Nie bał się, właściwie był trochę znudzony, gdyż miał świadomość, że jego życie będzie trwało bez końca. Nie rozumiał tylko jednego: Skoro był już nieśmiertelny, dlaczego Czas nadal galopował jak szalony? Powinien stosunkowo zwolnić, wobec perspektywy bezkresności jego życia.
Simon – tak miał na imię Człowiek Wiecznotrwały – traktował Czas jak małe, urocze zwierzątko. Uważał, że gdy się je oswoi, będzie potulne i uległe. Doszedł jednak do wniosku, że musi być fatalnym hodowcą, bo jak dotąd próby zadomowienia Czasu spełzły na niczym. Dziwił się, gdyż on, Simon jako rodowity Nowozelandczyk we krwi miał cechy hodowcy. Nie był tylko pewien czy Czas można przyuczyć tak samo jak owce, oddania i posłuszeństwa.
Simon lubił zagłębiać się w swoim dużym i miękkim fotelu. Brał wtedy Czas na kolana i głaskał go jak perskiego kota. Mówił wtedy do niego i wyobrażał sobie jak ten mu odpowiada.
Podczas jednej z takich „rozmów” wymyślił teorię, iż podstawą każdego dialogu jest dobrze zadane pytanie. Jeśli je umiejętnie sformułujemy, będzie ono zwięzłe i przemyślane, otrzymamy odpowiedź, której oczekiwaliśmy. Odpowiedź jest tylko skutkiem, jakże przewidywalnym. Jest plastyczna, daje się formować, Simon lubił zadawać pytania, wiedział, że ma wtedy przewagę nad rozmówcą, to on dyktował warunki i nie musiał się o nic martwić.
Człowiek Wiecznotrwały miał doświadczenie. Wiedział kiedy powstała ziemia, był świadkiem wojen i obserwował jak zmienia się świat. Nie wiedział tylko ile ma lat, nigdy nie liczył bo nie widział w tym sensu. Ktoś taki jak on ma zupełnie inne spojrzenie na upływający czas. Zresztą wieku Simona nie da się zmierzyć zwykłą miarką ludzką. Zamiast minut – miesiące, zamiast godzin – lata.
Jednak jako człowiek, choć posiadający tak niezwykłą cechę, miał określony wygląd i tożsamość. Był średniego wzrostu, lekko przygarbiony z długą szyją. Na oko przypominał pięćdziesięciolatka, choć nie miał tyle.
Nieśmiertelność czasem przytłaczała Simona, nie miał problemów w kontaktach z innymi ludźmi, jednak ich wadą było to, że w końcu umierali. Co jakiś czas musiał więc zmieniać przyjaciół, czasem też żonę jeśli to było możliwe.
W ostatnim czasie jego żyjącym jeszcze przyjacielem był Max, który odznaczał się niezwykłą zaciętością i energią nawet jak na swój wiek. Zachęcał Simona do ruchu, grał z nim w szachy i prowadził filozoficzne dyskusje o życiu i mniej istotnych sprawach. Wszyscy przyjaciele Simona znali jego tajemnicę i zgodnie z przyrzeczeniem zabierali ją ze sobą do grobu. Czasem zwierzał się Maxowi i opowiadał mu o swoich niepokojach i wątpliwościach.
Pewnego dnia, Simon i Max siedzieli w salonie jak zwykle grając w szachy. Dyskutowali przy tym o różnych sprawach, wymieniając się doświadczeniem. Wieża na E5, skoczek na B2 – szach mat.
- Powiedz mi przyjacielu – odezwał się Simon – Jak się zapatrujesz na swoje życie, z perspektywy czasu? Zachowując dystans?
- Dlaczego każesz mi puentować coś, co się jeszcze nie skończyło? – odparł.
- Przecież nie znasz dnia ani godziny, a życie lubi niespodzianki. Dlaczego więc nie zastanawiasz się nad swoim końcem, nad tym jak to wszystko będzie wyglądać?
- Łatwo ci powiedzieć. Jesteś Człowiekiem Wiecznotrwałym, ciebie coś takiego jak Czas nie dotyka – stwierdził z goryczą Max.
- Mylisz się przyjacielu – rzekł Simon – On cały czas ze mną jest, mruczy cicho z rozkoszy i nigdy nie odstępuje mnie na krok. Ja też przemijam choć paradoksalnie nigdy nie umrę.
Rozgrywali już drugą partię i właśnie w ciszy zastanawiali się nad swoimi ruchami.
- Widzisz, jestem już tak stary, że dla mnie śmierć jest jak obietnica – powiedział Max – Coś się kończy, coś się zaczyna, dlaczego więc mam się nad tym dogłębnie zastanawiać?
- Chyba masz rację – odparł Simon – Jeśli coś jest nam z góry przesądzone, a śmierć na pewno jest. To walka z tym jest jak walka z wiatrakami – bezsensowna i bezowocna.
- Właśnie – bąknął Max i podniósł się z fotela – Pójdę za dom po kilka drew do kominka.
Simon został sam w chacie i pogrążony w ciszy i w rozmyślaniach, czekał. Max długo nie wracał, więc zaniepokojony poszedł sprawdzić co się dzieje. Zastał swojego przyjaciela leżącego na ziemi, w bezładnej pozycji. Oczy miał puste i zamglone. Simon wiedział, że to była pora Maxa i nie mógł tego zmienić, choć bardzo chciał. Śmierć po raz kolejny zabrała mu przyjaciela, a on stał bezradny i bezbronny.
Ciepła łza spłynęła mu po policzku, ale szybko ją wytarł. Zawsze tak robił, nie pozwalał sobie na rozpacz, bo był już do tego widoku przyzwyczajony. Poczuł, że coś ociera mu się o kostki, to Czas wesoło machał ogonem i cicho mruczał.
- Dlaczego? – zapytał bez emocji.
- Wszystko przemija. I ty też przemijasz.
Wzdrygnął się. Usłyszał ten głos tak wyraźnie, jakby ktoś stał tuż za nim. Nawet Czas potrafił odpowiadać.
- I ja też przemijam – powtórzył.
Jestem bardzo ciekawa, jak się tu takie rzeczy przyjmują

Pozdrawiam!