"Łza" [fantastyka]

1
   - Czy wiesz, że gdy ktoś płacze, ktoś inny umiera?

   Niebieskie włosy dziewczyny błyszczały w słońcu, mieniły się cudnie różnymi kolorami. Wiem, że włosy nie powinny mieć tej barwy, ale one wyglądają tak dziwnie wspaniale…

   - Słucham? – mruknęłam, wyrwana z rozmyślań.

   Dziewczyna dotknęła palcami lustra, smutno się w nie wpatrując. Miała taki rozpaczliwy, wołający o pomoc wzrok…

   - Gdy ktoś płacze, ktoś inny umiera – powtórzyła, odwracając się od okutego w srebrną ramę lustra. – Nie wiedziałaś o tym?

   - Nie – westchnęłam. Nie skomentowałam jej teorii.

   - Każda uroniona łza to czyjaś śmierć. Dlatego ludzie umierają, dlatego świat się zmienia.

   - A dlaczego umierają zwierzęta? – spytałam.

   - To ich lament, sprzeciw wobec naszego okrucieństwa – odparła, patrząc mi głęboko w oczy. – Nie powinno się płakać, by nie krzywdzić innych. Każda łza to czyjaś śmierć.

   - Nigdy nie płakałaś?

   - Nigdy. Nie mogłabym… kogoś zabić.

   - W takim razie, jeśli teraz ktoś by płakał, czy to on byłby zabójcą, nie ten, kto pchnie nożem?

   - Nasze łzy zmuszają do zabójstw. Mordercy są dwaj. A gdy się płacze razem… – westchnęła głęboko i znów spojrzała w lustro – łzy mogą się przyczynić do czegoś jeszcze. Mogą być początkiem śmiechu.

   - I co, kiedy ktoś się śmieje, rodzi się nowe życie? – wyszeptałam.

   - Nie – powiedziała stanowczo. – Wtedy ktoś nie umiera, czyjaś łza jest zrównana ze śmiechem. Dlatego żałuję, że nie potrafię się śmiać.

   - Żałuj też, że nie potrafisz płakać – rzekłam – bo człowiek płacze, gdy jego serce jest w rozterce, czyli także w chwilach radości, w chwilach niepojętych…

   - Jakże mogłabym się cieszyć, że z powodu mojej radości czy bólu ktoś umiera? Jakżebym mogła żałować braku łez?

   - Nie rozumiem cię – powiedziałam cicho.

   - Nie musisz.

   - Nie płaczesz, ponieważ nie umiesz się cieszyć czy smucić? Przecież cały czas jesteś smutna.

   - Smutek to nie to samo co rodzący łzy szok spowodowany doznanym bólem, a ból to nie to samo co cierpienie. Także lęk i strach nie jest tym samym.

   - A czymże jest jedna marna łza? Ludzkim istnieniem?

   - Dowodem jego bezcelowości.



   Śmierć zastukał w okno z wyraźną uciechą. Zawsze lubił niespodziewane odwiedziny. Okno odpowiedziało skrzypieniem, rozchyliło swe ramy i zaprosiło Śmierć do środka. Szybko wskoczył do pomieszczenia, które okazało się być ciepłe i przytulne. I takie ludzkie.

   Ten świat schodzi na psy, pomyślał Śmierć, rozglądając się po pokoju. W kącie stało potężne łóżko z ciężkimi zasłonami i czerwonymi kolumienkami w rogach. Leżał na nim opatulony kocami człowiek o przekrwionych oczach. Szlafmyca opadła mu na czoło.

   Witaj, powiedział Śmierć i owionął człowieka swym oddechem.

   Czas na ciebie, mój mały. Widziałem, jak rosłeś, a nawet nie dane ci było się zestarzeć. No cóż, tak naprawdę nie my decydujemy o długości ludzkiego życia.

   - Ghh… – wymamrotał człowiek.

   Tak, tak. Wiesz, co cię czeka. Muszę wziąć twój ból i zabrać go do innego świata. Ale zobaczysz, tam będzie lepiej.

   - N-nie… Błagam… Tylko nie to… Jeszcze nie teraz…

   No proszę, widzisz mnie. Ciekawy z ciebie okaz… Ale to oznacza, że jakaś połowa twej duszy jest już poza ciałem. Zaraz będziesz duchem.

   - Nieee…!

   Jeśli tak bardzo chcesz żyć, zostawię cię, byś umierał w męczarniach, skazany na wieczne potępienie.

   - Dzię… dzięki ci, panie…

   Świat naprawdę schodzi na psy, pomyślał Śmierć. Przecież nie ma czegoś takiego jak wieczne potępienie, lecz wierzy mi, ponieważ mnie zobaczył. Tylko dlatego. A przecież sądzi, że po ziemskim życiu nie ma drugiego.

   Śmierć dla zabawy ostatni raz połaskotał umierającego i zawrócił ku wyjściu. Zaraz, pomyślał, już przy framudze. Skoro już tu jestem, nie będę odkładać niezałatwionych spraw na później.

   Skierował się do zamkniętych na klucz drzwi w drugim rogu pomieszczenia i przeszedł przez nie niechętnie. Nie lubił czuć się jak woda.

   Znalazł się w małym, pomalowanym na zielono pokoiku. Wszystko tu było delikatne i piękne, na stolikach stały zdobione w motywy roślinne wazony z kwiatami, których słodka woń roznosiła się wkoło, firanki były postrzępione na końcach i lekkie jak piórko, a bawiąca się na dywanie dziewczynka miała związane w dwa wysokie kucyki, popielate włosy i dziurawe skarpety, jakby wyjęte z innej bajki.

   W tej bajce było jakoś smutno i wyniośle, nie słodko i kolorowo, czego Śmierć nie znosił. Tak, klimat był zdecydowanie lepszy niż w poprzednim pokoju, mniej melodramatu i kiczu.

   Dziewczynka uniosła szare oczy znad przyniesionych z brzegu rzeki kamyczków.



   Czas mija bezpowrotnie, ucieka, przelewa się między palcami. Lubi figle i psoty oraz lody truskawkowe. Każdy to wie.

   Czas roztacza pieczę nad każdym, ale rzadko dostaje kogoś do terminu czy specjalnej ochrony. Każdy przecież wie, że jest nieodpowiedzialny.

   Ostatnim razem zlecono mu ochranianie kogoś tysiąc lat temu, a tu proszę, kolejne zadanie. Jeszcze nie zdążył wypocząć. Jego poprzedni podopieczny nieźle dał mu się we znaki i rościł sobie pretensje do władzy nad Klepsydrą, a i tak skończył jako garstka pyłu.

   - Czas na mnie – zachichotał Czas. – Pora iść do pracy.



   Czyżbyś i ty mnie widziała, malutka? Śmierć zdziwił się niepomiernie, patrząc na tę kruchą istotę i swe odbicie w jej smutnych, popielatych oczach. Cóż za dziwny przypadek…

   - Dziadek? – spytała dziewczynka.

   J-ja? Chyba mnie z kimś pomyliłaś…

   - Dziadziuś!

   Śmierć, cokolwiek zaskoczony, pochylił się nad dziewczynką i obejrzał z ciekawością kamyczki. W końcu nie na darmo zaliczył kurs na przedszkolankę.

   Co my tu mamy, dziecinko?

   - Nazbierałam kamyczki, dziadziu.

   Ciekawe…

   Dziadziu? Co też się stało tej małej? Antropomorficznej personifikacji chyba nie można pomylić z kimś innym… Czyżby tak mocno pragnęła czyjejś uwagi, że gotowa była postradać zmysły i wmówić sobie, iż okryty czarną peleryną kościotrup jest jej dziadkiem?

   Dziewczynka spuściła głowę i rzuciła kamienie w bok, po czym ukryła twarz w dłoniach. W takim ludzkim, pełnym załamania geście.

   Ludzkim, pomyślał Śmierć. Czym jest człowiek? Zlepkiem zbędnych emocji, będących zasadniczą częścią jego jestestwa? Wspomnieniami?

   No już, nie płacz, co się stało?

   - Nic. Zupełnie. Ja…

   Ludzie. Co za dziwne stworzenia, westchnąłby Śmierć, gdyby z niecałkiem jasnych powodów nie chciał jej pocieszyć.

   - Nie wolno mi płakać…

   Wolno.

   - Nieprawda. – Dziewczynka opuściła ręce, patrząc na łzy spływające z jej palców. Takim rozpaczliwym wzrokiem kogoś, kto chce zaprzeczyć rzeczywistości. Takim ludzkim wzrokiem. – Ona… ona mi zakazała.

   Kto?

   - Pani o niebieskich włosach i takich smutnych, smutnych oczach.

   Ach. Ona.

   - Znasz ją, dziadku?

   Ja wszystkich znam.

   Dziewczynka westchnęła płaczliwie. Jakby chciała mieć władzę nad choćby własnym życiem. Jakby była tym życiem znużona, ale chciała je zmienić, nie wiedząc jak.

   Musimy iść.

   - Dokąd? – spytała cicho, bardzo cicho. Zrezygnowanym tonem człowieka pogodzonego ze swoim losem. – Jestem zmęczona. I… ja nie chcę. Czy nie będę nigdy mieć nawet jednego wolnego wyboru…?

   Właśnie go otrzymałaś.



   Śmierć wsiadł na śnieżnobiałego konia, zamiatając peleryną.

   Właściwie ciężko było nazwać to stworzenie koniem – co prawda miało kopyta i ogólnie przypominało z budowy konia, ale wionęło od niego pustką. Często zdarzało się, że umierający wyczuwali właśnie ją, nie zbliżającego się Śmierć.

   No, leć, Ginny.



   Kłótnia Śmierci z Czasem. Co za absurd.

   To bez sensu, powiedział Śmierć. Już za późno.

   - Za późno na co? – prychnął Czas. – Przypomnij sobie, kim jestem.

   Ja nie zapominam.

   Wiatr wiał z kierunku wzgórza, szarpiąc czarną pelerynę. Jaka dramaturgia, pomyślał Śmierć.

   - Ta kłótnia jest bez sensu – podjął Czas. – O jedno małe dziecko? Oddaj je i już. Nie myśl sobie, że sam się o to prosiłem, ale jednak mam obowiązki…

   Obowiązki. Dobre sobie.



   Popielatowłosa dziewczynka rozejrzała się po swoim nowym pokoju z zaciekawieniem.

   Ściany były czarne, a jedyne okno, małe i odrapane, wychodziło na ogromny ogród z mnóstwem bluszczu i morel. W kącie stało nieduże łóżko, pedantycznie pościelone, a dwa metry dalej szafa z sosnowego drewna. Oprócz tego w pokoju był tylko niski stolik nakryty serwetką, na którym stał wazon z żonkilami.

   I jak ci się podoba?

   Dziewczynka podeszła do stolika i wyjęła z wazonu żonkil.

   - Nie ma zapachu.

   Cóż, odparł po chwili namysłu Śmierć, wchodząc do pokoju przez sosnowe drzwi. Już ma.

   Odłożyła żonkil do wazonu i otworzyła szafę, w środku której poukładane były równiutko jednakowe sukienki w piaskowym kolorze, a na szczycie leżał pluszowy miś.

   - Ja… – mruknęła dziewczynka. – Dziękuję, dziadku.

   Ehm…

   - A… książki są?

   Tak, w innym pokoju. Chociaż nie rozumiem, co wy, ludzie, w nich widzicie…

   Dziewczynka podeszła do okna i wpatrzyła się zamyślonym wzrokiem w najbliższe drzewko morelowe, na którym wisiały pękate, czarne owoce.

   - Dziadziu… – powiedziała cicho, patrząc z melancholią przez okno. – Możesz mi wytłumaczyć… dlaczego nie dali mi nawet imienia, dlaczego zamknęli mnie w ładnym pokoju, zostawiając samej sobie…?

   Nie, nie mogę. Nigdy was nie rozumiałem.

   - Nas…?

   Jesteście niezwykle ciekawymi stworzeniami, zapewnił Śmierć. Nie wiem, czemu musicie krzywdzić siebie nawzajem i jeszcze potraficie wmówić sobie, że to dla wyższych celów.

   Milczała.

   A jeśli chodzi o imię… Cóż, nie chciałabyś jakiegoś dostać?

   - Ja…

   Możesz płakać.

   - N-nie…

   Dziewczynka skuliła ramiona, opierając czoło o chłodny parapet. Nie chciała płakać. Nie wolno jej było.

   Śmierć pomyślał, że ludzkie stworzenia to naprawdę ciekawe istoty.

   - Imię… – mruknęła. – Jakie imię…?

   Wybierz sobie.

   - Nie chcę…

   To ja ci wybiorę.

   - Nie chcę żadnego imienia! Nie jest mi potrzebne!

   Wybiegła z pokoju, potrącając Śmierć.

   Właściwie nie postąpiła za mądrze, ponieważ wychodząc z pokoju, wpadła do bezdennej pustki. Zaczęła spadać, co miało potrwać jeszcze dużo, dużo czasu. Przynajmniej w jej psychice, bo w pustce jako takiej nie można spadać.



   Spokojnie, powiedziała sobie dziewczynka, dryfując w pustce. Tylko spokojnie. Przecież to niemożliwe. Przecież nie można lecieć w próżni!

   Można, zapewnił Śmierć, pojawiwszy się obok i spokojnie stając. Choć stał, a ona leciała, byli koło siebie. To po prostu twór twojej wyobraźni. Tu nic nie ma.

   - M-możemy się zatrzymać.

   I tak, i nie. Ja nie mogę, ponieważ nie spadam. A co do ciebie – owszem, ale nie jestem w stanie ci pomóc.

   - J-jak to?

   Zrozum. Ciebie tu wcale nie ma.



   Śmierć nadal stał w miejscu, choć może to za dużo powiedziane, zważywszy na to, że znajdował się – przebywał – w pustce.

   Naprawdę nie chcesz żadnego imienia? Wolisz tak spadać?

   - Tak!

   I nagle dziewczynka zatrzymała się w powietrzu, nieruchoma.

   - C-co się stało… – zaczęła, ale Śmierć jej przerwał.

   Ależ nic. Nie zapominaj, że ciebie tu nie ma, więc technicznie cokolwiek się z tobą stanie, nie będzie miało miejsca.

   Teraz to Śmierć zaczął spadać. Dziewczynka wyciągnęła ku niemu rękę i wrzasnęła rozpaczliwie:

   - Nie zostawiaj mnie…!

   Leciał dalej, coraz głębiej w ciemność, która z wolna zastępowała pustkę. Po chwili pojawiło się i powietrze, a szata Śmierci zatrzepotała gwałtownie.

   W ślad za nim pomknęło opalizujące światło, jakby niewypowiedziany smutek. Iskra opadła na sam skraj jego szaty, zgaszona pędem.

   Prawa fizyki powracały. Wróciła grawitacja, tarcie, ciśnienie i szybkość. A więc Śmierć opadał coraz szybciej i coraz dalej, niknąc w oczach dziewczynki. On też wyciągnął rękę; kościste palce musnęły ostatnie tchnienie zatrzymanej w czasie pustki, po czym grawitacja pchnęła je w dół wraz z ich właścicielem. Walka na granicy fizyki skończyła się z cichym plaśnięciem.

   Kolejne iskry opalizującego światła rozjarzyły się mocniej i pomknęły w ślad za Śmiercią, błyszcząc esencją smutku i bezradności.

   Złamany zakaz przywrócił emocje. Gdzieś daleko pani o niebieskich włosach spojrzała z niewypowiedzianym żalem w lustro, a jej oczy odbijały się w szklanej tafli niczym dwa kryształy.

   Coraz więcej łez spadało w ciemność, rozświetlając ją, zapalając. Zapaliły też czyjeś serce, które rozgorzało ciepłym płomieniem, topiąc smutki i wspomnienia.

   Mięśnie wyciągniętej ręki trzasnęły głośno w proteście, ale opór był nadaremny. Ramię przeszył nie tyle ostry, co głęboki ból. Palce zacisnęły się w pięść i rozprostowały gwałtownie; wyciągnięte jak najdalej, pociągnęły za sobą resztę ciała, odrywając je ostatecznie od niszy zamykającej fizyce dostęp.

   Dziewczynka runęła w głąb nocy. Gwiazdy zapłonęły wokół, stopniowo rozjaśniając ciemność i zmieniając ją w rzadki mrok zimowego wieczoru. I pierwszy raz słowa: „Tylko nie to…” zostały zastąpione:

   - Niech to szlag!



   - Czego tu szukasz?

   Dziewczynka odwróciła się powoli.

   Pani o niebieskich włosach stała oparta o róg kredensu z założonymi na pierś ramionami. Jej oczy jarzyły się smutkiem i beznadziejną rozpaczą.

   - Ja… zabłądziłam.

   - Chcesz wrócić?

   Głos pani był tak lśniący, gładki i wołający o pomoc… Dziewczynka spojrzała głęboko w jej smutne oczy i zobaczyła tam tylko bezbrzeżną rozpacz. Źrenice błyszczały prosząco.

   - Tak!

   - Nie dostosowałaś się do rozkazu. Czeka cię kara.

   Dziewczynka uśmiechnęła się lekko, dostrzegając coś jeszcze. Jakąś… nadzieję. Coś niewytłumaczalnego.

   - Dostaniesz moje oczy.
zwięzłość jest siostrą talentu.

2
Eh, wybacz, nie przeczytam tego w takiej wersji, tekst jest rozwalony. Okaż odrobinkę respektu (chyba, że nie przewidywałaś tej graficznej kaszany).

Szczególnie, że już na wejściu wpadłam na bugi, kiedy tak się dzieje czerwona lampka zaczyna migać itp. Możliwe, że będzie to całkiem niezłe, nie wiem, nie zmuszę się do przeczytania.



Może ktoś inny da radę, ja czekam na normalną wersję.
Sprzeczne sprzeczności są podniecające. Taki mały zabieg a cieszy.

3
to dziwne, bo ja widzę ładne akapity i spójny tekst (w mozilli). proszę w takim razie o pomoc forumowiczów - z czego to może wynikać i jak to naprawić...?
zwięzłość jest siostrą talentu.

4
Niektóre wersje opery i mozilli "nie widzą" akapitów na tym forum. Też mam podobny problem. Prosimy Was moderatorzy zróbcie nowy temat, albo rozwińmy dział "akapity" i wyjaśnijmy ten problem.

[a mojego posta proszę potem usunąć bo to następny offtop...]

5
Tekst jest czytelny. jest taki, jak wikszość na forum. Przynajmniej dla mię. Ale średnie, Magrat. Dla mnie średnie. Za długi początek. Moim zdaniem źle wyważyłaś tekst. Pomieszałaś niecnie. Pozdrawiam. :)

[ Dodano: Pon 15 Cze, 2009 ]
"Eh, wybacz, nie przeczytam tego w takiej wersji, tekst jest rozwalony. Okaż odrobinkę respektu (chyba, że nie przewidywałaś tej graficznej kaszany).

Szczególnie, że już na wejściu wpadłam na bugi, kiedy tak się dzieje czerwona lampka zaczyna migać itp." - a gdzie to widzisz? Mocno gasisz Magrat. Masz podstawy?
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

6
Cóż...

Mimo lekkości co do ujęcia postaci Śmierci, czytało się dosyć ciężko. Podobał mi się związek między płaczem a umieraniem. Ogółem zresztą ciekawe. Zauważam sporo niedopowiedzeń, ale może po prostu nie dostrzegam pewnych rzeczy.
Koniu czarnej maści,

dokąd niesiesz wędrowca zmarłego?



Koniu chłodnej sierści,

jakiż zapach ma nóż, który okwitł!




Federico Garcia Lorca [tłum. Halina Poświatowska]

7
- Jakże mogłabym się cieszyć, że z powodu mojej radości czy bólu ktoś umiera?
Proponuję że zamienić na gdy
które okazało się być ciepłe i przytulne
Bez być, to nie po polsku
Witaj, powiedział Śmierć i owionął człowieka swym oddechem
Ojezu, ale to strasznie brzmi. On na niego chuchał czy zabierał go na drugą stronę?
Antropomorficznej personifikacji chyba nie można pomylić z kimś innym
To jest chyba miejsce, w którym inspiracja przeradza się w źródło do zrzynki
Mięśnie wyciągniętej ręki trzasnęły głośno
Nie potrafię sobie tego wyobrazić


Nie czytało mi się najlepiej, a to wcale nie z powodu złej melodii zdań - nic z tych rzeczy. Widać, że opowiadanie jest dość mocno inspirowane. Najbardziej zmęczyła mnie niekonkretność - jakbyś chciał(a) mi coś powiedzieć, ale nie mó(o)gł(a), w związku z tym zabrakło płynności, dynamiki.
Postać Śmierci jako antropomorficznej personifikacji zachwyciłaby mnie, gdyby nie fakt, że została wymyślona już wcześniej

Trzymaj się

8
Wiatr wiał z kierunku wzgórza
technicznie poprawnie, jednak ja miałem problem z umiejscowieniem tego. Bardziej pasowałoby mi:
od strony wzgórza
Pani o niebieskich włosach stała oparta o róg kredensu z założonymi na pierś ramionami.
Znajomość budowy ciała, podpowiada mi, że jest to niemożliwe. Bo ręce można założyć na brzuchu czy też piersiach... ramiona natomiast... no, tu będzie problem.

O tekście: nie zrozumiałem. Jeżeli zawiódł mnie mój umysł, trudno - być może to wina dnia. Czytało się przyjemnie, płynnie i nawet postać śmierci jest ciekawa, jednak nic z tego nie wyniosłem. Wyważenie tekstu jest słabe, co w kontekście tak krótkiego tworu zmienia drastycznie odbiór. Jak wiem, rozwinięty początek może i jest zagmatwany (dywagacje), jednak miarowo wprowadza w przedstawiany świat, ale już po podłączeniu Śmierci, akcja zaczyna galopować zbyt szybko. Jednak, pomijając to, czy zrozumiałem, czy nie, czytało się dobrze. Zastanawia mnie zabieg z akcentem dialogowym - przy Śmierci nie ma myślników (gdy mówi), co miesza się z narracją. Nie rozumiem celowości tego czynu (może to błąd niecelowy?).

O stylu: Styl podobał mi się bardzo. Krótkie, sugestywne opisy, ciekawie zaznaczony myśli Śmierci, dobrze dobrane środki stylistyczne i przede wszystkim płynne, połączone zgrabnie zdania. Jeżeli można mówić o mocnych stronach tego tekstu, styl zrobił na mnie wrażenie. Szkoda, że opowiadanie mi się nie podobało, ale to już kwestia gustu. Masz taki ciekawy minimalizm w sobie, który pozwala ci na pewne określanie otoczenia (przykład: pokój dziecka). Krótkie zdania w twoim wykonaniu są bardzo plastyczne - to jest zapewne duży atut, który warto wykorzystać.

Ogólnie, nie podobało mi się, jednak liczę, że w końcu dostanę inny tekst, który zrozumiem, ale napisany w tym stylu - płynnym, czytelnym, poprawnym.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
oparta o róg kredensu z założonymi na pierś ramionami.
dla mnie to kredens miał ramiona założone na pierś... Chętnie zobaczyłabym ilustrację do tekstu.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM

'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron