet w dziedzinie medycyny, wiedziałem, że jest to najzwyklejsze wodogłowie. Do tego dochodził wytrzeszcz zezowatych oczu, którego nie zdążyłem jeszcze zdiagnozować. Hydrocelaf wlepiał we mnie swoje olbrzymie ślepia i zaczął miarowo stukać dziobem o krzesełko. Zawsze tak robił, kiedy chciał się napić. Wziąłem nieboraka na ręce i wyniosłem na górę. W kuchni ma specjalny, podnoszony stołek, w którym go zawsze sadzam. Znowu zaczął mi się przyglądać, a jego źrenice wędrowały po oczach w hipnotycznym transie.
Wyjąłem z szafki kuchennej litrowy słoik wypełniony srebrzystobiałą cieczą. Znalazłem dwie podstawki pod jajka, które doskonale sprawdzały się w roli kieliszków. Powoli zacząłem nalewać rtęć do podstawek. Hydrocelaf na sam jej widok zaczął podskakiwać na krzesełku i w szaleńczym tempie oblizywać dziób swoim maleńkim językiem. Zmontowałem jeszcze mojemu podopiecznemu drewnianą podpórkę pod głowę, bo w jego przypadku zacznie mu ciążyć dość szybko, po czym zaczęliśmy rozpracowywać wspaniały trunek.
Gdy raczyłem się rtęcią, zacząłem mieć wiele przemyśleń, bowiem srebrzystobiała ciecz dość szybko uderza do głowy i czyni w niej niemałe spustoszenie. Bardzo ciężko jest się wtedy wysłowić, zamiast poprawnej mowy, wychodzi niezrozumiały bełkot przypominający dalekowschodnią modlitwę. Hydrocelaf miał głowę do rtęci, ale widziałem po jego wyrazie twarzy, że zbliża się do swojego limitu. Z wielkim trudem wstawił sobie podpórkę w dziób, prawdopodobnie, żeby nie zapomnieć o oddychaniu, i zasnął. Po chwili ja także zasnąłem.
Obudziło mnie dość głośny hałas przed domem. Zwlekłem się ze stołu i opierając się o kuchenny kredens zacząłem zmierzać w stronę drzwi wyjściowych. Po ich otwarciu ujrzałem ciotkę Lemetecię leżącą przed schodami z przekrzywioną głową i wzrokiem wlepionym w ziemię.
- Och! Ciociu! Zapomniałem o tym nieszczęsnym schodku! – Krzyczałem sam do siebie, nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób mogłem ominąć tak ważną rzecz! Jednak zaraz potem spojrzałem na zegarek. – Zaraz, zaraz… ciocia przyszła o dwie godziny za wcześnie! No niestety, jak się nie przestrzega godziny odwiedzin, to zazwyczaj kończy się to tragicznie. Ciocia sama jest sobie winna! – Ciotka jednak nie mogła już przeprosić, lub zaprzeczyć. W jej martwych oczach widać było, że na niebie zbierają się chmury. – Nie będzie przecież ciocia leżała na deszczu…
Chwyciłem ją za nogi i wciągnąłem do środka. Była tęgą kobietą, toteż spociłem się przy tej czynności co niemiara. Z wielkim trudem ułożyłem ją na kuchennym stole. Hydrocelaf nadal smacznie drzemał, ciotka nadal była martwa, a ja… ja zaczynałem się nudzić.
Z powodu braku jakichkolwiek zajęć zacząłem przypominać sobie, jak to było kiedyś. Za młodu byłem wielkim autorytetem dla studentów na Collegium Anatomicum. Lekcje anatomii, które przeprowadzałem, cieszyły się niesłychanym uznaniem a sala zawsze była wypełniona po brzegi. Nawet świst kul i jęki dzielnych, bezimiennych bohaterów, co konali za ojczyznę, nie mogły wyrwać mnie z ulubionego zajęcia. Człowiek jest taki ciekawy w środku… nurtuje mnie pytanie, czy od tamtego czasu nie zaszły jakieś zmiany w budowie ludzkiego ciała… ciotka nie powinna się obrazić.
W mojej ukrytej szafce czekał skalpele, nożyczki, miedziane pojemniki na wnętrzności i zaciski. Zdjąłem z ciotki dużych rozmiarów krynolinę oraz bieliznę i zabrałem się do roboty. Darowałem sobie mycie, bowiem ciotka Lemetecia była bardzo schludną osobą, zawsze dbającą o higienę i wygląd, toteż uznałem, że przed przyjściem do mnie musiała wziąć prysznic. Poza tym nie miałem warunków i ochoty na obmywanie zwłok. Doskonale ostry skalpel, który był odlewany w całości, wszedł w ciało jak w masło. Szkarłatny płyn powoli zaczął wyciekać z klatki piersiowej, a ja pewnym ruchem zacząłem ciągnąć nóż dalej, w dół ciała. Gotowe. Ręce całe były zbrukane krwią… polizać? Nie! Nie wolno mi! Mam straszną słabość do czerwonej wody, muszę się pilnować. Rozchyliłem płaty skóry, które złapałem zatrzaskami za krawędzie stołu. No proszę, wygląda na to, że niewiele się tu zmieniło. Wspaniale! Aż chce się śpiewać!
I knew a simple soldier boy
Who grinned at life in empty joy,
Slept soundly through the lonesome dark,
And whistled early with the lark.
In winter trenches, cowed and glum,
With crumps and lice and lack of rum,
He put a bullet through his brain.
No one spoke of him again.
You smug-faced crowds with kindling eye
Who cheer when soldier lads march by,
Sneak home and pray you’ll never know
The hell where youth and laughter go
Czułem się wspaniale, cieszyłem się, że ciotka przyszła wcześniej i cieszyłem się, że nie naprawiłem tego schodka. W międzyczasie Hydrocelaf się obudził i zaczął świergotać w rytm wymyślonej przed chwilą piosnki. Nagle, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, do środka wszedł Talamasy.
- Co tu się wyprawia? – ryknął.
- Bo widzisz mój drogi przyjacielu, dzisiaj miała przyjść moja ciotka i…
- Dlaczego jesteś cały ubabrany we krwi? Co robią te zwłoki na stole? Znowu to zrobiłeś!
- Ależ drogi Talamasy, to był wypadek, zapomniałem naprawić schodka przed wejściem i… to był wypadek! – Talamasy przestał krzyczeć. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami i przemówił tym swoim innym głosem. Tym, którego się boję. - Dlatego właśnie tu jesteś. Zrobiłeś to znowu.
- Ale… ale proszę cię drogi przyjacielu, nie mów tak do mnie… może… może skusisz się na la rostbeff? Spójrz! Jakie zacne udo ma ciotka! – Podniosłem w górę udo ciotki Lemetecii, które doskonale nadawało się na wspaniałą pieczeń.
- Sprzątniesz to. Natychmiast – odpowiedział niewzruszony Talamasy.
- N… Nie! Nie sprzątnę! Nie chcę, nie będę i nie mogę!
- Teraz! Teraz! Teraz! – Talamasy powtarzał to cały czas, coraz głośniej.
- Nieee! Proszę! – łzy same zaczęły napływać mi do oczu, grdyka trzęsła mi się niemiłosiernie. Widząc moją rozpacz Hydrocelaf zaczął złowrogo skrzeczeć na Talamasy’ego, ten widząc zdenerwowane pisklę, złapał je za głowę, posadził na zakrwawiony stole i wziął skalpel, którym pociąłem ciotkę.
- Zapłacisz za swoje grzechy. – Powiedział do mnie, po czym z całej siły wbił skalpel w łepetynę Hydrocelafa. Krzyk, który wydobył się z jego małego dzioba całkowicie mnie przeraził. Mój mały podopieczny wyrwał się z uścisku Talamasy’ego i zaczął biegać po kuchni zachlapując cały kredens krwią. Po chwili upadł, a jego małym, wątłym ciałem zaczęły trząść drgawki. Hydrocelaf umierał na moich rękach.
- Masz tu posprzątać – rzucił Talamasy, po czym wyszedł.
Załzawione oczy Hydrocelafa wpatrywały się we mnie. Już, już… cichutko. Jestem przy tobie przyjacielu.
W roli piosenki użyty został poemat Siegfrieda Sassoona „Suicide in the Trenches”
Dr Sagittarius cz.2 [absurd/groteska/groza]
1These dreams in which I'm dying are the best I ever have.
I'd like to learn how to play irish melody on flute.
"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"
I'd like to learn how to play irish melody on flute.
"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"