Za Bugiem i Odrą też jest świat

1
Czyli o pisarskiej emigarcji z naszego pięknego kraju.



SkySlayer napisał w pewnym wątku
Zjawisko pisania o ludziach wywodzących się z innych środowisk etnicznych (skoro zagraniczne imiona to i zagraniczni ludzie, jak mniemam), kulturalnych i tak dalej mnie przeraża. Właściwie to wierzę w coś takiego jak literacki kult USA - jakby wydawało się wielu ludziom, że za oceanem są miejsca, postaci, zjawiska, style życia, piosenki, filmy i książki telefoniczne z dźwięcznymi nazwiskami, a wszystko to rodem z Tęczowego Raju, a to, co nasze - swojskie - już jest mniej interesujące i mniej plastyczne.


Chce wierzyć, że chodzi Ci tylko o kopiowanie w tekstach amerykańskiego stylu życia, jednak wyrażasz się w strasznie niefortunny sposób. Brzmi to tak jakby przerażali Cię ludzie, których pasjonują jakiekolwiek inne społeczeństwa poza polskim. To znaczy, ja na przykład interesuję się Indianami. Chciałbym kiedyś coś o nich napisać. Przeraża Cię to? :wink:



Miejsce akcji i tak zależy od fabuły. A i również od fascynacji. Bo to, że komuś podoba się Ameryka, to nie znaczy, że naoglądął się za dużo filmów i nażarł hamburgerów.

Jak kogoś fascynują burze piaskowe (których w Polsce ciężko szukać), ma o nich dużą wiedzę i chce o nich pisać, to co?, ma tego nie robić? Albo lepiej, niech burza piaskowa przejdzie ulicami Wrocławia, wszak nikt nie zauważy, że to nierealne, wszyscy będą zachwyceni, że jest Wrocław, polskie miasto. Może akcję książki o wojnie o Falklandy też umieścić w Polsce? A może misja załogowa na Marsa będzie startowała z Balic?



Znam Polskę dobrze i nie wątpię, że jest piękna i ciekawa. Ale cóż poradzę, że i do innego świata mnie ciągnie. Chcę, by moi bohaterowie wspinali się na góry Kaukazu, walczyli ze sztormem na Pacyfiku, uciekali przed lawą na Indonezji. I czy ktoś może uznać, że to źle, bo to jest inna kultura, nie Polska, bo bohaterowie nie będą się nazywali Jan Kowalski czy Mietek Nowak?



Zresztą, co ma zrobić ktoś, komu bardziej od zabudowy Warszawy, podoba się zabudowa Mediolanu? Wiadomo, pisanie ma sprawiać przyjemność, a trudno ją osiągnąć, jeśli wyobrażając sobie miejsce akcji, krzywimy się. Albo jeśli powiem, że lepiej się czuję umieszczając akcję w Nowosybirsku niż w naszej stolicy? Może dla czytelnika nie zrobi to większej różnicy, ale autor musi mieć komfort psychiczny, któremu w tym wymyślonym przykładzie Warszawa nie zapewni. Bo on woli Nowosybirsk i kropka, czytelnik nie powinien z tym dyskutować.



Odchodząc nieco od dyskusji, współcześni amatorzy-pisarze w pogoni za nowością ocierają się o absurd i zbrodnie na słowie pisanym (ilu tu było takich, co chcieli zarzucić interpunkcję, bo ponoć staroświecka i ograniczająca) A ilu zauważyło, że wystarczy umieścić akcję poza granicami kraju, by w rankingu świeżości i oryginalności podskoczyć nieco wyżej?



SkySlayerze, piszesz, że Polska również nadaje się do osadzania akcji. Nadaje się, ale upraszczasz. Gusta są różne. Powiedz komuś, komu się marzy szukanie złota w azteckich świątyniach, że jak napisze o łażeniu za złotym posążkiem po piwnicach katedry w Bielsku, to będzie to samo.



Kończąc – wychodzenie poza granice kraju, pisanie o kulturach, zwyczajach, krajobrazach, których większość czytelników nie uświadczy, jest jak najbardziej wskazane, piękne, sprawiające, że pisarz jest kimś więcej, niż tylko wklepywaczem literek, ale i podróżnikiem, badaczem świata. W dodatku gwarantuje to rożnorodność i zdrowy rozwój literatury. Bo jak Polacy będą tylko pisać o Polakach, w końcu skoncza się pomysły, i by wciąż pojawiały się nowości, w końcu zaczną wydawać książki bez przecinków, czy pisane od prawej do lewej.

Zapraszam do dyskusji.

2
Myślę, że SkySlayerowi chodziło bardziej o parcie na USA, o umieszczenie akcji opowiadań, które równie dobrze mogłyby się dziać w Polsce/Niemczech/Ukrainie akurat w Stanach bo... bo tak. Bo nazwiska ładnie brzmią.



To chyba oczywiste, że nie umieści się burzy piaskowej azteckiej świątyni w Polsce ;)

A pisanie o kulturach innych, jak choćby o Indiach, to akurat zjawisko pozytywne.

3
Taki problem wynika też z tego, że dzięki Hollywoodowi każdy, ale to każdy wie "coś" o USA, natomiast o Indiach - już niekoniecznie. Więc akcję w USA po prostu łatwiej umieścić, bo nawet jeśli Hollywood coś przeinaczył, to większość odbiorców się nie skapuje, bo oni wiedzę czerpią z tego samego źródła.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

4
Osobiście spotkałam się z brakiem zrozumienia opowiadania, którego akcja toczyła się na dalekiej Syberii. Przedtem długo studiowałam ten temat: zbierałam materiały, oglądałam zdjęcia, czytałam dzienniki podróżników i opowieści o rdzennych mieszkańcach. Starałam się jak najwierniej oddać zachowania, krajobraz, klimat, jednakże okazało się, że ludzie nie mają zaufania do historii o czymś obcym autorstwa Polaka, bo przecież ON TAM NIE BYł NAPRAWDę i nie wie czy to tak wygląda w rzeczywistości. Dostrzegam swoiste ograniczenie umysłowe w pojmowaniu świata, słabo rozwiniętą wyobraźnię oraz brak zaufania u czytelników. Niestety.
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

5
Mi też się wydaje, że SkySlayerowi chodziło o "parcie na USA" (jak napisała Obywatelka AM). Ludzie umieszczają akcję w Stanach Zjednoczonych, jakby miało nadać to splendoru ich opowieści. Ja tego nie kupuję. Dla mnie akcja może się równiedobrze dziać w Tychach, czy Mińsku Mazowieckim i może być ciekawsza niż w Nowym Jorku, czy Los Angeles.

Oczywiście, nie uważam, żeby wszystko co piszą Polacy musiało zawsze dziać się w ich Ojczyźnie. Jak najbardziej jestem za umieszczaniem akcji powieści w różnych ciekawych zakątkach świata. Najważniejsze to dobrze się przygotować, zapoznać się z realiami opisywanego miejsca.

A do Altamiry:

Opowiadanie o Syberii? Brzmi zachęcająco. :D Niestety nie miałem okazji tam gościć, ale mam w planach. Czy coś z nich wyjdzie, to zupełnie inna sprawa :wink: Jak na razie, też się tylko teoretycznie zapoznaje z tym obszarem. A o jakiej cześci Syberii pisałaś? Bo to, jak by nie patrzeć, dość duży teren. :wink:

6
Szkoda, że tamten post, który napisałam, zniknął podczas zmian na forum.

Pisałam o Zabajkalu, okolicach Siewierobajkalska oraz o terenach nieco bardziej na północ, zamieszkałych przez rdzennych mieszkańców - plemiona Ewenków :)
"Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość"



Woody Allen

7
Kilka zgubionych owieczek :)




SkySlayer pisze:Obywatelka AM napisał:

Myślę, że SkySlayerowi chodziło bardziej o parcie na USA, o umieszczenie akcji opowiadań, które równie dobrze mogłyby się dziać w Polsce/Niemczech/Ukrainie akurat w Stanach bo... bo tak. Bo nazwiska ładnie brzmią.



Inżynier dusz napisał:

Mi też się wydaje, że SkySlayerowi chodziło o "parcie na USA" (jak napisała Obywatelka AM).



Dokładnie Wink

Alan, poddałeś moją wypowiedź bardzo twórczej nadinterpretacji Twisted Evil

Alan napisał:

Brzmi to tak jakby przerażali Cię ludzie, których pasjonują jakiekolwiek inne społeczeństwa poza polskim. To znaczy, ja na przykład interesuję się Indianami. Chciałbym kiedyś coś o nich napisać. Przeraża Cię to?



Wypowiedź była kierowana pod kontekstem tekstu, pod którym się odezwałem (autor sam przyznał mi rację, że poleciał troszkę z motyką na słońce). Piję tutaj nie do ludzi, którzy mają wiedzę i zainteresowania - i piszą o innych środowiskach. Przecież taka jest rola literatury - wyławianie prawdy pośród kłamstw i bzdur, i czemuś takiemu służy ukazywanie czytelnikowi miejsc, w których jeszcze nie był i, co bardzo możliwe, nigdy nie będzie. Piję do szczawików, amatorów, nad którymi ciąży fala kultu USA, bo takie zjawisko zaobserwowałem i wciąż na nie napotykam (choć najogólniej należy podpiąć pod to po prostu problem usilnego pisania bez konkretnego uzasadnienia o czymś, o czym nie ma się pojęcia).

Zwracam na nie uwagę, bo to specyficzny precedens. Zwłaszcza w opowiadaniach grozy, w których siedzę, które przeglądam, czasem oceniam, wygrzebuję z internetu. Oczywiście nie zaznaczyłem tego w swojej wypowiedzi i nie jest to przypadek - w innych niszach też to się zdarza. Dziwne przeświadczenie, że tylko na amerykańskiej autostradzie w Nevadzie dane sceny rozegrają się najlepiej - bo tam piasek fajny ma kolor, policjanci noszą kowbojskie kapelusze i tak dalej, dalej...

I najlepiej będzie, jak pierwszy lepszy co drugie zdanie będzie mówił

- Jejku jej!

jak w "Desperacji" Kinga.

Alan napisał:

Miejsce akcji i tak zależy od fabuły. A i również od fascynacji. Bo to, że komuś podoba się Ameryka, to nie znaczy, że naoglądął się za dużo filmów i nażarł hamburgerów.



Niestety, ale w większości, jak już zwykłem mówić "szczawików" niestety o tym świadczy.

Alan napisał:

Jak kogoś fascynują burze piaskowe (których w Polsce ciężko szukać), ma o nich dużą wiedzę i chce o nich pisać, to co?, ma tego nie robić?



Podkreślam to, co najważniejsze. Szczawiki mają małą wiedzę, często wypisują bzdury, a jeśli trzyma się kupy to, co robią - to coś im nie gra z klimatem, coś tam nie pasuje... bo mają odpowiednie środowisko dookoła, ale z niego nie korzystają.

Alan napisał:

Znam Polskę dobrze i nie wątpię, że jest piękna i ciekawa. Ale cóż poradzę, że i do innego świata mnie ciągnie. Chcę, by moi bohaterowie wspinali się na góry Kaukazu, walczyli ze sztormem na Pacyfiku, uciekali przed lawą na Indonezji. I czy ktoś może uznać, że to źle, bo to jest inna kultura, nie Polska, bo bohaterowie nie będą się nazywali Jan Kowalski czy Mietek Nowak?



Ostatnimi czasy interesuję się twórczością i innymi przejawami aktywności niejakiego Łukasza Śmigla. Jak dotąd wszystkie jego teksty, jakie przeczytałem - rozgrywają się poza granicami kraju. Głównie to anglosaskie bądź amerykańskie klimaty, i wychodzi mu to naprawdę nieźle. Wywodzi się to z tego, że gość ma świetne pojęcie o muzyce, obyczajach i cechach charakterystycznych tych środowisk - czuje je. I proszę bardzo, niech pisze właśnie o nich.

Alan napisał:

Może dla czytelnika nie zrobi to większej różnicy, ale autor musi mieć komfort psychiczny, któremu w tym wymyślonym przykładzie Warszawa nie zapewni. Bo on woli Nowosybirsk i kropka, czytelnik nie powinien z tym dyskutować.



A więc tak: ma warunki, wie na serio, czego chce = posiada komfort psychiczny. Raczkujące osoby nie posiadają takiego komfortu nawet na tle warsztatowym (no, chyba, że są zadufane w sobie, ale to już ekstremalne przypadki, aczkolwiek też powszechne...), o treści już nawet nie wspominając. Wszystkim tym chcę zaznaczyć, że mówiłem o ludziach, którzy dopiero zaczynają i porywają się z motyką na słońce z powodu tematyk, które ich ograniczają i twórczo, i emocjonalnie. Problem polega na tym, że jeszcze nie podjęli odpowiedniej decyzji.

I sądzę, że często działa strach przed tym, że to, co już znamy (ojczyzna to tylko jeden z przykładów... może to być cokolwiek innego) zapewne musi być szare i mało interesujące. Kuźwa, muszę napisać o gościu, który ratuje jeden z budynków w Nowym Jorku, wtedy będę wstrząsający! I typ musi mieć na imię John... I tak dalej, tak dalej.

Czytelnik rzeczywiście nie ma co dyskutować. Prawdopodobnie wypieprzy "dzieło" przez okno, bo będzie czuł, że coś tutaj nie gra Wink

Alan napisał:

Powiedz komuś, komu się marzy szukanie złota w azteckich świątyniach, że jak napisze o łażeniu za złotym posążkiem po piwnicach katedry w Bielsku, to będzie to samo.



Jeśli chce, niech pisze. Przecież nie wiem, jakie ma pojęcie o azteckich świątyniach, niech się mąciberek wykaże, pochwali. Jak zobaczy, że coś mu nie wychodzi, wtedy zapytam:

- Może spróbuj napisać coś o miasteczku, w którym żyjesz?

- Ale mnie ono nie interesuje... wiesz, lubię inne miejsca.

- W porządku. Ale spróbuj i powiedz mi potem, co zauważyłeś.

Liczę na to, że zauważy tylko jeden fakt:

1) doświadczenie, wczucie w klimat i pojęcie o tym, co się pisze, to jedne z tych rzeczy, które składają się na sukces. Dojdzie do wniosku, że jak dotąd brodził w gównie i musi się podszkolić. Niech pisze dalej o miejscach, o których myśli, ale niech chociaż robi to z przeświadczeniem, że "Może mi nie wyjść, bo mało o tym wiem". Bo po co dokładać sobie nerwów?

Wolę, żeby napaleniec męczył warsztat. O swoich ulubionych miejscach może dowiedzieć się zawsze, zaś rozwijać się technicznie - no cóż, w końcu przychodzi taki czas, gdy ludzie mogą Ci powiedzieć:

- Wybacz, że to powiem, ale... chyba już za późno, żebyś się za to brał.

Ale to też kwestia samozaparcia.

No, wypowiedzią zahaczyłem teraz o masę innych rzeczy. Reasumując - po pierwsze zaatakowałem konkretnie kult USA, po drugie chciałem przestrzec kolegę (i inne osoby też) przed tym, że prawdopodobnie najlepiej jest manipulować (przynajmniej na razie) czymś, czym manipuluje się najłatwiej. Czymś swojskim. Na pewno to pozwala na naturalne ujawnienie niektórych sztuczek, twierdzeń pisarskich i samego siebie.

Alan napisał:

Kończąc – wychodzenie poza granice kraju, pisanie o kulturach, zwyczajach, krajobrazach, których większość czytelników nie uświadczy, jest jak najbardziej wskazane, piękne, sprawiające, że pisarz jest kimś więcej, niż tylko wklepywaczem literek, ale i podróżnikiem, badaczem świata. W dodatku gwarantuje to rożnorodność i zdrowy rozwój literatury. Bo jak Polacy będą tylko pisać o Polakach, w końcu skoncza się pomysły, i by wciąż pojawiały się nowości, w końcu zaczną wydawać książki bez przecinków, czy pisane od prawej do lewej.



Zgadzam się z tym, co mówisz. I przyznaję rację, że może moja wypowiedź była przestawiona w trochę zły sposób - stąd nie każdy dostrzegł w niej to, co trzeba Wink





Alan pisze:Sky, zgadzam się z Tobą, że pisanie o Ameryce tylko dlatego, ze tam jest fajnie, jest naiwne i z reguły nic dobrego z tego nie wychodzi. Wierzę jednak (Ty chyba też, skoro przywołujesz twórczość Śmigla), że można tam umieścić akcję i tekst na tym nie straci, jeśli zrobi się do odpowiednio dobrze. Jeśli się ma wiedzę, którą chce się podzielić z czytelnikami.



Dla tych, którzy koniecznie chcą coś napisać o USA, mam radę. Niech otworzą mapę tego kraju, znajdą na niej Nowy Jork i Los Angeles i niech uświadomią sobie, że ta plama kolorów między tymi miastami też jest zamieszkana, i że na pewno znajdują się tam rzeczy ciekawsze, bardziej godne opisania niż Empire State Bulding czy plaże Kaliforni. Bo zauważam, że dla wielu piszących o Ameryce, ten kraj kończy się na kilku największych miastach.





SkySlayer pisze:Alan napisał:

Dla tych, którzy koniecznie chcą coś napisać o USA, mam radę. Niech otworzą mapę tego kraju, znajdą na niej Nowy Jork i Los Angeles i niech uświadomią sobie, że ta plama kolorów między tymi miastami też jest zamieszkana, i że na pewno znajdują się tam rzeczy ciekawsze, bardziej godne opisania niż Empire State Bulding czy plaże Kaliforni. Bo zauważam, że dla wielu piszących o Ameryce, ten kraj kończy się na kilku największych miastach.



Albowiem słuchajcie Alana, bracia i siostry, bo człek mądre rzeczy prawi. Mogę się pod tym jedynie podpisać Wink





ZviR pisze: Powinno się pisać o tym, co się zna - jasne.

Ale tło opowieści zależy też od tego, co chcemy opowiedzieć, czasami po prostu musimy umieścić wydarzenia gdzieś-tam daleko, a z naszych bohaterów zrobić amerykanów.

Sądzę, że o USA pisze się mimo wszystko łatwiej, bo to jest jednak kraj, który zna się z filmów, a w sumie - mało osób tam było na dłużej.

Piszą o, na przykład, Londynie, możemy spotkać się z tym, że spora część naszych czytelników spędziła tam wakacje w pracy, lub nawet rok, czasem dłużej, więc mogą spokojnie zweryfikować naszą historię.

Natomiast miasta pokroju LA i NY są tak ogromne (obszarowo i liczebnościowo), że nawet mieszkańcy nie znają ich dokładnie.





zuzanna pisze:




Moim skromnym zdaniem problem z tzw amerykanizmami polega na tym, że czytając historię lubię czuć dwie rzeczy:

1/ zaufanie do Autora, że Autor wie o czym pisze

2/ że dowiaduję się nowych, ciekawych rzeczy o tym, o czym czytam.

W tym kontekście opowiadanie niedoświadczonego Autora, który umieszcza akcję w Stanach, bo:

a/ widział dużo super filmów i prawie wszystkie działy się w NY, LA lub ewentualnie Waszyngtonie D.C.

b/ wychodzi z założenia, że właściwie wszystko jedno dla akcji, gdzie się dzieje, więc może to być równie dobrze NY, bo tam się przecież dzieją super akcje (patrz punkt a) a nie w jakimś Pcimiu Dolnym koło Zadupia - no, bo kto by się interesował Zadupiem a nie NY? A przecież Autor chce, żeby ludzie interesowali się jego opowiadaniem

c/ Autor wychodzi z założenia, że czego nie wie o NY to sobie dowyobraża, a ponieważ czytelnik (zakłada) wie od Autora jeszcze mniej - nie będzie się czepiał szczegółów. No, bo przecież jest jeszcze dzika karta licentia poetica

nie spełnia wymogów ani punktu pierwszego (zaufania) ani drugiego (poszerzania własnej wiedzy i doświadczenia).

Jednak - jeśli z tekstu wynika, że Autor WIE o czym pisze i podaje informacje, które są nowe, ciekawe, pouczające - to ja jako czytelnik nie mam nic kompletnie i w całości do kości przeciwko akcji w USA, w NY czy innym wielkim mieście.

Tak samo jak czytając o Pcimiu Dolnym też zwracam uwagę, czy Autor poświęcił nieco uwagi, aby zdobyć jakiś materiał do swojej opowieści, czy leci po łebkach, banałami, oklepanymi tekstami i kliszami.



To, co mnie najbardziej drażni w tzw amerykanizmach to właśnie płytkość i klisze.

Teraz zajmuję się (a, niech tam, uczynię takie wyznanie publicznie Smile ) pewnym projektem, którego akcja jest umieszczona w moim rodzinnym mieście. I chociaż znam je całe życie dopiero teraz odkrywam je na nowo. Uczę się go. To jest fascynująca ale i ciężka podróż po historii, geografii, architekturze, losach ludzi, tekstach o tym mieście. Okazało się, że nie wystarczy do napisania powieści po prostu wiedzieć to, co wynika z potocznej, ogólnej wiedzy o (nie największym w końcu i nie najstarszym) mieście, w którym się spędziło przecież ok 30 lat życia Smile Tu nabiera zupełnie innego znaczenia powiedzenie: pisz o tym, co znasz.

Na pewno moje miasto znam duuuużo lepiej niż taki np Nowy Jork. Więc ile więcej pracy musiałabym włożyć w zbieranie materiałów do pisania o Nowym Jorku niż wkładam w pisanie o moim mieście?...



Oczywiście wszystko zależy od historii, która chce się opowiedzieć Smile

W końcu, to właśnie historie są najważniejsze a nie imiona, nazwiska i sceneria.

Sir Wolf pisze:
ZviR napisał:

Piszą o, na przykład, Londynie, możemy spotkać się z tym, że spora część naszych czytelników spędziła tam wakacje w pracy, lub nawet rok, czasem dłużej, więc mogą spokojnie zweryfikować naszą historię.

Natomiast miasta pokroju LA i NY są tak ogromne (obszarowo i liczebnościowo), że nawet mieszkańcy nie znają ich dokładnie.



Protestuję! Londyn to olbrzymie miasto, największe w Unii Europejskiej (7500 tys. mieszkańców i 1700 km kw. powierzchni), większe powierzchniowo niż NY, a pod oboma względami od LA, więc twój argument jest wewnętrznie sprzeczny.
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”