Trzydzieści ptaków
Poniższe opowiadanie jest luźną adaptacją legendy o ptaku Simorgu szeroko rozpowszechnionej wśród ludów irańskich. Najpopularniejszą jej wersję stanowi "Mantiq-ut-Tayr" Farid ud-Dina Attara.
- Opowiem ci synu pewną historię - powiedział Hafid, po czym przytknął do ust końcówkę kaljonu i zaciągnął się mocno. Woda w glinianym dzbanie zabulgotała cicho. Hafid wstrzymał oddech, aby po chwili wypuścić olbrzymią chmurę szarobiałego dymu. Odkaszlnął delikatnie kilka razy i przekazał koniec fajki swojemu synowi, Forudowi.
Siedzieli przy ognisku, którego blask barwił ich sylwetki na ciemnopomarańczowy kolor. Noce na tych wysokościach były zimne, dlatego owinęli się szczelnie skórami i przysunęli bliżej ognia. Owce, których niewielkie stadko pasło się radośnie za dnia na pamirskiej wyżynie, teraz posnęły i tylko od czasu do czasu ciszę przerywało delikatne pobrzękiwanie dzwoneczka. Natura pogrążona była w milczeniu, nawet płonące drewno trzaskało bardziej skrycie niż zazwyczaj. Księżyc skrył się już za horyzont zostawiając na nim zastępy gwiazd, jak gdyby nakazując im pilnowanie nieba a wraz z nim całego świata.
Osiemnastoletni Forud towarzyszył ojcu w wypasaniu owiec od zawsze. Urodził się i wychował w górach a ta noc przy ognisku była jak tysiące innych, które spędzili wśród szczytów Pamiru. Wziął posłusznie ustnik kaljonu, zaciągnął się mocno i nieśpiesznie wypuścił kłęby dymu. Uwielbiał historie ojca, których dziesiątki już usłyszał - o perskim królu Cyrusie z dynastii Achemenidów, o złym władcy Zohaku czy o słynnym bohaterze Rostamie. Wiedział, że ta, którą usłyszy jest równie wspaniała i będzie powracać do niego później w snach.
- Opowiem ci prastarą historię o ptaku Simorgu - ojciec podniósł kilka patyków ze sterty drewna i dorzucił je do ognia. Iskry poszybowały w górę i rozpłynęły się w ciemności. Hafid rozpoczął historię
- Wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu, zanim jeszcze prorok Zartoszt przemierzał ziemie Chorezmu. Otaczające nas góry i świecące nad nami gwiazdy były dużo młodsze - mówiąc to zatoczył ręką koło, wskazując góry i niebo.
- Wszystkie ptaki świata - ciągnął dalej pasterz - postanowiły zebrać się na naradę. Dlaczego, pytały się, mieszkańcy wszelkich miast mają króla lub zarządcę a my nie mamy żadnego? Jesteśmy niczym armia bez generała, stado bez pasterza.
Podczas tej narady głos zabierali znamienici przedstawiciele ptasich rodów. Zadecydowali jednomyślnie, że bez zbędnej zwłoki należy oddać się pod opiekę władcy. Wówczas przemówił dudek:
- Przyjaciele! Naszym szachem jest wspaniały ptak Simorg. Mam zaszczyt należeć do Niebiańskich Legionów króla i pomimo, iż nie było mi dane podziwiać jego majestatu, znam drogę do jego posesji. Nie posiadam na tyle sił, aby sam tam dotrzeć, wierzę jednak, że razem nam się uda!
Dudek przestrzegł wszystkie zebrane ptaki, że droga do dworu królewskiego najeżona jest przeszkodami. Tysiąc welonów światła i mroku okrywa tron władcy a setki tysięcy próbowało do niego bezskutecznie dotrzeć.
- Nikt nie wie ile farsangów należy przebyć, ponieważ nikt, kto wyruszył w tę podróż, nie wrócił. Wiem jedynie, że na naszej drodze musimy pokonać pięć dolin gdzie wystawiona na próbę zostanie nasza odwaga i wiara.
Te słowa ostudziły początkowy zapał ptaków i wiele z nich zaczęło się obawiać wędrówki. Dudek obiecał jednak, że tych, którzy dotrą przed oblicze władcy czeka wynagrodzenie w postaci łaski królewskiej i nieprzebranych zaszczytów.
Hafid wziął leżący obok niego na trawie długi kij, rozsunął palące się drewna i wrzucił kolejną wiązkę patyków. Następnie podniósł bukłak i zwilżył wodą usta. Forud patrzył zamyślony w ogień.
- Podróż przez pięć dolin okazała się bardzo trudna. Pierwszą z nich była Dolina Miłości. Musisz cały stać się sercem, które płonie w ogniu miłości i oddania, aby móc dotrzeć na drugą stronę. Nawet przez okamgnienie nie wolno spojrzeć ci na to uczucie okiem mędrca, wówczas twoja wędrówka rozpoczyna się na nowo. Nie istnieje tutaj dobro ani zło - miłość pochłania wszystko.
Kolejnym etapem podróży jest Dolina Wiedzy, nie mająca początku ni końca. Choć nie ma tam ścieżek można ją przebyć na wiele sposobów. Każdy sam szuka drogi do celu, jeden kieruje swoje kroki do złotego bożka, drugi do mihrabu, a trzeci pochyla się nad księgą. Na dnie oceanu wiedzy leży wiele szlachetnych pereł prawdy. Jedynie wyborny nurek jest zdolny wyłowić je wszystkie. Ten, któremu powiedzie się ta sztuka trafi do Doliny Niezależności i Oswobodzenia, gdzie panuje całkowite oderwanie od spraw doczesnych a życie ludzkie warte jest mniej niż źdźbło trawy. Szaleje tam mroźny wicher, strącający gwiazdy z nieboskłonu a wszelkie wartości naszego świata stają na głowie. Mrówka zyskuje siłę tysiąca słoni, miliony karawan giną w mgnieniu oka w zdradliwych piaskach pustyni. Uświadom sobie, że siedem firmamentów niebieskich znaczy mniej niż kropla wody, a miriady umierających dusz to jedynie ziarenko piasku na pustyni. Dopiero wtedy znajdziesz drogę do kolejnego etapu podróży, którym jest Dolina Jedności.
Nie ma w niej rozróżnienia na ilość i jakość. Jeśli widzisz armię słoni w rzeczywistości widzisz jednego. Jednostka nie różni się od wielości, nie ma rozbicia na "ja" i "ty". Jeśli przyjmiesz takie rozumowanie, usuniesz ze swoich działań wszelkie podziały zdołasz dotrzeć do ostatniej przeszkody, którą jest Dolina Nieistnienia.
W tej krainie jeden mały promień słońca rzuca niezliczone cienie a wszelkie kształty rozmyte są w jeden wielki, falujący ocean. Ten, którego serce zachwyci się tym miejscem zostanie tu na wieki. Wystarczy zrobić jeden krok, aby osunąć się w niepamięć w spokojnych wodach. Żeby dotrzeć do Simorga należy pozbyć się własnego jestestwa i połączyć z oceanem. Jeśli zatrujesz te wody myślą o choćby jednym włosie ze swojej głowy, cała podróż zacznie się od początku.
Forud siedział w dalszym ciągu nieruchomo i spoglądał w płomienie. Jego oczy były szeroko otwarte a wzrok błyszczał rozświetlony ogniem i emocjami. W duszy przeżywał pielgrzymkę ptaków.
- Wielu odpadło na samym początku podróży nie docierając nawet do granic Doliny Miłości - ciągnął swoją opowieść Hafid. - Liczni zginęli, tonąc w otchłaniach lub płonąc w promieniach bezlitosnego słońca. Padali ofiarami drapieżników, ginęli z pragnienia i głodu. Niektórzy w zmęczeniu porzucali wędrówkę, inni oczarowani wspaniałymi krajobrazami zapominali o celu podróży. Z miliona ptaków tylko trzydziestu udało się dotrzeć do bram dworu Simorga.
Oszołomione i wycieńczone podróżą przekroczyły niepilnowane przez nikogo wrota. Po drugiej stronie znajdowało się bezkresne, spokojne jezioro. Ptaki wzbiły się do lotu, spodziewając się, że na drugim brzegu znajduje się pałac władcy. Leciały dni, tygodnie, miesiące, lecz krańców jeziora nie było widać. Zaczęły zwalniać i obniżać lot, ale jednogłośnie podjęły decyzję, że nie zawrócą. Zginą w odmętach, jeśli taki koniec jest im przeznaczony.
Gdzieś niedaleko miejsca, w którym paliło się ognisko, zabrzęczał cicho dzwoneczek. Być może jedna z owiec przysłuchiwała się opowieści i teraz poruszyła się niespokojnie oczekując jej zakończenia. Hafid podniósł zamyślony wzrok i popatrzył w stronę pastwiska. Po chwili wziął ponownie do ręki kij i pogrzebał nim w ognisku wzbudzając chmurę iskier. Spojrzał na syna. Ten, trwał w niezmienionej pozycji od początku opowieści, zamieniwszy się całkowicie w słuch. Ojciec uśmiechnął się lekko i podjął historię.
- To była ostatnia próba. Gdy leciały już tak nisko, że pióra ich skrzydeł zaczęły muskać wodę, słońce zapłonęło tysiąckrotną siłą. Ciała ptaków w jednej chwili zamieniły się w popiół, który w mgnieniu oka został porwany przez wiatr. Ich dusze jednak nadal unosiły się nad powierzchnią wody. Wszelkie wspomnienia z podróży znikły. Osiągnęły stan nieśmiertelności, wieczne życie po opuszczeniu świata doczesnego. Zwróciły swoje oblicza w stronę jeziora, które stało się teraz ogromnym lustrem. Jakże wielkie było ich zdziwienie, gdy nie spostrzegły w nim własnych odbić, lecz ognistego Simorga!
Był on nikim innym jak właśnie nimi - trzydziestoma ptakami. Znajdował się w nich od samego początku podróży. Trwali w niezmąconej jedności.
- Widzicie własne oblicze - przemówił płomienny ptak. - Ktokolwiek patrzy w moje lustro widzi siebie samego. Jest was trzydzieści, jestem zatem trzydziestoma ptakami. Gdyby było was sto, byłbym setką ptaków. Przeszliście całą drogę aby ujrzeć swoją prawdziwą postać. To wy jesteście prawdziwym Simorgiem. Teraz rozpłyniecie się we mnie na wieki.
Ptaki stopiły się w jedność a światło wypełniło wszelką przestrzeń unicestwiając cień. Znikło jezioro, niebo, bramy, wędrownicy oraz siedem dolin. Wszystko stało się światłem a światło stało się wszystkim.
Hafid zamilkł. Opowieść dobiegła końca. Nie podnosząc wzroku znad ognia, przytknął do ust końcówkę rurki kaljonu i zaciągnął się mocno. Po krótkiej chwili wypuścił chmurę szarobiałego, gęstego dymu i spojrzał na syna. Forud miał oczy szeroko otwarte i wciąż wpatrywał się w płomienie jakby szukając w nich Simorga. Po jego policzku spłynęła łza.
________________
kaljon (pers.) - zwany też sziszą lub nargilą. Rodzaj fajki wodnej do palenia głównie tytoniu smakowego (suszu owocowego) lub zwykłego. Zbudowana jest z ceramicznego (lub szklanego) naczynia na wodę, zdobionej metalowej (bądź drewnianej) rury nakładanej na wierzch oraz elastycznej, także zdobionej, rurki, zakończonej ustnikiem, przez który palący ciągnie dym.
farsang (pers.) - jednostka miary równa ok. 6,25 km.
mihrab (arab.) - nisza w meczecie, wskazująca kierunek Mekki, w którym powinni się modlić muzułmanie.
2
Barwa - inaczej kolor. Spróbuj dowolnej konstrukcji z wykluczeniem podkreślonego słowa.Siedzieli przy ognisku, którego blask barwił ich sylwetki na ciemnopomarańczowy kolor.
Wychodzi taka sucha narracja. Spróbuj zastąpić powtarzające się w obu wypadkach słowo, przestawić szyk słów - cokolwiek.Siedzieli przy ognisku, którego blask barwił ich sylwetki na ciemnopomarańczowy kolor(...) Owce, których niewielkie stadko pasło się radośnie za dnia na pamirskiej wyżynie(...)
Nie muszę tłumaczyć.Natura pogrążona była w milczeniu, nawet płonące drewno trzaskało bardziej skrycie niż zazwyczaj. Księżyc skrył się już za horyzont zostawiając na nim zastępy gwiazd, jak gdyby nakazując im pilnowanie nieba a wraz z nim całego świata.
Podkreślone wyrazy do wyrzucenia.Urodził się i wychował w górach a ta noc przy ognisku była jak tysiące innych, które spędzili wśród szczytów Pamiru.
Nie uwielbiał historii ojca, ale te, które opowiadał. Uwielbiał opowiadane przez ojca historie... - dla przykładu.Uwielbiał historie ojca, których dziesiątki już usłyszał - o perskim królu Cyrusie z dynastii Achemenidów, o złym władcy Zohaku czy o słynnym bohaterze Rostamie.
To jest niepotrzebne. Sposób narracji jasno przedstawia, że powrót nie następuje w tej chwili, tylko później.Wiedział, że ta, którą usłyszy jest równie wspaniała i będzie powracać do niego później w snach.
Wątpliwe, żeby ojciec zaczynał dwa następujące po sobie zdania w identyczny sposób.- Opowiem ci synu pewną historię - powiedział Hafid(...) - Opowiem ci prastarą historię o ptaku Simorgu(...)
Druga część zdania jest niegramatyczna. Zanim przemierzył... - i po wszystkim.- Wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu, zanim jeszcze prorok Zartoszt przemierzał ziemie Chorezmu. Otaczające nas góry i świecące nad nami gwiazdy były dużo młodsze - mówiąc to zatoczył ręką koło, wskazując góry i niebo.
Pasowałoby jakoś wyodrębnić - to część dialogu pomiędzy ptakami. Część wydzieloną przecinkiem zastąp myślnikiem.- Wszystkie ptaki świata - ciągnął dalej pasterz - postanowiły zebrać się na naradę. Dlaczego, pytały się, mieszkańcy wszelkich miast mają króla lub zarządcę a my nie mamy żadnego? Jesteśmy niczym armia bez generała, stado bez pasterza.
Tu z kolei nieładnie brzmiące zdanie. Nie możesz po prostu napisać: Dudek przestrzegł wszystkie zebrane ptaki przed najeżoną przeszkodami drogą?Dudek przestrzegł wszystkie zebrane ptaki, że droga do dworu królewskiego najeżona jest przeszkodami.
Interpunkcja. Po drugie: setki tysięcy czego? Welonów? Wybacz, ale nie rozumiem.Tysiąc welonów światła i mroku okrywa tron władcy a setki tysięcy próbowało do niego bezskutecznie dotrzeć.
[1] Niepotrzebny zaimek.Hafid wziął leżący obok [1]niego na trawie długi kij, rozsunął palące się drewna i wrzucił kolejną [2]wiązkę patyków
[2] Wiązka - związany pęk czegoś. Czy aby na pewno to miałeś na myśli? Wcześniej wspominasz o patykach, które nijak nie są ze sobą pospinane.
[1] Takiej konstrukcji raczej się nie stosuje.Musisz cały stać się sercem, które płonie w ogniu miłości i oddania, aby móc dotrzeć na drugą stronę. Nawet [1]przez okamgnienie nie wolno spojrzeć ci na to uczucie okiem mędrca, wówczas twoja wędrówka rozpoczyna się na nowo. [2]Nie istnieje tutaj dobro ani zło - miłość pochłania wszystko.
[2] Miłość to dobro. Więc muszę podważyć - dobro istnieje. To zło jest całkowicie pochłaniane.
Zamienniki, synonimy - cokolwiek. Ciągle popełniasz ten sam błąd.Nie ma w niej rozróżnienia na ilość i jakość. Jeśli widzisz armię słoni w rzeczywistości widzisz jednego.
Gdy leciały już tak nisko, że pióra ich skrzydeł zaczęły muskać wodę, słońce zapłonęło tysiąckrotną siłą. Ciała ptaków w jednej chwili zamieniły się w popiół, który w mgnieniu oka został porwany przez wiatr. Ich dusze jednak nadal unosiły się nad powierzchnią wody.
Jeśli było aż tak gorąco, to muszę Cię zmartwić - ciała stały się popiołem, a woda parą. Ptaki nie mogły unosić się nad czymś, co także znikło. Jeśli w Twojej baśni woda nie paruje i jest to zabieg umyślny, to dlaczego nie wspominasz jakie jest tego powód?
Zbyt często używasz zwrotów typu: który/a/e. Momentami opowiadanie zakrawa na poradnik "Jak dotrzeć do wyznaczonego celu, pokonać przy tym liczne przeszkody i nie upaść duchem".
Opowieść się skończyła w bardzo sympatyczny i smutny zarazem sposób. Jestem przychylny, mimo wszystko.
Do zobaczenia,
mountain_artist