W DRODZĘ DO CELU
- To za mało- rzekł Askal wskazując mieszek pełen kun- niestarczy na pokrycie kosztów podróży w obie strony, pomijając inne wydatki.- To ile chcesz? Wiesz przecież, że mój interes ma się gorzej z dnia na dzień.
- Semia jest dość daleko, stracę sporo czasu na samą podróż, zakwaterowanie i…
- Przejdź do rzeczy.
- pięcet kun.
Zleceniodawca podniósł brwi.
- To dużo pieniędzy. Za dużo.
- Nie Ty tu dyktujesz cenę, dobrze o tym wiesz.
-Wiem, wiem- westchnął Ronan sięgając do kieszenie po sakiewkę- Masz tutaj 400 kun, resztę masz w ręce.
- Ja przeliczę, a Ty idź zamówić dwa piwa.
Askal spojrzał na Ronana, właściciela miejskiego sklepu, z pogardą. Uważał go za nudnego lenia, ale przynajmniej dobrze płatnego w porównaniu z tutejszymi kupcami.
A w dzisiejszych czasach nie mógł sobie pozwolić na szczególny dobór klientów, zwłaszcza w tak małym miasteczku jak Astonia.
-… masz na to dwa tygodnie. Przynajmniej tyle będą przebywać w Semii.
- powiedz- rzekł Askal odkładając pusty kufel piwa- po co Ci to?
- Nie Twoja sprawa.
- W porządku. Wyruszę jutro. Bywaj.
Askal wstał wkładając rękę w kieszeń chcąc się upewnić, że na pewno wziął obie sakiewki.
Udał się w stronę domu rozmyślając nad zadaniem. Praca w mieście oddalonym o paręnaście mil, w którym ostatnio był w czasach wczesnego dzieciństwa, wydawała się niezachęcająca.
Jednak to jedyny sposób by wyrwać się z tej dziury, jaką zapewne jest Astonia, miasteczko zapomniane przez resztę świata.
Askal otworzył drzwi. Zauważył siedzącego przy stole lokatora, Belira. Był on niskim brunetem o bardzo jasnej karnacji, prostych, średniej długości włosach. Trudził się w opróżnianiu spiżarni. Mieszkańcy żartowali, że jego waga jest równa ilości jego włosów na głowię. Znany w okolicy z humorystycznych występów na scenie.
-Który to już pączek?
- Nie wiem, nigdy ich nie liczyłem.
- Jadę do Semii jutro.
- Na jak długo?
- Co najmniej tydzień. Jeśli zamierzam się znowu zapytać, czy zapłaciłem czynsz to tak, zapłaciłem.
Biler nie odpowiedział, wrócił do pożerania pączków. Askal usiadł przy oknie sprawdzając stan sztyletów, od dirka aż po krisa.
- Po co Ty tam w ogóle jedziesz?
- Mam przechwycić jakiś towar ze złotymi szkatułkami. Nic specjalnego.
- Kolejne zlecenie od chorego kolekcjonera? Nigdy ich nie zrozumiem.
- Ja też- rzekł Askal ruszając w stronę wyjścia- zajmiesz się domem?
- Jadę z Tobą.
- Po co?
- Semia słynie z dobrego jedzenia, lepszej okazji mieć nie będę. Podobno mistrz gotowania, Francis Malarii, pojawi się niedługo w Semii na zlocie kucharzy.
- Fascynujące. Powiem stajennemu by przygotował konie i wóz na jutro. Ty zadbaj o prowiant.
Askal udał się w stronę miejscowej stadniny. Patrzył na szczęśliwe rodziny cieszące się ciepłym, letnim dniem. Zazdrościł im, on nie miał rodziny, a znajomości utrzymywały się tylko dzięki jego profesji. Przyjaciół tak naprawdę, poza Belirem, nie miał.
- Może kiedyś- pomyślał i wszedł do stadniny.
Szukał masztalerza, starego dziwaka o niewiadomym pochodzeniu. Przezwisko „stajenny” otrzymał we wczesnym dzieciństwie, został znaleziony przez tubylców w stajni.
- Witaj, starcze!
- Askal! Nie spodziewałem się Ciebie. Wizyta towarzyska, czy opuszczasz rodzinne strony?
- Opuszczam. Mógłbyś przygotować dla mnie, za odpowiednią opłatą oczywiście, bryczkę?
- Nie, młodzieńcze. Mamy problemy z końmi, padają jak muchy przez choroby.
- Cholera, akurat teraz!
- Przykro mi, będziesz musiał poczekać aż rodziny z lepszych dzielnic wrócą z wakacji.
- Ale ja nie mogę czekać!
- Skoro tak Ci zależy, zapytaj kupców rybnych. Jutro podobno wyruszają do Menehy, a Semia przecież po drodze. Może Cię zabiorą…
- Spróbuję.
-… za odpowiednią opłatą, oczywiście.
- Jasne. Dzięki, stajenny. Żegnaj.
Gildia Kupców Morskich składała się z chciwych i dziwnych członków. Przejażdżka do Semii na ich brekach może sporo kosztować.
Kupcy stali przy skrzyniach w porcie, w strojach ludowych codziennych, popularnych wśród sprzedawców ze wschodu. Ubranie składało się ze zwykłych, zielonych spodni, brązowego paska i białej koszuli. Wyglądali jak idioci, ale jak to się mówi, nie szata zdobi człowieka.
Askal kręcił się przez chwilę między skrzyniami z towarem.
-… możemy po drodze odwiedzić parę farm- mówił jeden z kupców- oni chętnie kupią „świeże” ryby.
- Kupią wszystko jeśli im wmówisz, że to jest zdrowe, to jest dobre!
Kupcy popadli w śmiech. Sztuka wykorzystywania przeciętnych chłopów była chyba przekazywana z pokolenia na pokolenie. Askal brzydził się ich sposobem zarobku, tak jak wszyscy jego zawodem- złodziejstwem. Oczywiście tylko nieliczni wiedzieli o profesji Askala, inni uważali, że jest nierobem na łaskach Belira.
- Czego chcesz włóczęgo?- spytał najstarszy z kupców, szef tutejszej gildii morskiej.
- Podobno wyruszacie do Menehy.
- Stajenny znowu się wygadał? Nie potrzebujemy obciążenia, zapomnij.
- Dobrze zapłacę.
- Nie!
Jeden z kupców uśmiechnął się i wyszeptał parę słów do ucha szefowi.
- W porządku, zabierzemy Cię jeśli masz pieniądze.
Askal wyciągnął sakiewkę i delikatnie podrzucił na znak, że jest pełna kun.
- 40 kun za osobę.
Złodziej wyciągnął odpowiednią ilość gotówki, płacąc również za Belira.
Najstarszy, poważny kupiec zmienił się w radosnego staruszka zadowolonego życiem.
- Przyjdź do stadniny jutro w południe.
- W porządku.
Askal odszedł rozmyślając nad zachowaniem kupców. Dziwne uśmiechy i szepty sprawiały, że nie miał do nich zaufania. Ale to jedyny sposób by się dostać do Semii.
Ruszył na pobliskie wzgórza. Lubił tam przesiadywać podziwiając morze i rozmyślając nad życiem.
Często wyobrażał sobie jakby wyglądało jego życie gdyby zajmował się czymś innym, żył gdzie indziej, miał rodzinę. Zastanawiał się nad opuszczeniem miasta i szlifowaniem złodziejskiego talentu w bogatszych rejonach kontynentu. W Astoni ciężko było wyżyć zabierając mieszki pijakom w knajpach. Większe zlecenia pojawiały się rzadko, a i tak nie było dobrze płatne.
Po tych wszystkich przemyśleniach ruszył przygnębiony do domu. Było już późne popołudnie, po drodze mijał szczęśliwe rodziny. Żyli biednie, ale szczęśliwie.
W domu nie zastał przyjaciela. Między okruszkami na stole znalazł pognieciony list o treści:
„Wysłałeś mnie po prowiant, więc poszedłem na farmę Roberta. Postanowiłem skorzystać z jego gościnności i skosztować potraw małżonki. Przyjedz po mnie jak wyruszysz do Semii”
Belir
Askal zmarszczył brwi.
- Czy on nie przepuści żadnej okazji by się najeść?- pomyślał.
Miał tylko nadzieję, że kupcy zatrzymają się na farmie Roberta w celu sprzedaży „świeżych” ryb.
Postanowił przygotować się do podróży. Spakował ubrania, sztylety, lagę i i zrobił jedzenie z resztek ze spiżarni. Po kolacji i kolejnych przemyśleniach nad życiem, położył się spać.
Askal zbliżał się właśnie do stadniny na umówione spotkanie z kupcami. Patrząc na szare uliczki Astoni, cieszył się podróżą do Semii.
Kupców i breki nigdzie nie widział. Oprócz stajennego i ciszy otaczającej stadninę, nikogo nie było.
- Gdzie kupcy?
- Witaj chłopcze! Mówisz o tych typkach ubranych jak cyrkowcy? Odjechali godzinę temu.
- cholera jasna!
- Ty to masz dopiero pecha, młodzieńcze.
- Co teraz starcze? Co mam zrobić? Nie uśmiecha mi się spacer do Semii.
- Może dorwiesz kupców. Podsłuchałem, że zamierzają pohandlować z okolicznymi farmerami zanim odwiedzą Semie.
- Farm jest tutaj pełno, mała szansa, że ich spotkam.
- To czeka Cię spacer. Ha!
Starzec schował się w domu, a wściekły Askal ruszył na farmę Roberta. Może, jeśli nie spotka kupców, on będzie mógł zaoferować środek transportu. Ale to również ma swoją cenę i zysk ze zlecenia stanie się znikomy.
Na farmę Roberta nie było daleko. Trzy, może cztery mile. Myśl, że Belir obżera się teraz za darmo sprawiała, że jego złość rosła.
- On jak zwykle żre w najlepsze, a ja załatwiam wszystkie problemy!
W końcu doszedł na farmę Roberta. Przez okno zauważył Belira, właściciela farmy oraz jego małżonkę.
- Robercie, przejeżdżali tędy kupcy?
- Jacy kupcy?
- Czyli nie. Belirze, musimy tu trochę poczekać.
- To się fantastycznie składa! Stary, ja ledwo zdążyłem kurczaka skosztować! Pyszny!
-Jedz, jedz, tylko daj mi spokój- Askal machnął zrezygnowany ręką- mam nadzieję, że kupcy Cię odwiedzą, Robercie.
- Odwiedzą, odwiedzą! Nie bój żaby chłopcze, ale powiedz: do czego Ci oni? Sympatyczne typy to nie są.
Askal opowiedział im jak padł ofiarą chciwych członków gildii morskiej. Historia spowodowała ubaw Belira, który naśmiewa się zawsze z przygód przyjaciela.
- Z czego Ty się cieszysz? Jak dojedziemy bez ich pomocy do Semii?
- Mam starą bryczkę- rzekł Robert- może na niej dojedziecie.
- Dzięki, ale chce odzyskać pieniądze.
- W jaki sposób?
- Wykorzystam zalety mojego zawodu.
- Nie chcę tu rozróby!- oburzył się Robert waląc pięściami w stół.
- Stary uważaj! Prawie talerz z ziemniaczkami spadł!
- Zamknij się, Belir! A Ty złodzieju, posłuchaj. Obaj będziemy mieć problemy. Mam rodzinę, dom, dzieci. Nie chcę tego straci. Pomyśl o ludziach, którzy u mnie pracują co z nimi? Stracą pracę przez Twoją chęć zemsty za parę miedziaków?
- Chce tylko z powrotem pieniądze, nic więcej!
- Pieniądze to nie wszystko.
- Powiem to jak będę płacił czynsz, ciekawe czy zadziała.
Robert usiadł załamany. Bał się konsekwencji czynów Askala.
Złodziej wyjrzał przez okno. Kupcy właśnie się zbliżali, więc ruszył w stronę tylnego wyjścia.
- Błagam Cię!- mówił łamiącym się głosem Robert, chwytając go za rękę- Nie rób tego!
- Spokojnie. Wezmę tylko jakiś przedmiot z ich wozu, może mają coś co zadowoli moją kieszeń. Idź do nich, chcą pohandlować.
Askal stał przy tylnich drzwiach obserwując rozmawiających kupców z właścicielem tutejszych ziem.
Postanowił po cichu podejść za leżące stogi siana.
- Idealnie, idealnie. Wiedziałeś gdzie je postawić Robercie- pomyślał- a mówiłeś, że nie zamierzasz brać w tym udziału.
Kupcy wyciągnęli beczki z wozu by pokazać towar. Askal powoli, cichymi krokami zbliżył się do wozu. Miał nadzieję, że skromny talent złodziejski wystarczy by okraść kupców. Delikatnie stawiał stopy przerzucając ciężar ciała raz na lewą, raz na prawą stronę. Zwinność i spokojny oddech- to jego sprzymierzeńcy.
Znajdował się już na tyłach breki. Zerkał czasami na kupców i Roberta przeglądając towar na wozie.
Zauważył zwinięty list leżący na jednej z dwóch pozostałych beczek. Sięgnął po niego pewnym ruchem ręki. Czuł, że to będzie strzał w dziesiątkę. Schował list za pazuchę i ruszył powoli do domu. Dotarł już prawie do celu, kiedy jego pech postanowił dać o sobie znać. Tuż przy stogach siana źle postawił stopę i upadł na lewe kolano. Szybko schował się za siano, ale zauważył to jeden z kupców.
- Tam ktoś jest!
- Mariuszu, co znowu? Nie widzisz, że jestem zajęty handlem?- oburzył się najstarszy, szef gildii.
- Ale tam się coś ruszyło!
- To sprawdź co jeśli chcesz, tylko nie przeszkadzaj.
Mariusz zbliżał się do Askala. Ukrywający się za sianem złodziej, wyciągnął sztylet. Czuł, że to jedyna droga.
W pewnym momencie wyszedł z ukrycia przystawiając dirk pod gardło kupca i chwytając go od tyłu.
- Matko kochana! Co Ty robisz?- krzyknął Robert.
- Wybacz, to jedyny sposób.
- Co tu się dzieje? Kim jesteś i czego chcesz?
- Nie pamiętasz mnie, dziadku? Zapłaciłem Ci za podróż do Semii.
- To Ty, włóczęgo? Ha! I Co zrobisz? Przecież nas wszystkich nie pozabijasz.
- Askal, jasna cholera! Odłóż broń!
- Nie mogę.
- Idiota.
W tym czasie jeden z kupców wyciągnął nóż zza pasa i podbiegł do Roberta.
- Zostaw Mariusza, prostaku.
Zapadła cisza, która po chwili przerwał ponowny rozkaz kupca.
- Odłóż broń, albo on zginie.
Askal chciał schować sztylet, ale powstrzymał się. Nie uwierzył w słowa kupca. On jednak pewnym ruchem wbił nóź w gardło Roberta.
- Jednego wieśniaka mniej.
Przerażony Askal podbiegł do padającego Roberta chowając broń. Z chaty wybiegł Belir z małżonką umierającego.
- Widzisz co zrobiłeś, włóczęgo?- odezwał się szef gildii- żądza pieniądza zabiła dzisiaj Twojego przyjaciela. Wszystko za parę kun. Mariusz, pakuj towar na brekę, jedziemy. A wami zajmie się wkrótce straż.
Po paru minutach sprzedawcy ryb odjechali.
- To Twoja wina!- krzyknęła szlochając małżonka zmarłego- przez Ciebie straciliśmy wszystko!
Po tych słowach uciekła do domu.
- Chodźmy, Askal do Semii zanim wieśniacy wrócą z pól. Tu już nie mamy czego szukać.
- Chodźmy- Askal odwrócił się w stronę drogi- czeka nas długa podróż.
Po drodze Askal przypomniał sobie o liście z breki kupców. Postanowił go w końcu przeczytać.
- A to ciekawe- rzekł do piszącego nowy skecz Belira.
- Co?
- Wygląda na to, że w Semii zostaniemy na dłużej a może nawet odwiedzimy Menehę.
- To świetnie! Zarobie na nowych przedstawieniach i odwiedzę tutejszych mistrzów gotowania. A za moją sztukę tłum będzie mnie wielbił…
- Albo powiesi Cię za specyficzne poczucie humoru.
- To może najpierw odwiedzę tych mistrzów gotowania?
Askal uśmiechnął się tylko ironicznie.
Koniec tekstu, koniec męk, nie musicie już czytać
