Spod maski wystaje ci... [psychologia/surrealizm?]

1
Byli bladzi, zziębnięci, czekali i mieli problem. Nie znali się, a musieli prowadzić rozmowę. Tak z grzeczności, bo wypada, a do tego cisza jest krępująca. Każe oglądać czubki butów, którymi ryje się w śniegu na przystanku i wyciągać i chować po tysiąc razy autobusowy bilet.



Tak więc oni rozmawiali, troje, a ja nerwowo skubałam kłaczki na rękawiczkach, milcząc, nie wiedząc, czy mam słuchać, udawać, że słucham, czy też się odsunąć. Słuchałam, mówić nie mogłam, chaos się rodził w moim zwykle poukładanym wnętrzu, gdy obok byli tacy, których dobrze nie znam, których nie wybadałam na tyle, by wiedzieć jak się do nich zwrócić.



Badając, lubię zaglądać pod maski. Dlatego też przysłuchuję się bacznie i przyglądam, niestety, szybko też nudzę. Cóż zrobić, że maski są zwykle o wiele ciekawsze niż to, co pod nimi? Na przykład Kornelia. Słodki, roztargniony uśmiech, rubaszny humor, śmiech, donośny, od którego gołębie porywają okruchy i wzbijają się w niebo z trzepotem – i to przekonanie o postępowości i kontrowersyjności swych sądów. Niezbita pewność poglądów, których nie zweryfikuje nawet pod wpływem trajkotania Piotra. Biedny Piotr. Gdy po raz trzeci musi powtarzać ten sam wywód, na twarz wstępują mu niezdrowe rumieńce, a prędkość mówienia drastycznie rośnie.



- Ania jakoś zrozumiała, o co mi chodzi – powiedział w końcu z wyrzutem, patrząc na mnie, tak że musiałam uśmiechnąć się porozumiewawczo: tak, zrozumiałam.



Westchnął udobruchany. Niepokojem napełnia go myśl, że ktoś może nie przyjmować do wiadomości prawd tak oczywistych jak te, które głosi. Upewniony przeze mnie w swej racji, od nowa rozpoczął krucjatę.



- Bo ty, Kornelio, nie rozumiesz, że…



Spojrzałam na Filipa. Trzymał ręce w kieszeniach i rzucał ironiczne uwagi. Uśmiechał się charakterystycznie połową ust, był nieco złośliwy, dowcipny. Jest taki niemal zawsze, gdy go widzę – czasem jednak przebłyskuje w nim coś, co sprawia, że całe to zachowanie muszę brać za maskę, która odstaje. W szczelinie wyraźnie widzę inny kolor skóry. Ale to zdarza się rzadko i zaraz ją zasłania. Wrażenie jednak pozostaje. Moja wyobraźnia się rozbudza i po chwili jestem pewna, że tam, gdzieś, jest skarb ukryty i mocno chroniony. Chcę zgłębić tajemnicę, dotrzeć do sedna, przebić się przez mur…



Ale stoję dalej nieporuszona i słucham.



W końcu autobus się zjawił. Wyciągnęliśmy bilety, ustawiliśmy się w kolejce do kasownika. Oto moment, w którym można na chwilę przestać mówić, udając ogromne zaangażowanie w czynność kasowania biletu. Wykorzystujemy go skwapliwie. Zbieramy siły do dalszej batalii.



Pomiędzy czyimiś plecami i rękami sięgnęłam rurek, których mogłam się chwycić. Rozlokowaliśmy się w tłoku. Piotr rzucił wzrokiem na plakaty poprzyklejane do szyb, Kornelia z miłym uśmiechem ustąpiła starszej pani miejsca, które zdążyła już zająć. Poprawiłam szalik. Każde z nas usiłowało wykonywać swą czynność jak najdłużej, nie da się ich jednak przeciągać w nieskończoność. Zostają wytłumione. Nadchodził moment, gdy będzie musiało paść pierwsze słowo. Kto je wypowie?



Filip podniósł na mnie wzrok. A więc ja. Otwieram usta, by wydobyć z siebie jakieś zdanie – ale jakie? Żadne z tych, które mam, się nie nadaje. Jak na złość, w głowie gaśnie mi światło i zapada gęsta, nieprzenikniona ciemność. Sekundy nieubłaganie mijają, coraz szybciej, coraz szybciej, a ja nie mogę się przez nią przedrzeć. Szamocę się, nie znajdując ani jednego przyzwoitego słowa, aż uświadamiam sobie pustkę. Myśli zlękły się i pochowały, jak bojaźliwe zwierzątka po wystrzale z myśliwskiej strzelby. Zostało puste pole, na którym świszcze tylko wiatr.



Zamknęłam usta. Przegrałam. Zasłużyłam na wzgardę.



Filip to widział. Widział wszystko, odczytał z pewnością z mojego drżącego kącika ust. Zwrócił się do następnej osoby, do Kornelii. Skłonił życzliwie głowę. Wtedy to poczuliśmy: przejął władzę. Teraz rozdaje karty, mierzy nas, graczy, bystrym wzrokiem, i ustanawia nagrodę: gramy o jego łaskę lub niełaskę. Rzuca pierwszą kartę na stół. Religia. Kornelio, twoja kolej.



Rozpromieniła się. Jej nagromadzone zwały postępowych, kontrowersyjnych poglądów wreszcie zostaną ukazane światu. Piotr poruszył się niespokojnie, ciekaw, co też ta dziewczyna może powiedzieć. Zaczęła bezładnie, słowa huczały w niej, frazesy kotłowały się, gramatyka zeszła na dalszy plan. Liczyła się tylko mowa. „No i ten”, potok wymowy. „No i ten, no…”, zachłysnęła się argumentem.



Rozglądnęła się, aby sprawdzić, jakie wrażenie na nas wywołuje. Poczułam, jak policzki musnął jej pyszny wzrok. Zalewała nas słowami; słowami, które znałam, coraz szybciej, coraz prędzej, odsłuchiwałam przemowy, które już słyszałam, przecierała ścieżki myślowe, które już przeszłam, tylko z jedną, jedyną różnicą – w gniewnym tonie. Biła od niej frustracja. Modna frustracja religią.



Brnęła, coraz dalej, aż się kuliłam w sobie – a Piotr przestępował z nogi na nogę, z nogi na nogę, rozchylał usta, zamykał, aż wybuchnął, strzykając śliną. Przyznawali sobie rację coraz bardziej podniesionymi głosami, gorączkowo trzęsącymi się dłońmi stawiali wspólny domek ze swoich kart. Nie. Wieżę. Wieżę Babel. Nad którą panowały dwa rozedrgane języki.



Zasłaniałam się dłońmi, atakowana zdaniami, które mi przypominano, skurczyłam się w sobie ze swoimi nieśmiałymi myślami – gdy wychynęłam na sekundę zobaczyłam, że Filip milczy. Coś w nim zgasło, ukazując inny kolor skóry, akurat wtedy, gdy niemal nikt nie patrzył – Kornelia i Piotr, połechtani naszym nabożnym milczeniem, upajali się swymi głosami, tym, jak mądrze mówią. Urośli. Napuszyli się i zagórowali nad nami, obrzucając spojrzeniem, któro pytało: „Nie sądziliście, że jesteśmy tak niezależni w myśleniu, co?”. Nie miałam już w rękach kart. Chciałam krzyczeć: „Filipie, dlaczego nic z nimi nie robisz? Dlaczego milczysz? Filipie!”. To on to zaczął, a teraz nie odzywał się, wzgardziwszy tłumem. Kornelia odczuła swój tryumf. Ryknęła przeraźliwie i uderzyła się w pierś, znacząc swoje panowanie. Miała nad nami wyższość, teraz ona tu rządziła. Piotr tego nie zauważył, wpatrując się w czubek swego nosa. Dla nich byłam już poganką, mimo że nie wypowiedziałam żadnego słowa. Skryłam się w cieniu swej skóry i przytaknęłam: tak, jestem poganką. Tak, tak, tylko zostawcie mnie w spokoju!



Filip milczał, niepokojąco, grobowo. Jedynie uniesiona wysoko brew zdradzała irytację. Zetrze ich pyszną naiwność w pył. Przeczeka tylko burzę. Był jednak mądrym władcą. Wiedział, że burza ustanie, a on obejmie znowu tron.



Po wszystkim pozostanie tylko dręczące pytanie: Czy ja też, gdy mówię o religii, jestem tak arogancka jak oni?

2
Tekst bardzo zgrabnie napisany. W sumie zmieniłbym tylko pare rzeczy (nie wszystkie pamiętam, pewnie dlatego, że nie było ich dużo :) ).
Tak z grzeczności, bo wypada, a do tego cisza jest krępująca.
Ja bym napisał: Tak z grzeczności, bo wypada. Cisza jest krępująca.

Nie podobała mi się puenta. Sprowadza cały tekst do rozważań religijnych. Interesująca postać Filipa i jego demaskowanie ludzkiej ignoracji zostaje sprowadzone na drugi plan. Właśnie przez to ostatnie zdanie. Ale może właśnie miało być o religi? Jeżeli tak, to szkoda :P.

Na początku zalatuje trochę problematyką z filmu "Między słowami" Coppoli, albo "Miasta Gniewu". Relacje międzyludzkie, które się ochładzają. Postępujący wstręt do innych i samych siebie. Gdzie rozmowy? Gdzie dobroć i szczerość? Tak, nie lubię tej Twojej puenty :D.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

4
Myślałem, że będzie to ciekawe spojrzenie na relacje między ludzkie, a na koniec jak grom z jasnego nieba spada religia. Dlatego średnio mi sie podobało, chętnie przeczytam coś Twojego, ale właśnie na temat ludzi i ich korelacji, masz zmysł obserwatora. Pozdrawiam.

5
Trzymał ręce w kieszeniach i rzucał ironiczne uwagi. Uśmiechał się charakterystycznie połową ust, był nieco złośliwy, dowcipny.
Nosz ładnie, sama wymyśliłaś tego Filipa, czy naprawdę istnieje ktoś tak podobny do mnie?^^
Wędrówka jest przyjemnością samą w sobie i nie o to chodzi by dojść do z góry założonego celu. Bynajmniej.

==,==='=

//`-'

6
Myo pisze:Tak więc oni rozmawiali


Hm, jakby to powiedzieć... Zgrzyta. Brzmi jakby opowiadał koleś lub kolesiówa, która ciągle robi dygresję i gdy wraca do głównego tematu, to właśnie mówi: "Tak więc ona z nim była".


Myo pisze: ustąpiła starszej pani miejsca, które zdążyła już zająć.


Koncówkę wywalić, śmierdzące dopowiedzenie to jest. Raczej nie ustąpi miejsca, którego nie zajęła, nie? ;)


Myo pisze:Kornelia odczuła swój tryumf


Bez "swój". W domyśle zdanie mówi o tryumfie Kornelii.



Z innych rzeczy, to na przykład wytrącasz czasami pojedyncze słowa. Przykłady:


Myo pisze:Tak więc oni rozmawiali, troje, a ja nerwowo

Myo pisze:rubaszny humor, śmiech, donośny, od którego


Nie jest to żaden błąd, ale że to występuje stosunkowo rzadko, to nie widzę sensu, by w ten sposób udziwniać szyk. W jakikolwiek inny też nie.



Styl - niezły. Są dobre momenty, np. początek, ale i takie, które za wspaniałe uznać nie można. Szczególnie nie przypadł mi do gustu akapit: "Filip podniósł na mnie wzrok.". Zaleciało mi płaczliwą grafomanią z blogów.



Pomysłowo, to nie zachwyciło. To znaczy do połowy było jeszcze całkiem całkiem, ale końcówce mówię nie.



Ogólnie jednak na plus, dość dobrze opowiadasz i tekst coś w sobie ma.



Pozdrawiam

Patka
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

7
Dziękuję bardzo za wypowiedzi :)



Darklingu, przed umieszczeniem tego tekstu na forum, pytałam kilka osób o zdanie. Żadna nie wspomniała o puencie i mi też nie przyszło do głowy, że coś z nią może być nie tak. Po Twoim poście zaczęłam ich pytać: "A co z puentą? Nie wydaje ci się, że trochę nie pasuje?" Wtedy dopiero pojawiły się głosy: "Yyy no wiesz, tak właściwie to tak... Ale to tylko takie moje wrażenie było." Jak dobrze, że są ludzie, którzy od razu mówią, co myślą :)



Patko, dziękuję za uwagi. Udziwniony szyk (choć dla mnie jest zwyczajny) jest moim naturalnym sposobem mówienia/myślenia/pisania i gdy już wszystko poplączę w tekście, rozplątywanie i układanie w proste zdania uważam za zbrodnię - na samej sobie :) A co do płaczliwej grafomanii, mam na koncie dwuletni staż blogowy - to może wiele tłumaczyć :D



Wędrowcze, pierwowzór Filipa naprawdę istnieje - ale ciii, żeby tylko tego nie przeczytał :P



Locterze, dziękuję. Nigdy nie podejrzewałam u siebie istnienia szóstego zmysłu ;)

8
A ja przyznam, że tekst czytało mi się źle. Masz dobry zmysł obserwacji - umieszczasz wiele ważnych szczegółów, tylko owe detale są wszystkim, co w tekście widzę. Przesłanie i spostrzeżenia dotyczące ludzkiej natury nie są odkrywcze, a rozmowa o religii (która zawsze jest tematem kontrowersyjnym) jest na tak dalekim tle, że nie mogę się do niej w żaden sposób odnieść i tylko polegać na szczątkowej relacji bohaterki. W co drugiej linijce są niedopowiedzenia, które skutecznie burzą klimat. Np.:


Każe oglądać czubki butów, którymi ryje się w śniegu na przystanku i wyciągać i chować po tysiąc razy autobusowy bilet.
Kto każe? Krępująca cisza? Z Biletami też? Wydało się takie "wtrącone". Takich niedomówień, niby budujących klimaty jest wiele. I właśnie przez to, ni jak do mnie to nie trafiło: być może delikatne rozwinięcia myśli w jakiś sposób sprawiłyby, że wszystko co opisujesz zobaczyłbym w innym świetle. Ta forma po prostu mi nie odpowiada. Podsumowując: duży plus za plastykę postaci, a minus za niedopowiedzenia.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
Bardzo podobał mi się styl. W pełni zgadzam się z Locterem - masz zmysł obserwatora. Naprawdę czułem to, co opisywałaś, sam nieraz byłem w podobnej sytuacji i Twój opis wydaje mi się niezwykle przekonujący. I plastyczny, to też ważne, z łatwością sobie wszystko wizualizowałem. Brawa dla Ciebie.



Szkoda, że wszystko sprowadza się do religii. Tekst sprawiałby lepsze wrażenie, gdyby jego centrum były po prostu relacje międzyludzkie, to jak boimy się ciszy itp. Skoro inni także narzekają na puentę, to może warto to zmienić? ;)


Rozglądnęła się


Jesteś pewna, że dobrze Ci to brzmi?



Poza tym trochę z tymi czasami bałagan. Raz przeszły, raz teraźniejszy, raz przeszły, raz teraźniejszy. Lepiej byłoby się ustatkować. Osobiście byłbym za teraźniejszym.



Naprawdę przyjemnie mi się czytało. Jesteś dobrym obserwatorem i potrafisz swoje obserwacje przedstawić w dobrej formie. Popracowałbym tylko nad puentą i nad tym, co właściwie w tekście ma być najważniejsze. Tak czy siak - brawo. :)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

10
Bardzo dziękuję za weryfikację :)

Z czasami bałagan - wiem o tym. Przestawiałam je tak, żeby było logicznie, ale chyba nie do końca wyszło.

Bardzo dziękuję za wszystkie uwagi, dały mi dużo do myślenia.



Pozdrawiam :)

11
Nie wydaje mi się by był to utwór o religii. Ja tu widzę ludzi, dobrze oddanych, żywych, choć momentami mi się nieco mylil i zlewali ze sobą - ale ja nie mam pamięci do polskich imion, więc może dlatego. :)

Masz wyczucie i bardzo ładny styl, korzystaj z tego jeszcze pełniej.
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”