~Rhythm~

1
Wstępem do poniższego jest wierszyk, który zamieściłam w dziale "poezja"

~Noc~



„U can’t find your own drumbeat in someone else’s rhythm section”TTD



~Rhythm~

Gra StooCa tto – Mateuszowi poświęcam.





…(…chciałam właśnie do Ciebie zadzwonić, żeby powiedzieć, że ważne są kropki.

Jeśli chcesz to zagrać, wystukać, wytupać albo zaśpiewać.)




Do poczucia rhythmu potrzebne są kropki. Kropka, jak każdy inny znak przestankowy skłania do zaprzestania działania. Służy do zakończenie czynienia czegokolwiek innego, po to, żeby zrobić sobie przerwę. Przerwę na kropkę. Nawet idiom „uczynić komuś grzeczność” nie ma przy kropce racji bytu. Niby nic taka kropka, a popatrz. Kropki bywają różne. Większe, mniejsze, kolorowe i czarne. Często widoczne z daleka, nawet z bardzo bardzo dużej odległości, wbrew oślepiającemu światłu lub prawie całkiem niewidoczne. Z czasem raczej blakną. Przynajmniej taką mają tendencję, chyba, że je konsekwentnie poprawiać. Pachną kawą na przykład. Czasem trawą, czasem seksem. Rzadko. Często jest tak, że niczym nie pachną, a jak się straci węch, to pachną wyobraźnią. Intuicją. Chmurami. I przeczuciem. Ryzykiem też trochę pachnie taka kropka. Adrenalinki odrobinką ciupeńką.



Wielokrotnie jednak kropka, to żadne tam przestawanie. Wręcz przeciwnie. To przedłużanie. A na dodatek o połowę. Czyli całkiem sporo. Na przykład z dwóch robi się trzy. Albo nawet jeszcze więcej, zależy jak się liczy. I w jakiej skali. Nieogarnianie skali jest typowe dla mało utalentowanych, mało wprawnych i leniwych muzyków.



Ostatnie dni maja były dniami skrzydeł. Najwyraźniej nie tylko symbolicznymi, skoro znowu wzniosły mnie ku poezji i prozie po tak długiej przerwie. Lewe skrzydło szerokości osiemdziesięciu centymetrów zatrzepotało w kierunku wiatru we włosach i zatykania uszu na pokaźnej wysokości. Sumując było to dość kosztowne, ale przyniosło obietnicę swobodnego lotu w krainę rhythmu, dotąd jeszcze nieodkrytą. Przeze mnie naturalnie. Klucz do lania wosku obiecał zaliczkowo spełnienie marzeń i nawet jeśli tylko w jednej trzeciej, to co?



Tak więc, aby uczynić komuś grzeczność i móc dać wiążącą odpowiedź na pełne troski

i autentycznego zainteresowania pytanie „…?”, trzynastego dnia szóstego miesiąca roku pierwszego postanowiono postawić kropkę w domyślnym miejscu i zrobić wszystko, aby pytanie nie pozostało bez odpowiedzi. Dotychczasowe „wszystko w porządku” wydawało się mało szczegółowe. Bo to przecież nic nie znaczy. Dowiem się. Odpowiem. Wprawdzie dość trudne będzie ustalić o kogo tak naprawdę chodziło, ale zgłębię i tę tajemnicę. Przy okazji rozwinę trochę pozwijane, kolorowe, smocze skrzydła (bardzo to dla mnie ważne i podnoszące na duchu, że Zbigniew Herbert w „Królu Mrówek” też pisał o smoku. I na dodatek miał o nim podobne zdanie. Dobrze jest posiadać wzorce i autorytety). Ale przede wszystkim nikogo nie rozczaruję. Spełnianie cudzych życzeń to naprawdę moja specjalność. Tak jak domyślność. I nadskakiwanie. Usłużność i inne jeszcze niefeministyczne wynalazki. (Zapytał mnie kiedyś znajomy, przed przeczytaniem jednego z opowiadań, czy aby na pewno nie jest feministyczne, bo ma takich w nadmiarze. Wtedy odpowiedziałam, że raczej nie…).



Wywieszam więc tabliczkę „Trwa proces twórczy” i zabieram się do tworzenia nowych wymiarów. Cokolwiek czytelnikowi przychodzi w tym momencie na myśl.



Nareszcie dotarło do mnie z pełną jaskrawością oczywistości, jak zresztą wiele spraw ostatnio, dlaczego jestem taka wyjątkowa (bo przecież jestem, prawda? Przynajmniej według niektórych). Otóż ród ludzki dzieli się na dwie nierówne grupy i nazwijmy to nawet kastowością. Jedna grupa to posiadacze Kliusia, druga to nieposiadacze Kliusia. Do pierwszej zaliczam się jedynie ja. Do drugiej wszyscy inni. Każdy przyzna mi rację. Obojętnie nawet czy miał szansę na poznanie Kliusia, czy też nie (tu tekst powinien być bogato ilustrowany, ale to zbędne). Wszystko inne, co określa mnie jako osobę, co mi potrzebne do życia, z czym mogę zamieszkać w jakimkolwiek miejscu na ziemi i zacząć wszystko od początku, mam zawsze przy sobie. Oprócz Kliusia. Tylko Kliuś determinuje moje powroty. Wiem już również, że, aby zasłużyć na miłość nie trzeba być najlepszą. Nie trzeba robić wszystkiego bez skazy. Nie należy popadać w przesadę perfekcji. Trzeba być sobą. Zbiorem indywidualnych cech, charakterystycznych jedynie dla jednej jedynej osoby (trzy razy jot). Idealnej jedynie dla jednego jedynego kogoś. I zawsze o tym pamiętać.



Ciekawi mnie, czy ze słowotwórczego punktu widzenia fakt, że przebywałam ostatnio nad rzeką może być równoznaczny ze spędzaniem czasu „u wód”? Jeśli przyjąć, że była to kuracja zdrowotna? Sanatorium duszy pozwoliło na podsumowanie wyciągniętych wniosków. Wyciągniętych, by móc je spokojnie schować ad acta, sięgnąć w stosownej chwili lub powiedzieć komuś, że:



Traktowanie każdej czynności z należną uwagą przynosi efekty. Nieuwaga też. Lekceważenie, odkładanie, niezauważanie. Jeśli się nakruszy po śniadaniu - trzeba zaraz zetrzeć stół, bo jeśli tego nie zrobimy - napędzimy lawinę konsekwencji (my napędzimy – nie „sama się napędzi”) - okruchy na podłodze, powbijane w łokcie, porysowany blat, tłuste plamy na stole itp. Można nie zauważyć i powiedzieć sobie "później", ale poźniej znaczy gorzej i więcej pracy. Można poczekać aż ktoś za nas posprząta - tak się pewnie kiedyś zdarzyło nam wszystkim. Niestety nikt nie zrobi tego tak dobrze jak my sami. Zrobi inaczej. Niekoniecznie będzie nam się podobać, a będziemy musieli z tym żyć. Z inną jakością lub z bylejakością po prostu. Jeśli się coś samemu zepsuje ma się zepsute - trzeba próbować naprawiać, ale niekoniecznie będzie dobrze działać potem. Zależy ile troski i chęci wkłada się w naprawianie. I determinacji. Trzeba też dokładnie wytyczyć ramy czasu. Jeśli na czas nie zrobi się dżemów z truskawek

i będzie się tę czynność odkładać, to albo truskawki, na które wydaliśmy pieniądze zgniją po prostu, albo też

w ogóle przegapimy sezon na truskawki. Będzie nowy sezon, ale to będą już nowe truskawki. Nie te same. Jeśli zepsute owoce wyrzucimy do kosza, będą tam śmierdzieć. Możemy jednak wkopać je w ziemię razem z nastrojem katastroficznym i z nich właśnie wyrosną nowe i piękne krzaczki następnego roku. Trzeba o tym wiedzieć, trzeba w to włożyć trochę pracy, ale naprawdę niewiele. Jest też z powyżej opisaną czynnością wiele zabawy, gdy ją wykonywać w odpowiednim towarzystwie. Jeśli jednak zdążymy i do dżemu dodamy cokolwiek od siebie, trochę kreatywności, miłości i uśmiechu, będzie to jedyny, niepowtarzalny dżem. Jeśli niczego nie dodamy, będzie jak wszystkie inne. Wyjdzie pospolity.



Wzbogacenie o cokolwiek nie musi przynieść dobrego efektu smakowego,

ale - po pierwsze należy probówać jaki smak nam odpowiada, szukać nowatorskich rozwiązań i zaskakujących, niepowtarzalnych połączeń, po drugie może znajdzie się ktoś, komu właśnie taki dodatek smakuje. Kto doceni wkład pracy i powie "dobre".

I uśmiechnie się. Wtedy dostanie dżem w prezencie.

Ważny jest feedback. (Albo odsłuch). Wtedy można się doskonalić i uczyć na błędach. (Fatalnie jest mieć do czynienia ze złym realizatorem dźwięku. Taki potrafi popsuć największą maestrię wykonawców). Jeśli źle się wymierzy ilość dżemu, zawsze jeden słoik pozostanie niedorobiony. Dżemu będzie za mało. Pustki w słoiku niczym nie da się wypełnić. I tak go zjemy, ale nie będzie już taki ładny jak ten z lewej. Czegoś mu będzie brakować. To samo z niedopasowaną zakrętką…



Jeśli zamiast prasować koszulę, zastanawiamy się od czego zacząć, czy kołnierzyk, czy rękawy, czy może jeszcze coś… Jeśli czytamy instrukcję obsługi żelazka, albo zastanawiamy się którą koszulę wybrać, żeby prezentować się najlepiej, to prawdopodobnie nie zdążymy wyjść w niej z domu do pracy, na koncert, albo na rozdanie nagród. Nie zdążymy do celu, dla którego tę koszulę prasowaliśmy, mimo, że przecież tak bardzo nie lubimy tego robić. Poświęciliśmy się, a efektu nie widać. Włożyliśmy sporo pracy na nic.



Jeśli lustro w łazience powiesimy na haku będziemy mieć dziurę w kaflach, jeśli na sznurku - będzie nieestetycznie dyndać. Trzeba wymyślić inny - kreatywny sposób. Jakiś sprytny zaczep. Estetyczny gadżet. Trzeba co rok odnowić drewniane meble i taras, żeby czerpać radość z ich używania. Nazwać bobra, wilka, myszołowa, sowę i hipopotama, żeby należały do nas. Naolejować stół – cierpliwie i kilkakrotnie - żeby plamy się go nie trzymały, a woda spływała bez zostawiania smug.



Jeśli zawsze mówimy, że czegoś nam się nie chce, że jest zbyt trudne, przerasta nasze możliwości, albo, że można to zrobić później, to zaczynamy w to wierzyć i przestaje nam się chcieć. Jeśli nie doceniamy drobnych przyjemności, nie potrafimy się cieszyć dużymi. Jeśli nie zauważamy drobnych gestów innych osób, prawdopodobnie w ogóle ich nie zauważamy. Jeśli nie zauważamy - jak możemy wymagać, żeby te gesty się powtarzały? Jeśli odrzucamy czyjąś pomoc, jak możemy oczekiwać, że ktoś nas kiedyś o pomoc poprosi i weźmie nasze zdanie pod uwagę. Jeśli coś obiecujemy musimy się z tego wywiązywać. A przede wszystkim pamiętać co i komu obiecaliśmy. Bo czasem dla kogoś taka obietnica znaczy więcej niż możemy sobie wyobrazić. Słowo rzucone na wiatr może spowodować zatrzymanie silnika samolotu. Katastrofa. Jedno słowo.



Nie powinniśmy oszukiwać, że szukamy na czyjejś skórze kleszcza, jeśli

w rzeczywistości chcemy tylko policzyć mu pieprzyki. Obojętnie czy przez „ż”, przez „sz”, czy przez „sch”. Licząc zawsze tylko na innych, jak możemy sami sobie zaufać? Jak możemy się sprawdzić w kryzysowej sytuacji? Jak podejmować decyzje? Jeśli sobie nie ufamy - nie lubimy siebie. Wtedy inni też nas nie lubią. Jeśli lekceważymy, czemu mamy pretensje, że inni nas lekceważą? Jeśli obrażamy, jeśli nie cieszymy się z czyichś sukcesów... Mając coś cennego nauczmy się to doceniać. I pilnujmy. Bo przecież jest duża szansa, że inni też chcieliby to mieć. Jeśli sami nie dopilnujemy, przekażemy część odpowiedzialności w ręce innych, lub całkiem stracimy zainteresowanie, nie miejmy pretensji, że nam coś ukradziono. Nie zapobiegniemy skutkom, jeśli nie zdamy sobie sprawy z przyczyn. Czemu uważamy, że wszystko należy nam się a priori?



Nie sprawiając komuś drobnych przyjemności, nie myśląc o kimś dobrze

(co niektórzy nazywają nadskakiwaniem, a inni miłością) jak możemy oczekiwać,

że cokolwiek dobrego spotka nas z ich strony? How dare we?



Jeśli nie interesuje nas czyjeś życie codzienne i to, co dzieje się

w zakamarkach psychiki bliskiego nam człowieka, jego problemy, troski, zainteresowania, obawy. Jeśli nie jesteśmy z nim w dzień. I w nocy też. W domu,

w samochodzie, w pracy. Rano i wieczorem. W czasie sukcesów i porażek,

z przyjaciółmi i współpracownikami, w czasie powitań i rozstań, w szczęściu

i nieszczęściu, w namiętności i płaczu, nad rzeką, na moście, w górach, w lesie, nad morzem i nad jeziorem, na wsi i w mieście, na wakacjach w słońcu i w deszczu, przy obieraniu ziemniaków, kłótni, przy jedzeniu, przy kawie i herbacie, używkach alkoholowych, słodkich i wytrawnych, a czasem też pikantnych. Przy rozmowie

o życiu i śmierci, przy starcie i lądowaniu, przyśpieszaniu i hamowaniu, zakrętach, prostych i światłach ostrzegawczych. Czasem przy zderzeniu. Przy łzach i uśmiechu. Jak możemy twierdzić, że kogoś znamy? Skoro nie znamy pragnień, dążeń, pryncypiów i priorytetów.



Jeśli wydajemy pieniądze - nie mamy ich. Ale czasem mamy wspomnienia ze sposobu,

w jaki je wydaliśmy. To kapitał.



Jeśli nie wkładamy całego serca w pracę lub stadium tworzenia, jak możemy oczekiwać widocznych efektów i wdzięczności? Gdy zagrasz akord bez jednej nutki, to nie będzie ten akord, który chciałeś zagrać. Nie Twój zamysł lub inny od zamysłu kompozytora. Kiedy odważysz się zmienić nutkę, łamiąc reguły gry, może wyjść coś jeszcze lepszego. Przez przypadek. A może nie. Sztuka, żeby to dobre umieć powtarzać, a najlepiej bezustannie ulepszać. Dążyć do własnej marki. Rozpoznawalnej tylko dla koneserów. Mającej wartość nieprzeliczalną na cenę. Jeśli nie chcemy się czegoś nauczyć i nie włożymy w to maksimum wysiłku, nigdy tak naprawdę umieć tego nie będziemy. Nie dając komuś przykładu, złego lub dobrego wzorca, nie możemy wymagać, a tym bardziej żądać od niego efektów naśladownictwa. Nie pogłębiając zainteresowań, nie szukając inspiracji

w najdrobniejszych czynnościach, nie obserwując, nie wyciągając wniosków nie poszerzymy swoich horyzontów i nie będziemy mieli bazy, z której można czerpać garściami. Jeśli z góry założymy, że coś nam się w życiu nie przyda, to w sytuacji, gdy będziemy tej wiedzy potrzebować, będziemy zmuszeni liczyć na łaskę lub niełaskę innych, mimo, że czasem wcale nie będziemy chcieli. Albo nie będzie nas stać.



Gdy kogoś krytykujemy, musimy być ekspertami w dziedzinie, o której się wypowiadamy. Bezustannie szkolić się i szlifować warsztat. Świat zmienia się bowiem w tempie nienadążalnym. Dogonić go mogą jedynie najwytrwalsi i najbardziej zdesperowani. Gdy nie zaobserwujemy jak działa mechanizm, w chwili gdy się zepsuje nie będziemy wiedzieć jakim sposobem należy go naprawić. Którego narzędzia użyć i z jaką siłą.

Nie dbając o szczegóły, detale, dobór kolorów, faktur i materiałów nie liczmy na to, że całość będzie efektowna. Awangarda przemija. Klasyka nigdy. Wszystko jest kwestią gustu, ale są wzorce uniwersalne. Kultura, wyczucie, dobre wychowanie i savoir vivre. Trzeba je tylko poznać.



Jeśli mocno w coś wierzymy, potrafimy pokonać góry, żeby się stało. Możemy czekać aż "samo się zrobi", ale wtedy niekoniecznie zrobi się po naszej myśli. Jeśli nawet coś zepsujemy, przynajmniej będziemy wiedzieć, że się staraliśmy.

Nie popełnia błędów tylko ten, który nie robi nic.



Można oddać pole walki walkowerem, schylić głowę, odsunąć się w cień, bojąc się bólu porażki i przegranej. Można polec na polu bitwy. Można niechcący zabić niewinnego smoka. Ale chyba jednak trzeba walczyć w imię słusznej sprawy. Jeśli tylko wie się napewno, że jest słuszna. I zgodna z naszym charakterem. A do porażki należy się przyznać. Może inni nauczą się na naszych błędach.



Podobno przyjaźń między kobietą i mężczyzną nie istnieje, ale może jednak nie płeć jest tu ważna, a postrzeganie świata. Okazuje się bowiem, że sami na wiele pytań nie potrafimy dać odpowiedzi. Tak, jak nie wiemy czego możemy się po kimś spodziewać,

a nawet czego możemy spodziewać się po sobie. Nikt z nas też nie ma wszystkiego pod kontrolą, ani nie ma w 100% opracowanych reakcji. Nie wiem, czy niestety. Może na szczęście. Choroby trzeba diagnozować i leczyć, aby nie było za późno. Gdy nie ma innego wyjścia należy sięgnąć po terapię eksperymentalną lub wstrząsową. Niezdiagnozowane choroby to hipochondria. Nie mają nic wspólnego ani z hipopotamem, ani z hipodromem. Nawet z hip hopem nic. No. Może troszkę…



Rhythm, z natury rzeczy, jest sprawą w pełni mierzalną. A także powtarzalną - to oczywiste. Rządzi się ścisłymi prawami, tak zresztą jak i cała muzyka. Można

i oczywiście należy „mieć swój rhythm”, ale nie da się wybijać rhythmu, który składa się z samych przerw. Nie można też za takim rhythmem nadążyć. Ani przy nim zatańczyć. Czas trwania przerwy jest ściśle określony. Ustala go kompozytor. Często aranżer. Czasem sam wykonawca. Trzeba jednak ustalić pewną istotną zasadę: aby czuć rhythm trzeba mieć poczucie rhythmu. Bez tego ani rusz. Nie można żyć, ani kochać z przerwami.



Zadziwiające, że zwrot „nie wolno” znaczy dokładnie to samo, co „trzeba koniecznie”. Po co dwa różne zwroty na określenie tego samego? Nie wiem naprawdę. Słowotwórca musiał mieć jakiś zaledwie tolerowalny zamysł…Widzę jednak dużą różnicę między „trzymać fason” a „być dzielnym”. Chociaż oba te idiomy warto praktykować. Ale jednak najlepiej jest po prostu być sobą. W razie wahań, należy spytać kulki (ja spytałam – odpowiedziała „Act Now”). I ubrać kurtkę odwagi wcześniej poddaną starannej renowacji.



- A dżem?

- Na eksport!
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

2
Cięzki teskt. Ale do rzeczy.



Wartość "moralizatorska" tego tekstu jest znikoma dla mnie - nie objawia prawd, ale powiela te, które uważam za "nie prawdy". Porównania z grą (odtwarzaniem melodii), które użyłaś nie są złe - ale znowu, nie przemawiają do mnie, bo na muzyce się nie znam.



Prawdy uniwersalne, które przekazujesz też nie są dla mnie zbyt przekonujące - nie, to nie Twoja wina, tylko odbiorcy (czyli moi). Takie teksty omijam z daleka, poniekąd niosą ze sobą dawkę wiedzy, ale skupiłem się na tym, żeby to zweryfikować, ponieważ z natury i doświadczenia wiem, że ile umysłów, tyle zdań, wobec czego, o wartości tekstu dyskusji nie będę wzmagać.



A o warsztacie: tak. Jest płynny, przejrzysty i ciekawy. Prowadzona narracja sprawia, że nie męczyłem się i przebrnąłem przez tekst z dziwną satysfakcją, że się skończył, nie dostrzegając samego tekstu... czyli logicznie rzecz biorąc - tekst stał się nie ważny, a warsztat, a i owszem :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Dziękuję za opinię. Prawdy ogólnie znane były konkretnym przekazem dla adresata tekstu, zamiast gderania. Przykłady z życia wzięte - konkretne. Adresat zna się na muzyce :-)

Za ocenę warsztatu dziękuję. I dodam, że ja za tym tekstem też nie przepadam (ale tego nie pisze się na wstępie :-))

Serdecznie pozdrawiam. Gra
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg

4
Lubię Twój sposób mówienia, dość osobisty a równocześnie zdystansowany. Lubię Twoje widzenie rzeczywistości skutkujące pewnym spoufaleniem z czytelnikiem. Jednak lapidarność "Nocy" bardziej do mnie przemawia.



Trzymaj się!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”