1
‘NIEBIEśN’





DRZEWO nie jest istotą żywą. W istocie drzewo to skończenie skomplikowany mechanizm złożony z takiej ilości mikroskopijnych trybików, której umysł nie jest w stanie ogarnąć w całości.

Zrozumieć drzewo to jak przekroczyć próg domeny bogów, stać się na równi z nimi potężnym.

Lecz przedtem należy stoczyć wojnę. Jest bowiem na świecie barwń, która strzeże klucza do wszelkiej potęgi. To Niebieśń. Nie należy jej lekceważyć.

Jak dzikie zwierzę, nawet okiełznana i nagięta do woli umysłu może pewnego dnia poczuć w sobie pierwotny zew i odwrócić się od swego Pana.

Sześć tysięcy lat temu na świat przyszło dziecko. W wykorzystaniem łaski Niebieśni udało mu się zdetronizować panującego wówczas Monarchę. Od tamtego czasu to właśnie dziecko rządzi niepodzielnie krainą Mekanos.

To ono przerwało trwający od zarania dziejów cykl zmienności władców owej krainy. Stało się prawdziwie potężnym i budzącym lęk Monarchą.

Kiedy po trzydziestu latach sprawowania władzy nadal zasiadał na monarszym tronie zaczęto mówić, że Niebieśń mu sprzyja. Dopiero po sześciu długich wiekach zyskał przydomek Pana Niebieśni.

Kolejne pokolenia pojęły, że nie będzie już innego władcy. Pan Niebieśni miał panować po kres wieczności.

On zrozumiał drzewo od sięgających daleko wgłęb ziemi korzeni, które mają swój koniec w dziwnych i niezbadanych podziemnych królestwach rządzonych przez tajemnicze bezokie potwory aż po ostatni liść rozległej korony gdzie przesiadają i wiją swe gniazda piękni i milczący orłoludzie o piórach bielszych niż śnieg.

żaden z żyjących nie potrafił wyjaśnić co sprawiło, że Niebieśń upodobała sobie właśnie tego jednego, który niegdyś był człowiekiem. Dlaczego Niebieśń miałaby to sprawić? A cóż innego pozostawało? żaden Monarcha, nawet o woli tak silnej, że zdolnej skruszyć diament nie byłby w stanie naginać Niebieśń do swej woli dłużej niż ćwierć wieku.

Nikt także nie wie jaki los spotkał tych wszystkich śmiałków, którzy zgodnie z odwieczną tradycją wyruszali na krucjaty by stawić czoła Monarsze.

Pan Niebieśni zazdrośnie strzeże wszystkich tajemnic.



// // //



ULOTNE poczucie przeznaczenia, celu istnienia które niknie gdzieś później i traci na sile pod naporem pełnej sprzeczności rzeczywistości jest jak ziarno w umyśle człowieka. Niestety jest to ziarno, które nigdy nie wydaje dobrych plonów.

Umysł dotknięty takim ziarnem zaczyna toczyć ciężka choroba, ziarno bowiem, często i boleśnie przypomina o swojej obecności. Zmusza to umysł do wykształcenia silniejszej świadomości, która będzie mogła znieść dodatkowe obciążenie.

Po latach nosicielowi ziarna zaczyna się wydawać, że świadomy i bolesny sposób postrzegania niedociągnięć rzeczywistości jest jedyną właściwą drogą percepcji świata i życia.

Taki człowiek nie posiada poczucia własnego dobra. Zamiast zamknąć się na pewne zjawiska i otoczyć stalowym murem ignorancji, on jest jak dziecko otwarty na wszystko co do niego dociera. Miast odsunąć od siebie ból, on chłonąć go będzie całym sobą aż po skraj przepaści postępującego szaleństwa.

W każdym szaleństwie tkwi jednak jakaś metoda. Tylko ślepiec nie potrafi tego dostrzec, a głupiec zrozumieć.



// // //



NIEMATERIALNY wiatr dął w żagle fregaty sunącej po cichych i spokojnych wodach nierzeczywistej krainy bez praw i ograniczeń.

Złociste słońce spoczywające na puszystej pierzynie obłoków miękko okalało linię horyzontu. Dopiero wysoko w górze, naokoło statku otwierała się niebieśń nieskazitelnego nieba.

Na pokładowym wzniesieniu, przy sterach stał krępy mężczyzna odziany w płaszcz z grubej ciemnej skóry, ręką przytrzymywał zatknięty pod pachą kapitański kapelusz z ogromnym i pięknym ptasim piórem, które targane porywami wiatru wyglądało jakby chciało poderwać się do lotu.

Statek płynął bez celu w kierunku, który nie miał najmniejszego nawet znaczenia. Płynął jedynie po to by przecinać fale i zostawiać za sobą ślad wzburzonej piany, budzić śpiące pod powierzchnią wody stworzenia. Skrzydlate ryby wyskakiwały z morza wyrywając wraz z sobą deszcz migocących kropel ciągnących się w ślad za ich skrzydłami. Wszystko po to by zaspokoić potrzeby konstruktora tej nieprawdziwej rzeczywistości.

Coś dużego i twardego uderzyło o kadłub fregaty. Projekcja całego niemal otoczenia została zaburzona. Poczynając od skrzydlatych ryb, które rozleciały się w powietrzu na strzępy kruchej pajęczyny, pokładu pokrywającego się organicznymi zaciekami pulsującymi teraz jak żyły żywego organizmu, po słońce którego barwń przeszła w ostrą i agresywną czerwień niszcząc dominującą niebieśń nieba.

Tak oto serce mężczyzny zabiło niebezpiecznie szybko. Wtedy właśnie gdy kraina snu i marzeń nagle i bez zapowiedzi na chwilę zamieniła się w prawdziwy koszmar. Niebieśń – tak kojąca, otaczająca wszystko opieką, została bestialsko zniszczona.

Skulił się na pokładzie i z przerażeniem spoglądał na splugawioną barwń, desperacko szukając w sobie siły by zmazać obraz, który gotów był rozgniewać siły, których moc i potęga pozostaje daleko poza wszelkimi wyobrażeniami.

Niemal natychmiast wszystko ustało. Pozostawiając po sobie jedynie niepewne wspomnienie i gorączkę trawiącą ciało od środka, koszmar odszedł.

Mężczyzna nie był nawet pewien, czy wszystko to w istocie miało miejsce, czy przypadkiem nie było to złudne i fałszywe wspomnienie, wytwór zmęczonego umysłu.

Bricher, gdyż tak brzmiało imię mężczyzny, uniósł się do gór w powietrze. Jego płaszcz załopotał jak flaga na wietrze otulająca ciało szybujące nad pokładem. Stamtąd zleciał niżej, lecz już poza obręb statku, za burtę. Zbliżył się do masywnej rzeczy, która trafiła w kadłub.

Okazało się, że był to spory fragment innej fregaty; nadpalona część rufy z rytym w drewnie napisem ‘LOUNE SATINA’.

Twarz Brichera zbladła gdy zobaczył inskrypcję. Wyglądał na bardziej nawet wystraszonego niż gdy jego umysł stworzył plugawy obraz Niebieśni.

Oblicze człowieka wykrzywiło w grymasie przeraźliwego wołania o pomoc, lecz z gardła nie chciał dobyć się nawet pojedynczy dźwięk.

Rzeczywistość naokoło nabrała szklistego poblasku. Płynnie i powoli przeszła w stan absolutnego bezruchu.

Przestrzeń naokoło zaczęła się kurczyć i znikać w bezmiarze rzędowych prawdziwości wymiarowych.

Królowały teraz dwie panie – cisza i ciemność. Tylko zaciekawione istoty żyjące na krawędzi różnych światów i wymiarów przyglądały się mężczyźnie zawieszonemu w bezkresnej pustce.



// // //



BRICHER wyrwał się z krainy Nietheros z krzykiem na ustach.

- Satina!

Jak gniewna błyskawica przemierzył sień i dopadł łóżka stojącego w cieniu. Chwycił w ramiona postać, która tam spoczywała.

Kobiece ciało ukryte pod nocną togą było gorące jak zawsze. Bricher odetchnął z ulgą.

- Niech Pan Niebieśni panuje po kres światła. – chciał zawołać, lecz z jego krtani dobiegł jedynie głośny szept. – ... Nie wiem co się stało, miałem przerażającą wizję.

Bricher poszukał lampy. Zapalił ją i postawił na stoliku obok posłania Satiny.

- Obawiałem się, że cię straciłem. – wypowiedział cichym i drżącym głosem całując ciepłą i gładką kobiecą dłoń. – Nie wiem co mogło...

Zamilkł i zamarł jakby porażony paraliżującą trucizną. światło lampki wydobyło z rysów jego twarzy zadziwiającą głębię.

- ...Satina...

Drżącą dłonią zsunął z niej kołdrę. Odsunął się i upadł na deski podłogi próbując odczołgać się... Nie mógł oderwać wzroku od tego co stało się z ciałem kobiety.

To, co Bricher wziął początkowo za twarz Satiny było jedynie wykrzywioną w grymasie zaskoczenia maską z litej skały. Natomiast pod przykryciem pełzała plątanina drewnianych macek tworząc rachityczną mozaikę kształtów i cieni. Z okolic łona wciąż wysuwały się kolejne macki ruszające się tak płynnie, iż zdawały się unikać spojrzenia ludzkich oczu.

Macki pełzały w górę ciała Satiny, zanurzały się w niej jak zardzewiałe igły w jedwab, nocna toga wraz ze skórą rwała się na strzępy.

- Nie... nie! – zawył Bricher i pokonując swój opór rzucił się w stronę leżącej. Mimo, że włożył w ten ruch całą swą siłę wyglądał jakby brnął wewnątrz przejrzystej grząskiej mazi.

Poczuł jak jedna z macek przeszywa jego łydkę. Jęknął z bólu, krótko i w ciszy.

Zranioną nogą nie był już w stanie poruszyć, upadł na kolano zmuszony łapać równowagę drugą stopą. Macka coraz ciaśniej oplatała jego kończynę, potrafiła przebić się przez kość z niesamowitą łatwością.

W pobliżu głowy Satiny powietrze zaczęło falować jak nad rozżarzonym piecem, w mikropęknięciach struktury skalnej maski pojawiały się pulsujące linie dzikiego pomarańczowego światła. światło i ciepło serca świata Mekanos.

Bricher położył swoją wyciągniętą dłoń na twarzy kobiety. Jego oblicze zbielało, gdy głośny syk wypełnił powietrze.

W ten właśnie sposób – czując swąd własnej skóry opuścił prawdziwość i wstąpił w Nietheros.



// // //



ZARAZ po przedarciu się przez bariery międzywymiarowe poczuł jak ogarnia go płomień, ten jednak szybko zgasł wraz z oporami umysłu Brichera.

Dziedzina Nietheros Satiny rozpadała się, lecz co się liczyło – cały czas istniała, a to oznaczało, iż gdzieś tutaj znajdują się dogasające resztki jej świadomości.

Wszędzie naokoło, aż po horyzont, ciągnęło się pole gładkiej skały, kruszącej się i odpadającej od przelewającego się wiele kilometrów niżej morza płynnej skały promieniującej gorącem słońca.

Tak podziurawiona i popękana siatka skalna utrzymywała się jedynie dzięki niezliczonym wąskim kolumnom sterczącym z dna. Obraz wręcz groteskowy. To jakby pojedyncze kłosy niedojrzałej trzciny podtrzymywały rozległą płachtę z grubego materiału.

Co jakiś czas jedna z tych kolumienek pękała nieszczęśnie i osuwała się w dół, prosto w pomarańczowe antheros, a tuż za nią podążał deszcz pokruszonej skały.

Poutykanie gdzieniegdzie organiczne gejzery tryskały co chwila wyrzucając w powietrze strumienie niebieśniawej wody, trzęsąc w posadach konstrukcją która i bez tego była chwiejna.

Wszystko to jak ocean psychodelicznych kształtów i kontrastów.

- Saaatiiinaaa! – wołał Bricher raz po raz, rozglądając się i przepatrując okolicę.

Usłyszał kilka szybkich trzasków za plecami i jakby uderzenie w bęben. Potem powolne syki przypominające oddech astmatyka.

Bricher odwrócił się niepewnie.

Na w wibrujących i trzymających się chwiejnie platformach skalnych stało dwóch strażników Niebieśni. Obaj masywni, opatuleni w grube ciemne szaty połyskujące na brzegach czystą barwnią Niebieśni. Ich głowy i twarze tkwiły skryte pod obszernymi kapturami. W ich widoku jedynie dwie rzeczy zdawały się nie być ukryte. Ciężki złoty emblemat świątyni Pana Niebieśni zwisający na ich piersiach, oraz rękojeści ich broni przytroczonych do pleców, a wystających częściowo znad ramienia

Strażnicy sięgnęli po nie i dobyli potężnych dwuręcznych mieczy. W szerokich ostrzach o krystalicznie czystej powierzchni Bricher ujrzał odbicie wątłego i przygarbionego mężczyzny o zmartwionym obliczu i przekrwionych oczach.

Ogień pojawił się ponownie i zaczął wspinać się w górę jego ciała.

W pobliżu eksplodował gejzer zalewając okolicę niebieśnianą wodą, która już w locie zdążyła zmienić się w parę.

Zdołał dostrzec błysk światła w kryształowych oczach teraz widocznych spod kaptura, a już w chwilę później jeden ze strażników rzucił się na niego unosząc broń do zadania morderczego ciosu.

Ostrze rozcięło ciało Brichera.

[/b]

Dodane po 1 minutach:

To co prawda zaledwie początek, nawet nie rozwiązanie akcji, ale jestem twórcą młodym i niedoświadczonym i chciałbym wiedzieć, czy jest sens przepisywać i zamieszczać resztę.

4
Nadrobiłem własną ignorancję i przedstawiłem się na forum. Mam nadzieję, że nie pozostawiłem po sobie złego wrażenia, czekam na opinię mojego tekstu.

5
Jakby to powiedziec ...



Czytalam tylko poczatek.



Styl fajny, podoba mi sie, choc widzialam juz teksty napisane bardziej "slisko", gdzie czlowiek plywal pomiedzy wyrazami. Tu jest troche zgrzytow i troche przyciezkawo (dlugie, niekiedy meczace zdania, zbyt duzo przymiotnikow, okreslen itp.), ale ogolnie podoba mi sie. Dalabym tak 4 z lekkim minusem.



Bledow jest malo, praktycznie nie ma co poprawiac, co jest bardzo na plus, bo zazwyczaj w pierwszym zdaniu na 10 wyrazow, 4 sa do poprawy a logicznie caly tekst lezy. Trzymasz poziom, oby tak dalej.



Zdarzaja Ci sie tez takie smiechujki, jak np.:

Ostrze rozcięło ciało ... Co nie brzmi zbyt dobrze. Przez budowanie dlugich, opisowych zdan, tracisz dynamike sceny.



Przecinki!



Pracuj nad tym, bo choc fabuly nie oceniam, w Twoim stylu widac potencjal na ciezkawe fantasy, ktorego osobiscie nie lubie, ale innym (co widac po ilosci sprzedanych dziel roznych autorow) sie to podoba. Ja lubie lekkosc stylu, ktora przeklada sie na "aerodynamicznosc" tekstu i moje dobre samopoczucie.



Pozdrawiam i czekam na wiecej tekstow.

6
W 100% zgadzam sie z opinią Manty. Jest to zdecydowanie za cięzkie dla mnie do przebrnięcia (na samo słowo fantasy oczy magicznie mi się zamykają),ale styl jest dobry i na prawde jest mało błędów logicznych za co zdecydowanie duży plus.
"Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz

z moim bólem - jak boli

Ciebie Twój człowiek."
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron