Fundament tego krótkiego opowiadania powstał na moim blogu, gdy pisałam notkę, byłam po trzech piwach, a mój żołądek dzielnie trawił mieszankę sałatek z frytkami - i było mi dobrze. Więc dobrze byłoby też coś napisać.
Wspomniałam o piwie, więc powinna nasunąć się myśl, iż opowiadanko ciężkie być nie powinno. Starałąm się, aby było lekkie - szczególnie wtedy, gdy pisałam zupełnie na trzeźwo, wiele tygodni i miesięcy po rozpoczęciu pisania. Przyznaję się, że natchnienie na pisanie miałam tylko 2, chyba 3 razy, i to w takich odstępach czasu, że "Mysie opowiadanie" musiało czekać dużo czasu, aby doczekać się jakiegoś końca [ponad rok]. Cieszy mnie, że mam w reszcie na swoim koncie coś ukończonego.
Fabuła - mała mysz opisuje swoją dość [niezwykłą] rodzinę, jako że są to przedmioty kuchenne oraz artykuły spożywcze obdarzone ludzkimi charakterami. Oczami małej mysi obserwujemy świat dorosłych i typowe sytuacje rodzinne.
Miejsce akcji - kuchnia lorda Torta
Czas - m/w XIX wiek.
"Mysie opowiadanie o swojej rodzinie".
No cóż. Są momenty, gdy mówię zbyt poważnie i momenty, gdy mówię nie poważnie. Ale dzisiaj opowiem o mojej rodzinie.
1
Więc tak. Urodziłam się jako mysz. We wrześniu. Dokładniej to w drugiej połowie września. A skoro już tyle o sobie powiedziałam, to powiem jeszcze, że urodziłam się 23 września.
Mam kochaną rodzinę. Mam wujka Widelca, który pochodzi z zacnego rodu - Sztućców Srebrnych. Jego żoną jest ciocia Nessi, bardzo się kochają, ale są odmienną parą, nie mogą mieszkać razem. Ja nie widzę w nich nic odmiennego, ale rodzina Kuchenna krzywo się na to patrzy. Ciocia zawsze była ciocią, a wujek zawsze był wujkiem. Nawet jak ich nie było.
- Nie będę mieszkać w tak zatłoczonym miejscu, jak dom Widelca Sztućca! Jest tam cała jego rodzina, wraz z tą dzieciarnią jego siostry Małej łyżki. - powiedziała kiedyś do mnie ciocia Nessi, gdy byłam u niej na herbatce.
- Nie będę mieszkać na dnie jeziora. I w ogóle, to niegodne jest Widelca Sztućca być podawanym na herbatach! Phi! I jeszcze wyłowili by moją rodzinę, z jeziora! - rzekł wujek, w czasie nabierania na niego obfitego kawałka steku.
- Nadziałam się na Widelca jak na widelec. – zwierzyła mi się ciocia Nessi zrezygnowanym tonem, odkładając karty do wróżenia. - Ach! gdyby Nóż w tamtych latach był taki ostry, na jakiego wyglądał!
Tak więc ani wujek ani ciocia razem nie zamieszkają.
2
W ogóle moja rodzina pochodzi z Kuchennego rodu. Jest to duża rodzina, bo i człowiek, do których należą, jest jakimś Lordem Tortem. Ale gdy go nie ma w pobliżu, wszyscy mówią po prostu o nim "ser" - nie wiem, dlaczego. A przecież ser jest najmniej lubiany na ulicy Spiżarkowej. Lord Tort bardzo nie lubi drugiej mojej ciotki - Szpilki.
- No cóż, był tak nadęty, że postanowiłam uwolnić go od tej dumy. Wyglądał, jakby zaraz miał pęc! Ktoś mi powiedział „Lepiej go nie pękać!” Ale ja i tak go przekłułam. - usprawiedliwiała się, gdy ją o to spytałam.
Ciocia Szpilka jest na wygnaniu. Chowa się pod Dolnymi Szafkami, które użyczyły jej schronienia.
Najmniej lubię stryjka Garczka Gburowatego. Szczyci się tym, że nie wkładają do niego byle jakich produktów. I w ogóle jest taki gruby, nawet dno ma grube. Stryj Garczek Gbur bardzo lubi się ze swoim pomocnikiem - łyżką Mieszaczem. łyżka Mieszacz jest ostatnim ze swojej rodziny, ale nawet pomimo tego Wuj Widelec wydziedziczył go z rodu.
- Taki zdrajca nie będzie moim krewnym! Mieszasz brudne sprawy z Cienkim Gburem - krzyczał kiedyś Wuj W. Zawsze nazywał stryja Garczka "Cienkim", bo tylko to go urażało.
3
Najciekawiej jest, gdy do Solniczki oraz Pieprzniczki dosypią sól lub pieprz. Przekomarzają się, jak warzywa na rynku - wiem, bo raz na taki targ zabrała mnie ze sobą Babcia Koszyk. Targ zwany był "Słowiańskim". Babcia koszyk powiedziała, że można kupić na nim wszystko, dosłownie wszystko. Niesamowite, co Ci słowianie znoszą na handel. Ale wróćmy do klekot.
Solniczka szczyci się, że soli nią każdy, a jej ziarenka soli są drobniutkie i kryształowe. Podczas obiadów mało nie pęknie z dumy, gdy raz po raz ktoś po nią sięga.
- Pieprzniczkę też podejrzewam o współpracę z Cienkim Gburem. Popatrz, jaka ciemna ona jest – nic nie można zobaczyć, co w niej siedzi! - powiedział Wuj W. przyglądając się znad binokli Pieprzniczce. Prawdę mówiąc, Przeprzniczka miała tylko pojęcie o swojej zawartości – sama też wiele nie widziała.
Muszę wam powiedzieć, że obsesją wuja jest szpiegowanie i podejrzewanie. Właściwie jego głównymi oskarżonymi są Ci, którzy mają coś wspólnego z "ciemnymi sprawami". Właściwie nie wiem, co to znaczy, a wuj zapytany o to zrobił tylko tajemniczą minę.
Z zamyślenia nad tą sprawą, wyrwała mnie właśnie sama Pieprzniczka:
- Spójrzcie na Solniczkę! Jak się wdzięczy! Każdy ma ją w palcach, i byle kto ją obraca!
Nie wiem, co oznaczać miało "byle kto ją obraca", ale nawet Wuj Widelec aż się zarumienił na te słowa i nakrzyczał później na Pieprzniczkę, gdy wrócił z obiadu. Wymyślał jej od najciemniejszych charakterów spod ciemnych gwiazd i ciemnego sklepienia, a na koniec powiedział:
- Tutaj są dzieci!
I wskazał na mnie. To dziwne. Jestem przecież prawie dorosła! Na 10 urodziny dostałam Księżyc, a to jest wystarczający dowód! I jakie dzieci? Babcia Koszyk przyniosła mnie z targu, jako jedyną mysz.
Dobrze, że był w suszarce i nie mógł się z niej wydostać, bo strach pomyśleć, co by jej zrobił. Pewnie nieźle by ją przetrząsł, i mało co by z jej dumnych ziarenek zostało.
Pieprzniczka i Solniczka to głowy przypraw w Kuchennej – zawsze najlepiej wiedzą i najwięcej mają do powiedzenia – jednak pozostałym mieszkańcom Małej Górnej Szafki usta i tak się nie zamykają. Inne przyprawy są w szafkach i nie wiele mają do powiedzenia, bo nie mają też zbytniego kontaktu z nami.
- Przyprawiają mnie o ból głowy. - powiedział kiedyś zrezygnowany Wuj Widelec.
Kto wie, co by się działo gdyby wszystkie przyprawy stały na stole.
4
Najspokojniejszy jest Dziadek Do Orzechów. Jest miły i najlepiej rozumie moje mysie piski. No i zawsze pozwala mi podjadać orzechy. Czasem mi szkoda, że Dziadek nie jest głową Kuchennej. Właściwie jest nią, ale to wujek Widelec uważa, że rządzić rodziną może tylko ktoś z temperamentem, a dziadek takiej cechy nie posiada. Szkoda. Ale wierzę, że Dziadek na pewno swoim spokojem uspokoiłby każdego. Babcia Koszyk opowiadała mi, jak to za młodu Dziadek Od Orzechów rozłupał brata wujka Widelca. Dziadek był wtedy nowy i silny, bo chwilę wcześniej został wypakowany. Brat Wujka Widelca miał złamane dwa zęby i od tamtej pory nikt go nie widział. Ale to właśnie przez tamto wydarzenie Wuj Widelec nigdy się o nic dziadka nie czepia, bo boi się, że złamie go tak samo.
Właśnie niosłam orzech laskowy do Dziadka Od Orzechów, gdy przypomniały mi się jego słowa:
- Spójrz, orzech ten w środku przypomina ludzki mózg. – powiedział kiedyś.
Ludzie muszą mieć w takim razie bardzo małe mózgi, pomyślałam.
- Mózg jest w głowie Lorda.
Nie wierzyłam. Przecież Szpilka powiedziała, że przekłuła Lorda Torta. A głowa jest twarda, jak skorupka orzeszka. Jednak Dziadek nie mógł kłamać! Spytałam go, czy jest może na świecie Dziadek Do Głowy Lorda, który sprawdza co oni tam mają. Odparł, że to już może wiedzieć sam Moździerz, bo on najlepiej zna ciała Lordów.
Zawróciłam z moim orzeszkiem. Nigdy nie zostawiam ich samych, w obawie, przed Tłuczkiem, który mógłby je zniszczyć.
- Tłuczek jest niepoważny. Taki stary, a nadal się wygłupia. - wzdychał dzisiaj Wuj Widelec. Zawsze miał sentyment do drewna łączonego z metalem.
Spojrzałam na tłuczka. Jego metalowa końcówka błyszczała groźnie i surowo - wcale nie wyglądając staro.
- Przecież mógł ubijać poważne interesy, a skończył na biciu mięsa.
Nagle zaczął bić moździerz, komenderując całą załogą wózka obiadowego. Tak się wystraszyłam, że orzeszek wypadł mi z mysich łapek. Orzeszki są bardzo przebiegłe - zawsze schowają się tam, gdzie się tego nie spodziewam. Tym razem ukrył się pod szafką. Przygniótł Ciotkę Szpilkę.
- Tfu tfu! – wydawała z siebie dziwne odgłosy ciotka. Zawsze przy innych udawała, że jest uczulona na kurz. Ciocia pracowała kiedyś w teatrze, i od tamtej pory nazywała siebie aktorką. - Tfu tfu! Ach! To przez tego przeklętego Starego Widelca! - rzuciła mu wzburzone spojrzenie. - Tak tak, moje mysie dziecko, to za moją sprawą Tłuczek nie ubija dziś *wielkich* interesów. Tak tak, już ja o to zadbałam.
5
Przypomniałam sobie o Moździerzu. Wspięłam się szybko na szafkę, choć orzeszek mi to utrudniał. Pan Moździerz, cały pozłacany ze wspaniałymi wzorami, aż podskakiwał w miejscu, wydając rozkazy. Bo właściwie on jeden podobno był w wojsku. Wzory traktował jak ordery za waleczność, a samo imię „Moździerz” jak tytuł generała, choć pomimo tego kazał się nazywać jeszcze dodatkowo „Sir!”.
Przyglądałam się pracy Sira Moździerza. Krzyczał i zachowywał się tak energicznie, że aż robił się czerwony, a wąsy mu się zawijały.
- Sir Moździerz zawsze uważał, że to on jest odpowiedzialny za wózek obiadowy i że on jedyny potrafi się tym zajmować odpowiednio. – powiedział mi kiedyś wuj W., po czym mlasnął, co miało oznaczać niezadowolenie.
Sir Moździerz dyrygował całym wózkiem, który traktował jak swój pojazd wojskowy.
Zbliżyłam się do niego, gdy patrzył tęsknym wzrokiem za znikającym za drzwiami wózkiem obiadowym, mówiąc ni to do siebie, ni to do innych:
- Tak tak! Moja krew, moja krew!
Nie wiem, co mogło to oznaczać, ale najwyraźniej ma on cechę Lordów. Posiada „krew”. Zebrałam się na odwagę i spytałam go, czy jest może na świecie Dziadek Do Głów Lordów.
- Hahaha! – wybuchnął nagle śmiechem. Nie wiem, co było w tym śmiesznego. W pierwszej chwili cała Kuchenna wystraszyła się tegoo śmiechu i zamilkła. Chyba jeszcze nikt nie słyszał jego serdecznego śmiechu. – Moje mysie dziecko! Wreszcie dorosłaś! Myślę, że już najwyższy czas, abyś wybrała się do siostry babki Koszyk – idź do Herbatki Zielonej.
Z okazji, że było cicho, cała Kuchenna słyszała słowa Sira Moździerza, po czym nagle wszyscy wybuchli głośnymi rozmowami o mnie, a gdy przechodziłam obok nich, mieli wyjątkowo tajemnicze wyrazy twarzy.
6
Po obiedzie jest największy ruch. Nie przeszkadza mi on właściwie, bo mogę spotkać całą rodzinę i podjeść smakołyków, jednak pół Kuchennej jest niezadowolone, iż leży nie na swoim miejscu.
Gdy tak wracałam ze swoim orzeszkiem do Dziadka, zamyślona wpadłam po drodze na stryja Wałka. Dawno już go nie widziałam, bo przeważnie leży w szufladzie lub ugniata ciasto - a wtedy nie jest w stanie rozmawiać. Dokładniej - to udawać kogoś lub coś.
- <hik!> <hik!> - turlał się jak pijany, chociaż Wuj Widelec twierdzi, że pijany to się tylko zatacza i „zwala jak bela”.
Spytałam kiedyś wuja Widelca.
- Nie, moje dziecko, stryj Wałek nie jest taką nieudanym aktorzyną, jak Twoja ciotka Szpilka. - spod szafki doszedł naszych uszu głos oburzenia „PHI!”. - Stryj ma problemy z myśleniem... Jako dziecko był foczką. To znaczy - tak mu się wydawało.
Nikt nigdy nie śmiał się ze Stryja. Wuj nie powiedział, dlaczego, ale ciotka krzyknęła spod szafy:
- O tak! Uważaj, bo rozwałkuje Ciebie, jak kiedyś Twojego brata!
Po tych słowach Wuj W. schował się, tłumacząc nagłym napadem migreny.
Po drodze spotkałam jeszcze Otwieracza Do Wina. Prowadzony był pod pachy przez jego przysadzistego i rozsadzistego kolegę Otwieracza Do Piwa, oraz dziwnego Otwieracza Do Puszek. Otwierak Win był szwagrem Tłuczka.
- Biedny Otwierak Win, skończył tak samo źle, jak jego szwagier. Co za czasy! - wzdychał Wuj W.
Otwierak Win był z pierwszej linii królewskiej, dodatkowo pochodził z samej Francji!
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Przynajmniej otwiera dobre wina! - powiedziała ostro Tarka. Pani Tarka wszystko ścierała na drobne kawałki, również ser dla mnie. Wuj zawsze miał obawy, że któregoś dnia także zostanie starty. - Mogło być znacznie gorzej!
Wuj W. zasępił się i nic nie odrzekł na to. Wszystkie trzy otwieraki zniknęły w szufladzie, z której dochodziło tylko stłumione <hik!> .
7
Wspięłam się po półkach i wskoczyłam do otwartej szafki, gdzie było wyjątkowo gwarno. Nie zawsze podczas obiadów szafka jest otwarta, na co przyprawy się bardzo żalą – lubią mieć wgląd na wszystko. A raczej wygląd.
- Ha! Słyszycie? Otwierak Win znowu się spił, pijaczyna jedna! – powiedziała oburzona Herbata Zwykła.
- Taaa, życie jemu i jego śwagrowi nie udało się tak samo, jak kradzież Księżyca. – przytaknęła Suszona Pietruszka.
- Osobiście zupełnie nie rozumiem, jak Otwierak do Win dał się wkręcić w ten interes, a potem w sam Księżyc i dlaczego Tłuczek próbował ten satelita naturalny utłuc. – zastanawiała się Majeranek, która wszystko traktowała „osobiście” i była bardzo osobista. – W ogóle co to za maniery!
Na ten komentarz zrobiło się jeszcze bardziej gwarno, jeśli to tylko było możliwe. Przyprawy trzęsły swą zawartością w przezroczystych pojemniczkach, a herbatki szeleściły nieznośnie saszetkami.
Przysiadłam sobie z boku wraz z orzeszkiem, obserwując mieszkańców Małej Górnej Szafki, których życiem były wieczne dyskusje przypominające sprzeczki – im bardziej bez ładu i składu, tym bardziej zadowolone z tego były. W tej szafce mieszkały tylko herbatki i przyprawy, tak więc na każdego obcego patrzyły tak, jakby z Księżyca spadł – tak też spojrzały na mnie.
Darowałam sobie wyjaśnianie, że ja wcale nie spadłam, tylko przyszłam i że nikt z Księżyca spaść nie może, bo przecież tam nikogo nie ma. Jest mój.
8
Zanim wam opowiem, co do wydarzyło się dalej, muszę wam powiedzieć, że rozmowa z nimi długa nie była, ale za to ich gadanina była bez końca, więc gdy już mi się znudzi, to przerwę i opowiem, co było dalej.
- Ty zapewnie do Zielonej Herbatki?
Kiwnęłam mysią głową. Cisza trwała strasznie długo, chyba ze sto sekund, aż w końcu pojawiła się Zielona Herbatka. Nie będę się dużo rozpisywać o niej, powiem tyle, że najbardziej rzucającą się w oczy cechą charakterystyczną było to, że jest cała zielona na metalowym pudełku. Nie wiem, czy saszetki ma również zielone, bo Lord Tort rzadko pije tą herbatkę.
- Od wielkiego dzwonu. – powiedział Wuj. W.
No, to musiał być naprawde wielki dzwon, co to dzwonił raz na rok, bo ten nasz Kuchenny, to dzwonił co piętnaście minut. To musi być naprawdę wielki dzwon, że jak zadzwoni, to głowa Lorda Torta zaczyna boleć i wtedy sięga po Zieloną Herbatkę. Już nie powiedziałam wujkowi, że bardziej pasowałoby „Przez wielki dzwon”.
- Pewnie jest pusta w środku! – powiedziała kiedyś Zwykła Herbata, zawsze pełna saszetek.
- Ależ skąd! – zaprzeczyła Zielona. – Wciąż jestem pełna życia!
- Może tak jak ja? – zwykła zaszeleściła ciężko saszetkami, a Zielona aż pozieleniała jeszcze bardziej z zazdrości.
Wujek W. mówił mi kiedyś, że Zwykła Herbatka jest tak samo zwykła, jak skoszona i ususzona trawa z chwastami.
- Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby tak było naprawdę. – podsumował.
Z zamyślenia wyrwała mnie brutalnie Suszona Pietruszka – zupełnie tak samo bezlitośnie, jak ją kiedyś wyrwano z ogródka. Wuj Widelec zawsze narzekał na jej maniery i język. Ja tam uważam, że język miała jak każdy inny, tylko nieładnie mówiła.
- Pewno przysłał Cię ten papierowy żołnierzyk, Moździerz? – spytała.
- Oczywiście, że tak! – huknęła w odpowiedzi Majeranek. – Osobiście dziwię się bardzo staremu moździerzowi, dlaczego przysłał mysie dziecko do Zielonej, a nie do mnie? Przecież to ja osobiście mam w imieniu tytuł „MAJOR”, a nie Zielona!
- Przecie ty masz „majer”, a nie „major”! – zawołała Suszona Pietruszka tonem szukającym zaczepki.
- Osobiście nie zauważyłaś, że nad „e” są dwie kropeczki, i czyta się to jako „o”. To z niemieckiego! Phi! – obraziła się Majeranek.
Wtedy odezwała się stara Herbata Chińska, ale nic nie mogłam z tego zrozumieć, bo jej mowa była podobna bardziej do „ping-pongowania”, niż do jakiejkolwiek znanej mi mowy.
- Kcin kcian kciun ping pong!
- Babcia Chińska twierdzi, że Majeranek ma także w imieniu słowo „RANEK”, a Moździerz ranków nie lubi, bo mu się kojarzą z jej okrzykami „Ratunku!”. – przetłumaczyła dziarsko Herbata Owocowa.
Majeranek wisząc nad Stryjem Grubym Gburem zawsze krzyczała przeraźliwie „Ratunku!”, widząc, jak jej zawartość znika w bomblującej zupie, mieszaną przez Stryja łyżkę Mieszacza.
Muszę wam jeszcze coś powiedzieć o Herbatce Owocowej. W jej saszetkach są chyba wszystkie owoce świata, z całego świata! Stąd też zna obce języki i w ogóle różnych kultur.
- Owocowa jako jedyna herbatka widziała tyle kultur świata, że aż zrobiła się kulturalna. – powiedział kiedyś Wuj Widelec.
Cała Mała Górna Szafka jej zazdrości, oraz tego, że jako jedyna herbatka jest honorowo mieszana samą Ciotką Małą łyżką.
- Taka mieszanina w niej wszystkich owoców, że nigdy nie można być pewnym, co to z niej za smak wyjdzie w parzeniu! – powiedziała zgryźliwie Zwykła.
9
Z tego wszystkiego przysnęło mi się z orzeszkiem – nie spałam dzisiaj po południu wcale, a i herbatki i przyprawy też mi nie dały pospać. Obudziło mnie głośne „EKHEM!” Herbaty Suszonej Róży. Wuj Widelec zawsze się zastanawiał, jak to możliwe, aby tak zasuszona herbata potrafiła tak głośno „ekhumkać”.
- Dobra, mysi dzieciaku. – zaczęła mocno Herbata Po Turecku.
Nigdy nie widziałam, aby Herbata Po Turecku siedziała po turecku. Wuj Widelec powiedział mi kiedyś, że pewnie ją robią, siedząc po turecku, stąd też nazwa.
- Masz już Księżyc, nie?
Mam. Ale na cóż mi on, bez królików na nim?
- Stary Moździerz mówiąc „Wreszcie dorosłaś” miał CHYBA na myśli to, abyś poszła w świat i tych królików szukała, jasna sprawa, nie? – mówiła półgębkiem Turecka, trzymając w ustach peta.
Właściwie ten pet sam trzymał się jej ust. Ona jedyna, oprócz oczywiście Pana Pieca, paliła na Kuchennej. Wuj W. miał szczególną alergię na nią. Za to cała Górna Wisząca Szafka zawsze debatowała nad tym, czy ktoś jej tego peta przykleił, czy może już się z nim urodziła.
- Podkreślam chyba, bo ostatnim razem powiedział „Idź tam, gdzie zwierząt wśród ludzi jest najwięcej”. Pamiętacie? – spytała się reszty Turecka.
- Taaa, po pół roku przysłał nam ten Mysior kartkę z pozdrowieniami z cyrku, kolorową jak z odpustu! – przytaknęła niechętnie Suszona Pietruszka.
- Co za maniery! – westchnęła Majeranek.
- A co się stało z przedostatnim Mysiorem? –zagadnęła Zwykła.
- Moździerz zapomniał powiedzieć mu, że ma szukać królików rozmiarów kłółików. To te futrzaki do hodowania na Księżycu przez mysz. – odpowiedziała Turecka półgębkiem.
- A tak, przypominam sobie! – zawołała Zwykła.
Biedna Babcia Chińska przesłyszała się, i sądząc, że jest „atak”, przewróciła się, wieczko otworzyła i wysypała saszetki. Nikt się tym nie przejął, a Owocowa zabrała się za zbieranie saszetek starej Babci.
- Dokładnie! Piec nam później czytał, że Przedostatni Mysior trafił za kratki. Capnęli go na próbie przemytu jednego królika i jego kolegi niedźwiadka!
Na ile lat go „wsadzili”, nikt już się nigdy nie dowiedział, bo w piecu akurat rozpalili i gazeta spłonęła.
- EKHEM! – zaekhumkała Ciocia Suszona Róża
Na to też nikt nie zwrócił uwagi, ponieważ ciotka musiała od czasu do czasu ekhumkać.
10
Powiem wam tyle, że w ogóle o mnie zapomniały, a przypomniały sobie o tych, co już też dawno zapomniały. I zaczęły gadać chaotycznie, że już nie wiedziałam, o kim konkretnie z moich mysich przodków mówią.
- A kto pamięta Mysiaka? – spytała Zwykła.
- Hę? Czy to był ten, co to przyprowadził piesa i powiedział, że to nowy model biesa Dostojskiego czy jak mu tam? – zadumała się Suszona Pietruszka.
- Osobiście nie rozumiem, po co on tego piesa czy tam biesa wygryzł z tej książki. – zauważyła Majeranek.
- No jak to po co? Co by się wgryźć na jego miejsce!
- że niby jako kto, pytam osobiście?
- Jak on się zwał? Książę Myszkin? – drapała się po czole Turecka, zsunąwszy przedtem kolorowy bandaż na kark (zwany przez wujka W. „turbananem”).
- A gdzie tam! Przecie on nie przyprowadził żadnej książki, tylko piesa nowy model biesa i Mysiak się także zwał.
- Może ten pies to się Mysiak zwał, ale to takie nie piesowate imię, nie? – pytała Zwykła, układająca równo swoje saszetki które i tak już były ułożone równiej, niż sama linijka jest równa. – A ten Książe to…
- Ależ ona nie pyta się o biesa!
No i zaczyna się. Każda gada, a żadna nie słucha.
- Kłe? Kawał mięsa? Kawał mięsa??? – spytała nerwowo Turecka.
- Nie! Tego piesa! – odpowiedziała Owocowa.
- No przecie przed chwilą powiedziałaś „biesa”! – zaatakowała Suszona Pietruszka.
- Taaa… kawałem mięsa to on później był. Babka Koszyk mówiła mi, była wtedy akurat na zakupach u rzeźnika. – gadała sama do siebie Turecka.
- Skoro u rzeźnika była, to jak wróciła? – spytała podchwytliwie Zwykła.
- No przecie koszyków nie bierze się na ubój! – zawołała tragicznie Suszona Pietruszka.
- Co za maniery! – powiedziała zrezygnowana Majeranek.
- Jak to się nie bierze na ubój? Co to? To ja potrzebna nie jestem?! Skoro kurczaków nie biorą na ubój, to co ja tutaj robię?! Dlaczego mi nikt o tym nie powiedział! – zaczęła histeryzować Przyprawa Do Kurczaków.
- Zara! To co z tym piesem? – spytała mocno Turecka.
- EKHEM!
- No przecie piec stoi na miejscu! – zawołała wyniośle w odpowiedzi Suszona Pietruszka.
- Nie pytam o Pieca, tylko o biesa!
- To dwóch ich w końcu było?! Pies i bies?!
- No o tego diabła pytam!
- DIABłA?! – wrzasnęła wstrząśnięta faktem Herbata święcona.
Wuj Widelec mówił, że pochodzi ona z Ziemi świrniętej - albo z czegoś takiego podonego zaczynającego się na „świ…”.
- To my mieliśmy tu DIABłA?!
- Zara, to był tylko pies, no! – zaczeła uspokajać Turecka.
- Jezus Maria, matko Boska świętochowska…!
- Przecie to nie był diabeł, tylko, no ten, pies, co to potem z niego Hot Doga zrobili…
- A ja to słyszałam, że te piesy to razem z budą zmielone są!
- A marmoladę robią z śmieci zamiecionych z podłogi i…
- A co ma marmolada do psa?!
- Mówi się „Co ma piernik do wiatraka”. – wtrąciła się Owocowa.
- …módlmy się…!
- Te parówki i marmolada, to są zrobione z takich samych śmieci jak Herbata Zwykła. – podsumowała niespodziewanie Suszona Pietruszka.
- Wypraszam sobie! – ddparła obrażona Zwykła.
- Co za maniery…! – westchnęła Majeranek.
Poczułam, jak ktoś bierze mnie ostrożnie na ręce, razem z orzeszkiem w moich łapkach i zabiera mnie z tego harmidru. To gospodyni Kuchennej zlitowała się nade mną i ułożyła mnie spać, razem z orzeszkiem
11
Gdy się przebudziłam, ujrzałam oblicze Wujka W. Przez chwilę myślałam, że chce mnie zacząć pouczać – to była taka kara – więc złapałam za swoje duże, mysie uszka i zakryłam nimi oczy.
- Nie bój się, mysie dziecko.
Powiedział to tak miło, jak jeszcze nigdy dotąd. Zawsze był z niego gaduła, i opowieści mi nie skąpił, ale za to bardzo oszczędzał się w byciu miłym.
- Dzisiaj jest wielki dzień dla Ciebie.
Dziś miały być – według mysiego kalendarza – moje piętnaste urodziny.
Poszłam pożegnać się z Dziadkiem Do Orzechów. Cieszył się, że o nim nie zapomniałam i mówił mi, jak to dumny ze mnie jest.
- Czy chcesz, aby rozłupać Ci tego orzeszka?
Spojrzałam na orzeszka. Pomyślałam sobie o tym, jak był nieznośny gdy schował się pod szafkami i a potem utrudniał mi wspinaczkę. Jednak tyle przeszliśmy razem. Zrobiło mi się go żal.
- Przyda Ci się przyjaciel podczas wędrówki – nawet, jeśli jest on tylko orzeszkiem.
Dziadek był zawsze mądry.
- Będą z ciebie ludzie. – powiedział mi Moździerz na pożegnanie.
Tego nie zrozumiałam – jestem przecież mysią, co ma Księżyc i orzeszka. I jak się mogę zamienić w liczbę mnogą?
żegnanie się zajęło mi cały dzień – cała Kuchenna miała mi do powiedzenia więcej porad i przestróg, niż słów powodzenia i pożegnania. Podczas tych pożegnalnych cyremoni, patrzyłam mysimi oczkami na Wujka W. (który cały czas czuwał przy mnie), a on na mnie. Chyba oboje myśleliśmy nad tym samym. Jak te wszystkie porady miały zmieścić się w mojej małej, mysiej główce?
12
Usiadłam przy drzwiach, wraz z orzeszkiem i swoim pakunkiem, co to Wuj Widelec nazwał go mianem „kija włóczykija”. Czekałam na gospodyni, aż skończy pracę w kuchni i otworzy mi drzwi.
Siedziałam i rozmyślałam sobie nad tym, że to nie był pierwszy raz, gdy miałam opuścić mury Kuchennej. Pamiętałam, jak między szparami z uplecionej wikliny Babci Koszyk widziałam słoneczne podwórze i szare myszki na nim. W moje piąte urodziny pokazali mi niebo nocą i gwiazdy na nim. W dziesiąte urodziny Latająca Wycieraczka zabrał mnie na Księżyc, który był prezentem i oznaką zbliżającej się dorosłości.
Ale teraz miało być inaczej. Miałam opuścić Kuchenną zupełnie sama.
Pozornie moja rodzinna była pochłonięta zajęciami typowo wieczornymi. Wuj Widelec oglądał zdjęcia na ścianie niczym album wzdychając za starymi czasami, Stryj Gruby Gbur narzekał jak bardzo czuje się pusty, łyżka Mieszacz pobrzękiwał smutno o kafelki, Ciotka Szpilka kichała po raz ostatni na dobranoc, a Ciocia Mała łyżka układała do snu swoje małe łyżeczki. Jednak wszyscy przerwali, słysząc:
- Już czas.
Przytuliłam się jeszcze do łapcia gospodyni, piszcząc o tym, jak bardzo jestem jej wdzięczna za kawałki sera, który mi dawała do jedzenia i kraciastą chusteczkę do nosa, na której pozwalała mi spać.
Mało pamiętam co było potem. Jednak nie zapomnę tego przyjemnego powiewu nocnego wiatru, który potargał delikatnie moje mysie futerko. Stanęłam na Latającej Wycieraczce, wycierając o niego mysie stópki tak, jak lubił. Obejrzałam się po raz ostatni na swoją Kuchenną rodzinę. Ich załzawione oczy błyszczały w poświacie Księżyca. Ciekawe, dlaczego kazali mi szukać kłółików na Księżyc, a nie lepszej żarówki, dzięki której Księżyc mocniej by świecił w nocy? Było za późno, aby spytać o to Wujka Widelca.
Spojrzałam na niebo. Sklepienie było ciemne, ale brakowało ciemnych gwiazd i ciemnych charakterów spod nich, o których ciągle mówił Wuj W. Wzięłam orzeszka pod pachę, kija włóczykija na ramię i ruszyłam prosto przed siebie – tak samo pewnie, jak wózek obiadowy Sira Moździerza – on znikając w salonie, ja w nocnych ciemnościach. Wciągnęłam w nosek zapach nocy.
Nie było mnie tu dawno.
Koniec
ps. kontynuacja losów "Mysi" znajduje się już na papierze, w formie...rysunkowo/komiksowej. Może kiedyś pokuszę się o zamieszczenie jej rysunku. Obecnie jestem na etapie stworzenia obrazków do opowiadanka.
pzdr i czekam na krytyczne opinie
mer
2
"been there, than that". Oto co mi się skojarzyło. Opowiadań tego typu jest od groma i jeszcze ze dwa. Schemat ze zwierzętami jako bohaterami jest dla mnie przejedzony niczym ser. żeby taka historia mnie przekonała musiałaby być naprawdę dobra, bo poprzeczka stoi wysoko: Folwark zwierzęcy oraz Wodnikowe wzgórze.
[img]http://runmania.com/f/a77c6d394b43ef1fb846d372d7693f5d.gif[/img]
"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"
"Do pewnych spraw dobrze jest mieć dystans. Najlepiej długi"
3
Cóż IMQ - To Ty porównujesz to opowiadanie do Folwarku i Wodnikowego Wzgórza. 
Zwierzęta jako bohaterowie to forma, nie "schemat". Schemat byłby, jakby to się działo w "Siedmiometrowej Kuchni", i byłaby Mysia o Małym Rozumku, jej przyjaciel, strachliwy Widelec i Chińska Herbata Qua-po-u-hy - fatalistka.
Mnie się podoba. Bardzo.
Myślę, że spokojnie mogłabyś próbować wydać taką książeczkę. Owszem, rzeczy podobnych jest dużo, ale to tylko znaczy, że taka forma jest wciąż lubiana, a to dział raczej in plus, niż na niekorzyść autorki.
Jest spokojne, niezauważalna rytmika... Jak dla mnie brakuje jakiegoś "kopa", ale z kolei nie każdy "kopa" takiego jak ja lubię rozumie i nie każdy potrzebuje. Niemniej, chciałbym więcej tekstów na takim profesjonalnym poziomie na Forum.
Gratuluję i pozdrawiam Mer
Nine

Zwierzęta jako bohaterowie to forma, nie "schemat". Schemat byłby, jakby to się działo w "Siedmiometrowej Kuchni", i byłaby Mysia o Małym Rozumku, jej przyjaciel, strachliwy Widelec i Chińska Herbata Qua-po-u-hy - fatalistka.
Mnie się podoba. Bardzo.
Myślę, że spokojnie mogłabyś próbować wydać taką książeczkę. Owszem, rzeczy podobnych jest dużo, ale to tylko znaczy, że taka forma jest wciąż lubiana, a to dział raczej in plus, niż na niekorzyść autorki.
Jest spokojne, niezauważalna rytmika... Jak dla mnie brakuje jakiegoś "kopa", ale z kolei nie każdy "kopa" takiego jak ja lubię rozumie i nie każdy potrzebuje. Niemniej, chciałbym więcej tekstów na takim profesjonalnym poziomie na Forum.
Gratuluję i pozdrawiam Mer
Nine
4
Ninetongues
często wstyd mi się przyznać, ale piszesz do osoby, która od ręki napisze rozprawkę, a jednocześnie nie widzi różnicy między przyimkiem a zaimkiem - bo nie wie, co to jest. W niczym mnie to nie usprawiedliwia, jedynie w tym, że jak skuszę się na poczytanie "porad jak zacząć pisać", to pierwszą myślą jest "A czym jest ten zaimek? Czy ja od niego zaczęłam?", drugą myślą, [zapewne egoistyczną] jest "Nie, ja przecież wiem, co mam robić".
Gdy uczyłam się na pamieć definicji części mowy, a potem rozkładałam zdania na kawałki - okazywało się, że w takim razie każde zdanie jest niepoprawnie zbudowane... Tak więc zignorowałam tą część wiedzy o języku polskim i mam tego owoce od wielu lat
Jedynym "zwierzątkiem" w tym opowiadanku jest mysza [nie licząc psa, o którym wspomniano w dialogach]. Sama widzę, że w opowiadaniu wypadałoby poprawić fabułę - może kiedyś nad tym usiądę i ją rozrysuję, i "dopiszę" odpowiednie fragmenty - aby to miało jaką ciągłąść. Mi na przykład nie bardzo spodobało się to, że ni stąd, ni z owąd Mysz ma wyruszyć w świat. Stało się tak "dziwnie", ponieważ zaczynając pisać, nie myślałam nawet nad zakończeniem.
Morał z opowiastki - skoro sam się nie nasuwa na myśl albo nie bije po oczach, to znaczy, że po prostu go nie ma
[tak samo jak w "Siłaczce" żeromskiego
ale to już moja prywatna opinia]. Jeśli się go doszukiwać, to takie same owoce przyniosą poszukiwania morału w "Czerwonym kapturku" - zawsze coś jakoś się kończy, wesoło, albo nie wesoło.
ps. nie czytałam Folwarku ani Wodnikowe Wzgórze - tak więc nie mam pojęcia, w jakim stopniu "Mysie opowiadanie" jest podobne, albo się powtarza lub też ginie w cieniu dwóch wymienionych pozycji. Gdybym to przeczytała, nie zabrałabym się za pisanie mysiego opowiadania.
ps.2 - Ninetongues - zanimbym spróbowała to wydać, to porządnie bym to poprawiła.
Dzięki za komentarze
często wstyd mi się przyznać, ale piszesz do osoby, która od ręki napisze rozprawkę, a jednocześnie nie widzi różnicy między przyimkiem a zaimkiem - bo nie wie, co to jest. W niczym mnie to nie usprawiedliwia, jedynie w tym, że jak skuszę się na poczytanie "porad jak zacząć pisać", to pierwszą myślą jest "A czym jest ten zaimek? Czy ja od niego zaczęłam?", drugą myślą, [zapewne egoistyczną] jest "Nie, ja przecież wiem, co mam robić".
Gdy uczyłam się na pamieć definicji części mowy, a potem rozkładałam zdania na kawałki - okazywało się, że w takim razie każde zdanie jest niepoprawnie zbudowane... Tak więc zignorowałam tą część wiedzy o języku polskim i mam tego owoce od wielu lat

Jedynym "zwierzątkiem" w tym opowiadanku jest mysza [nie licząc psa, o którym wspomniano w dialogach]. Sama widzę, że w opowiadaniu wypadałoby poprawić fabułę - może kiedyś nad tym usiądę i ją rozrysuję, i "dopiszę" odpowiednie fragmenty - aby to miało jaką ciągłąść. Mi na przykład nie bardzo spodobało się to, że ni stąd, ni z owąd Mysz ma wyruszyć w świat. Stało się tak "dziwnie", ponieważ zaczynając pisać, nie myślałam nawet nad zakończeniem.
Morał z opowiastki - skoro sam się nie nasuwa na myśl albo nie bije po oczach, to znaczy, że po prostu go nie ma


ps. nie czytałam Folwarku ani Wodnikowe Wzgórze - tak więc nie mam pojęcia, w jakim stopniu "Mysie opowiadanie" jest podobne, albo się powtarza lub też ginie w cieniu dwóch wymienionych pozycji. Gdybym to przeczytała, nie zabrałabym się za pisanie mysiego opowiadania.
ps.2 - Ninetongues - zanimbym spróbowała to wydać, to porządnie bym to poprawiła.
Dzięki za komentarze