Aktywny wypoczynek (obyczaj z podtekstem psychologicznym)

1
Co prawda jest tu kilka wulgaryzmów, ale bez nich to opowiadanie byłoby niczym schabowy z ziemniakami bez surówki

// -----------------------------------------



No to jestem…

W końcu po wielu dniach ciężkiej harówy, zdecydowałem się wypocząć aktywnie. Nie lenić się popijając piwo przed telewizorem, w gęstej wkurzającej atmosferze głupawych programów publicystycznych i jeszcze głupszych seriali (o scenariuszach chyba jeszcze bardziej publicystycznych), przeniesionej z wkurzającego biura, w którym pracuję. W atmosferze, która mija dopiero tuż przed rannym wyjściem do pracy, by z powrotem, z jeszcze większą siłą wróciła w momencie przesunięcia plastykowym identyfikatorem przez skaner, na którym wyświetla się napis – „Miłego dnia w pracy”.

Jestem przekonany, że ten wpis programował jakiś wkurzony sadysta, chcący osłodzić sobie wkurzającą pracę, chociaż przez kilka minut, patrząc na miny wkurzonych pracowników czytających to powitanie.



Siedzę przebierając się w klapki. W całym rzędzie krzeseł zajmuje trzy. Z prawej strony kładę swoją kurtkę, z lewej plecak. Jest trochę ludzi, więc te trzy zajęte miejsca gwarantują, że nikt się nie dosiądzie i zajmując przestrzeń w moim pobliżu, nie przekroczy bezpiecznej granicy zakłócając „jestestwo” mojego ciała. Ciała, bo jeżeli chodzi o psychikę, to już ją zakłócono w momencie, w którym okazało się, że poza mną są jeszcze tutaj inni.

Tak wiem, jest to miejsce publiczne i każdy ma prawo tu przebywać, ale dzisiaj, kiedy JA przyszedłem, mogli sobie darować i zostać w swoich domach, oglądając „idiotwizję” telewizyjnego ogłupiacza.



No trudno. Musze ich przeżyć i twardo, nie zwracając na nikogo uwagi, jestem tu. Jestem, żeby się zrelaksować i rozluźnić.

Mam tu być, by poprzez fizyczny wysiłek, odpocząć od nieustającego stresu szarego dnia codziennego, stresującego do granic wytrzymałości. Mam tu być, by przez aktywność fizyczną, zwiększyć swoją wydolność oraz poprawić stan układu krążenia, przez co poprawi się moje samopoczucie. Wtedy to, doznam wewnętrznego uspokojenia, a co za tym idzie, poprawią się moje relacje z otoczeniem, a jak to się ziści, to już tylko patrzeć jak zacznę odnosić sukcesy, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym…

To znaczy, taką przemowę wygłosił mi psychoanalityk, kiedy w czasie wizyty u niego, odebrało mi mowę po usłyszeniu stawki, jaką sobie zażyczył.

Właśnie on zalecił mi trochę ruchu, by poprawiając kondycję, poprawić swoją „psyche”.

Tak notabene, jakaż to ironia losu, że ta pięknej urody grecka bogini, jest dzisiaj synonimem duchowego wnętrza, które u prawie każdego jest obrzydliwie wypaczone.

Wnętrza wypaczonego do tego stopnia, że tenże „prawie każdy”, w swym własnym, zamkniętym spirytystycznym świecie, trzęsie się ze strachu by nikt inny się do niego nie dostał, nie dlatego że mógłby ten świat zmącić i zakłócić, ale dlatego, że zobaczyłby jaki on jest chory.



Kiedy odnoszę kurtkę do szatni, wpada grupka kilku młodych, rozwrzeszczanych „późnonastolatków”. Aha?! Na pewno będą urządzać sobie kretyńskie wygłupy, śmieszne tylko dla inteligentnych inaczej „późnonastolatków”, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że w pobliżu są ludzie.



Kupuję bilet u kobiety, o sylwetce szkieletora, przypominającej tę głupią Baśkę z pracy. No oczywiście! Z dwudziestki, głupie babsko wydaje mi samymi drobnymi. Złośliwością również dorównuje tej biurowej wywłoce.

- Czy naprawdę, nie ma pani większych nominałów? Nie mam przecież worka na bilon!

- Wydaję takimi jakie mam, a poza tym, proszę się na mnie nie denerwować.

No tak, nie mogę się denerwować. Jestem tu, żeby się rozluźnić, a nie denerwować. Wstrzymuje oddech. Muszę się bardziej pilnować. Przecież jestem tu, żeby się uspokoić.



Wrzucając garść klepaków do kieszeni, wchodzę do przebieralni. Kiedy po dłuższej chwili walki z zamkiem w szafce wracam z powrotem do babska, żeby albo otworzyła mi szafkę, albo dała inną, cały czas głęboko oddycham. Jestem tu, żeby ukoić nerwy.

- Proszę, ta szafka powinna być dobra – powiedziała to tak, jakby doskonale wiedziała, że w drzwiach, do których wcześniej dała mi klucz, jest rozwalony zamek.

„Raz … dwa …trzy…” – zaczynam liczyć odbierając od niej nowy kluczyk. Przecież jestem tu, żeby dzięki fizycznemu wysiłkowi, uspokoić swoją psychikę.



Kiedy zdejmuję spodnie, oczywiście te wszystkie cholerne drobniaki wypadają mi z kieszeni, rozsypując się po całym pomieszczeniu.

- Ja cię pier… – I znowu głęboki oddech, po czym głośne wypuszczenie powietrza pełną piersią. Chyba jednak mogłem wybrać jogging. Kiedy zastanawiałem się nad sportem jaki będę uprawiać, zrezygnowałem z biegania. Stwierdziłem, że jednak jest to zajęcie zbyt męczące, szczególnie dla kogoś, kto ze sportu przez ostatnie lata miał do czynienia tylko z piłką nożną i to tylko tą w telewizji. Myślałem jeszcze o rowerze, ale pedałowanie zostawiłem sobie na wiosnę, kiedy będzie cieplej. Ze wszystkich dyscyplin, ta wydawała mi się najlepsza. Godzinka to jest akurat tyle, by się zmęczyć a jednocześnie na tyle mało, by się nie zamęczyć.



Opłukując się pod prysznicem, zauważyłem ludzi myjących się po zakończonym pływaniu. Niektórzy, bez żadnego skrępowania rozebrani do naga, uzewnętrzniali swoją intymność, jakby chcieli wykrzyczeć: „podziwiajcie!”. No to w strugach lejącej się wody podziwiam, odkrywając, a może raczej przypominając sobie prawo męskiej zależności, między stosunkiem własnego „ego” do fizyczności swojego ciała. Tu pod prysznicami miejskiej pływalni, było to szczególnie widoczne. Im ktoś posiadał mniejsze gabaryty (i to dotyczy zarówno całkowitej masy ciała, jak i każdej jego części z osobna, z tą najważniejszą na czele), tym bardziej bezwstydnie i jeszcze bardziej dumnie, okazywał swój instrument płaczu. W momencie, kiedy u jednego z roznegliżowanych kurdupli, na nieestetycznie wychudzonej łydce zobaczyłem wytatuowanego smoka, miałem dość.

Szybko wyszedłem nawet nie zastanawiając się, czy wystarczająco spłukałem zatęchły od kloacznego zapachu biura brud, z odorem nieprzyjemnych, podkopujących się nawzajem, kolegów i koleżanek szczurów. Biura, w którym główna szczurzyca Baśka, swoim szczurzym widokiem, obrzydzała mi każdy dzień pracy.



Wchodzę na pływalnie. Sześć torów i wszystkie oczywiście zajęte. Mogłem się spodziewać, że luzów nie będzie, ale ta ilość ludzi to lekka przesada. Jeszcze do tego pierwszy tor okupowany przez nurków.

„Do jeziora i tam ćwiczyć przy zbieraniu puszek z dna, piankowe łachudry, a nie zabierać ludziom miejsce”, miałem ochotę wykrzyczeć im wszystkim naraz i każdemu z osobna.



Idąc do drabinki, by zejść do basenu spostrzegłem wysportowaną, mającą czym oddychać dziewczynę, w seksownym stroju kąpielowym. Zmieniłem zdanie i w swym samczym instynkcie pawia wskakuje do wody na nogi.

- O kurwa! Ale wodę, to moglibyście podgrzać – Wyciągając się jak struna, syczę przez zaciśnięte zęby, nawet nie zastanawiając się czy ktoś mnie słyszy.

Po chwili, jakoś oswoiłem się ze zbyt zimną wodą.

„Jak zrobiliście basen dla dziwolągów z klubu morsa, to moglibyście przynajmniej dać informację o tym przy wejściu” - pomyślałem cały czas próbując się nie denerwować.



Po założeniu okularów nurkuję, rozluźniając wszystkie mięśnie, bezwolnie poddając się sile opadania, staram się wytrzymać pod wodą jak najdłużej. Kiedy dotknąłem dna, odbijając się od niego, rozgarniając rękoma wodę, wynurzam się by złapać oddech. Miałem już zamiar cieszyć się błogą chwilą gwałtownego dotlenienia mózgu, gdy zobaczyłem machającego w moim kierunku faceta, w koszulce z napisem: „ratownik”.

- Proszę opuścić tor. Jest zarezerwowany.

- Co to znaczy zarezerwowany? Kiedy wchodziłem, nikt mi o żadnej rezerwacji nie mówił - zaczynałem się wkurzać, kiedy gość podszedł do mnie.

- Na tym torze będą ćwiczyć panowie z WOPRu.

- To nie mogliście tego do jasnej cholery jakoś zaznaczyć, albo przynajmniej mi to zakomunikować, kiedy wchodziłem tutaj! – powiedziałem z pretensją, czując, że podnoszę głos.

- Spokojnie. Ja też się o tym dowiedziałem przed chwilą.

Zmieniłem tor, nie mając ochoty z burakiem gadać. Nie dość, że było dużo ludzi, to do tego jeszcze, wszyscy musieli się pomieścić na pozostałych czterech. By ich jasny szlag trafił. Dobra, tylko spokojnie. Komu jak komu, ale fircykom w pomarańczowych majtkach, to sprowokować się nie dam.



Mimo wszystko płynę. Zanurzając głowę i wypychając korpus ciała do przodu, jednocześnie odgarniając wodę ramionami, stwierdziłem, że pływania, podobnie jak jazdy na rowerze nie zapomina się. Płynę coraz bardziej rytmicznie: głowa pod wodę, wymach nóg i ręce na boki. Głowa pod wodę, wymach nóg i ręce na boki. Już prawie wyluzowany, uśmiechając się dotykam krawędzi basenu i odwracam się, by zawrócić z powrotem.…

- Kurwa jego mać - Jakiś palant zahacza mnie, całym swoim bezczelnie tłustym cielskiem, zmuszając do przystopowania.

- Przepraszam bardzo, ale nie zauważyłem - powiedział, jakby był przyzwyczajony do ciągłego przeszkadzania wszystkim, którzy chcieliby czerpać jakąkolwiek radość z beztroskiego pływania. No i pewnie gnoju, że nie zauważyłeś. Jeżeli masz na nosie gogle z rurą, i machając olbrzymimi płetwami, zachowujesz się tak, jakbyś podziwiał rozgwiazdy na dnie chorwackiego Adriatyku, to na pewno nie zauważyłeś.

- Kurwa, ale z płetwami to goń do aquaparku! – wykrzyczałem grubasowi, pokazując mu „fucka”. To znaczy chciałem mu pokazać, ale z wrażenia coś mi się ręka poplątała i wysunąłem kciuk.

- Dobra dobra, tylko spokojnie – odpowiedział. Mimo wszystko i bez środkowego palca, zrobiło to jednak na nim wrażenie, skoro zdejmując gogle, zatrzymał się i patrząc na mnie zaskoczonym wzrokiem, zaczął szykować się do wyjścia z basenu. W końcu odbiłem się i spróbowałem swoich sił w „kraulu”. Lewa ręka do góry, prawa na dół, twarz pod wodę… prawa ręka do góry, lewa na dół, złapanie oddechu... i tak na zmianę. Kiedy dopływając do następnego brzegu zastanawiałem się czy dam rade przepłynąć z powrotem tym samym stylem, czy też zmienić na spokojniejszą żabkę, zauważyłem ich…



Na pływalnie wchodziła banda „późnonastolatków”. Czekałem. Czekałem wodząc za nimi wzrokiem do czasu, kiedy wszyscy jak jeden mąż wskoczyli na mój tor. Nie rozdzielili się tak, by wszędzie była mniej więcej ta sama ilość ludzi. O nie. Musieli wszyscy wejść na jeden i to oczywiście mój, pieprzony tor. Człowieka instynkt stadny zadziałał u nich wyjątkowo zgodnie. Z wściekłości trzasnąłem otwartą ręką o wodę i bulgocąc ze złości, przepłynąłem pod linką na prawo.



Dobra, płynę. Uspakajając się widokiem zgrabnych nóg, przede mną, staram się zapomnieć o smarkatych gówniarzach i pięknisiach z pomarańczowej brygady: „patrz na me mięśnie, kochanie”. Żabka. Zdecydowanie żabka, tym bardziej, że zanurzając pod wodą głowę, mogę podziwiać piękno rozchylających się ud, niedaleko moich oczu. Głowa pod wodę, piękny widok, machnięcie rękoma na boki... i znowu, głowa pod wodę piękny widok, machniecie rękoma na…

- Noż ja cię pierdolę, jego twa mać.

Kiedy głupia cipa machnęła mi nogą w nos, tak że gwiazdki mi się pokazały, chciałem jej oddać obiema nogami i z pewnością zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że w czasie jak mnie lekko zamroczyło, zdążyła odpłynąć parę metrów.

Pływasz wolno, to spadaj na ostatni tor, dla uczących się pływać!



Spokojnie, mimo wszystko spokój. Płynę dalej, bardziej zwracając uwagę na to, co się dzieje przede mną. Rozdygotany powoli dopływam do brzegu. No oczywiście. Nie mogę spokojnie odbić się przy nawrocie. Zakochana parka, „ciumciająca” ze sobą, blokuje ścianę.

Kiedy chciałem powiedzieć im, żeby na miłosne kumkanie spadali do parku, zobaczyłem, że rozstąpili się robiąc mi miejsce. Chyba dostrzegli w mojej minie to, że naprawdę, wbrew wszystkiemu i wszystkim staram się zrelaksować.



Zachowując ostrożność płynę klasycznie. Na torze obok, w moim kierunku, na plecach płynie starszy facet, w wąsach zapuszczonych na „Piłsudskiego”. Nie podoba mi się jego styl. Płynie tuż przy linie, jedną rękę wyciąga do góry, drugą zaś, tą z mojej strony, rozciąga na bok, jakby płynął odwróconą żabką. Będąc równo na linii ze mną, macha łapskiem w taki sposób, że zahacza o moją nogę. Kiedy to poczułem, nawet przez moment nie zastanawiając się, chciałem kopnąć w rękę, atakującą moją osobistą, wodną przestrzeń. Niestety nie trafiłem.

„Ale ja cię jeszcze dorwę, skubańcu” - Kiedy po kilku nawrotach, polując na dłoń wąsacza popatrzyłem na zegar, zorientowałem się zdziwiony, że już minęło trzydzieści minut. Już minęło trzydzieści minut!

No panie Einstein! Myliłeś się pan. Czas nie tylko zależy od miejsca, w którym pomiar się robi i od odległości w czasoprzestrzeni do mierzonego punktu. Upływ czasu dodatkowo jeszcze, zależy wprost proporcjonalnie, od stopnia wkurwienia mierzącego czas. Gdybyś żył, to chętnie przemailowałbym ci moje stwierdzenie, byś jak w przypadku, stałej kosmologicznej ogłosił we wszystkich telewizorniach świata – „Myliłem się. Znowu się myliłem”.



No dobra, czas mija szybko, a ja nawet porządnie nie zdążyłem się zmęczyć. Płynę starając się zapomnieć o wszystkim, co nie jest związane bezpośrednio z przemieszczaniem się po wodzie. Znowu żabka. Tak, wiem że mniej męcząca, ale za to daje więcej ukojenia. Staram się wrócić do rytmu: głowa pod wodę, wymach nóg, wymach rąk, oddech… głowa pod wodę, wymach nóg, wymach rąk oddech…

-KURWO WYGOLONA TY JEDNA ! – już nie mówiłem, a wrzeszczałem na łysego sukinsyna, który mijając mnie, wzburzył wodę, powodując, że powstała przez to fala wpadła mi do ust. Kiedy przytrzymując się liny, odkrztuszałem wodę z chlorem (a raczej chlor z wodą), zobaczyłem, że łysy zatrzymał się odwracając w moim kierunku.

- Przepraszam bardzo.

- Tu kurwa nie ma co przepraszać, tylko trzeba uważać na innych. Czy ja wyglądam na pieprzonego olimpijczyka, żebyś ścigał się ze mną - powiedziałem do łysola.

- Tylko spokojnie. Ja się nie ścigałem, tylko chciałem ominąć –

Jeszcze raz ktoś powie do mnie: „tylko spokojnie”, to chyba zajebię. Mimo, że w myślach chciałem zabić, to jednak na zewnątrz cały czas starałem się zachować spokój.



Po dojściu do siebie, spróbowałem płynąc dalej. Mimo wszystko staram się płynąć dalej. Zbliżając się do brzegu, poczułem łapsko w okolicy swoich genitaliów.

„O żesz, ty skurwysynu!” - Tego było już za wiele. Piłsudski płynął na plecach i nawet nie zareagował udając, że jego Piłsudska kończyna wcale nie przekroczyła zabronionego tabu.

Miałem dosyć. Dopadłem burka i przyłożyłem mu w jego wąsatą twarz.

- Jak gnoju płyniesz na plecach, to nie wywalaj łap na boki, tylko pod siebie bałwanie jeden. Jedna ręka do góry, druga na dół. Nie kurwa na bok, tylko kurwa na dół! -

Trzymając go za szyję, darłem się na niego, zapominając, po co tu przyszedłem…



W czasie, gdy ratownik wyciągał mnie z wody zauważyłem, że z miną uczniaka chcącego zrobić dobrze nauczycielowi, pomagał mu łysol. No oczywiście, zawsze i wszędzie znajdzie się jakiś lizus, który będzie chciał pomóc w ukaraniu kogoś niesfornego. Pewnie liczy na darmowy bilet, bo chyba nie na lepszą ocenę?

- Spokojnie, tylko spokojnie – Ratownik wyprowadzając mnie, aż dwukrotnie użył zabronionego słowa.

- Dobra. Jestem już spokojny – Przez krótki moment nawet pogodziłem się z myślą, że przegiąłem.

- Wyrzućcie stąd tego psychola! – Psychola? Teraz, to przegiął poobijany i przestraszony Piłsudski.

- Ty kutasie! Ty w gumowy czepek zapakowany kutasie! – Wyrwałem się ratownikowi i wypychając lizusa „łysola” do basenu, pobiegłem z całych sił rzucając się na wystającą głowę wąsacza.

Okładałem go, z całych swych potrzebujących spokoju sił. Okładałem go pięściami, łokciami. Okładałem nogami, i znowu okładałem go pięściami…

- Ty wąsaty pojebańcu – I jeszcze raz przyłożyłem mu kolanem, kiedy poczułem ból, trafiając ręką nie w głowę, tylko w kafelki…



- Nawet nie próbuj kiedykolwiek tu przyjść. I tak nikt cię tu nie wpuści – Zdenerwowany ratownik wyszedł i w przebieralni zostałem sam. Machając obolałą ręką popatrzałem na zegarek. Do pełnej godziny zabrakło tylko piętnastu minut.



Wychodząc z pływalni stanąłem w połowie schodów. Był mróz. Kiedy podziwiałem wydychaną parę z ust, zobaczyłem ten widok… Codziennie jadę tędy do pracy i dopiero dzisiaj to zobaczyłem. Piękna aleja prześlicznie wysmukłych i ośnieżonych topoli, wręcz wyjętych z obrazu Kossaka. Do tego nad nimi, nieskazitelnie czyste, pełne iskrzących się gwiazd niebo. Niesamowite, ale wyraźnie widać biały puch drogi mlecznej.

- Przepraszam – Usłyszałem miły głos, kiedy zostałem potrącony przez młodą dziewczynę. Nawet chwila nie minęła, kiedy po moim uśmiechu, oddała mi swój.

A swoją drogą, warto by się z kimś umówić jutro na kawę. Może Baśka z biura. Ja samotny, ona samotna. Szczupła, ładna, jak chce to potrafi być miła.

Na przystanku spotykam grupkę roześmianej młodzieży. Pewnie idą na dyskotekę. I słusznie niech się bawią, póki mogą.



Jednak chylę czoła przed psychoanalitykiem. Po cichu śmiałem się z niego, ale nie spodziewałem się, że tak potrafi pomóc. Mądry człowiek. Warto było wydać pieniądze na niego. Wystarczyła niecała godzina aktywnego wypoczynku, a ja czuje się, jak nowo narodzony…
"Zasady mają sens tylko wtedy, gdy znajdzie się ktoś, kto zechce je łamać. Dlatego szanujcie tych którzy łamią zasady"

2
pobiegłem z całych sił rzucając się na wystającą głowę wąsacza.

Okładałem go, z całych swych potrzebujących spokoju sił.
2much
Po cichu śmiałem się z niego, ale nie spodziewałem się, że tak potrafi pomóc. Mądry człowiek. Warto było wydać pieniądze na niego.


Śliczne. Śmiałam się jak oczekiwano, a przy Kossaku nawet bardziej :lol:
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

3
W tekstach a'la pamiętnik (tutaj zapis dnia) można prowadzić "wolną amerykankę" tak przy formie jak i doborze oręża. Wybrałeś "młodzieżowy" i luźny styl. Dziwi ten fakt, tym bardziej, że tekst jest najeżony wrogością do młodzieży.



Jeżeli tekst (pomysł) porównać do małych kuleczek, misternie obracanych w rękach - to będzie to dobre porównanie - w pewnym momencie kuleczki rozsypały się po podłodze i tyle je widzieli.



Przedstawiłeś w sposób pamiętnikowy wydarzenia z dnia, poparte jakimś tam motywem - ale nie było to nawet porywające, ponieważ za każdą linijką krył się egoizm Bohatera i tak naprawdę tekst zobrazował mi, jak bardzo krytykuje on sam siebie. Tak - dokładnie widać to w linijce z torem zarezerwowanym dla WOPRu oraz tym, jak bardzo przeszkadza bohaterowi zatłoczony basen. Typowa, egoistyczna postawa, ale też jedna z najgorszych - zrozumienie ( o które tak zabiega ), nie istnieje w jego oczach - a krytyka - a i owszem.



Nie jestem wymagający, co do tekstów - czasem bawią mnie błahe tematy - ten jednak ewidentnie podpadł mi swoją pretensjonalnością, i jako czytelnikowi nie spodobał się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Martinius pisze:Dziwi ten fakt, tym bardziej, że tekst jest najeżony wrogością do młodzieży.
Nie tylko wrogością do młodziezy, ale do wszystkich i wszystkiego.



Jeżeli odczytałeś bohatera jako krytykującego siebie egoistę mającego problemy ze sobą, to właśnie tak miał odczytywany. Bohater, co zaznaczyłem jest na basenie po wizycie u psychoanalityka. Wrogośc do wszystkich miała narastać do czasu, kiedy wyładowawszy fizycznie emocję, zupełnie zmienia nastawienie do świata. Na końcu ta znienawidzona banda nastalatków przeistacza się w roześmianą młodzież.

Jeżeli koniec nie został zrozumiany, to znaczy że muszę nad nim popracować.

Pozdro.
"Zasady mają sens tylko wtedy, gdy znajdzie się ktoś, kto zechce je łamać. Dlatego szanujcie tych którzy łamią zasady"

5
Maskara.

Tekst nie przypadł mi do gustu. Wszystko przez głównego bohatera.

Takiego egoisty i narzekacza nie chciałbym spotkać na swojej drodze.

Odechciało mi się szukania błędów przez postawę bohatera. Aż sam się sobie dziwię.

Mniejsza jednak.



Ogólne wrażenia mam raczej negatywne. I nie chodzi tylko o antypatię względem bohatera. Bardziej chodzi mi o warsztat. Powtórzenia i tak dalej. I ukryte między wersami narzekanie.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
E, no nie było tak źle. (Nie)młody gniewny zmienia podejście do życia w ostatnich akapitach na pozytywne.

Zalatuje mi to amerykańskim happy endem, ale... kupuję :)

Mi się podobało, może też jestem pieprzonym egoistą?

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”