W związku z nikłym zainteresowaniem moim dłuuugaśnym opowiadaniem wrzucam króciusieńkie. Mam nadziej, że się nie spodoba i zetrzecie to na miazgę, bo w końcu chcę się uczyć na błędach ;]
No nic. Jadymy
Obława
Emiel Gussanger mknął najszybciej, jak tylko mógł. Jedyne, czego chciał, to nadążyć za towarzyszami. Bez nich ucieczka nie miała sensu.
Przebierał kończynami bez ustanku, jedynie z przyzwyczajenia unikając zderzenia z co drugim drzewem. Już od parunastu minut pościg nie dawał oznak istnienia. Mimo to Gussanger nie zawracał sobie głowy nadzieją. Nieraz w dziejach wilczy przodkowie już czuli się bezpieczni, kiedy spomiędzy drzew wyłaniały się lśniące ostrza i pozbawiały ich życia.
Sierść Emiela niemal się zjeżyła, kiedy zobaczył, że wataha zmienia kierunek ucieczki. W oddali, dokąd właśnie odbiła gromada, widać było prześwit między drzewami. Oznaczało to, że Amadeusz zamierzał przebiec przez polanę. Gussanger zacisnął zęby. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Jeśliby się zatrzymał, byłoby to posunięcie zupełnie sprzeczne z rozumem. Dlaczego bięgną na tę cholerną polanę?! Wychodzenie spomiędzy drzew na otwartą przestrzeń podczas ucieczki przed obławą to droga szaleńca. Albo samobójcy.
Kiedy zbliżyli się do prześwitu, Emiel przestał kierować się rozsądkiem. Górę wziął pierwotny instynkt.
Amadeusz – wódz stada, największy osobnik, już prawie całkiem siwy, lecz wciąż twardo trzymający władzę – wybiegł na polanę. Jasne, przedpołudniowe słońce zagrało na jego szarym futrze. Za nim podążyła cała reszta, około dwudziestu wilków. Oprócz jednego.
Emiel Gussanger stał w bezruchu pomiędzy drzewami. Patrzył na strumyk płynący środkiem łąki i tracił wiarę w wilczą rasę.
Nie ruszył się. Tylko obserwował, jak pozostałe wilki łapczywie pochłaniają wodę.
Trwało to kilkadziesiąt sekund. Zaraz potem Amadeusz dał znak reszcie, że czas biec dalej, i skierował się w kierunku drugiego krańca polany.
Właśnie stamtąd wyłoniły się ujadające psy. Zaraz za nimi wyjechali ludzie na koniach. Z początku było tylko dwóch, ale co chwilę wyłaniał się kolejny, każdy z innej strony łąki. Wilki stały, całkowicie zaskoczone. Nie trwało długo, aż cała wataha warczała cicho, zbita w kupę pośrodku polany przez dziesięciu konnych.
Nastąpiła chwila ciszy. Emiel warczał cicho i przeklinał Amadeusza. Jednocześnie wściekał się na siebie za to, że siedzi w ukryciu i nie potrafi nic zrobić. Cała zgraja stłoczona na trawie wydawała się pogrążona w ciszy przed burzą.
Zupełnie nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Bruno Hotzinger, wieloletni przyjaciel Emiela, rzucił się w kierunku jednego z konnych. Emiel odwrócił głowę i zmrużył oczy. Usłyszał tępy charkot. Wiedział, co się właśnie stało. Właśnie jedna historia została przerwana.
Odwrócił się. Zobaczył Bruna Hotzingera u kopyt wierzchowca. Człowiek na koniu dzierżył włócznię z zakrwawionym grotem.
Gussanger omal nie wydał z siebie skowytu. Niedługo całe stado będzie też leżało tak jak Bruno Hotzinger; bezwładne, z krwią spływającą po sierści, bez żywotnego błysku w oczach. A on nie mógł tego powstrzymać. Mógł tylko patrzeć z ukrycia.
Jeden z konnych podskoczył ku wilkom i pchnął. Zaraz potem był już z powrotem w miejscu, z którego skoczył. Na jego broni czerwono błyskała krew. Rozpoczął się chaos. Wilki gromadnie zaczęły biec; jedne kąsały napastników, jednak bez większego skutku, zaś inne próbowały uciekać pomiędzy nogami koni. Tym prawie natychmiast jeźdźcy zajeżdżali drogę, zmuszając do powrotu do gromady. Krew gęsto znaczyła zieloną trawę.
Emiel zobaczył Amadeusza, który próbował ugryźć konia w nogę. W końcu udało mu się. Jeździec spadł na ziemię, zanim jednak wilkowi udało się go dopaść, człowiek umknął na konia swego towarzysza.
Było coraz gorzej; Gussanger zdołał już naliczyć pięć ranionych wilków. Chciał pomóc, ale nie miał jak. Po prostu nie mógł.
Aż w pewnym momencie spomiędzy drzew, mniej więcej piętnaście kroków od Emiela, wyłoniły się dwie postacie. Jedna identyczna z resztą. Zaś druga...
Druga nie wyglądała jak pozostali. Jego wierzchowiec urodą przewyższał wszystko na łące, a szata, bogato zdobiona, zdawała się świadczyć o wyższości jeźdźca. Na widok tego człowieka Emiel przypomniał sobie słowa Amadeusza. Słowa, które usłyszał, gdy był jeszcze zupełnie mały.
Wśród nich... wśród nich zawsze jest jeden, który się różni. Człowiek inny od pozostałych. Człowiek na białym wierzchowcu.
Emiel zauważył swoją szansę. Inny człowiek był w połowie drogi między nim i watahą.
Jest kimś w rodzaju przywódcy. Najważniejszy ze wszystkich. Nikt z ludzi nie może dopuścić, żeby coś mu się stało.
Rzucił się najszybciej, jak potrafił, w kierunku białego konia.
Nie pojawi się, dopóki pewnym nie będzie, że jesteśmy w potrzasku. Dopóki nie będzie miał wolnej drogi do zabicia.
Wystawił kły. Rozpędził się.
A jego zadaniem jest zabić mnie. Zabić przywódcę stada.
Skoczył, celując w końską nogę.
Wilcze kły zatopiły się w umięśnionym udzie. Ogier zarżał z bólu i spróbował strącić Gussangera, ale wilk nie puszczał. Zacisnął szczęki jeszcze mocniej. Usłyszał chrzęst łamanej kości. Koń runął na ziemię.
Emiel puścił już bezużyteczną końską nogę i cofnął się. Zobaczył długowłosego człowieka z jedną nogą przygniecioną cielskiem białego konia. Na twarzy mężczyzny malowało się skrajne przerażenie. Ale Emiel Gussanger nie wiedział o tym ani się tym nie przejmował. Skoczył w kierunku człowieka z całą siłą i wgryzł się w gardło. Ciepła jucha trysnęła z przebitej szyi, zmieniając kolor wszystkiego wokół.
Ofiara Emiela zaczęła rozpaczliwie krzyczeć i wymachiwać wszystkim kończynami. Oprócz jednej nogi. Zmiażdżonej przez wierzgające ciało białego rumaka.
Gussanger raz po raz obrywał pięściami ludzkiego przywódcy, ale w tej grze nie było litości. Nie puszczał. Musiał ratować stado.
Usłyszał nerwowe ludzkie głosy i tupot nóg. Niczego nie widział. Jego oczy zalane były gorącą posoką.
Ciało, w które wciąż był wgryziony, przestało już się wiercić.
Nie puszczał. W końcu miał uratować stado.
Usłyszał ludzi tuż za swoimi plecami.
Nie puszczał. Stado wciąż było w niebezpieczeństwie.
Poczuł przeszywający ból, poprzedzony świstem stali tnącej powietrze.
Nie puszczał. Stado…
Usłyszał parędziesiąt par łap orzących ziemię podczas ucieczki. Strużka krwi popłynęła po jego prawym boku.
Puścił. Nic już nie czuł.
A stado pomknęło dalej.
Koniec
2
Ciekawe. Nawet bardzo! Opowieść wilka snuta o ludziach. Rewelacja.
Dobrze wyważyłeś akapity, przez co tekst jest diabelnie przejrzysty. Natomiast kilka powtórzeń dałoby się uniknąć. Zwłaszcza, te: (WILKONIEWYMAWIALNYMIMIENIUINAZWISKU)

Dobra puenta z tego też jest - odwaga, moralność i poświęcenie. I co najważniejsze, a rzadko mi się to widzi, dobrze wtrącona retrospekcja płynąca z nauk Amadeusza. Dobry tekst.
Dobrze wyważyłeś akapity, przez co tekst jest diabelnie przejrzysty. Natomiast kilka powtórzeń dałoby się uniknąć. Zwłaszcza, te: (WILKONIEWYMAWIALNYMIMIENIUINAZWISKU)

Dobra puenta z tego też jest - odwaga, moralność i poświęcenie. I co najważniejsze, a rzadko mi się to widzi, dobrze wtrącona retrospekcja płynąca z nauk Amadeusza. Dobry tekst.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Obława
3Kaczmarski napisał swego czasu piosenkę, która po dziś dzień sprawia, że przechodzą mnie ciarki gdy jej słucham. Twój tekst ma z nią wiele wspólnego. Tytuł. To raczej oczywiste. Bardziej istotne jest to, że wrusza, porusza, wywołuje emocje. Sprawnie skonstruowana minaturka. Wielkie brawa Autorze, masz ogromny potencjał.
Ale nie publikuje się tu tekstów po to, żeby zbierać same pochwały.
1. Zazgrzytało mi :( Przebieranie kończynami? Po co? On pędził. Sunął, rwał przed siebie.
Z przyzwyczajenie unika obijania się z CO DRUGIM drzewem? Pomyśl, uciekasz przez park przed bandą dresów z kijami. Z przyzwyczajenia nie wpadniesz na połowę drzew? A na co drugie wpadniesz? Rozumiem zamysł - pewnie w pędzie o włos unikał drzew, ocierał się o pnie, leciał na złamanie karku. Do poprawy.
2. "pościg nie dawał oznak istnienia" - niefortunne, nawet nieporadne. Nie było go słychać, ucichł. Krótsze zdania pozwolą Ci zachować dynamikę ucieczki.
Zjeżyła się, czy nie. Jak wyględa niemal zjeżona sierść. To zdanie daje nijaki komunikat czytelnikowi. Ale gdy powiesz, że sierść mu się zjeżyła (całkiem) to mówisz czytelnikowi bohater wyraźnie zdumiał się, wręcz przeraził manewrem.
Brzmi koślawo. Aż się prosi logika. Ale jeżeli słowo nie współgra ci z wilkiem, zmień zdanie. Np.: To było głupie, nierozsądne, bezrozumne, nieroztropne. Albo brak przewidywania.
Zabijacz dynamiki. Pusta, niepotrzebna informacja. Słońce zagrało na jego futrze. Słońce zabłyszczało na jego futrze. Opisałeś przywódcę zdanie wcześniej, nie ma co dodawać. A pora dnia? Zaufaj czytelnikowi, nie jest durniem, domyśli się, że obława ruszyła o świcie.
... z zegarkiem w ręce. Domyśl się, wiem, że nie muszę nic dodawać.
Jakieś fekalne skojarzenia mi to wywołało :-) Jeźdźcy zbili watahę w kupę. Nie. Wataha zbiła się w kupę.
Wataha warczała. Grupka mówiła. Zespół powiedział. Ale nie jestem pewien, więc możesz się nie zgodzić. Po chwili jeźdźcy otoczyli watahę. Wilki warczały groźnie.
Uzywasz metafory, ale odnoszę wrażenie (może błędne), że w tym zdaniu jej odbiór jest literalny. Nie jestem językoznawcą, ale kilkakrotnie czytałem i za każdym razem miałem podobne odczucia. Ale rozumiem intencję: wszystko zamarło - cisza przed burzą.
u stóp - pod kopytami
zdusił w sobie skowyt. "Omal nie wydał" brzmi infantylnie.
też, tak. Można wyciąć.
żywotnego - coś mi to nie pasuje
I tak do końca. To są drobnostki, w porównaniu z tym co jest tu zwykle publikowane. Napiszę jeszcze raz - masz potencjał, umiesz opowiadać historię, tak, że wciąga. Na tyle mocno, że przy pierwszym czytaniu uderzyły mnie może dwa błędy stylistyczne. Bo piszesz ciekawie.
Ale nie spoczywaj na laurach, pracuj nad stylem. Czekam na następne próbki Twojej pracy Autorze.
PS. Właśnie zobaczyłem ile masz lat. Szacunek. Ja w Twoim wieku nie dałbym rady. I nawet teraz mogę się uczyć od Ciebie prowadzenia narracji. Ale ćwicz dalej, może za parę lat kupię Twoją książkę w empiku.
Ale nie publikuje się tu tekstów po to, żeby zbierać same pochwały.
Przebierał kończynami bez ustanku, jedynie z przyzwyczajenia unikając zderzenia z co drugim drzewem. Już od parunastu minut pościg nie dawał oznak istnienia.
1. Zazgrzytało mi :( Przebieranie kończynami? Po co? On pędził. Sunął, rwał przed siebie.
Z przyzwyczajenie unika obijania się z CO DRUGIM drzewem? Pomyśl, uciekasz przez park przed bandą dresów z kijami. Z przyzwyczajenia nie wpadniesz na połowę drzew? A na co drugie wpadniesz? Rozumiem zamysł - pewnie w pędzie o włos unikał drzew, ocierał się o pnie, leciał na złamanie karku. Do poprawy.
2. "pościg nie dawał oznak istnienia" - niefortunne, nawet nieporadne. Nie było go słychać, ucichł. Krótsze zdania pozwolą Ci zachować dynamikę ucieczki.
Sierść Emiela niemal się zjeżyła, kiedy zobaczył, że wataha zmienia kierunek ucieczki.
Zjeżyła się, czy nie. Jak wyględa niemal zjeżona sierść. To zdanie daje nijaki komunikat czytelnikowi. Ale gdy powiesz, że sierść mu się zjeżyła (całkiem) to mówisz czytelnikowi bohater wyraźnie zdumiał się, wręcz przeraził manewrem.
Jeśliby się zatrzymał, byłoby to posunięcie zupełnie sprzeczne z rozumem.
Brzmi koślawo. Aż się prosi logika. Ale jeżeli słowo nie współgra ci z wilkiem, zmień zdanie. Np.: To było głupie, nierozsądne, bezrozumne, nieroztropne. Albo brak przewidywania.
Jasne, przedpołudniowe słońce zagrało na jego szarym futrze.
Zabijacz dynamiki. Pusta, niepotrzebna informacja. Słońce zagrało na jego futrze. Słońce zabłyszczało na jego futrze. Opisałeś przywódcę zdanie wcześniej, nie ma co dodawać. A pora dnia? Zaufaj czytelnikowi, nie jest durniem, domyśli się, że obława ruszyła o świcie.
Trwało to kilkadziesiąt sekund.
... z zegarkiem w ręce. Domyśl się, wiem, że nie muszę nic dodawać.
Nie trwało długo, aż cała wataha warczała cicho, zbita w kupę pośrodku polany przez dziesięciu konnych.
Jakieś fekalne skojarzenia mi to wywołało :-) Jeźdźcy zbili watahę w kupę. Nie. Wataha zbiła się w kupę.
Wataha warczała. Grupka mówiła. Zespół powiedział. Ale nie jestem pewien, więc możesz się nie zgodzić. Po chwili jeźdźcy otoczyli watahę. Wilki warczały groźnie.
Cała zgraja stłoczona na trawie wydawała się pogrążona w ciszy przed burzą.
Uzywasz metafory, ale odnoszę wrażenie (może błędne), że w tym zdaniu jej odbiór jest literalny. Nie jestem językoznawcą, ale kilkakrotnie czytałem i za każdym razem miałem podobne odczucia. Ale rozumiem intencję: wszystko zamarło - cisza przed burzą.
Odwrócił się. Zobaczył Bruna Hotzingera u kopyt wierzchowca.
u stóp - pod kopytami
Gussanger omal nie wydał z siebie skowytu.
zdusił w sobie skowyt. "Omal nie wydał" brzmi infantylnie.
Niedługo całe stado będzie też leżało tak jak Bruno Hotzinger; bezwładne, z krwią spływającą po sierści, bez żywotnego błysku w oczach.
też, tak. Można wyciąć.
żywotnego - coś mi to nie pasuje
I tak do końca. To są drobnostki, w porównaniu z tym co jest tu zwykle publikowane. Napiszę jeszcze raz - masz potencjał, umiesz opowiadać historię, tak, że wciąga. Na tyle mocno, że przy pierwszym czytaniu uderzyły mnie może dwa błędy stylistyczne. Bo piszesz ciekawie.
Ale nie spoczywaj na laurach, pracuj nad stylem. Czekam na następne próbki Twojej pracy Autorze.
PS. Właśnie zobaczyłem ile masz lat. Szacunek. Ja w Twoim wieku nie dałbym rady. I nawet teraz mogę się uczyć od Ciebie prowadzenia narracji. Ale ćwicz dalej, może za parę lat kupię Twoją książkę w empiku.
4
Przyznam, że Twój tekst mnie zaintrygował. Zechciało mi się czytać go dwukrotnie i wziąść na warsztat, badajac pod kątem języka, akcji i ew. niedociągnięć. Za drugim czytaniem odpaliłem nawet żywą muzykę, licząc na to, że może treść dzielnie dotrzyma tempa.
Nie dotrzymała.
Winą można obarczyć fakt, że ta miniatura jest momentami przegadana. Mając w pamięci wspomnianą już piosenkę Kaczmarskiego, w której każda nuta i słowo odzwierciedlały dynamikę wilczych kończyn, spodziewałem się podobnych wrażeń. Nie oznacza to bynajmniej, że obraz w Twoim wykonaniu jest zły. Jest po prostu inny, bardziej stonowany, toczący się w swoim rwanym tempie, czasem chaotyczny, czasem żywszy, miejscami niepotrzebnie przystający by zaczerpnąć oddechu po kilkunastu pokonanych metrach.
Podkreślone zdania bym wywalił. Niepotrzebnie przedłużają i są wręcz zbędne, skoro następujące po nich pytanie wyraża dokładnie to samo.
Kolejne dwa do egzekucji. Jego włócznia i powrót na miejsce są nieistotne. Chaos jest ruchem i przez ruch powinien być powodowany. Niedopowiedziane pchniecie jest lepszym czynnikiem go rozpętującym.
Na moje oko akapit do korekty. Środek w porządku ale powtarzasz tą ciszę na początku i końcu (o poprzednim akapicie nie wspominając). Pierwsze zdanie możnaby usunąć a z drugiego wywalić "przed burzą". Wiem, że to technikalia ale to one decydują w większości o odbiorze.
Coś za dużo uwagi poświęcasz tym nogom, ocierajac się wręcz o groteskę.
Plus jeszcze kilka powtórzeń.
Ogólne wrażenia po przeczytaniu mam mieszane. Z jednej strony urzekł mnie prosty temat który, pomijając przytoczone błędy, udało Ci się całkiem sprawnie przedstawić. Widziałem to wszystko o czym mówisz, z łatwością wyobraziłem to, co zostawiłeś pomiędzy wierszami. Las pogrążony w szarości jesiennego ranka, wynędzniałą, zaszczutą sforę uciekajacą pogoni, marsowych jeźdźców, krew, wiatr i Emila który obserwuje, walcząc z pragnieniem przetrwania i podzielenia wspólnej doli z wilczymi braćmi.
Z drugiej zaś strony zabrakło mi tempa. Chciałem by opowiadanie to biegło niczym bohaterowie: wartko, dziko i panicznie, bez oglądania się na boki, było przepełnione strachem o każdy kolejny zakręt, każdą piędź ziemi za którą może czaić się groza i śmierć. Dostałem natomiast coś innego. I chyba nie do końca się przekonałem.
Tak czy inaczej mam Cię na oku i pewnie skuszę się przeczytać kolejny Twój literacki wyrób.
Nie dotrzymała.
Winą można obarczyć fakt, że ta miniatura jest momentami przegadana. Mając w pamięci wspomnianą już piosenkę Kaczmarskiego, w której każda nuta i słowo odzwierciedlały dynamikę wilczych kończyn, spodziewałem się podobnych wrażeń. Nie oznacza to bynajmniej, że obraz w Twoim wykonaniu jest zły. Jest po prostu inny, bardziej stonowany, toczący się w swoim rwanym tempie, czasem chaotyczny, czasem żywszy, miejscami niepotrzebnie przystający by zaczerpnąć oddechu po kilkunastu pokonanych metrach.
Oznaczało to, że Amadeusz zamierzał przebiec przez polanę. Gussanger zacisnął zęby. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Jeśliby się zatrzymał, byłoby to posunięcie zupełnie sprzeczne z rozumem. Dlaczego bięgną na tę cholerną polanę?!
Podkreślone zdania bym wywalił. Niepotrzebnie przedłużają i są wręcz zbędne, skoro następujące po nich pytanie wyraża dokładnie to samo.
Jeden z konnych podskoczył ku wilkom i pchnął. Zaraz potem był już z powrotem w miejscu, z którego skoczył. Na jego broni czerwono błyskała krew. Rozpoczął się chaos.
Kolejne dwa do egzekucji. Jego włócznia i powrót na miejsce są nieistotne. Chaos jest ruchem i przez ruch powinien być powodowany. Niedopowiedziane pchniecie jest lepszym czynnikiem go rozpętującym.
Nastąpiła chwila ciszy. Emiel warczał cicho i przeklinał Amadeusza. Jednocześnie wściekał się na siebie za to, że siedzi w ukryciu i nie potrafi nic zrobić. Cała zgraja stłoczona na trawie wydawała się pogrążona w ciszy przed burzą.
Na moje oko akapit do korekty. Środek w porządku ale powtarzasz tą ciszę na początku i końcu (o poprzednim akapicie nie wspominając). Pierwsze zdanie możnaby usunąć a z drugiego wywalić "przed burzą". Wiem, że to technikalia ale to one decydują w większości o odbiorze.
Emiel puścił już bezużyteczną końską nogę i cofnął się. Zobaczył długowłosego człowieka z jedną nogą przygniecioną cielskiem białego konia.
Ofiara Emiela zaczęła rozpaczliwie krzyczeć i wymachiwać wszystkim kończynami. Oprócz jednej nogi. Zmiażdżonej przez wierzgające ciało białego rumaka
Usłyszał nerwowe ludzkie głosy i tupot nóg..
Coś za dużo uwagi poświęcasz tym nogom, ocierajac się wręcz o groteskę.
Plus jeszcze kilka powtórzeń.
Ogólne wrażenia po przeczytaniu mam mieszane. Z jednej strony urzekł mnie prosty temat który, pomijając przytoczone błędy, udało Ci się całkiem sprawnie przedstawić. Widziałem to wszystko o czym mówisz, z łatwością wyobraziłem to, co zostawiłeś pomiędzy wierszami. Las pogrążony w szarości jesiennego ranka, wynędzniałą, zaszczutą sforę uciekajacą pogoni, marsowych jeźdźców, krew, wiatr i Emila który obserwuje, walcząc z pragnieniem przetrwania i podzielenia wspólnej doli z wilczymi braćmi.
Z drugiej zaś strony zabrakło mi tempa. Chciałem by opowiadanie to biegło niczym bohaterowie: wartko, dziko i panicznie, bez oglądania się na boki, było przepełnione strachem o każdy kolejny zakręt, każdą piędź ziemi za którą może czaić się groza i śmierć. Dostałem natomiast coś innego. I chyba nie do końca się przekonałem.
Tak czy inaczej mam Cię na oku i pewnie skuszę się przeczytać kolejny Twój literacki wyrób.

"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec
5
Ostatnimi czasy nawet krótkie teksty sprawiają kłopty gawiedzi
Jako furfan musialem przeczytać
. Więc... typowe (jestem świeżo po całej serii "Wolf's Rain" więc mnie nie ruszysz wilkami, obławami, itd.
), ale napisane bardzo zgrabnie. Ciężko się pisze takie rzeczy (przynajmniej mnie) a u Ciebie czytanie całości sprawia przyjemność. Klarowne przestawienie akcji, ciekawe założenie, ale... typowe
.
Ogólnie: miło mi się czytało.




Ogólnie: miło mi się czytało.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.
I'd like to learn how to play irish melody on flute.
"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"
I'd like to learn how to play irish melody on flute.
"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"
Re: Obława
6Dzięki wielkie za wszystkie opinie i sugestie. Tylko jedna sprawa:
RafBoch pisze:pewnie skuszę się przeczytać kolejny Twój literacki wyrób
Próbki czekają na was ;] Przede wszystkim od miesiąca niezweryfikowane Życie, o ile macie drukarki i wolne pół godziny. W najbliższym czasie nie bardzo będę miał co wrzucać, bo obecnie zajmuję się pisaniem dłuższego czegoś na konkurs i opublikować będę mógł dopiero wtedy, kiedy przegram (a nie martwcie się, na pewno przegram ;P)Maladrill pisze:Czekam na następne próbki Twojej pracy Autorze