Umiesz liczyć? Licz na siebie!

1
Miejsce i czas akcji: maj 2009, Bździna



Znaleźć piątaka to nie sztuka. A i cudzy portfel nierzadko podnosimy z ziemi, ani myśląc oddać zgubę. Ale nowiutka komórka? Mało kto może się pochwalić takim znaleziskiem.

A Michał mógł. Właśnie spojrzał pod nogi i ujrzał takiż telefon, leżący na kępie trawy niczym odpoczywający leniuch. Podniósł przedmiot i jeszcze bardziej się zdziwił, bo choć nowoczesna technika nie była mu obca, to takiego modelu nigdy w życiu nie widział. Niebieski jak niebo latem, niemal kwadratowy, z ekranem wyłupiastym jak rybie oko. I najosobliwsze – z sześcioma tylko przyciskami. Ta ostatnia cecha trochę stępiła radość młodzieńca, który pomyślał, że trzyma oto zabawkę dla dzieci. Z drugiej strony – przecież ciężkie to ustrojstwo jak sam czort, a zatem prędzej by szkrabowi zrobiło krzywdę, niż uciechę.

Wiedziony nagłym przeczuciem Michał się odwrócił. Ale nie dojrzał za żadnym drzewem bachorów zrywających boki ze śmiechu, że kolejny naiwniak podniósł bezwartościowego grata i naiwnie wierzy, że znalazł cudo. Na powrót wbił wzrok w urządzenie. Zganił siebie w duchu, że jeszcze nie poszukał w skrzynce adresowej danych właściciela i zamiast myśleć o oddaniu zguby, dociekał, do czego ona służy, jakby miała przejść w jego posiadanie. Zatem wypróbował wszystkie przyciski, ale na darmo – udało mu się tylko wejść do skrzynki odbiorczej. Nie przechowywała żadnych esemesów. Zrezygnowany chciał już schować przedmiot do plecaka (kilogram żelastwa niesie się w kieszeni cokolwiek niewygodnie), gdy nagle rozległa się radosna muzyka, bez wątpienia sącząca się z urządzenia. Spojrzał na ekran – drukowane litery oznajmiły, że dostał wiadomość tekstową. Z początku nie zamierzał jej czytać, jednak zaraz stwierdził, że może mu ona pomóc rozwikłać zagadkę tożsamości właściciela. Wcisnął zatem parę przycisków, aż w końcu natrafił na właściwy i mógł już odczytać następującego esemesa:



Witaj, Michale. Michale Marecki – dopowiem, żebyś nie pomyślał, że to nadzwyczajna zbieżność imion. Telefon należy do ciebie i pilnuj go jak oka w głowie. Kim jestem – nie napiszę, ale z chęcią ci wytłumaczę, do czego ci będzie służyć to ustrojstwo. Otóż tylko do odczytywania esemesów i choćbyś wcisnął wszystkie przyciski we wszystkich możliwych kombinacjach, to żadnego kodu nie złamiesz i telefon nie zyska nowej opcji. Chcę ci teraz dać dobrą radę. Wróć do domu drogą okrężną, nie idź dalej przez park. Gdy mnie posłuchasz, zaskarbię sobie twoją wdzięczność. Jeśli nie – będziesz pluć sobie w brodę, że nie wierzysz nieznajomym telefonom znalezionym w parku. Bywaj i czekaj następnej wiadomości, otrzymasz ją na pewno, choć niekoniecznie wkrótce.



Podmuch wiatru znad jeziora wpadł mu do gardła, uświadamiając, że rozdziawił usta w bezbrzeżnym zdumieniu. Szybko je zamknął, zawstydzony, że sprawia wrażenie, jakby go ktoś zrobił w balona. Jego, geniusza z IQ 170, laureata krajowej licealnej olimpiady fizycznej! Arystoteles nie zdołałby go nabić w butelkę, więc co dopiero jakiś głupawy kawalarz, pewnie kolega z klasy. Postanowił nie nadrabiać drogi z powodu jakiegoś kiepskawego dowcipu. Telefon jednak schował do plecaka, tłumacząc to sobie tym, że chętnie pośmieje się z kolejnych esemesów od osoby, która odważyła się z niego zakpić.

Wiosna miała się w najlepsze. Powietrze pachnące chlorofilem odganiało ponure myśli i przekonywało smutasów, że świat nie jest taki zły. Drzewa, jeszcze miesiąc temu odziane w skromne zielone sukienki niczym wabiące klientów kurtyzany, teraz ubrane były jak stateczne damy – w długie, liściaste płaszcze. Głównie z tego powodu Michał nie dojrzał bandy dresiarzy, który nagle wynurzyli się zza ściany gęsto rosnących bzów.

- He, he, chłopaki, brudas idzie – zadudnił nosowym basem najniższy z chuliganów.

- Brudas? Cholera wie, a może to brudaska? Trudno powiedzieć przez te długie włosy. Ale jeśli to nie jakiś paszczur, to na pewno pedał!

- Pedał, he, he! – konus zaczął charczeć ze śmiechu, trzymając się za brzuch.

- Ej, cioto – odezwał się trzeci dresiarz, który najmniej ze wszystkich miał ochotę do zabawy, a najbardziej do bitki – To nasz teren, chcesz przejść – dajesz kasę. Piątak dla każdego z nas. Jak nie, to się wracasz albo dajesz mordę do obicia.

Nastała cisza, jeśli nie liczyć posapywania karła, który nadal delektował się dowcipem. Michałowi przeszła przez głowę myśl, że stoi przed autorami kawału z telefonem, zaraz jednak wykluczył tę możliwość, bo esemes został napisany poprawnym językiem i z zachowaniem zasad ortografii. Kaprawe oczka najbardziej impulsywnego dresiarza świdrowały go boleśnie, więc nie było czasu na rozważanie za i przeciw – zdecydował się zawrócić. Ledwie jednak zrobił krok, gdy poczuł na policzku potężne uderzenie pięści. A potem następne. I kopnięcia z trzech stron. Gdy przerwali młóckę, krztusił się własną krwią.

- Tylko pedał mógł zawrócić – głos furiata zdawał się dochodzić zza szyby - A skopanie pedała to dobry uczynek. Idziemy na piwo.

Zaraz zrobiło się pusto, jeśli nie liczyć babinki, która ze współczuciem się nad nim schyliła i jej pudla, która lizał Michałowi twarz śmierdzącym jak zgniły śledź językiem. Chłopiec dźwignął się z trudem. Spojrzał na plecak, na szczęście nieruszony, w którym spoczywał elektroniczny wieszcz.



Siniaki schodziły powoli, a blizna na policzku miała oszpecać twarz do końca życia. Sprawa pobicia rozeszła się po kościach, bo po pierwsze - doniesienie na sprawców mogło się skończyć jeszcze mniej przyjemnie, a po drugie – Michał wątpił, by ich jeszcze kiedykolwiek spotkał. Widział ich pierwszy raz na oczy, co zważywszy na fakt, że mieszkał w małym miasteczku pozwalało przypuszczać, że znaleźli się tu przejazdem.

Trudno określić, czy atmosfera w szkole się polepszyła. Z jednej strony złośliwcy trochę spuścili z tonu i coraz rzadziej częstowali go wyzwiskami, gdy błyszczał na lekcjach, z drugiej jednak co i rusz widział pełne sadystycznej satysfakcji uśmiechy zazdrośników cieszących się, że ktoś mu spuścił łomot. Koniec końców jak nie znosił swojego liceum, tak nadal nienawidził.

Kiedy pewnego dnia wychodził z szatni, Marek, który równie dobrze mógł go tydzień temu lać razem z trzema dresiarzami, złapał go za włosy.

- Te, cioto – Michał się odwrócił, a napastnik zbliżył głowę tak, że chłopiec czuł jego nieświeży oddech. Co i tak nie było największą niedogodnością, bo sepleniący osiłek pluł przy każdym słowie niczym zraszacz ogrodowy - Nie wiem, kto ci wpieprzył, ale cała klasa cieszy się z tego bardziej, niż z wizyty świętego Mikołaja. Nie wiem, za co konkretnie dostałeś, ale rób to dalej i w obecności tych samych zabijaków.

Ręka szybka jak piorun łupnęła Michała w twarz. Plask aż wwiercił się boleśnie w bębenki. Tylko skoro oberwałem, pomyślał chłopiec, to dlaczego nic nie czuję?

Po skroni Marka spłynęła krew i Michał już wiedział, dlaczego. Cios spadł na twarz jego rozmówcy. Umysł spłatał mu figla i pamiętając o dziesiątkach razy, kiedy w takich okolicznościach to on dostawał łupnia, pochopnie założył, że i teraz tak się stało.

Marek spojrzał w bok z gębą tak rozdziawioną, jakby zobaczył mrówkę dźwigającą słonia. W bojowej pozycji i z twarzą tak stężałą w gniewie, że Michałowi aż ciarki przeszły po plecach, stała tam Magda. Nie zamierzała poprzestać na jednym uderzeniu i już sposobiła się do dalszej walki. Zamachnęła się plecakiem, który z hukiem spadł na łysawą głowę. Gdy Marek runął na podłogę, Michał dziękował Bogu, że mieli dziś biologię, do której podręcznik ważył dobre dwa funty.

- Nigdy… więcej… - cedziła wyrazy przez zęby i po każdym słowie kopała chuligana w tępawą twarz. Nawet się nie bronił, myśląc pewnie, że to jakiś tragikomiczny sen - Nigdy… więcej… nie… znęcaj… się… nad… słabszymi…

Michał jako ofiara zawsze czuł się strasznie niemęsko, ale gdy oto stał się ofiarą bronioną przez dziewczynę, nieprzyjemne uczucie nabrało iście mamucich rozmiarów. Aż nie mógł go znieść, więc zaczął uspokajać Magdę. Na chwilę przerwała kopaninę, ale głównie po to, by zregenerować siły, które przeznaczyła na cios zdolny powalić byka. Wtedy, spocona jak mysz w połogu, odwróciła się od Marka. Szatniarz mógł się zjawić lada chwila, więc dziewczyna w te pędy wybiegła ze szkoły. Michał zatrzymał ją na zewnątrz. Podziękował.

Tego wieczoru zerknął na telefon, o którym już prawie zapomniał. Otrzymał nową wiadomość.





Nie posłuchałeś mnie – dostałeś kuku. Twoja i tylko twoja wina. Ale przynajmniej teraz nie spartol roboty. Po raz kolejny bowiem dam ci dobrą radę.

Niezłe dziś Magda dała przedstawienie, co? No i czego rozdziawiasz gębę? Ja wiem o wszystkim. Wracając do sprawy – zwróć uwagę na jedną rzecz. Ta dziewucha to cicha myszka jakich mało. Jak nauczyciel bierze ją do odpowiedzi, to ręce jej się trzęsą jak dwie osiki. I to osiki chore na Parkinsona. Powiesz przy niej coś głośniej – wzdrygnie się ze strachu, jakby usłyszała okrzyk bojowy barbarzyńców chcących ją zerżnąć. No słowem – chodząca galareta, i chorobliwie nieśmiała. Wobec tego może zastanawiać, co ją skłoniło do takiego bohaterskiego czynu. Podobnoś bystrzak nie w kij dmuchał, więc domyślisz się łatwo. To ładne stworzenie, niegłupie, a i w obyciu przyjemne. Zrób z tego użytek. Najlepiej dziś wieczorem, kiedy ma wolną chatę, a ty pretekst do odwiedzin. Adres – Kwiatowa 16.

Tym razem nie będę cię straszył zgubnymi skutkami nieposłuchania mnie. Nikt cię nie pobiję, nie zgwałci. Ale stracisz świetną okazję do zwolnienia ręki z cowieczornych obowiązków wobec złaknionego pieszczot ptaszka.






Michał zamyślił się głęboko. Cały czas nie wykluczał, że nadawcą osobliwych wiadomości jest jakiś żartowniś. Mógł on pamiętnego dnia spotkać dresiarzy w parku i znając zwyczaje tego gatunku domyślić się, że nie puszczą młodzieńcowi płazem wyglądu heavymetalowca. A dziś mógł się przyglądać zdarzeniu w szatni, wysnuć teoryjkę o zakochanej Magdzie i kontynuować swoją grę. Jednak mniej racjonalne pomysły coraz częściej odwiedzały głowę Michała. Czy to pisze do niego Anioł Stróż, który idąc z duchem czasu kupił sobie komórkę? A może życzliwy jasnowidz? W każdym razie Michał nie miał nic do stracenia. Nawet jeśli kawalarz zobaczyłby go u Magdy – a może to jedna i ta sama osoba? – to nie będzie mógł mieć pewności, że zrobił go w konia. W końcu wizyta u bohaterki, która prawdopodobnie ocaliła chłopca od kolejnych siniaków, leży w dobrym tonie i nie powinna nikogo dziwić. Tak oto Michał uzasadniał słuszność odwiedzenia dziewczyny, kiedy zbliżał się do jej domu.

Nacisnął dzwonek i szóstym zmysłem wyczuł, że będąca w środku Magda podskoczyła ze strachu. Za chwilę stanęła przed nim, wycierając mokrą od łez, czerwoną twarz. Tylko bystre oko rozpoznałoby w tym żałosnym stworzeniu obrończynię uciśnionych z szatni. Z ust obojga nie padły słowa powitania. Zaległa między nimi cisza, gęstniejąca z każdą sekundą, aż w końcu zaczęło być w niej duszno.

- Ładna bluzka – wyskoczył jak filip z konopi. Na twarzy Magdy pojawił się cień uśmiechu, atmosfera się rozluźniła.

- Nie powinnam była tego robić – powiedziała z przekonaniem, choć jak zwykle cichutko – To drań, ale nie aż taki. Pewnie pamiątki dzisiejszego zdarzenia zejdą mu z parszywej gęby dopiero za miesiąc.

- Niech Bóg da jak najdłużej. Dziś w szatni moje marzenia się zmaterializowały. Tylko że w nich sprawiedliwość wymierzałem ja, a nie zahukane dziewczątko. Ale koniec końców liczy się efekt. Chociaż strasznie mi głupio. Niemęsko. Chyba czas zainwestować w mięśnie, a nie tylko w mózg. Bo następnym razem kto wie, czy nie zabijesz tego cymbała.

Zaśmiała się, strząsając z ładnej twarzy parę łez. Coraz częściej patrzyła mu w oczy na dłużej, niż dwie sekundy.

- Myślę, że następnego razu nie będzie. I nawet nie dlatego, że zżerają mnie wyrzuty sumienia. Owszem, jakieś tam są, ale uczucie dumy je przerasta. Po prostu sądzę, że Mareczek da sobie spokój z zaczepkami. Najadł się wstydu i już więcej zjeść nie zdoła.

Zaprosiła go do środka. Zgodnie ze słowami Anioła Stróża, jak Michał ochrzcił tajemniczego nadawcę, w domu nie było nikogo. Okoliczność ta napełniła go radością, tym bardziej że zwyczajny w takich sytuacjach stres ulotnił się jak kamfora. Chłopiec czuł się przy Magdzie całkiem swobodnie, gdyż obecność nieśmiałej osoby zawsze zmniejsza nieśmiałość własną. Po godzinie rozmowy spokój udzielił się dziewczynie. Wtedy to skradł jej całusa.



Związek rozkwitał, co zawsze spycha na dalszy plan dotychczas ważne rzeczy. Tak więc Michał znowu zapomniał o Aniele. Ludzie z klasy nie mogli się nadziwić nowej parze. On, brzydki i nielubiany, ona – ładna i ciesząca się sympatią reszty. Chłopiec wyszedł na tym związku lepiej, bo dzięki Magdzie zaczęto na niego spoglądać przychylniejszym okiem. Odwrotna zależność dotknęła dziewczynę, która jako ukochana „mądrali” zyskała paru wrogów w miejsce osób dotąd neutralnych. Jednak Bogiem a prawdą cały świat mógł ich znienawidzić, a i tak nie posiadaliby się z radości spowodowanej wzajemnym uczuciem.

Piętnastego czerwca chłopiec dostał ostatniego esemesa.











Miejsca i czas akcji: Warszawa, czerwiec 2049



Pięćdziesięciosześcioletni Michał Marecki trzymał wykonany przez siebie telefon. Napisał już wiadomość, teraz wybierał adresata. I czas.

Michał Marecki, piętnasty czerwca roku 2009, godzina szesnasta – wystukał i esemes pomknął w przeszłość niczym wspomnienie. Adresat przeczytał, co następuje:



Widzę, że kondomy kupione. Zuch chłop. Jednak nie zamoczysz dzisiaj. To znaczy zrobiłbyś to, gdybyś chciał, jednak ufam, że odwiodę cię od tego zamiaru. Przełóż wyjazd pod namiot na kiedy indziej. Spokojna twoja rozczochrana, nikt ci nie zachachmęci dziewuchy spod nosa, jeszcze ją zdążysz przedziurawić. Choćby za tydzień – nie mam nic przeciwko. Tylko, u licha, nie dzisiaj!

Jeśli nie zastosujesz się do rady, wydarzy się tragedia. Manto spuszczone przez dresiarzy to przy niej pikuś. A co najgorsze – nieszczęście spadnie nie tylko na ciebie. Kochasz Magdę, prawda? Tak, poprzednie zdanie to sugestia. Nie bądź kretynem. Aha, telefon nadaje się już na złom, bo to ostatni esemes ode mnie. A nikt inny do ciebie nie napisze. Bywaj, Michale. Pewnie nie dasz wiary, ale w jakiś szczególny sposób cię kocham. Powodzenia w życiu.




Dorosły Michał Marecki uśmiechnął się od ucha do ucha. Opuścił laboratorium i pojechał do kuchni. Wózek inwalidzki lekko skrzypiał.

Cymbał powinien mnie posłuchać, pomyślał. Jeśli nie – biada mu. Gdy będą jechać nad jezioro samochodem, jakiś pijany skurczygnat w tirze zderzy się z nimi czołowo i pośle Magdę do piachu. Jej brat zaś, kierowca, zapadnie w śpiączkę, z której się wybudzi dopiero jako czterdziestak. Rzeczywistość wywrócona w ciągu tych piętnastu lat na nice nie spodoba się biedakowi, bo wkrótce strzeli sobie w łeb.

Michał przeżyje, jednak będzie zmuszony zaprzyjaźnić się z wózkiem inwalidzkim. Popadnie w głęboką depresję. Władzy w nogach nie odzyska już nigdy.

Siedzący tryb życia sprzyja nauce, tak samo jak diabelnie wysokie IQ. Chłopiec postanowi więc zostać naukowcem, o czym w innych okolicznościach nigdy by nie pomyślał. Aby zapomnieć o tragedii, poświęci się fizyce bez reszty. W ciągu pięciu lat zostanie znanym na całą Polskę uczonym. W roku 2048 wynajdzie wehikuł czasu, co zachowa w ścisłej tajemnicy.

Jednak pod koniec kwietnia 2049 złodziej skradnie projekt wynalazku. Przerażony Michał wybierze się w przyszłość, by zobaczyć, co z tego wyniknie. To, co ujrzy, podkopie jego wiarę w ludzkość. Fanatyczni wyznawcy Jezusa, przenoszący się do czasów Mahometa, by zabić twórcę konkurencyjnej religii i tym samym uczynić przyszłość bardziej chrześcijańską. Zdradzone dziewczyny, wybierające się miesiąc wstecz, aby wykastrować wiarołomnych partnerów i nie pozwolić im na skok w bok. Jeden wielki groch z kapustą. Każdy dodaje do chaosu swoje trzy grosze, bo wehikuły zaczną zalegać półki sklepowe niczym zwykłe komputery, czemu w imię wolności nie sprzeciwi się libertariański, kretyński rząd.

Ludzkość nie dojrzała moralnie do tego wynalazku.

Naukowiec postanowił więc namieszać w przeszłości tak, by do tej anarchii nie doszło. Z początku myślał o tym, by cofnąć się pod koniec kwietnia i spalić projekt, nim złodziej go podpyli. Zaraz jednak wpadł na lepszy pomysł. Zdecydował się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: rozwiązać sprawę wynalazku, ale też zmienić swoje obecne życie, które coraz bardziej zaczynało mu doskwierać.

Powziął zatem zamiar skontaktowania się z samym sobą sprzed trzydziestu lat. Mógł to zrobić osobiście, ale chwyt z telefonem wydał mu się łatwiejszy. Poza tym wehikuł był w wersji prototypowej – niedopracowanej - więc naukowiec bał się częstych podróży w rok 2009. Mógłby bowiem utkwić w nim na zawsze.

Z początku się obawiał, że plan spali na panewce. Że jeśli młody Michał nie wynajdzie wehikułu, to dorosły nie będzie mógł podłożyć mu pod nos telefonu. A skoro mu nie podłoży, to dojdzie do tragedii na drodze. Błędne koło. Jednak podczas podróży w czasie odkrył, że tylko przeszłość może wpłynąć na przyszłość. Nie na odwrót.

Świat nagle zaczął się rozmywać i wirować jak ubranie w pralce. Zewsząd dochodziło brzęczenie, jak gdyby Michał znalazł się w ulu. Poczuł, jak zaczyna się kręcić, niby dziecko na karuzeli. Potem otoczenie zaczęło nabierać ostrości. Znalazł się w pięknym domu. Wokół biegały szkraby obojga płci, razem siódemka. Przerwały harce, by spojrzeć na niego.

- Tatusiu, co się stało? Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć.

To mówił Antoś, uświadomił sobie Michał. W jego głowę wlała się pamięć minionych lat, tych, których ściśle rzecz biorąc nie przeżył. Jednak wspomnienia były tak intensywne, że nie miało to dla niego żadnego znaczenia.

Jednocześnie zachował pamięć poprzedniego, anulowanego, życia. A więc młody posłuchał rady, pomyślał. Hura.

Spojrzał na stojącą obok lustra szafkę. Stał na niej puchar w kształcie lodówki, symbol jego zawodowego sukcesu. Jego firma produkująca artykuły AGD od dwudziestu lat dominuje na rynku i przynosi mu krociowe dochody.

Drzwi od kuchni się otwarły i zapach bigosu zalał cały przedpokój. Na progu stanęła Magda, piękniejsza niż w roku 2009.

- Kochanie, obiad – zadźwięczał słowiczy głos – Zaraz, ty płaczesz?

2
Zganił siebie w duchu, że jeszcze nie poszukał w skrzynce adresowej danych właściciela i zamiast myśleć o oddaniu zguby, dociekał, do czego ona służy, jakby miała przejść w jego posiadanie.


Powiadasz, że IQ170? Jakbym zobaczył telefon z 6 przyciskami, to nawet po niego bym się nie schylił. Sam zgadnij, dlaczego.


Bogiem a prawdą


Zabrakło ci tam pomiędzy (z przodu)



O tekście: Podróże w czasie, czy jakiekolwiek ingerencje zawsze kończą się wpadką autora i nie jedna tęga głowa nad tym już siedziała i poległa. Tak samo jest tutaj. Pomysł mało oryginalny, średnio poprowadzony i absurdalny, ale to twoja bajka. Podobało mi się plastyczność niektórych opisów i urozmaicone słownictwo, za to dialogi leżą i kwiczą. Gwoździem do zabicia tego ostatniego jest sytuacja z dresiarzami. Teatralna scenka rodem z filmu Dinseya, gdzie zły twardziello łapie się ze śmiechu za brzuch.



O stylu: Jest lepiej niż w większości wypadkach i - pomijając fatalne dialogi - tekst jest miarowy, wyważony. Dobrym efektem możesz się pochwalić w chwili, kiedy opisujesz reakcję Magdy i jej atak na "bysia". Wyszło to bardzo ... naturalnie.



Tekst średni - głównie przez zrównanie narracji z dialogami i esemesami: wyszło jednolicie, bez charakteru.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Marti, ja cię naprawdę nie śledzę ;] tylko... no, nie istnieje zwrot "między Bogiem a prawdą". Po więcej informacji skocz TU



Marti EDIT:

He he - spójrz na to ze strony narracji a nie poprawności: kolokwialnie tak właśnie się mówi, z błedem. Dlatego, jest to reproduktywne w narracji w tej formie. Dlatego napisałem, że brakuje tam pomiędzy, między. A błedem to nie jest.
Ostatnio zmieniony sob 30 maja 2009, 14:17 przez Bin, łącznie zmieniany 1 raz.

4
Nareszcie ktoś skomentował!




Zabrakło ci tam pomiędzy (z przodu)


Na pewno nie. Właśnie ze słowem "pomiędzy" byłby to błąd, który językoznawcy ganią.




za to dialogi leżą i kwiczą.


Dialogi od zawsze są moją piętą achillesową, ale akurat w tym opowiadaniu wydały mi się znośne. Będę wdzięczny, jeśli napiszesz, co ci się w nich nie podoba.


Pomysł mało oryginalny


Gdzie jeszcze spotkałeś się z historią, w której ktoś gada z samym sobą z przyszłości?




Tekst średni


Grunt, że nie klapa :)



Dzięki za opinię.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

5
Gdzie jeszcze spotkałeś się z historią, w której ktoś gada z samym sobą z przyszłości?
Nie chodziło mi o istotę i konkretny motyw - a o ostrzeganie i informacje przesyłane w czasie. Był i serial i film o tym, i parę opowiadań już czytałem z motywem, gdzie bohater sam siebie ostrzegał, albo robił to jego przyjaciel, naukowiec. Tak więc nie wydało mi się to świeże, co tez napisałem.



A o dialogach. Twoim zdaniem tak mówi młodzież?

Tylko że w nich sprawiedliwość wymierzałem ja, a nie zahukane dziewczątko. Ale koniec końców liczy się efekt



A moim tak:

Tylko to byłem ja, a nie ty. No, trudno.


Na pewno nie. Właśnie ze słowem "pomiędzy" byłby to błąd, który językoznawcy ganią.


Zacytuj moją wypowiedź z zaznaczeniem, że jest to błąd. Nie da się, prawda? Bo tak nie napisałem z prostego powodu: narrator dla mnie, to bohater, a bohater językoznawcą nie jest, dlatego w opowiadaniu spokojnie można wcisnąć formę kolokwialną, którą ludzie mówią : pomiędzy bogiem a prawdą. Bo jest ona reproduktywna w zapisie i naturalna. I moim zdaniem, spokojnie mogłaby się tam znaleźć - dodałaby naturalności, chociaż brzmiałaby niepoprawnie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6


Nie chodziło mi o istotę i konkretny motyw - a o ostrzeganie i informacje przesyłane w czasie. Był i serial i film o tym, i parę opowiadań już czytałem z motywem, gdzie bohater sam siebie ostrzegał, albo robił to jego przyjaciel, naukowiec. Tak więc nie wydało mi się to świeże, co tez napisałem.


Okay, więc masz rację - pomysł średnio oryginalny. Myślałem, że jest inaczej, bo nie spotkałem się z serialem, filmem i opowiadaniem z takim motywem.






A o dialogach. Twoim zdaniem tak mówi młodzież?

Tylko że w nich sprawiedliwość wymierzałem ja, a nie zahukane dziewczątko. Ale koniec końców liczy się efekt



A moim tak:

Tylko to byłem ja, a nie ty. No, trudno.


Oczywiście, pisząc ten dialog, zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że tak ładnie ludzie nie mówią. Jednak myślę, że dialog może być zbyt ładny jak na dialog prawdziwy, a jednak nie zgrzytać.

Przykład - Tolkien. We "Władcy pierścieni" postaci mówią prawie trzynastozgłoskowcem.

Myślę, że grunt, aby dialog z pozoru przesadnie ładny miał jednak pewne cechy zwyczajnej rozmowy między ludźmi. Żeby jakoś dialog przypominał. Moje przypominają, jak sądzę.

Ciekaw jestem, co sądzą o dialogach inni użytkownicy.




Zacytuj moją wypowiedź z zaznaczeniem, że jest to błąd. Nie da się, prawda? Bo tak nie napisałem z prostego powodu: narrator dla mnie, to bohater, a bohater językoznawcą nie jest, dlatego w opowiadaniu spokojnie można wcisnąć formę kolokwialną, którą ludzie mówią : pomiędzy bogiem a prawdą. Bo jest ona reproduktywna w zapisie i naturalna. I moim zdaniem, spokojnie mogłaby się tam znaleźć - dodałaby naturalności, chociaż brzmiałaby niepoprawnie.


Wyrażenie "pomiędzy Bogiem a prawdą" jest w takim samym stopniu naturalne, często spotykane i błędne, co na przykład wyrażenie "w cudzysłowiu", "w roku dwutysięcznym pierwszym", "tą dziewczynę" czy słowo "bynajmniej" w znaczeniu "przynajmniej". Rozumiem, że w imię konsekwencji nie ganiłbyś tych błędów w opowiadaniu?
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

7
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wydawnictwo "Iskry" publikowało cykl antologii science - fiction "Kroki w nieznane". Od zawartych w nim opowiadaniach rozpoczęła się moja przygoda z literaturą fantastyczną i bardzo dobrze to wspominam. Była to naprawdę dobra proza, w większości, i stanowiła jedno z niewielu "okien na świat" w ponurej rzeczywistości PRL-u. Pewnie znajdzie się na tym forum kilka osób, które - podobnie jak ja - wspominają "Kroki..." z łezką w oku. Od wydania pierwszego tomu minęło jednak prawie czterdzieści lat i czytając dzisiaj, pasjonujące swego czasu opowiadania, uśmiecham się często, widząc naiwne zabiegi fabularne autorów.



Podobne odczucia miałem podczas obcowania z Twoim opowiadaniem. Dotarłem do momentu, kiedy bohater odczytuje wiadomość i od razu domyśliłem się kim jest nadawca. Obawiam się, że kontakt z własnym Ja, tyle że z przyszłości, jest motywem okropnie wyeksploatowanym w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Nie pomnę tytułów, ale buk mi świadkiem (oraz dąb Bartek), że w samych tylko cyklach "Rakietowe szlaki" oraz "Kroki w nieznane" znajdzie się ich kilkanaście.



Czy to zarzut wystarczający? Niekoniecznie. Są pisarze umiejętnie wykorzystujący oklepane motywy i wykuwający z nich nowe jakości. Możliwe, nie oznacza jednak, że łatwe. W tym przypadku nie udało się, ale może nie o to chodziło.



Wspomniałem wcześniej o naiwności. Rzeczy, które kilkadziesiąt lat temu były pasjonujące, dzisiaj wydają się nam infantylne. Tak jest z Twoim opowiadaniem. Kaleki naukowiec wynajdujący wehikuł czasu. Skacze w przyszłość i dowiaduje się, że jego dzieło sprawi, że zazdrosne żony będą kastrować niewiernych mężów. Przyznam, że przy tym fragmencie nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Naiwne do bólu. Poza tym motyw kastracji wydał mi się humorystyczny, co, moim zdaniem, rozłożyło na łopatki spójność tekstu. Resztę doczytałem wyłącznie dlatego, że widziałem już koniec... Chyba nie takie było Twoje zamierzenie.



Pisząc o podróżach w czasie, trzeba sobie również zdać sprawę z wielości paradoksów, absurdów i niemożliwości jakie to zjawisko za sobą niesie. Nie będę się nad tym rozwodził zbyt długo, bo wiele bardziej kompetentnych ode mnie osób wypowiadało się na ten temat. Dość powiedzieć, że niezbędne jest wprowadzenie jakichś ograniczeń, by nie doszło do absurdu, lub nie tłumaczyć zbyt wiele, aby nie naprowadzać na nie czytelnika. Wybrałeś pierwszą opcję i zrobiłeś to niezbyt fortunnie.



odkrył, że tylko przeszłość może wpłynąć na przyszłość



Gdyby nie to zdanie, pewnie nie siadłbym do pisania tego tekstu. Zobacz, do jakiej nielogiczności nas prowadzi. Skoro wyłącznie przeszłość jest w stanie oddziaływać na przyszłość, to cały zamysł naukowca jest niepotrzebny. Jego działania nie wpłyną na przeszłość, zatem przeszłość nie zostanie zmodyfikowana i nie zmieni się przyszłość (czyli teraźniejszość naukowca)



I teraz o stylu. Miesza się. Narracja przez większość czasu leci zwyczajną, potoczną polszczyzną. Czuje się, relację podobieństwa leksykalnego narratora i głównego bohatera. To daje efekt pewnej spójności. Lecz w najmniej spodziewanych momentach pojawiają się słowne wodotryski:


niczym odpoczywający leniuch
Niebieski jak niebo latem
wyłupiastym jak rybie oko
odziane w skromne zielone sukienki niczym wabiące klientów kurtyzany, teraz ubrane były jak stateczne damy – w długie, liściaste płaszcze


Przyznam, że strasznie mnie to raziło. Nie dlatego, że jestem przeciwnikiem upiększania mowy, ale z powodu rozbijania klimatu, niszczenia wewnętrznej spójności tekstu. Postaram się zobrazować (celowe przejaskrawienie):



Siedziałem w pierdlu k***wsko długo. Wszystko przez tego po**ba, który nie potrafił trzymać mordy na kłódkę. Zasr**y dresiarz. Załatwił mnie i tyle. Spojrzałem na kraty w oknie, ich metaliczny błękit jawił się, jak granica między słodyczą wolności, a goryczą cierpienia w odosobnieniu.



To po prostu zgrzyta. (abstrahując od jakości skleconego ad hoc przykładu)



Ogólnie tekst dość słaby. Nie spodobał mi się.

8
broda kota pisze:Wyrażenie "pomiędzy Bogiem a prawdą" jest w takim samym stopniu naturalne, często spotykane i błędne, co na przykład wyrażenie "w cudzysłowiu", "w roku dwutysięcznym pierwszym", "tą dziewczynę" czy słowo "bynajmniej" w znaczeniu "przynajmniej". Rozumiem, że w imię konsekwencji nie ganiłbyś tych błędów w opowiadaniu?


Spokojnie: wrzuciłeś moją interpretację narracji bohatera do koszyka z błędami językowymi. Nie tam jest jej miejsce :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
Maladrill


Gdyby nie to zdanie, pewnie nie siadłbym do pisania tego tekstu. Zobacz, do jakiej nielogiczności nas prowadzi. Skoro wyłącznie przeszłość jest w stanie oddziaływać na przyszłość, to cały zamysł naukowca jest niepotrzebny. Jego działania nie wpłyną na przeszłość, zatem przeszłość nie zostanie zmodyfikowana i nie zmieni się przyszłość (czyli teraźniejszość naukowca)


Nie zrozumiałeś mnie, ale to może moja wina.

Ja tak rozumowałem: jeśli naukowiec przenosi się w przeszłość i coś tam robi, to wtedy nie mamy do czynienia z wpływaniem przyszłości na przeszłość. Bo naukowiec w takiej chwili jest częścią teraźniejszości. Teraźniejszość więc wpływa na teraźniejszość.



Pisząc o wpływaniu przyszłości na przeszłość miałem na myśli inne sytuacje. Przykład z opowiadania: zmienia się przyszłość i naukowiec nie wynajduje w niej wehikułu. Wobec tego zmienia się także przeszłość, zmienia się w taki sposób, że naukowiec nigdy jej nie odwiedził. Teraz dopiero przyszłość wpływa na przeszłość.



Może napisałem trochę niejasno, ale mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.











Co do zarzutu o wtórność - chyba błędem jest, że zabieram się za opowiadanie s-f, nie znając dobrze tego gatunku. To nie sprzyja napisaniu oryginalnego tekstu. Posypuję sobie głowę popiołem. Więcej tego błędu nie popełnię.











Co do niekonsekwentnego stylu: albo nie masz racji, albo mam jeszcze za słabo wyostrzoną intuicję językową. Bo ja nie widzę większej niekonsekwencji. Nie wiem, kto z nas ma rację, musiałaby to osądzić bardziej kompetentna osoba, na przykład jakiś redaktor.









Dzięki za komentarz.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

10
Błąd czasu, tak zwana pętla czasowa, powstaje od punktu wyjścia (czyli wysłania wiadomości) do punktu wejścia (otrzymania jej). Zobacz, że te dwa punkty stają wówczas na jednej płaszczyźnie. Jeżeli tak, to wobec jednej linii, która je łączy powstaje alternatywna historia. Za każdym razem, kiedy zamierzasz wpłynąć na przeszłość, zmienia się przyszłość -> to z kolei uniemożliwia zaistnienie przyszłości jako tej, którą opisujesz, a jeżeli tak -> to nie ma przeszłości, którą opisujesz. Czy rozumiesz, że powstające w ten sposób 'pętle czasowe' wykluczają wszystko, co i z jednym i z drugim związane? Dlatego jest to nielogiczne. I zawsze będzie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

11
Nie zrozumiałeś mnie, ale to może moja wina.
Zamysł zrozumiałem, jeszcze tak źle nie jest. Zwracam jedynie uwagę na logiczne mielizny, na które natrafia każdy pisząc o podróżach w czasie. Twoje zdanie właśnie na nią wpadło.


albo nie masz racji, albo mam jeszcze za słabo wyostrzoną intuicję językową.
Publikując tekst w tym portalu, bezwarunkowo poddajesz się subiektywnej ocenie. Możesz ją przyjąć w całości, częściowo lub wręcz odrzucić. To Twoje prawo.



Czytając i oceniając cudze teksty robię to jako czytelnik, co prawda z wieloletnim stażem, ale w żadnym wypadku nie jako profesjonalista. Jeśli coś mi nie odpowiada, piszę o tym, starając się jednocześnie uzasadnić dlaczego tak sądzę. A to co postanowisz z owym sądem uczynić, jest wyłącznie Twoją sprawą :)

12
Martinius







Myślę, że masz rację w kwestii nielogiczności. Nie płynie stąd jednak wniosek, że nie powinno się pisać opowiadań z takim motywem (nie twierdzę, że tak myślisz - zaczynam dygresję). Grunt, aby zatuszować nielogiczności tak, by znakomita większość czytelników jej nie dostrzegła lub żeby jej nie raziła.

Film "Podróż do przyszłości" zawiera wiele nielogiczności i nieścisłości, które po prostu musiały się pojawić. A jednak ma wielu sympatyków. Czy fakt istnienia logicznych zgrzytów koniecznie musi deprecjonować jakieś dzieło? Moim zdaniem nie, ewentualnie w niedużym stopniu - o ile te nielogiczności są zręcznie zatuszowane, a dzieło sprawia gawiedzi uciechę.



Maladrill:


Czytając i oceniając cudze teksty robię to jako czytelnik, co prawda z wieloletnim stażem, ale w żadnym wypadku nie jako profesjonalista. Jeśli coś mi nie odpowiada, piszę o tym, starając się jednocześnie uzasadnić dlaczego tak sądzę. A to co postanowisz z owym sądem uczynić, jest wyłącznie Twoją sprawą


Jasna sprawa. I czynię z twoim sądem, co następuje: zagrzebuję go w pamięci jako być może słuszny, być może niesłuszny.

[ Dodano: Sob 30 Maj, 2009 ]
Pokićkało mi się - film nazywa się "Powrót do przyszłości", a nie podróż.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

13
Maladrill pisze:Gdzie jeszcze spotkałeś się z historią, w której ktoś gada z samym sobą z przyszłości?


Ijon Tichy Lema rozmawia w dwóch opowiadaniach z samym sobą. W "Podróży dwudziestej" oraz na pokładzie statku, gdzie trafia w pętlę czasową.



Podobnie jest w opowiadaniu J.L.Borges'a. W sumie to jest wiele takich przykładów. - Weber
Ostatnio zmieniony ndz 31 maja 2009, 10:52 przez Sigford, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron