Tęsknota
Noc. Najukochańsza pora dnia, me przeznaczenie i przekleństwo. Ile czasu już upłynęło? Ile wschodów i zachodów księżyca? Nie jestem w stanie tego zliczyć. Z radością wyczekuję tej nawałnicy świateł mroku. Majaczące latarnie i kolorowe smugi samochodowych lamp. I gwiazdy. Rozkoszuje się nimi, i zastanawiam, czy może być coś piękniejszego na świecie?
Tak, Przypominam sobie. Kiedyś, gdy jeszcze myślałem, że żyję, nasycałem swe zmysły urokami dnia. Wielobarwne skupiska dziennych wspaniałości przesycały mnie swoim przepychem i dosłownością. Najróżniejsze odcienie dziennej egzystencji otaczały mnie zewsząd. Pamiętam zapach wiosny unoszący się w słodkim powietrzu. Kolory drzew, kwiatów, trawy i nieba. Zachłystywałem się tymi barwami, w duchu śpiewając na ich cześć radosną pieśń. Nie wiedziałem wtedy, że urodziłem się martwy. To przyszło z czasem, gdy zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że różnię się od żywych.
Niejasne stawały się dla mnie motywy ich działań i skomplikowane arkana korelacji. Nie wiedziałem jak się wkomponować w ich zawiły system komunikacji. Mój umysł pozostawał bezradny w obliczu zawiłej struktury ich zachowań i emocji. „Co ci jest?” - mawiali. „Ja was nie rozumiem” - odpowiadałem. Bezradność ma sięgała szczytu a ja nie potrafiłem pojąć dokąd zmierzam. Zatraciłem zdolność porozumiewania się. Barwy dnia zaczęły mnie oślepiać, a radosne uniesienia i śpiewane w duchu pieśni, ustąpiły miejsca pogrzebowym marszom. Wtedy zrozumiałem! Martwy jestem! Zawsze byłem. Jak spróchniały pień stuletniego dębu, jak zardzewiała łódź wyrzucona na ląd. Tak. Jestem martwy! Oświeciło mnie. Żywi też się dowiedzieli. Szykowali już dla mnie nietypową trumnę, nigdy wcześniej nie widziałem tak dużej trumny. Nie przypuszczałem dotąd, że w trumnie może być tak jasno. Pogodziłem się ze swoim losem. „Więc tak wygląda śmierć?” - pytałem sam siebie. Nie miałem pojęcia, że żywi mogą odwiedzać martwego. Odwiedzali mnie. Codziennie rano i wieczorem, wkładali mi coś do ust i kłuli mnie igłami. ”Zostawcie mnie!” - krzyczałem. Nie słuchali. Żywi zawsze wyglądali tak samo, nigdy nie mogłem odróżnić ich twarzy, zlewały się w jedną, białą masę. Słyszałem ich głosy, ale nie potrafiłem zrozumieć co mówią. „Zostawcie mnie jestem martwy!” Nikt nie słuchał.
Któregoś dnia żywi otworzyli trumnę i wyciągnęli mnie. „Po co? Dlaczego?. Martwi powinni przecież spoczywać w trumnach”. Znów zobaczyłem światło dnia i zapomniane barwy ludzkiego życia. Żywi mówili do mnie, niektórych rozpoznawałem, ale nie mogłem zrozumieć co do mnie mówią. Kolejny raz zostałem wrzucony w zagmatwane tajniki ludzkiej egzystencji. Z uporem próbowałem nadążyć za żywymi, chciałem zrozumieć ich złożone manewry zachowań. Usiłowałem dokonać niemożliwego – zmartwychwstać. Jakaż była moja rozpacz, gdy okazało się to niemożliwe. „A więc to tak, jestem martwy za życia. Boże zakpiłeś ze mnie, jak mogłeś stworzyć martwe dziecko?.” „Podobno stworzyłeś ludzi na swoje podobieństwo, czy to znaczy, że i ty jesteś martwy? Odpowiedz mi!” - krzyczałem. Straciłem wiarę, odwróciłem się od Boga, tak samo jak on odwrócił się ode mnie. Zawiedzony obojętnością świata niematerialnego, próbowałem szukać pomocy w nauce. Z zapałem studiowałem najgłębsze tajniki ludzkich postępowań. Wertowałem najznamienitsze księgi najsławniejszych uczonych. Poszukiwałem jakiejś wskazówki, choćby najmniejszej wzmianki o moim przypadku – śmierci za życia. Niestety po wielu próbach byłem zmuszony się poddać. Nie znalazłem nic co mogłoby mi pomóc. Pogrążyłem się w odmęcie najczarniejszych myśli. Żywi otaczali mnie, mówili do mnie, ale ja ich nie pojmowałem. Stopniowo przestawałem uczestniczyć w ich życiu. Byłem niemym cieniem człowieka, chodzącym żywym trupem.
Jaskrawe barwy dnia stopniowo zaczęły mi dokuczać. Ich bezwstydna intensywność onieśmielała mnie, raziła w oczy i denerwowała. Co raz częściej zatracałem się w urokach nocy. Przechadzałem się pustymi ulicami neonowego miasta i łapczywie wdychałem wieczorne powietrze. Jak na ironię wtedy czułem, że żyję. Wówczas zrozumiałem, że to noc jest mi przeznaczona. Od momentu gdy przyszedłem na świat, to noc była mi pisana. Z dala od żywych, z dala od pretensjonalności dnia codziennego, usunąłem się w cień. Uciekłem w przepaść, tam dokąd nie dochodzi światło i niezgłębiony jazgot żywych. Na stałe wypisany z rejestru, niechciany, zapomniany, odrzucony. Każdej nocy wychodzę na powierzchnię i choć mrok sprawia mi przyjemność, to nadal nie mogę zapomnieć o tym cudownym świecie żywych. Wiem, że nigdy już tam nie wrócę, tak jest mi pisane.
Tak, jestem martwy, po kimże jest człowiek bez drugiego człowieka, jeśli nie trupem?