Nie przeczytałem w życiu wielu ksiażek fantasy. Po "Hobbicie" był "Władca Pierścieni", po "Władcy" "Sillmarilion", "Achaja", potem "Wiedźmin" - i na tej książce się troche zatrzymałem, bo nie sądziłem, że dostanie mi się w łapy coś lepszego. Dostało się. Była to "Pieśń Lodu i ognia" Georga R.R. Martina. Seria, która wgniotła mnie w ziemię. Gwarantuję każdemu fanowi fantasy, że jak dostanie w łapy tę "sage" (?) to nie wypuści, do momentu aż przeczyta całość. A trzeba zaznaczyć, że poszczególne tomy mają po 800, 600 stron. Jednak nic to, przy tej książeczce czas płynie tak szybko, że nawet się nie obejrzymy jak ośmiusetstronicowe tomisko dobiegło końca. Oczwiście mogą zdarzyć się wyjątki, osoby, którym się ów tytuł nie spodoba z bliżej nieokreslonych przyczyn - przeczuwam np., że Ninetongues będzie żywił do tej serii jakiś tajemniczy afekt, ale jemu można wybaczyć, on już trochę przeczytał w swoim życiu i ma dosyc wyrobiony gust. A może mile się zaskoczę, kto wie

W każdym razie zapraszam wszystkich do lektury, bo warto.