
Strażniczki Kupały
21 czerwca 21:30
- Babciu, zaczekaj! – krzyknęła Nadzieja, potykając się o zeschłe gałęzie drzew. Biegła wraz z matką i siostrą od dziesięciu minut, próbując nie zgubić z oczu nader ruchliwej kobiety. Przedzierały się przez największe zarośla, jakimi matka natura mogła obdarzyć ziemię, drąc przy tym kolorowe sukienki i rękawy bluzek.
Jeszcze dzisiejszego ranka Nadzieja siedziała w swoim małym mieszkaniu, czekając na telefon od chłopaka. Planowali spotkanie po dość długiej przerwie. Nauka, szkoła i praca nie pozwalały im na częste spotkania. Dziewczyna wielokrotnie marzyła, by szlag trafił całą cywilizację i powstało coś nowego, opierającego się na ścisłych kontaktach międzyludzkich, a nie pieniądzach, nauce i ciągłym zaspokajaniu własnych potrzeb. Jedyny telefon, jaki dostała tego dnia, był od babci, która prosiła, by Nadzieja przyjechała do niej na wieś. Mówiła mętnie, wykręcając się złym stanem zdrowia. Na miejscu okazało się, że przyjechała również jej matka - Mitana i młodsza siostra - Milena. Nadzieja domyślała się, że babcia musiała sprowadzić je tym samym, cwanym sposobem.
Wszystko wokół wydawało się surrealistyczne; szalona, stara kobieta uciekająca w las przed rodziną, którą sama zaprosiła; znany od młodości zagajnik, który nagle przerodził się w dżunglę nie do przejścia; szybko zachodzące słońce, a nawet ptaki siedzące cicho w konarach drzew, przypatrując się z typowo ludzkim zaciekawieniem. To samo zaciekawienie można zauważyć przy oglądaniu akwarium z rybkami, gdy tak naprawdę nie wiadomo, czy obserwatorem są bardziej zwierzęta w wodzie, czy człowiek na zewnątrz.
Nadzieja miała już tego wszystkiego po dziurki w nosie i w momencie, gdy nabierała powietrza w płuca, by wykrzyczeć ‘Dosyć tego, ty stara, głupia kobieto!’, ściana lasu została za jej plecami. Polana, na której znalazły się była duża, a w jej środku znajdowały się ogromne, okrągłe kamienie. Rozdrażnienie Nadziei osiągało apogeum i szukało drogi wyzwolenia. Ani polana, ani kamienie, ani nawet delikatny dźwięk płynącego obok strumyka nie mógł jej uspokoić. Nie interesowało jej, jak starsza kobieta rozpaliła ognisko, zagotowała wodę w ogromnym garze i z czego składa się jej dieta, po której mogłaby rywalizować w biegach z olimpijczykami.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – wycedziła Mitana, której nerwy widocznie również wisiały na włosku.
- Siadajcie moje panie. – odpowiedziała spokojnie babcia. Jej głos był delikatny i błogi, a gdy się go słuchało, przychodziły na myśl kąpiele w płatkach róż, zachód letniego słońca, zapach świeżo zebranego zboża i fruwających ochoczo motyli. Głos, który rozładował napięcie i rozdrażnienie, niczym najlepszy psychoterapeuta.
Kobiety usiadły po turecku, przy ognisku, obok najstarszej.
- Zanim rozpocznie się coś, ze względu na co się tutaj znalazłyśmy, opowiem wam historię.
Matka i córki popatrzyły po sobie ze zdziwieniem, lecz nie śmiały przerwać płynącej już z ust babci opowieści…
***
Wielkie, czerwono-żółte słońce raziło w oczy, chociaż znajdowało się już nisko na niebie. Powoli znikało za horyzontem i drzewami, zanurzając się jak wielka, złota moneta wrzucona do jeziora. Po chwili widoczne były tylko pojedyncze promienie, przedzierające się przez gałęzie i konary. Najdłuższa w roku wędrówka słońca po nieboskłonie właśnie dobiegła końca. Lekka mgła zaczęła unosić się nad wartkim strumykiem, powoli i cicho wpełzając na polanę, niczym ogromne, białe węże. Było to jedno z tych miejsc, o których miejscowi mówili rzadko albo i wcale. Położone w trudno dostępnej części gęstego lasu, z charakterystycznymi, kamiennymi głazami na środku polany, które ułożone były w nienaturalnie, koliste kręgi z największym kamieniem w centrum. Bóg jeden wie, kto i po co stworzył takie miejsce.
Dokładnie jeden…
Ściemniało się coraz bardziej. Na polanę zza drzew, cichym, równym krokiem wbiegł dorodny jeleń. Jego wielkie poroże lśniło jasno, odbijając światło księżyca. Zatrzymał się przy największym głazie i uważnie rozejrzał. Małe, spiczaste uszy drgały i lekko obracały się w poszukiwaniu niepokojących dźwięków. Nozdrza jelenia wydęły się i wypuściły obłok pary. Niczego nie zauważył.
Nie mógł…
Przyzwyczaił się do czekania. Godzina, dzień, tydzień, czy miesiąc - cóż to było wobec dotychczasowej wieczności? Żył, odkąd pamiętał, a pamięcią sięgał dziejów egipskiego króla Amenemhata I, czy początków rozwiniętej kultury Kiukainen w Finlandii. Barwnie wspominał zawziętych mężczyzn z angielskich wysp, noszących ogromne, granitowe kamienie tylko po to, by ustawić je w trylitowe figury, w celu zadowolenia głupiego Thora – boga, który zamiast młota, powinien dzierżyć kilof. Przebiegły, acz nie potrafiący kalkulować. Zapewnił sobie pamięć o własnym imieniu, lecz nie o własnej domenie, a to dzięki niej mógłby żyć dalej w pełnej chwale. W czasach pradawnych władców, łatwiej było manipulować ludźmi i właśnie tym sposobem udało mu się zdobyć czwarty dzień tygodnia, który w językach norweskim, duńskim, szwedzkim, fińskim i angielskim nazwany jest od jego imienia.
Kupała powtarzał sobie, że nie popełni tego błędu.
Siedząc na najwyższym kamieniu nucił cicho starożytną pieśń o miłości, której nikt nie mógł usłyszeć. Boski głos z reguły nadaje na zupełnie innej częstotliwość, niesłyszalnej dla ludzi, czy zwierząt. W przypadkach, gdy częstotliwość się zmieni, a świadkiem tego jest jakiś człowiek, mówi się o cudach.
Dzisiejszego dnia, na słowiańskich ziemiach miało dojść do słowiańskiego cudu.
Wytrawny obserwator nie musi być bogiem, by wiedzieć, że ktoś się zbliża. Przestraszony jeleń z uszami drgającymi, jak detektory ruchu, ciche echo stąpnięć po twardej ziemi, zapach potu i fiołkowych perfum, oraz inne znaki na ziemi świadczyły o tym, że będzie się miało gości. Tej nocy Bóg ognia, wody, słońca i księżyca, urodzaju, płodności, radości i miłości, posiada największą moc, którą ma zamiar wykorzystać.
Na polanę wbiegły cztery, młode kobiety w białych, zwiewnych sukienkach, w tym samym czasie, gdy dorodny jeleń zniknął za ścianą lasu po drugiej stronie. Dziewczyny, na co wskazywały ich wdzięki i uroda, musiały należeć do grona ładniejszych we wsi, o których względy zabiegała większość miejscowych chłopców. Każda ruszyła w inna stronę, mechanicznie, jakby wcześniej umówiły się co mają robić. Jedna naniosła drewna przy największym kamieniu i rozpaliła ognisko, druga zebrała rosnące wokół kwiaty i zrobiła wieńce, trzecia nabrała wody ze strumyka do wielkiego, żelaznego kotła i z trudem zaniosła go obok miejsca na ognisko, ostatnia uklękła, modląc się żarliwie do jednego z dużych głazów. W końcu wszystkie przystanęły naokoło jasno palącego się ognia. Słońce zaszło już jakiś czas temu, a na niebie widniał pełny, srebrny księżyc. Cienie, rzucane przez tańczące ogniki, przypominały skaczące, żywe istoty. Kobiety rozebrały się do naga i nałożyły na swe głowy kolorowe, kwieciste wianki. Jedna z nich na plecach miała sporą bliznę po oparzeniu…
***
- Babciu! Ty też masz taką bliznę. – odezwała się podekscytowana Milena, jakby właśnie odkryła Amerykę.
- Owszem, moje dziecko, masz rację. Tak samo, jak Nadzieja, twoja matka i moja matka. A teraz proszę, nie przerywaj mi. – odpowiedziała łagodnie babcia, karmiąc pomarańczowe języki ognia kolejną szczapą drewna.
***
Następnie po polanie poniósł się śpiew. Dziewczyna o głosie wysokim i pięknym, niczym archanioł w niebiańskim chórze, nuciła stare, słowiańskie słowa o przemijaniu, urodzaju i miłości. Do wtóru przyłączył się drugi głos. Niższy, ale nie męski. Ironiczny, ale nie prześmiewczy. Wprawne ucho usłyszałoby subtelną zmianę tonacji, i przepiękny dwugłos począł unosić się między kamiennymi głazami. Dwie ostatnie dziewczyny włączyły się razem, w kolejnej tonacji i z lekkim opóźnieniem, tworząc przepiękny kanon. Cztery niewiasty o sile głosu całej orkiestry, wyśpiewujące wiejskie piosenki, niczym klasyczne symfonie. Wszystkie słyszalne dźwięki opierały się na jednym tajemniczym rytmie. Śpiew, trzaski palącego się drewna, stąpanie leśnych zwierząt, bicie dziewczęcych serc. Rytm życia, rytm śmierci. Początek crescendo pieśni, zapoczątkował również chaotyczny taniec wokół ogniska. W chóralnym śpiewie, w tanecznej ekstazie kobiety nie zauważyły objawiającego się Boga.
Cichy, przeraźliwie niski, męski głos, nucący smutno słowa do rytmu podyktowanego przez życie. Z początku nikt nie wiedział skąd dochodzi, gdyż właściwie dochodził zewsząd. Śpiewały drzewa, kamienie, strumyk i leśna zwierzyna. Śpiewały dziewczęta, śpiewali bogowie. Kobiece głosy zatrzymywały się nagle i w równej kolejności, jak zaczynały. Pełne zaskoczenia, już w ciszy, spoglądały na śpiewającego mężczyznę. Stojący na kamieniu, niczym dawidowa rzeźba, spoglądał w nieistniejący punkt wysoko na niebie. Blask księżyca oświetlał go, jak reflektor na teatralnej scenie.
- Witajcie, drogie panie. – rozbrzmiał na polanie dostojny, spokojny głos. Potężny i mroczny, stworzony z miliona innych głosów; kobiet i mężczyzn, dzieci i starców, krzyków umierających w męczarniach i przeżywających nieziemskie rozkosze, zabijanych dziewic i maltretowanych chłopców. Głos niszczący wszystko. Redukujący świat do jednego atomu, pozbawiający nadziei, blasku i życia. Głos umierających bogów, z którymi umarł cały świat, pozostawiając po sobie pustkę, antymaterię i coś, czego ludzka świadomość nie jest w stanie nazwać.
Kobiety dopiero po chwili otrząsnęły się z szoku, gdy echo słów powróciło do nich odbijając się od ściany lasu. Chciały wykrzyczeć, by przestał do nich mówić, by nie wypowiadał słów, których moc raniła je zarówno fizycznie, jak i psychicznie, niczym najbardziej wyrafinowane tortury, lecz nie potrafiły odezwać się ani słowem.
Kupała w samą porę zorientował się, że lekko przesadził z pokazem własnej mocy.
- Już dobrze, a teraz słuchajcie. – zaczął zmienionym, delikatnym, lecz równie potężnym głosem. - Świat słowiańskich bogów umiera. Umiera, jak większość boskich panteonów. Żyjemy tylko dzięki wam i z mocy waszych modlitw. Ludzie to jednak istoty, których pamięć jest ulotna, jak zapach kwiatów na wietrze. Przyjdą czasy, w których technika zastąpi wiarę, a maszyny zastąpią bogów. Największą łaską będzie pieniądz, największym przekleństwem bessa. Ludzie hołd oddawać będą hossie, a głos, którego będą słuchać, wydobywać się będzie z kwadratowych, plastikowych pudeł z cyfrowymi wyświetlaczami. Słuchajcie mnie uważnie, bo przyjdą czasy, w których zapomnicie, co oznacza miłość. Zapomnicie o własnych braciach i siostrach! – zagrzmiał, a jego głos wzniósł się wysoko w niebo.
Nagie kobiety nie śmiały nawet drgnąć. Przestały się bać, lecz tym razem nie poruszały się, będąc zauroczone słowami boga. Stały, jak starożytne, ludzkie posągi, w które mogło zmienić je spojrzenie greckiej Meduzy.
- Jestem Kupała, jestem zbiorowością. Świętowid, Perun, Swaróg, Trzygłów, Łada, Żywia i wiele innych przemawia przeze mnie. Bogowie, którzy nie walczą ze sobą, lecz dając przykład maluczkim, łączą się w jedność, miłości i oddaniu ku większemu dobru. Chcą przetrwać, silni po kres czasów. Pragniemy, byście nie modlili się do nas, lecz o nas. Módlcie się o miłość, dobro, urodzaj, nadzieję. Proście o wolność, braterstwo, siłę i sprawiedliwość. Zapomnicie nas, lecz pamiętać będziecie o naszych domenach. Od tej pory bogowie nie będą umierać wraz z ludzką pamięcią, lecz wraz z ludzką naturą. Dzisiejszy dzień zostanie zapisany w gwiazdach, a wy staniecie się jedynymi świadkami tego spotkania. Zapewnijcie pamięć o tym wydarzeniu, spadkobierczynie wiatru miłości.
***
Sędziwa kobieta przerwała swoją opowieść i spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Słońce zaszło już jakiś czas temu za horyzontem i powoli zbliżała się północ.
- To nie może być prawda. – jako pierwsza przerwała milczenie Nadzieja.
- Prawda, czy nie, ale dochodzi północ. Zróbcie wianki, bo za chwilę powieje wiatr miłości. – odpowiedziała tajemniczo babcia, uśmiechając się szczerze do wnuczek i córki.
21 czerwca 23:45
Gdzieś w warszawskim mieszkaniu.
- Przestań.
- Co?
- Mówić mi, co mam robić. Wytykać błędy. Drażnić. Pokazywać mnie, kiedy się nie powinno, a chować w najlepszych momentach. Rozkochiwać i zabijać uczucia. Uczyć jak przetrwać i lekko przejść przez życie. Wskazywać wzloty i upadki. Dzwonić, kiedy nie lubię rozmawiać. Unikać, kiedy potrzebuję rozmowy. Gotować, kiedy nie jestem głodny. Być zajętą, kiedy potrzebuję jedzenia. Namawiać, kiedy tego nie chcę. Kochać się na moich oczach. Stawiać przed faktem dokonanym. Kazać decydować. Oglądać i oceniać. Szeptać obietnice, których nie możesz dotrzymać. Milczeć, kiedy się kochamy. Stawiać wszystko na jedną kartę. Przerywać, gdy robię coś ważnego. Płakać, kiedy ja się cieszę. Śmiać się, kiedy mój świat się wali. Kłamać, kiedy wiem, że mówisz prawdę. Uciekać od odpowiedzialności. Robić to, co ja bym zrobił na twoim miejscu, i co jednocześnie mnie wkurwia. Bawić się uczuciami, zarówno tymi które masz dla innych, jak i tymi które w innych budzisz. Chować się przed przeszłością. Zapominać dawne chwile i starych przyjaciół. Traktować mnie jak dziecko, które nie jest niczym więcej niż wpadką. Zwierzać się tylko po to, aby udowodnić, że twoje problemy są większe. Chodzić z wysoko uniesioną głową, tylko po to, by wdepnąć w gówno i prosić o wyczyszczenie butów, czy, jak wolisz, chodzić z wysoko uniesioną głową, tylko po to by niefortunnie wpaść w dół, skręcić nogę, a później prosić o bandaż. Poniżać i wywyższać. Patrzeć na świat przez różowe okulary. Kraść pomysły. Być niezdecydowaną. Mówić, że zło na świecie pojawiło się wraz z twoim narodzeniem. Twierdzić, że nie potrafisz kochać. Pokazywać jak przejść na drugi brzeg, gdy sama chcesz zostać na pierwszym. Kochać mnie jak brata. Udawać, że coś dla ciebie znaczę. Tworzyć alternatywy, ukazywać je i nie pozwalać mi ich próbować. Zabijać beznamiętnością. Myśleć tylko o sobie i własnych rządzach. Być kimś, kim tak naprawdę nie jesteś.
- Coś jeszcze?
- Nie.
- Więc zamknij się.
Przez mieszkanie przeleciał mroźny wiatr, który dostał się przez otwarte na oścież okno. Unosił w sobie zapach lasu, ziół, kwitnących roślin, palącego się ogniska i miłości. Przywodził na myśl zapomniane miejsce, gdzie nagie dziewczęta z wiankami na głowach tańczyły, oddając cześć nieistniejącym bóstwom.
Ciało Elizy przeszły dreszcze zimna. Nakryła się bardziej kołdrą i przytuliła mocno do Marka.
- Przepraszam za to co powiedziałem.
- Kocham cię.
- Ja ciebie również.
Koniec.