wesołego pod nosem, podążała ulicami optymistycznie nastawiona do świata. Czuła, iż ten dzień będzie dla niej początkiem wielkiej rewolucji, która zacznie powoli przekształcać jej życie, zmieniając je w radośniejsze i ciekawsze, lecz narzuci mu za to większe tempo. Skrycie marzyła, że może nawet uda jej się w końcu znaleźć prawdziwą miłość po załamującym, dotkliwym rozstaniu z narzeczonym i założyć szczęśliwą rodzinę.
Wreszcie nadjechał tramwaj numer 13. Przez rozsuwane drzwi na ulicę wyległ
tłum spieszących do pracy. Zaraz po nich nowa, szumiąca fala ludzi zapełniła wnętrze tramwaju.
Alicja z trudem przecisnęła się do kasownika.
- Koniecznie muszę kupić sobie bilet miesięczny. Przynajmniej nie trzeba go kasować – jęknęła do siebie kobieta, uchylając się w ostatniej chwili przed zamachem pewnego nerwowego pana w dziwacznym nakryciu głowy. Alicji cudem udało się skasować bilet i znaleźć wolne miejsce.
Nie minął kwadrans, gdy tramwaj opustoszał na tyle, by starczyło miejsc
siedzących dla każdego.
- Witam szanowną panią – przemówił ktoś niespodziewanie do kobiety miękko i łagodnie. – Chyba jest tu pani nowa? Nigdy przedtem nie spotkałem pani na tej linii o tak wczesnej porze.
Alicja odwróciła twarz w kierunku, skąd dochodził nadzwyczaj uprzejmy głos.
Obok niej stał wysoki, szczupły, najwyżej trzydziestoletni mężczyzna o bardzo sympatycznym wyrazie twarzy, który uśmiechał się do niej w tym momencie niezwykle serdecznie.
- Owszem. Jadę dziś pierwszy raz do nowej pracy – odparła grzecznie Alicja,
czując w duszy radość, iż są na świecie jeszcze osoby tak miłe i kulturalne. – Pan pewnie jest już stałym pasażerem?
- Ma pani rację – zaśmiał się mężczyzna, po czym zajął miejsce przed nią, siadając bokiem, by móc porozmawiać z dopiero co poznaną damą.
- Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Radosław, ale przeważnie mówią do mnie „Radek”.
- Miło mi. Jestem Alicja – odpowiedziała, wpatrując się w interesujące, brązowe oczy Radka.
- Pewnie będziemy spotykać się codziennie jadąc do pracy, może nawet w drodze powrotnej również. Jak wygląda pani grafik?
- Pracuję od siódmej do piętnastej.
- To tak samo jak ja! Zatem bez wątpienia na siebie trafimy – ucieszył się szczerze Radek.- Teraz, jeśli można, chciałbym zapoznać panią z resztą podróżnych.
Nim Alicja zdążyła powiedzieć, że dziękuje i jego fatyga jest całkowicie zbędna,
mężczyzna wstał i ogłosił wszystkim, iż do ich grona dołączyła nowa członkini klubu „Pasażerów Linii Numer 13”. Młoda kobieta natychmiast się zarumieniła. Słowa uwięzły jej w gardle, dlatego tylko kiwnęła głową.
- Ci panowie – emeryci spotykają się tu dzień w dzień po to, aby omawiać obecne sprawy polityczne, a kiedy zabraknie już epitetów pod adresem „szacownych” posłów, zabierają się do roztrząsania spraw minionych, sprzed jakichś co najmniej dwudziestu lat – machnął w stronę kilku nobliwych panów.
Nachylił się i szepnął w ucho Alicji:
- Bywa, iż w swoich rozważaniach i wspomnieniach dobrną do początku II wojny światowej.
Alicja zachichotała dyskretnie, lecz w skupieniu słuchała dalej.
- Ta trójka panów, to kanary…
- Jakie kanary? Nie przed siódmą rano! – oburzył się jeden z nich, nie tracąc jednak wesołości.
- Właśnie! Nie obrażaj nas – dołączył się drugi, również z uśmiechem, a następnie dodał ciszej. – Po siódmej to co innego… - i roześmiał się wraz z towarzyszami.
Dosyć długo Radek rozwodził się jeszcze nad opisaniem każdego z
podróżnych. Zapoznał Alicję z pięcioosobowym kołem gospodyń, których życiowym „powołaniem” było prowadzenie poczty pantoflowej, z dwójką pociesznych drugoklasistów oraz z wieloma innymi, nie mniej ciekawymi osobami. Najdłużej zatrzymał się na przedstawieniu tajemniczych Cyganek o uśmiechach tak zagadkowych jak uśmiech Mony Lisy na obrazie Leonarda da Vinci. Wychwalał ich niesamowitą zdolność do udanej interpretacji charakteru i wróżenia z dłoni. Bardziej zaintrygowały jednak Alicję wypchane czymś, skórzane torby, których uważnie pilnowały.
„- Pewnie wybierają się na bazar. W końcu z handlu także można żyć.” – pomyślała Alicja, chociaż wrodzona intuicja podpowiadała jej, że na pewno nie sprzedają niczego legalnego.
Na następnym przystanku wysiadło parę osób, żegnając się grzecznym „do
widzenia” i sprawiając, iż tramwaj bardziej opustoszał. Alicję w głębi duszy dziwiło, dlaczego coraz więcej ludzi wysiada, a nowych pasażerów nie przybywa, zupełnie jakby motorniczy zmierzał do końca trasy i kierował się powoli do zajezdni. Uspokoiła się w jednej chwili, gdy zobaczyła wsiadającego przygarbionego, ponad sześćdziesięcioletniego mężczyznę, podpierającego się drewnianą laską zakończoną ozdobną gałką w kształcie łba jakiegoś drapieżnego zwierzęcia, najprawdopodobniej lwa.
Wyglądał na zmęczonego życiem, umordowanego troskami i kapryśną pogodą obecnej pory roku. Oprawę bladoniebieskich, lekko przymglonych oczu stanowiły widniejące wokół zmarszczki. Nad silnie pofałdowanym czołem sterczały smętnie siwe, zmatowiałe włosy. Znużone oblicze z kilkudniowym zarostem posiekane było głębokimi, ostrymi bruzdami. Na skórze twarzy i żylastych, drżących nieco dłoni, szczególnie tej, która dzielnie dzierżyła laskę, dostrzegało się przebarwienia. Na wychudzonym przybyszu właściwie wisiał granatowy, wyświechtany oraz strasznie połatany płaszcz. Nosił buty w naprawdę godnym pożałowania stanie i spodnie z przedpotopowego garnituru w kolorze brązowym, świecące wytartymi kolanami.
Spoczął mniej więcej w pustawym środku rzędu siedzisk, ujął laskę w obie
dłonie i ułożył ją sobie na kościstych kolanach.
- Dzień dobry, panie Franku. Nie było pana dwa tygodnie. Bardzo się o pana martwiliśmy – przywitał się z powagą Radek. Staruszek spojrzał po obecnych, którzy wpatrywali się w niego z mieszanymi uczuciami: jedni z szacunkiem, drudzy drwiąco się uśmiechając, jeszcze inni ze zdziwieniem lub ulgą.
- Witaj, młody człowieku. Dziękuję za troskę – odrzekł przybysz spokojnie, nawet trochę melancholijnie.
- Co stanowiło powód pańskiej nieobecności, jeżeli mogę zapytać?
- Kto pyta, nie błądzi. Pytać jest rzeczą i naturą ludzką. To przywilej, którym obdarzył nas Bóg – powiedział podniosłym głosem, jak gdyby zapadał w trans rozwlekłego, naukowego wywodu. – Przemierzałem granice strefy.
- TEJ strefy? – zapytał Radek zdjęty nagłym lękiem.
- Oczywiście, że TEJ. Poznawałem okolice przystanku strefowego. Trochę nawet zapuściłem się poza obręb bezpieczeństwa – odrzekł pan Franciszek, odczuwając satysfakcję i widząc miny pozostałych.
- Nie bał się pan? Przecież to krwiożercze getto, z którego prawie nikt nie powraca! Ani my się tam nie zapuszczamy. To straszne i zbyt groźne miejsce – zdumiał się jeden z kanarów.
- Widocznie nie jest chyba aż tak źle, jak mówicie. Jakoś żyję i oprócz nadciśnienia oraz strzykania w krzyżu, nie mam powodów, aby marudzić – rozpromienił się staruszek i rozejrzał się po tramwaju.
- Pani pewnie niedawno przyłączyła się do tej porannej watahy linii numer 13? – przesłał Alicji krzepiący uśmiech pan Franciszek. Kobieta skinęła głową, czując się mimo wszystko dość onieśmielona.
- Wiedziałem – powiedział z zadowoleniem bardziej do siebie niż do Alicji i pogładził ręką lśniącą laskę.
- Czy dziś opowie pan nam jakąś historię lub podzieli się ostatnimi przemyśleniami? – dopytywała się z zainteresowaniem tęga, niska Cyganka, wlepiając swoje czarne jak dwa węgle oczy w staruszka.
- Dzisiaj nie. Zbliżamy się zresztą do przystanku strefowego – odpowiedział pan Franciszek, a później z pomocą kanara powstał z miejsca.
Alicja nie wiedziała co się dzieje, kiedy na przystanku wszyscy, jak jeden mąż,
zaczęli pchać się do wyjścia. Nie zrażona tym nadal siedziała i obserwowała tłoczący się motłoch.
- Dlaczego pani nie wychodzi? Nie może pani zostać – zwrócił się do niej Radek, który wysiadał ostatni.
- Z jakiej racji? Przecież pracuję w mieście następnej strefy – nie kryła zaskoczenia Alicja.
- Proszę się nie opierać. Zaraz wytłumaczę – pochwycił ją za rękę i pociągnął ku wyjściu.
Alicja stanęła na przystanku z założonymi rękoma i cierpliwie oczekiwała
wyjaśnień. Myślała, że dozna ataku niepohamowanej złości, gdy zobaczyła, iż tramwaj rusza dalej, ale już zupełnie pusty.
- Co to ma znaczyć? Wyciąga mnie pan siłą z tramwaju, a on odjeżdża – proszę spojrzeć! – pokazała mu sunący po szynach środek komunikacji miejskiej, który przekroczył już granicę kolejnej strefy.
- Proszę się uspokoić. Czy nie dziwi pani, że pasażerowie go opuścili? Większość również ma pracę w następnym mieście. Lepiej wysiąść z 13-tki i przesiąść się na inną linię, w tym wypadku na 24 po drugiej stronie ulicy. Tramwaj tej linii omija łukiem tą dzielnicę, w którą wjeżdża trzynastka.
- Jaki to ma sens? Czemu nikt nie podróżuje trzynastką dalej niż do tego przystanku?
- Zapewniam panią, iż gdyby motorniczy mógł, sam by wysiadł – zażartował Radek. – Rewir, przez który przebiega trasa trzynastki jest jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w tym regionie. Rzadko komu starcza na tyle odwagi, aby zapuścić się w ten rejon. Chodzą tam jedynie ci, którzy szukają śmierci na własną rękę – uśmiechnął się blado Radek.
Alicja próbowała doszukać się w jego zachowaniu czegoś, co zdradzałoby skrzętnie ukrywany dowcip. Niczego podobnego nie udało jej się jednak znaleźć.
- Czyli przystanek strefowy pełni jakby rolę pogranicza dwóch światów: cywilizowanego oraz przestępczego? – podsumowała Alicja.
- Tak. Wszyscy przechodzą na drugi przystanek strefowy, gdzie zatrzymuje się tramwaj numer 24 i również docierają do zakładów pracy, tyle że okrężną, lecz o wiele bezpieczniejszą drogą. Zatem radzę kupować bilety na jedno miasto… - w oczach Radka pojawił się frywolny błysk.
- Dobrze, że nie zdążyłam kupić biletu miesięcznego… – westchnęła i udała się na następny przystanek.
Dodane po 3 minutach:
Z góry przepraszam za akapity, wstawiłam je podczas wrzucania do zweryfikowania, a one i tak zniknęły
