Myśląc o zielonych oczach [krótki obyczaj]

1
„Myśląc o zielonych oczach”





    Czekałem na windę tak samo jak zawsze. Wcisnąłem przycisk, który zapalił się na czerwono. Odsunąłem się nieznacznie i przestępowałem z nogi na nogę ze zniecierpliwienia. Zakichany przewoźnik nie palił się do roboty. Nikt nie czekał na windę, wszyscy ludzie jak jeden mąż wchodzili na klatkę obok, otwierając z wysiłkiem popsute drzwi. Denerwowali mnie, mieli więcej zapału do wyjścia i zmęczenia się na schodach niż ja. Sfrustrowany i pełen gniewu wcisnąłem guzik z tuzin razy. Niemiłosierna winda nie chciała zaoferować mi swoich usług. Za grosz zrozumienia.

- Niech cię szlak trafi - pomyślałem. Spieszyłem się, ale czekałem dalej. Nie chciało mi się ani trochę wchodzić po schodach na 13 piętro.

- Zakichane schody i przeklęta winda, cholera! - Myśląc o tym jakiej zadyszki bym dostał i jak cholernie by mnie to wkurzyło, nie zauważyłem, że jakiś stary facet z długą brodą podszedł i wcisnął guzik na panelu sterującym windą. Winda się otworzyła. Wreszcie zbawienie dla moich nóg. Gość energicznie ruszył w jej stronę i wcisnął od razu guzik na 7 piętro. Wszedłem i wcisnąłem trzynastkę i przycisk do zamykania. Drzwi z wolna zaczęły się zamykać.

-Heeej trzymaj drzwi! - ktoś krzyknął. Przytrzymałem drzwi butem, a zamykająca winda, która jak jakiś zatrzask nieustępliwy, okropnie przycisła mi stopę nie dając się przepchać. Winda znowu się otworzyła i dziewczyna weszła, a raczej wpadła do środka, uśmiechnęła się do mnie i podziękowała. Noga bolała jak diabli, i nie spojrzałem na nią, ale odwzajemniłem uśmiech w przestrzeń, najmilej jak tylko potrafiłem, przygryzając leciutko wargę. Gdyby nie Ci ludzie obok, to z bólu krzyczałbym w całe płuca i przeklinał na czym świat stoi. Dwa piętra wyżej, mimo uczucia, że nie powinienem się gapić, spojrzałem na dziewczynę. Stała do mnie bokiem, dlatego bez skrupułów mogłem jej się przyjrzeć.

    Była młoda, kilka lat młodsza ode mnie. Ubrana w sukienkę w kwiaty trzymała kilka książek w ręku, na ramieniu zawiesiła pospolitą, jasną torebeczkę. Długie, nieupięte blond włosy sięgały jej do pasa. Twarz, na którą patrzyłem z profilu, była zwyczajna i prosta. Ale to właśnie nadawało jej niepospolitego piękna. Krótki wyrzeźbiony nosek był tak prosty i zgrabny, że wydawało mi się, że stworzył go jakiś wspaniały rzeźbiarz. Z kolei usta wykrojone w kształt namiętny, bardzo obfite i wykwintne, nie pozwalały nie patrzeć na nie i nie myśleć o pocałunkach, które by na nich można było złożyć. Nie widziałem oczu, anioł patrzył na drzwi pustym wzrokiem.

    Na piątym piętrze odwróciła się w moją stronę i ujrzałem jej piękną twarz. Ta chwila wydawała mi się, jakby trwała całe wieki. W tych oczach można było się zapomnieć i odpłynąć. Dotrzeć do krainy, w której piękno jest jak świt, który z wolna nadchodzi. Nie kończy się, lecz trwa dzień cały. Nie zdawałem sobie sprawy, że patrzę na nią, jak wół na malowane wrota. Ona widocznie uznała to za komplement, jej twarz zrobiła się bardziej pogodna i odezwała się do mnie pierwsza.

- Jestem Ania, a Pan? – Powiedziała, i z uśmiechem na twarzy wyciągnęła do mnie rękę, zginając przy tym zalotnie nadgarstek i ewidentnie nakłaniając do pocałunku tejże części ciała.

- Adam… - Jedynie tyle zdołałem w tej chwili z siebie wykrzesać. Poczułem się niezręcznie.

Uchwyciłem jej dłoń i przez sekundę chciałem pocałować tę delikatną rączkę. Już prawie nachyliłem się do przodu, ale wróciłem do pionu jeszcze szybciej niż się schyliłem.

Nie odważyłem się. Nie mogłem powiedzieć żadnego słowa. Kiedy zauważyłem, że już przez dwa piętra trzymam jej dłoń, ocknąłem się z tego snu i spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się do mnie filuteryjnie. Te usta były wprost stworzone do uśmiechu. A twarz taka, którą chciałbym mieć na oczach, kiedy po raz ostatni będę je zamykać.

    Brodaty facet przestąpił z nogi na nogę. Panel windy wyświetlił siódme piętro i stary wyszedł. Kiedy drzwi zamknęły się, dziewczyna obróciła twarz w ich stronę, bo wcześniej okręciła się bokiem, żeby przepuścić brodacza. Staliśmy tak, nic nie mówiąc, a w mojej głowie szalała burza myśli. Miałem ogromną chęć porozmawiania z nią, ale nie mogłem się zebrać na odwagę. Patrzyłem tępym wzrokiem na metalowe wnętrze windy. Kątem oka widziałem, albo tylko wydawało mi się, że to piękne dziewczę co chwila na mnie zerka.

- Do widzenia - powiedziała mi przed trzynastym piętrem, i kiedy winda otwarła się, spojrzała na mnie wzrokiem niewinnym, który mnie dosłownie rozbroił, i wyszła. Zostałem w środku.

    Dwunaste, jedenaste, dziesiąte. Przy dziewiątym piętrze doszedłem do siebie.

- Stary, gdzie masz głowę, leć do góry idioto! - I słuchając tego głosu w głowie wyleciałem na korytarz, otworzyłem drzwi na klatkę schodową i pierwszy raz od kilku miesięcy biegłem jak szalony, stawiając kroki co kilka schodów. Wpadłem na trzynaste piętro, w głowie cały czas miałem te oczy, nie mogłem się od nich uwolnić. Te oczy były mi teraz jedyną rzeczą na którą chciałem patrzeć. Nigdzie wokół Ani nie widziałem, nie wiedziałem gdzie może być i nie miałem pojęcia gdzie może pracować. Pomyślałem, że może tutaj nie pracuje i wpadłem w jeszcze większą panikę.

- Wtedy mógłbym jej już nigdy nie spotkać. Nie, nie mogę stracić tej szansy, myśl stary. Ona... nie, nie, muszę ją znaleźć!

    Otworzyłem na oścież pierwsze drzwi jakie były obok. Wewnątrz dwóch mężczyzn siedziało naprzeciwko siebie, nie zauważyłem Ani, więc bez zbędnego tłumaczenia wyszedłem. Takim sposobem otworzyłem kilka pomieszczeń. Ludzie w środku byli zdziwieni, pewnie nie tylko dlatego, że z impetem wpadałem i z podobnym hukiem wylatywałem, ale również dlatego, że działo się to okropnie szybko.

    Przy piątych drzwiach uznałem, że to bez sensu i zaniechałem dalszego otwierania. Na każdym piętrze było prawie kilkadziesiąt pokoi, więc wydało mi się rozsądnym pomysłem, żeby przestać zachowywać się jak paranoik. Na korytarzu nikogo nie było. Myślałem intensywnie co by tu zrobić i kogo się spytać o radę, a tu nagle drzwi obok otworzyły się i prawie dostałbym w nos, gdybym w ostatniej chwili nie zdążył odskoczyć. Jakiś gość zaczął na mnie krzyczeć. Spojrzałem na niego, był niższy ode mnie i bardzo otyły. Poznałem tego idiotę, który już któryś raz starał się mnie wyprowadzić z równowagi bez powodu. Teraz chociaż dałem mu dobrą okazję, żeby sobie na mnie powrzeszczał. Podwójny podbródek okropnie zwisał mu na koszulę, która zbyt ciasno opinała szyję. Małe wpatrzone we mnie oczka, całe przekrwione i ledwo widoczne za wielgachnymi okularami z czarną obwódką, chciały mnie pożreć swoją zawziętością. Patrzyłem na niego z góry, z nieukrywaną odrazą i wstrętem. Ani przez myśl mi nie przeszło, żeby go wysłuchać, albo co więcej rozmawiać z nim. Obróciłem się, przeszedłem parę kroków i usiadłem na krześle pod ścianą. Mężczyznę wszyscy diabli wzięli, począł się trząść i pienić ze złości. Widząc mój brak zainteresowania jego pajacowaniem, mruknął coś do siebie, obrócił się na pięcie i z parującą od gniewu głową zniknął za drzwiami, trzaskając nimi niemiłosiernie. Pomyślałem sobie, że jednak idiotów jest na świecie więcej, niż ludzi z drewna, nie umiejących się odezwać w windzie. Zresztą i tak ich wkładam do jednego worka, więc co za różnica. Po czym uznałem, że sam powinienem wskoczyć do tego worka jak najprędzej.

    I tak rozmyślając, nie mogłem zapomnieć o spotkaniu w windzie. Pytałem sam siebie czemu nie wysiadłem od razu na tym nieszczęsnym, trzynastym piętrze.

- Głupi jestem i tyle.

    Winda się otworzyła i wyszła z niej dziewczyna. Szczęka mi opadła aż do samej ziemi. Siedziałem z rękami spuszczonymi bezwiednie, z szeroko otwartymi ustami i maślanym wzrokiem utkwionym w tej przepięknej twarzy. To było jak dejavu. Nie wierzyłem, że ona idzie w moją stronę. Anioł przychodzi i uśmiecha się do mnie. Coś do mnie powiedziała, ale nie zrozumiałem. Patrzyłem na nią niezdolny do rozmowy, niezdolny do wstania z krzesła, które stało się teraz dla mnie bramą do innego świata, w którym mogę patrzeć na moje bóstwo, na moją Anię. Muszę powiedzieć, że nigdy w życiu nie czułem się jak wtedy. Jakieś dziwne uczucie przepełniło moje serce i choć chciałem wstać i popatrzyć z góry na to dzieło stworzenia, nie mogłem. Bo mimo woli uniżyłem się przed jej pięknem, jakbym oddawał jej hołd. Chciałem tylko na nią patrzeć. Zrozumiałem teraz co znaczą słowa „od pierwszego wejrzenia”.

    Kiedy to wszystko minęło, zdałem sobie sprawę jak ona musiała to widzieć. Zrobiło mi się wstyd, szybko wstałem i dopiero wtedy usłyszałem co do mnie mówi. Ale kretyn ze mnie, siedziałem kilkanaście sekund na tym przeklętym krześle, śliniąc się jak dzieciak na widok cukierka.

    Chwilę rozmawialiśmy. Rozpływałem się w szczęściu. Łowiłem każde jej słowo, płynące z tych miodowych ust. Dowiedziałem się, że mnie szukała. Po prostu oniemiałem z wrażenia i byłem wniebowzięty. Zaprosiłem ją do swojego biura, ale szybko odmówiła, wymawiając się tym, że zaraz musi iść na zajęcia. Przedłożyła mi tylko, że wysłano ją tutaj, żeby doręczyła mi pewną wiadomość. Wręczyła mi mała kopertę dziwnego formatu i czym prędzej chciała uciekać. Teraz już wiedziałem doskonale, że nie mogę odpuścić. Spytałem czy nie chciałaby się wybrać ze mną na kawę, lub pójść coś zjeść. Ona znowu spuściła wzrok, chwyciła jedną dłoń w drugą, podniosło leciutko prawą nogę, którą przekrzywiła trochę w bok, i wyglądając jak dziewczynka kilku letnia, z rozbrajającym uśmiechem na twarzy powiedziała, że się zastanowi. Poczułem, jakby w moim ciele jej słowa rozlewały się jak jakiś gorący płyn, który dopływa do każdej komórki ciała i rozgrzewa je swoim ciepłem. Tym jednym "że się zastanowi" zrobiła mi niewymowną uciechę. Obróciła się z gracją. Sukienka zafalowała. Włosy rozwiały się za nią i błysnęły iskierkami słońca, które, kiedy przechodziła przez smugę światła odbijały się w moich oczach tysiącami jasnych odcieni. Nie usłyszałem stukotu szpilek, których dźwięku nie cierpiałem. Chociaż nawet jeśli by je miała, to i tak nie zwróciłbym na to uwagi, bo nie buty byłyby obiektem zainteresowania. Nogi tak piękne, że słowa żadnego poety ich wdzięku nie wysłowią, zniknęły za drzwiami windy.

    Stałem z kopertą w ręce, myśląc o zielonych oczach.
Ostatnio zmieniony wt 10 mar 2009, 14:04 przez kamilavena, łącznie zmieniany 1 raz.

2
gdyby ten tekst napisała 14-letnia dziewczynka, to bym się nie zdziwiła. no, może trochę ze względu na momentami przedwieczne słownictwo i sielankowe wyobrażenia


Ubrana w sukienkę w kwiaty trzymała kilka książek w ręku, na ramieniu zawiesiła pospolitą, jasną torebeczkę. Długie, nieupięte blond włosy sięgały jej do pasa.


nie no, oldschool


patrzę na nią, jak wół na malowane wrota


azaliż?


Uśmiechnęła się do mnie filuteryjnie


o_O



styl jest dość lekki (chociaż jeszcze niedopracowany), ale uważaj na takie zwroty. w tym tekście mocno kontrastują z takimi luźnymi:


Stary, gdzie masz głowę, leć do góry idioto!


co do treści... jest tu jakaś treść?

3
W trakcie...


- Niech cię szlak trafi


Szlag trafi.


Zakichane schody i przeklęta winda, cholera! - Myśląc o tym jakiej zadyszki bym dostał i jak cholernie by mnie to wkurzyło, nie zauważyłem, że jakiś stary facet z długą brodą podszedł i wcisnął guzik na panelu sterującym windą. Winda się otworzyła


Winda otworzyła się? A nie lepiej: Drzwi od windy... czy coś takiego? Winda się nie otwiera, bo to pomieszczenie. Tak się potocznie mówi - skrót myślowy...


Noga bolała jak diabli, i nie spojrzałem na nią,
Zamiast i dałbym lecz, ale


mogłem jej się przyjrzeć
Ponieważ się występuje u ciebie bardzo często, proponuję przeczytać samo pogrubienie, aby zrozumieć, jak śmiesznie to brzmi.


zawiesiła pospolitą, jasną torebeczkę.
Do licha! Jaka to jest pospolita torebka? Ze sklepu, taka foliowa???


porozmawiania z nią, ale nie mogłem się zebrać na odwagę.
nie mogłem zebrać w sobie odwagi...


Przedłożyła mi tylko, że wysłano ją tutaj, żeby doręczyła mi pewną wiadomość
Babol. Niezły. Przedłożyć... przedłożyć... przedłożyć. No, zobacz, co to oznacza i w jakim kontekście tego użyłeś :)





Początek i użyta numerologia zapowiadały, że będzie to coś innego, niż jest w rzeczywistości. Zwykłe opowiadanko z dużą dozą błędów w konstrukcji zdań. Jak domniemam, niektóre opisy sytuacji sprawiają ci problem, ponieważ nie potrafisz umiejscowić siebie w danej chwili, przez co konstruowanie opisu staje się problemem. Natomiast opisywanie emocji/uwag wychodzi ci płynnie i nawet bardzo dobrze - gołym okiem widać różnicę, pomiędzy opisami sytuacyjnymi (wyjście z windy, zachowanie i opis dziewczyny) a szukaniem jej na trzynastym piętrze (przeszukiwanie kolejnych pomieszczeń, grubas). Zapewne jest to wina braku praktyki w owych opisach, które dokładnie rzecz biorąc - są cholernie ciężkie w klarownym konstruowaniu.



Dynamika tekstu powinna napierać na czytelnika, jednak przez diabelskie powtórzenia, których mnogość dosłownie razi, wszystko zatrzymuje się i dłuży. Ale jak pisałem, to kwestia ćwiczeń w opisach sytuacyjnych (wiem, powtarzam się).



Jak na zwykły obyczaj, to jest dobre - ale do dopracowania.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
1/ zapis dialogu kuleje

2/ za dużo powtórzeń

3/ za dużo przymiotników i przysłówków

4/ manieryzmy archaizujące, które nie pasują do reszty tekstu

5/
Twarz, na którą patrzyłem z profilu, była zwyczajna i prosta. Ale to właśnie nadawało jej niepospolitego piękna. Krótki wyrzeźbiony nosek był tak prosty i zgrabny, że wydawało mi się, że stworzył go jakiś wspaniały rzeźbiarz. Z kolei usta wykrojone w kształt namiętny, bardzo obfite i wykwintne, nie pozwalały nie patrzeć na nie i nie myśleć o pocałunkach, które by na nich można było złożyć. Nie widziałem oczu, anioł patrzył na drzwi pustym wzrokiem.
Takie opisy to gwóźdź do trumny opowiadania. Zero życia, egzaltowane ach! och! na poziomie piątej klasy podstawówki. Przesłodzone, przedobrzone, bardzo popularne u niedoświadczonych pisarzy.

6/ - Jestem Ania, a Pan?

raczej: - Jestem Ania, a pan?



Nie jestem pod wrażeniem.

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”