Tekst jest powycinany. Jeśli niektóry fragmenty będą się ze sobą za bardzo gryzły to przepraszam, ja tego nie odczułam ze względu na to, że czytałam tekst w całości. Dość wulgarne i może momentami zbyt banalne, ale dla uważnego czytelnika dające do myślenia.
Nie musi się składać w logiczną całość- przykładowy tekst, nie ma tutaj jego zakończenia.
_________________________________________________________________
Siedziała samotnie w wysokiej trawie, raz po raz odgarniając z twarzy niesforne kosmyki, wprawiane w ruch przez wiatr. Wzrok wlepiała w widoki, które rozciągały się wkoło. Góry. Góry. Góry. Małe domki, gdzieś w oddali kościół, las... A gdyby wpatrzeć się prosto przed siebie, to tam w oddali połyskiwała spokojna tafla jeziora. Tylko ten cholerny komin elektrociepłowni, który sprawiał wrażenie, jakby ktoś wstawił go tam przez przypadek. Na samym środku, psując każde refleksje, pieprzony komin.
Nie, dokładnie nie umiała określić, po co właściwie tutaj przyszła. To nie miało sensu. Układała to sobie w głowie, analizowała kilkadziesiąt razy, ale za każdym razem było tak samo. Nic nie znaczyło. Trawa kołysała się delikatnie, a ostatnie promienie chylącego się ku zachodowi słońca, oświetlały jej twarz. Nie. To nie miało sensu. Jakby na to nie patrzeć.
Przymrużyła oczy.
-Cześć.
Usiadł obok, bardzo pewny siebie, myśląc, że jest tutaj mile widziany. Ile to już razy pragnęła, by tutaj był? Ile razy przychodziła tutaj z nadzieją, że kiedyś w końcu się spotkają? Ile to już razy wyobrażała sobie ich rozmowę i słowa, jakie miały w niej paść? Biorąc to wszystko pod uwagę serce powinno zabić jej mocniej, rumieniec powinien wstąpić na jej twarz, jej ręce powinny być spocone, a ona sama miała zapomnieć języka w gębie i palnąć coś jak idiotka. Nie wydarzyła się żadna z tych rzeczy. Omiotła go spojrzeniem, a potem spokojnie przeniosła wzrok na słońce, które właśnie ukryło się za śnieżnobiałymi obłokami.
-Witaj.- odpowiedziała.
Szczerzył się jak głupek, był tego pewien. Nigdy wcześniej nie pokazywał po sobie, jak wielki budzi w nim szacunek i przestrach, bo rzadko kiedy w ostatnich dniach bał się jej. Kiedy zobaczył ją teraz serce zabiło mu mocniej i coś ścisnęło jego krtań. Zdenerwowany był, gdy tutaj przyszedł, to miejsce pozwalało mu się uspokoić. Zapragnął uciec, ale nagle zdał sobie sprawę z tego, że silniejsza część niego pragnie by podszedł do niej i zamienił z nią kilka słów. Wiedział, że musiało stać się coś złego, inaczej nie odwiedziłaby tego miejsca. Taka była między nimi niepisana umowa- mogli przychodzić tutaj, gdy tylko coś ich trapiło. Kiedyś odwiedzali to miejsce razem... Skarcił sam siebie za to, że w ogóle o tym pomyślał.
-Co tam?- zapytał po chwili.
-Nic tam.- odpowiedziała znużonym głosem.
Zaczynała się denerwować. Po co on, do cholery, tutaj w ogóle przyszedł? Patrzył na nią tymi zmęczonymi, podkrążonymi oczami. Chyba schudł, bo ubranie dziwnie na nim wisiało, a twarz była jakaś zapadnięta. Pełno było na niej zadrapań, a tu i tam dostrzegła blade plamy. Jego zielone oczy były nieco przekrwione, wyglądał na wyczerpanego. Ciekawe, kto go tak urządził. Ekscytująca noc z ukochaną? Tak bardzo już się poznali, że nie daje mu spać po nocach? Sama nie wiedziała skąd w ogóle przyszły jej do głowy tak absurdalne myśli. Po chwili zmusiła samą siebie do nikłego uśmiechu, który wyszedł nieco krzywo, jakby z pogardą.
-A u ciebie, co?
Parsknął cichym śmiechem.
-A, co może być?- spojrzał w niebo.
-No tak.- zaśmiała się i spojrzała w swoje stopy.- Pieprzone gówno dotarło i do twojego różowego pałacyku. Wszechogarniająca niemoc wobec parszywego życia.
Spojrzał na nią z ukosa. Mówiła to samo, co zawsze, ale ubrała to w bardziej dobitne słowa. Była sobą, ale bardziej wyrazistą. Zacierała się ta granica między jej światem, a jego światem. Teraz oboje zdawali się tonąć w tym samym bagnie, nikogo nie prosząc o pomoc, do nikogo nie wyciągając ręki. Patrzył na jej lekko brązową twarz upstrzoną malutkimi piegami. Jej długie włosy odbijały czerwone słońce, sprawiając, że tu i tam miała dziwne, jakby rude pasma włosów. Niedbale zarzucona na ramiona bluza, luźne spodnie i adidasy na nogach. Patrzył na nią długo. Wyciągnęła rękę i dłonią z długimi, smukłymi palcami zerwała jedno źdźbło trawy. Włożyła je sobie do ust. Ugryzła. Wypluła kawałek. Znowu to samo. Patrzył jak jej pełne wargi zbliżają się do rośliny, smakują, a potem przeżuwając wypluwają resztki pod stopy. Miała ładne usta. Prawdziwie malinowe i miękkie w dotyku, nie raz już ich próbował. Nie wiedział skąd w jego głowie pojawiło się pragnienie zostania choć przez chwilę takim źdźbłem trawy. Trzymałaby go w ręce, potem przytknęła do swoich ust... No tak, pozostawał jeszcze nieprzyjemny wątek zmiażdżenia i wyplucia, który nie do końca wydał mu się przyjazny. Dostrzegł w tęczówkach jej oczu odbicie jaskrawoczerwonego słońca. Dziwne, wydała mu się piękniejsza niż dotychczas. Niezbadane uczucia wkradły się w jego serce. Głośno zaczerpnął powietrza, musiała domyślać się, że patrzy na nią już tak długo. A może to była tylko chwila? Powoli odwróciła głowę i posłała mu pełen irytacji uśmiech.
-Wiem, że jestem potworem, ale nie spodziewałam się po tobie aż takiego zdziwienia na mój widok. Masz takie duże oczy, jakbyś przez tydzień miał wetknięte zapałki między powieki.
-Nie. Nie, ja po prostu...- patrzył w jej oczy i głośno przełykał ślinę.- Chyba powinniśmy porozmawiać.
Potoczył się denny słowotok. Masa aluzji, irytacji i słodkomiodkowego ścierwa, z którego żadne z nich nic nie wynosiło. Z czasem każde z nich miało dość. Niczym wyuczone z serialu dialogi z ich ust sypały się płytkie zdania, choć każde z nich pragnęło powiedzieć zupełnie co innego. Nie potrafili ze sobą rozmawiać. Nigdy o tym, co dotyczyło ich. Zawsze dzielnie omijali ten temat aluzjami. Z dania na dzień zagęszczała się kurtyna kłamstw i niedomówień, bo żadne z nich nie zapuszczało się na grząski grunt. Za dużo było między nimi niewyjaśnionych spraw. Nie wiedzieli, co czują, czego mają się po sobie nawzajem spodziewać. Jednego dnia wszystko było w porządku, innego wszystko się pieprzyło. Nie potrafili żyć bez siebie, jednocześnie nie znajdując w sobie na tyle odwagi, by być wobec siebie szczerym. Kiedyś musiał nastąpić wybuch.
***
-Do cholery dziewczyno, kocham cię!
-Do cholery facet, w co ty grasz?
Patrzyła na niego z furią. Stali naprzeciw siebie. Ich rozmowa trwała stanowczo zbyt długo, a teraz wyleciał z tym tekstem jakby komuś to było w ogóle potrzebne. Nie ma to jak drastyczne oczyszczenie atmosfery i zagęszczenie jej w błyskawicznym tempie.
-Pieprzony kłamca!- wrzasnęła.- Kochasz mnie? Kochasz? Ją też kochasz? A może w końcu cię zostawiła? Może w końcu nakopała ci do dupy, a ja jak zwykle mam być alternatywą? No, jak jest?! Przypomniałeś sobie o moim istnieniu! Bo co? Bo dziewczyna cię zostawiła! Bo nie masz komu popłakać w ramię! Do cholery znudziła mi się już rola miłosiernej samarytanki. Nie będę twoim punktem zaczepienia, nie będę cholernym zastępstwem! Nie będę cię pocieszać, kiedy ona będzie kopała ci do dupy i nie będę słuchać twoich pieprzonych kłamstw!
-Dalej z nią jestem.- powiedział cicho, ale na tyle donośnie, że przerwała swój agresywny monolog. Chciał dodać coś jeszcze, ale niczym głodna lwica rzuciła się na ciszę i krzyczała dalej.
-Dalej z nią jestem!- zaśmiała się histerycznie.- To, co? Pokłóciliście się? A może ci się znudziła? Może chcesz żeby się poczuła zazdrosna? No jasne, to przecież takie pospolite, jak mogłam spodziewać się po tobie czegoś ambitniejszego. Trochę adrenalinki w związku, co? Znudziła ci się jak ja kiedyś? Znowu odstawisz ją jak szmacianą lalkę? A może chcesz żebyśmy urządziły sobie zapasy w błocie, żeby walczyć o ciebie? To dopiero zabawa!
Stała przed nim zaciskając pięści. Bał się jej, to, co dostrzegał w jej nie przywodziło na myśl nic dobrego. Zimny wzrok piorunował go niczym sztylet, nigdy wcześniej nie była aż tak przerażająca. Jej słowa kuły go w serce, lodowaty ton, ostre jak szpilki słowa, raz po raz wbijające się w różne części ciała. Czuł jak oplatają go jej myśli, czuł, że zawinił, że w tym, co ona mówi jest trochę prawdy, ale nadawała temu monologowi tak gwałtowny i dobitny wyraz, że zupełnie gubiło się jego prawdziwe znaczenie. Przewrotnie traktowała większość faktów, do wiadomości przyjmowała tylko swoją wersję zdarzeń i mimo jego cholernej, oczywistej, pieprzonej winy, nie był odpowiedzialny za to, co sobie ubzdurała. Bał się cokolwiek wtrącić. Była niebezpieczna i pewna swej racji, kryła się w tym też dziwna determinacja. Nagle ogarnęło go poczucie sprawiedliwości, wiedział, że swoje musi odsłuchać i gdzieś w środku kryła się nadzieja, że jeśli tylko to przetrwa, wszystko dobrze się skończy.
-Karuś...- szepnął tylko cicho.
W takim stanie nie widział jej już dawno. Nigdy nie mówiła mu, co o nim myśli, nigdy w taki sposób. Zdawała się być jak huragan, jak coś co zaraz miało znieść go z powierzchni ziemi. Deptała każdy jego argument, pozostawała głucha na wszelkie próby kompromisu z jego strony. Nie wiedział, czego był to skutek. Wyrażała swoje zdanie, ale nie pojmował, dlaczego musiała robić to tak głośno i boleśnie.
-A może po prostu niedowartościowany z ciebie dupek, co? Może, kiedy działasz na dwa fronty, czujesz się podbudowany? Jej też to mówisz? Też puszczasz jej denną gadkę, a potem przekonujesz ją o swojej miłości? Boże, jakie to żałosne! Bawi cię zabawa uczuciami innych? Bawią cię cholerne przepychanki? Myślisz, że jak dzisiaj uda ci się pogadać ze mną i nie pokłócić z nią to zawsze będzie tak kolorowo? Po co ty to robisz? Po co kretynie to wszystko?! – zaczerpnęła głośno powietrza.
-To wcale nie tak, do cholery!- skoczył jej w słowo mocno zirytowany.- Ciebie kocham! Ciebie! Wcale nie chodzi tu o pieprzone poczucie własnej wartości, bo moje jest już tak zaniżone i sponiewierane, że bardziej się nie da! Jestem nikim, rozumiesz?! Nikim. Udaję, robię to wszystko, choć sam nie wiem, w jakim celu. Może boję się cholernego odrzucenia, może cholernie boję się, że mi uciekniesz!
-Przestań łgać jak pies!- wrzasnęła i zbliżyła się do niego. Niemal czuł emanującą z niej energię i widział unoszące się w powietrzu iskry. Nienawiść i przekonanie słychać było w każdym jej słowie.- Cholerny popapraniec z ciebie! Myślisz, że kim ty jesteś, co? Myślisz, że mi ciebie wciąż żal? Dlaczego to zawsze na mnie się wszystko skupia? Dlaczego twój każdy pieprzony zły humor skupia się na mnie, a nie na niej? Dlaczego to zawsze ja muszę cię pocieszać, dlaczego to zawsze ja muszę słuchać twojego narzekania? Dlaczego ja zawsze wylewam cholerne łzy, kiedy pieprzony gnojek, znowu ma dobry humor i znowu rzuca mnie w kąt?
To było nad wyraz dziwne. Słowa wylatywały z jej ust niczym pociski rzucane w jego stronę, a on nie umiał się bronić. Myślała o tym wcześniej, ale nigdy nie pomyślałaby, że zacznie mu o tym mówić. Coś jakby kierowało jej umysłem, jej mową, każąc jej wyrzucać z siebie wszystkie żale i pretensje. Ulżyło jej, ale jednocześnie obco się z tym czuła. Miała świadomość, że dłuższe ukrywanie sowich podejrzeń i emocji nie przyniosłoby żadnego skutku, a denne omijanie tematu i banalne aluzje zaprowadziłby ją donikąd. Jednocześnie wciąż nie potrafiła zaakceptować nowej siebie. Może pierwszy szok miał wkrótce minąć i już za jakiś czas używanie przekleństw i temu podobnych miało stać się dla niej czymś na porządku dziennym?
-Do cholery to nie tak!- powtórzył się. Stał teraz tak blisko niej, że mógł policzyć piegi na jej nosie. Wpadł w furię, miał obłęd w oczach i pochwycił jej nadgarstki. Zacisnął ręce w kurczowym ucisku, żeby nie uwolniła się tym sposobem, jaki sam kiedyś jej pokazał.- Gadam z tobą, bo tylko ty mnie rozumiesz, bo tylko ty... Nie widzisz tego?! Nie widzisz tego jak walczę sam ze sobą! Nie chcę cię zranić, nie chcę... Nie chcę żebyś przeze mnie cierpiała! Wiem, że jeśli zbliżę się do ciebie....
-Jeśli się zbliżysz to, co?- splunęła mu w twarz.- Pieprzysz. Już dawno powinieneś się nauczyć, że ja nie jestem jedną z tych dziewczyn, na które działają takie teksty! Wysil się bardziej, jeśli potrafisz, jeśli nie, daj mi cholerny święty spokój, gnojku!
Zamachnął się. Zatrzymał rękę tuż przy jej twarzy, jakby nagle zdając sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogłyby nastąpić po wykonaniu tego czynu. Westchnął i wolną ręką otarł ściekającą mu po twarzy ślinę.
-Uderzysz mnie?- zaśmiała się drwiąco.- No dalej. Pokaż, na co cię stać. Masz to przecież w genach. Tatuś tak samo bił ciebie. Matkę też bił? No, czemu nie bijesz? Czemu tak na mnie patrzysz? Nie jest tak? Przyznaj się, że masz ochotę mnie uderzyć, chcesz żebym w końcu się zamknęła i przestała wrzeszczeć. Kochany synalek tatusia. To po nim masz takie skrzywienie? To on nauczył cię ranić innych? Powiedz- wysyczała mu prosto w twarz niemal dotykając jego ust swoimi.- Bierzesz przykład z tatusia?
Westchnął ciężko. Puścił jej nadgarstek ze zrezygnowaniem, a potem lekko wplątał swoją rękę w jej włosy. Przyciągnął ją do siebie, pewien tego, że zaraz oderwie się od niego i z krzykiem zacznie zarzucać go kolejnymi epitetami. Był od niej dużo wyższy, ale zgrabnie zahaczył nosem o czubek jej głowy i wdychał słodką woń szamponu do włosów z nutką cytryny. Szczelnie otulił ją ramionami i szepnął cicho:
-Spokojnie słonko. Ja nie jestem taki jak on, nie rozpieprzę sobie życia, nie pozwolę...
-Och, zamknij się już.- odpowiedziała tylko i położyła mu głowę na piersi.
Przytulił ją mocniej.
-Wiesz, kiedyś tak zastanawiałam się nad tym, co my tutaj robimy.
Stała spokojnie na trawie wpatrzona w górzysty krajobraz. Włosy delikatnie spływały po jej twarzy i łaskotały ją po nosie, wprawione w ruch przez uporczywy wiatr. Obejmował ją delikatnie w talii i kołysał jej ciałem w rytm szumiącego wiatru.
-Jesteśmy tu, ale mam wrażenie, że to sen. Też tak masz? Ciekawe, co byłoby, gdyby ktoś nami kierował. Gdyby ktoś kazał mówić mi to, co teraz mówię, robić to, co robię... Mogłabym sobie nawet nie zdawać z tego sprawy. Co by było, gdyby ktoś kierował tym, co myślę? Zastanawiałeś się nad tym kiedyś?
-Nie wiem. Jakoś nie bardzo uśmiecha mi się świadomość tego, że sam nie mam kontroli nad własnym życiem. Już bardziej jestem skłonny sądzić, że ktoś nas obserwuje. Śledzi każdy nasz ruch, bawi się naszymi emocjami, zaśmiewa się w ciszy z podejmowanych przez nas decyzji. Podsuwa nam pokusy i inne gówniane rzeczy, które pieprzą nam życie. A potem śmieje się, kiedy ulegniemy po raz kolejny.
Zamknęła oczy.
Szczęśliwy wdychał jej piękny zapach i objął szczelniej. Wiedział, że jest przegrany, ale wciąż miał cholerną, złudną nadzieję. On był mistrzem w dziedzinie ulegania pokusom. Cholerny, parszywy, słaby dupek. Jak mógł tak wszystko spieprzyć, jak mógł tak łatwo się poddać, tak łatwo zrezygnować ze swoich marzeń. Jak mógł bez skrupułów, wybierać w życiu tylko te łatwiejsze drogi? Chociaż nie. Miał wyrzuty sumienia. Dręczyły go każdej nocy, wciąż wyrzucał sobie masę błędnych decyzji. Do czego go to zaprowadziło? Już nigdy jej nie odzyska. Co z tego, że trzyma ją w ramionach? Prychnął w myślach. Ciekawe, czy wybaczyłaby mu wszystko, co zrobił. Kocha go. Na pewno go kocha, ale czy ma to jakieś znaczenie wobec zabliźnionych, ale wciąż widocznych ran?
-Tak...- przyznała mu rację.- Też jestem bardziej skłonna uwierzeniu twojej wersji. To zabawne, jak często łatwo nam się poddać. Ty coś o tym wiesz, prawda? Wiesz coś o słabości. Dużo wiesz o bólu i samotności.- zaczerpnęła głośno powietrza. – Jesteś z nią. Jesteś wśród tłumu ludzi, ale tak naprawdę jesteś zupełnie sam. Masz tego świadomość i uciekasz i robisz wszystko, żeby pozbyć się tego osamotnienia, ale ono jest, siedzi w tobie i nie umiesz się przed nim bronić. Nikt cię nie rozumie i nikt nie potrafi ci pomóc. Poza mną, prawda? Tylko ja potrafię sprawić, że nie czujesz się samotny? Boisz się, bo wciąż ktoś cię odtrąca, boisz się wszystkiego. Zachowujesz się jak dupek i popełniasz pełno gównianych błędów, bo nie chcesz przyznać sam przed sobą, co naprawdę czujesz.
-A ty?- zapytał nagle.
Zdziwiona odwróciła twarz w jego stronę. Zrobiła krok do tyłu, by z dystansem spojrzeć na jego pełną oczekiwania i napięcia twarz. Wydawał się być zdenerwowany i dziwnie na nią patrzył. Nie podobało jej się to spojrzenie, przypomniało gapiące się na ludzi psy w schronisku. Było pełne smutku i troski, a gdyby przyjrzeć się dokładniej kryły się w im ból i cierpienie, które zdawało się nie umniejszać pod wpływem jej obecności. To, że tam była wcale nie sprawiało, że mniej cierpiał, miała tego świadomość, miała świadomość też tego, że być może to ona pogłębiała jego cierpienie.
-Wiesz, co naprawdę czujesz?- dodał.
-Czy to ważne?- wzruszyła ramionami.- To, co czuję przecież nijak ma się do tego, co robię, co chciałabym robić gdybym tylko miała możliwości.
-Możliwości?- wykrzywił brwi w znaczący sposób.
-No wiesz. Uczucia innych. Liczę się z nimi, w przeciwieństwie na przykład do ciebie.
Westchnął ciężko.
-Proszę, nie zaczynaj znowu. Wiemy, o co nam chodzi. Kochamy się przecież...
Spojrzał na nią. Coś nieznajomego kryło się w jej twarzy. Nie wyrażała ona gniewu czy sprzeciwu, co wydało mu się złym znakiem. Nie przytaknęła, ale na to nawet nie liczył. Była dziwnie nieobecna, pobladła i zobaczył cień strachu przechodzący przez jej twarz. Poczuł się tak, jak gdyby ktoś go spoliczkował. Przygryzła wargę i uciekła wzrokiem, pełznąc nim gdzieś po wysokiej trawie z boku i małej, ukrytej w niej biedronce.
-Bo ty mnie... kochasz?- zapytał.
Jego głos był cichy i charkliwy. Nagle wszystkie myśli wypłynęły z jego głowy. Patrzył na jej nieco przygarbioną postać i włosy tańczące z wiatrem. Tych kilka sekund wydało mu się wiecznością i nie mógł skupić się na niczym innym poza myślą jak bardzo chciałby się zbliżyć do tej stojącej przed nim istoty.
-Przepraszam.- powiedziała tylko i odgarnęła włosy.
-Jak to?- dodał piskliwie.
-Pieprzone życie, Krzysiek. Nic nie jest na swoim miejscu.
Słowa zdawały się sączyć z jej ust nienaturalnie wolno, a każde niczym rtęć wisiało jeszcze długo i ciążyło nad nim w powietrzu. To była jakaś popieprzona paranoja. Nie potrafił sobie tego inaczej wyjaśnić. Wielu rzeczy był pewien. Wiedział, że jest dziewczyną z zasadami, dumną i honorową i aż do tej chwili przekonany był, że bez względu na to jak skończonym byłby gnojkiem ona będzie go zawsze kochać. Nie chciał w to uwierzyć, ale coś podpowiadało mu, że mówiła szczerze. Zdawała się być taka krucha i delikatna teraz, patrząc tylko na ruchome źdźbła trawy, wyzbyta złych emocji, ona sama. Nie patrzyła mu w oczy, ale może był jej za to wdzięczny, bo czuł, że robi mu się słabo. Chciał wybuchnąć, potrząsnąć nią, może nawet zabić, żeby zrozumiała. Na nic nie potrafił się zdobyć i gorączkowo myślał, co powinien jej teraz powiedzieć.
-Rozumiem.- zerwał jedno źdźbło trawy i zaczął się nim bawić. –Widzisz, nie tak planowałem to załatwić. Zawsze mi się wydawało, że będziesz, że poczekasz. Byłem naiwny i głupi. Zrezygnowałem z ciebie wtedy dla wygody, mimo tego ty zawsze mi pomagałaś, zawsze jesteś ze mną, kiedy dzieje się coś złego. Nie wiem dlaczego, ale zawsze uważałem, że to z tobą spędzę resztę życia. Mimo tego, że jestem z nią, ja tylko...- westchnął ciężko.- Bycie z tobą to nie przelewki. Nie, nie bawiłem się nią z początku próbowałem o tobie zapomnieć, może nawet ją pokochałem.
Dopiero teraz uniosła głowę do góry i spojrzała na niego. Chwycił jej ramiona i lekko nią potrząsnął.
-Ale o tobie do cholery nie da się zapomnieć. Nie wiem czy to amok, nie wiem czy to obsesja, a może prawdziwa miłość. Chcę być z tobą, wiesz? Nie myślę już o niczym innym. Chociaż jestem z nią, myślami uciekam do ciebie, chociaż udaję, że kocham ją, a ciebie mam w dupie, kocham ciebie. To posrane. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć, skarbie. Byłem pewien, że poczekasz, że będziemy razem do cholery i że mimo wszystko mnie kochasz.
Patrzyła niego przez chwilę, myśląc, że żartuje. Kiedy jednak jego twarz przybrała wyraz oczekiwania i smutku, wybuchła histerycznym śmiechem. Śmiałą się tak przez długi czas, a kiedy w końcu przestała, niczym wiertłem, przeszyła go z jednym ze swoich najbardziej przerażających spojrzeń.
-Czekałam?! Czekałam na ciebie?! Co ty dupku do cholery sobie wyobrażasz?! Ty będziesz zabawiał się z panienkami, udając pieprzoną ofiarę losu, a ja wiernie, jak jakaś cnotka będę na ciebie czekać? O to ci chodziło? Zabezpieczałeś sobie mną tyły? Teraz kochanie się pobawię, a jak mi się znudzi, to wróć do mnie będziemy żyć długo i szczęśliwie. Gówno! A ja myślałam, że ty naprawdę mnie kochasz, a ja myślałam, że to wszystko...- westchnęła.- Rozpieprzyłeś nam wszystkim życie. Chwała nam, że ja nie przywiązuję do tej gry już żadnych uczuć.
-Chyba nie wierzysz w to, co mówisz! Ja nie chciałem do tego wszystkiego doprowadzić! Chciałem po prostu być szczęśliwy nie raniąc ciebie. A teraz wiem, że szczęśliwy będę tylko z tobą. Do cholery!- wrzasnął oddychając ciężko. Widać było jak męczy się sam ze sobą i jak ciężko mu wykrzykiwać te poniżające słowa.- Wróć do mnie. Wróć do mnie, bądź ze mną, kochaj mnie...
-Nie sądzisz, że najpierw powinieneś pozamykać stare sprawy, a dopiero potem zacząć sobie układać życie z kimkolwiek? Co mi po tym, że chcesz żebym z tobą była, co mi z tego, że o tym mówisz! Nic w tym pieprzonym kierunku nie robisz! Jesteś z nią. Dalej z nią jesteś, wracasz do niej, mówisz jak ją kochasz, namiętnie ją całujesz... To nie tak powinno być, Krzysiek. Albo plastik, albo natura.
-Karolina. Kocham ciebie.- jego wargi się zatrzęsły, kolana się pod nim ugięły i upadł na trawę, przyciągając ją do siebie. Klęcząc, trzymał ręce w jej talii, a głowę opierał na jej piersi. Nie marzył o niczym innym, jak o tym by jej dotykać, poczuć ją dogłębnie, całować po całym ciele. Zdusił w sobie to pragnienie i zacisnął mocno pięści. Cały się trząsł, szczękał zębami, jak gdyby miał gorączkę, oddychał ciężko i pojękiwał cicho.
Przytuliła go do siebie wzdychając ciężko. Wplotła ręce w fale na czubku jego głowy i zacisnęła mocno pięści. Nie poczuł bólu. Chwilę później pocałowała go w głowę i szepnęła:
-Damy radę, słonko. Poukładasz sobie to pieprzone życie.
-Proszę...- szepnął znowu.
Czuła jego oddech na swoim ciele i zaciskające się wokół niej ramiona. Klęczał przed nią niczym jakiś sługus, a ona nie potrafiła zdobyć się na jakiekolwiek uczucia. Pragnęła powiedzieć coś mądrego, sprawić by poczuł się lepiej, ale po raz pierwszy nie potrafiła. Przytulała go jeszcze długo, aż w końcu zdecydowała się na ostateczne. Tak będzie najlepiej, mówiła sobie. Nic nie można już zmienić i nie warto już więcej próbować.
-Powinieneś iść i zacząć z nią układać sobie to gówniane życie.- szepnęła.- To ona jest dziewczyną dla ciebie, to o niej zawsze marzyłeś.- schwyciła jego twarz w dłonie i zmusiła do patrzenia w swoje oczy.- To idealna dziewczyna dla ciebie, sam wiesz, że ja należę do innego świata, głupku. To ją kochasz, nie mnie. To z nią chcesz założyć rodzinę, nie ze mną. To z nią chcesz się kochać.- dodała.
-Karuś..- szepnął.- Ja nie...
-Cii, skarbie.- ucięła.- Ty pasujesz do jej różowego pałacyku, a nie do mojej mrocznej twierdzy. Za dużo się w życiu nacierpiałeś. Za dużo przeszedłeś, sam powinieneś o siebie zadbać. Sam wiesz, że pragniesz tylko świętego spokoju. No, idź już.- wymusiła na sobie krzywy uśmiech.- To ją kochasz, kretynie.
Wstał. Ujął jej twarz w dłonie. Patrzył długo w jej puste, wyzbyte emocji oczy. Nie ma co, aktorka była z niej świetna.
-Pójdę, do cholery!- wrzasnął.-Ale będziesz tego żałować! Ja też będę tego żałował. Będziesz szczęśliwa?! Powiedz, do cholery! Czy będziesz szczęśliwa pieprzona księżniczko, na zawsze sama zamknięta w swojej twierdzy? Pójdę do tej pieprzonej kretynki, przelecę ją, będę największym dupkiem na świecie.-warknął.- Sukinsyn ze mnie. Jestem podły, ale sama tego chcesz! Zadowolona? Powiedz, jesteś teraz zadowolona?!
-Idź.- szepnęła tylko.- Wynoś się z mojego życia, pieprzony bydlaku. Życzę szczęścia.
Spojrzał na nią bezsilnie ostatni raz. Wciąż nie okazywała po sobie żadnych uczuć. Czasami zdawała się nie być człowiekiem. Chciał żeby go zatrzymała, zafundowała pieprzony monolog o moralności. Jak potrzebny był jej długi jęzor, to milczała. Wiedział, że nic już mu nie odpowie, że duma jej na to nie pozwoli. Odchodząc, okłamał ją po raz kolejny. Poszedł, ale wcale nie z tym zamiarem, jaki jej przedstawił. Oj, zdziwi się jego Karola, kiedy odkryje prawdę.
Zaśmiała się sama do siebie, gdy tylko jego sylwetka rozpłynęła się tuż obok niej. Może tylko się jej przyśnił? Może cała ta posrana rozmowa to był tylko jeden z absurdalnych snów?
Położyła się w trawie. Zamknęła oczy, a z jej ust sączyła się strużka krwi. Uśmiech gościł na jej twarzy za każdym razem, kiedy przypominała sobie, ile razy podczas tej rozmowy mieszała go z błotem.
***
Na początku była ciemność. Wszechogarniająca z każdej strony pustka i ciemność. Zdawało się, że tak będzie już zawsze. Leżała na łóżku i mrugała, ale wciąż nie dostrzegała nic poza ciemnością. Nie wiedziała czy widzi czy nie, nie miała pojęcia czy jest noc czy dzień. Nie miała pojęcia o niczym, była na wszystko zobojętniała, wyzbyta wszelkich uczuć. Zamknęła oczy. Nic się już dla niej nie liczyło.
Czarna satyna opływała wokół jej pięknego ciała podkreślając jej ponętne kształty. Długie nogi lśniły w blasku księżyca, a on nie mógł oderwać od niej wzroku. Spała tak słodko, myślał, nieświadoma niczego, głucha na wszelkie bodźce. Ładne pośladki, podkreślone przez marszczenia na materiale. Duży i jędrny biust, ukryty pod ciemną satyną. Piękne loki, tak w lokach lubił ją najbardziej, spływające po plecach gładko. No tak, plecy. Piękne, opalone i gładkie, prowokujące do dotykania i całowania. Oblizał językiem wargi. Była idealna. Cholerne piękna i seksowna. To jasne, że teraz pociągała go tylko jej cielesność. Odgarnął z czoła tłuste, czarne pasma włosów. Nie przypomniał człowieka, raczej jego wrak. Był chudy, spod skórzanej kurtki niemal widać było mu żebra. Szczupłe palce, niczym cieniutkie patyczki głaskały jej włosy. Miał długie, żółte paznokcie. Zębów albo nie było, albo były żółte i spróchniałe. Jego duże, szare oczy niczym czujki wędrowały to w jedną, to w drugą stronę i z pożądaniem zatrzymywały się na poszczególnych częściach jej ciała. Zbliżył się do niej i odgarnął jej włosy, by móc szeptać do ucha przeklęte słowa. Miała szczęście, że spała, bo inaczej uderzyłby ją odór bijący z jego ust.
-Słonko moje śliczne. Nieźle się wpakowałaś.- zaśmiał się chrapliwie.- Ze mną się nie zadziera, powinnaś była o tym wiedzieć. Będziesz teraz cholernie cierpieć.- dotknął lekko jej pleców i zjechał ręką aż do pośladka, który ścisnął w dłoni.- Jesteś taka nieświadoma zła, które ciąży nad tobą. Mogłaś mieć wszystko, mogłaś być pieprzoną księżniczką i opływać w przywileje. Teraz jesteś nikim, Karolinko. Nikim, rozumiesz? Śpij dobrze, kotku, póki jeszcze możesz. Długie noce przed nami.
Zaśmiał się. Jeszcze raz dotknął jej pleców, a potem okrył szczelniej cienką kołdrą. Zamknął oczy i zamieniając się w upiornego nietoperza, wyleciał przez małą dziurę w ścianie.
***
To nie tak miało być. Nie w takim miejscu żył, nie w takim miejscu mieszkał. Nawet nie poznawał tej ulicy. Coś tu było cholernie nie tak. Przypominało film. Gówniany, słabo zrobiony film. Albo to był, jakiś cholerny żart, albo sen. A może to była jego rzeczywistość? Może już tak miał skrzywioną psychikę, że naprawdę zapomniał jak wyglądają znajome miejsca? No bo pomyślmy logicznie, gdyby nie znał tego miejsca, skąd wiedziałby w którą stronę iść? A wiedział doskonale. Wokół było pełno wieżowców. Piętrzyły się w górę, zasłaniając obłoki i słońce, tylko gdzieniegdzie widać było prześwity błękitnego nieba. No to świetnie, pomyślał, nasze małe miasto osiągnęło rozmiar wielkiej, szklanej metropolii. Ulica była bardzo ruchliwa. Było tam chyba z pięć pasów, wszędzie żółte (ach, jakie to banalne!) taksówki i inne drogie auta. W dolnych częściach wieżowców mieściły się sklepy, cała masa sklepów, różnorodnych i otwartych. Przechodził właśnie koło SexShopu, z którego nawoływał do niego naćpany sprzedawca. Po przeciwnej stronie był sklep z zabawkami- nieźle, społeczeństwo nam się rozwija. Nawet dzieci? Zaśmiał się sam do siebie. Mijali go ludzie, którzy nie pasowali jedni do drugich. Fagasi w garniturach z drogimi telefonami przytkniętymi do ucha, matki z dziećmi, pieprzone zakochane pary, macające się po tyłkach, mali chłopcy ze słodyczami w rękach, zabiegani pracownicy pobliskich firm, a nawet bezdomni, ubrani w łachmany w dziwnych, podziurawionych czapkach na głowie. Co dziwne, po drugiej stronie w zwartej grupie stały dziwki, które wypinały blade ciała i przeklinając, wydymały usta, by zachęcić kogoś do siebie. Każda w ręce miała butelkę wódki albo taniego dżinu. Żałosne, pomyślał, ale szybko zaśmiał się sam do siebie po raz kolejny sam nie wiedząc, dlaczego. Nogi niosły go do wieżowca położonego kilka przecznic dalej. Tak, musiał znajdować się na jednej z ulic Manhattanu i pewien był, że niedaleko znajduje się pieprzony Central Park. Mieszały się w nim dziwne emocje. Chciało mu się śmiać, choć wewnątrz rozrywała go panika i nienawiść, a jednocześnie obojętne było mu, co zrobi i czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Był świrem, ona zrobiła z niego świra. Miłość to cholerny ból i szaleństwo. Miłość to nieuleczalna choroba psychiczna. Znowu śmiech, a potem huk kopniętego kosza na śmieci. Jak jedna osoba może dawać człowiekowi tyle radości? Jak jedna osoba, może tak łatwo sprawić, że człowiek czuje się jak ostatnia szuja i jedyną rzeczą, jaką pragnie zrobić, to wykończyć siebie samego? Zaczęło robić mu się niedobrze. Za młody jestem, powiedział sobie, za młody cholera na to, żeby się zakochać. Nie chciał kochać. Kochać, to oddać się w czyjąś niewolę i dostosować swoje życie do jego życia. Swoje nastroje, do jego humorów, swoje przyzwyczajenia do jego dziwactw. Jakie to cholernie dziwne i bolesne, że dla niej był w stanie zrobić to wszystko. Dlaczego tego nie doceniała? Nie miał jej tego za złe, teraz poczuł, że kocha ją jeszcze bardziej. Nie. Gówno prawda. Obojętne mu to było. Tak, obojętne. Pieprzona obojętność na nic nikomu się nie przydająca. Zaśmiał się raz jeszcze, potem znowu i znowu...
Do mieszkania Sylwii prowadziły betonowe schodki z niestabilną, stalową barierką. Wskoczył na nie szybko, a potem zadzwonił na dzwonek i cierpliwie czekał. Dawno już jej nie widział. Dzień? Dwa? Miesiąc? Zatracił rachubę. Nonstop to samo. Kochanie, koteczku, misiaczku. Rączka, ostra sesja całowania, zimny prysznic, przystanek. Potem smsy o niczym od siódmej rano do pierwszej w nocy.
-Jakie to żałosne.- mruknął, czując, że nadużywa ostatnio tego słowa i w mowie i w myślach.
Wyszła rozświergotana niczym wiosenny ptaszek z promiennym uśmiechem na twarzy. Nie. To nie mogła być ona. Widział jej uśmiech, przejrzyście białe zęby i połyskujący różowy błyszczyk. Boże, niczym przyklejony do plastikowej twarzy, a ona sama zdawała się być laleczką barbie, tyle, że bez biustu. Gdzieś pod jej nogami tłoczyło się stado cieni. Niczym czarna mgła krążyły wokół niej, nabierając różnorakich postaci. Zwiastowały zło, był tego pewien. Na początku pomyślał, że jest na haju, ale potem zdał sobie sprawę z tego, że nic dzisiaj nie brał. Na Boga, on nigdy nic nie brał, więc skąd do cholery może wiedzieć jak czuję się naćpana osoba? Przetarł oczy, myśląc, że to złudzenie spowodowane szokiem powypadkowym, ale potem przypomniał sobie, że żadnego wypadku dzisiaj nie miał, więc kiedy już otworzył rozmasowane powieki dostrzegł, że cienie wciąż krążyły wokół jego, pożal się Boże, dziewczyny. Zrobiło mu się niedobrze i nieco słabo. Złapał się barierki. Patrzył na nią i nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo był ślepy. Jak przez te wszystkie miesiące mógł być z tą dziewczyną? Co go do cholery tak zamroczyło? Nagle dostrzegł całe jej zło. Nie umiał powiedzieć, jak, ale te cienie, ta ulica, te pieprzone dziwki i cała reszta sprawiły, że klapki opały mu z powiek. Była zepsuta do szpiku kości. Dlaczego nikt wcześniej go nie ostrzegł? Zaraz. Ktoś próbował. Tak, parę miesięcy temu, ale on niewzruszenie pozostawał głuchy na wszelkie ostrzeżenia. Zapytała po prostu „Jak ty możesz z NIĄ być?! To nie twój typ, ty taki nie jesteś, Krzyś”. Ależ był głupi. Nie wierzył jej, wtedy był na nią wściekły, bo próbował układać sobie życie po rozstaniu z nią, a ona wciąż mu przeszkadzała.
-Kochanie!- zawołała barbie i pobiegła do niego.
Złożyła namiętny pocałunek na jego ustach i z trudem opanował się, żeby jej nie odepchnąć, ale zaraz, kiedy się od niego oderwała, zrobiło mu się niedobrze. Nienagannie ułożona fryzurka, proste do ramion włosy, drogie ciuchy i przeklęty uśmiech jak z ostatniej okładki jakiegoś pisemka dla nastolatek. Spoglądał na nią z ukosa.
-Słuchaj...- zaczął sucho, nie przywiązując wielkiej wagi do tego, co mówi.- Musimy chyba pogadać.
Przytuliła się do niego i zaczęła masować jego plecy.
-Jasne, miś.- powiedziała zalotnie.-O co chodzi?
Odsunął ją od siebie, a potem odszedł możliwie najdalej i wpadł na barierkę. Włożył ręce do kieszeni.
-Wiem, że pewnie jesteś bardzo fajną dziewczyną- mówił bez emocji.- Serio. Ale nie dla mnie, wybacz. Wiem, że pewnie czujesz się zraniona. Nic na to nie poradzę.
-Zaraz...- powiedziała i zrobiła głupią minę. Podniosła palec i wskazała na niego.- TY chcesz zerwać ZE MNĄ?
Czasami jednak przejawiała, co nieco inteligencji. Była tak bardzo zdziwiona, że rozdziawiła usta i zaczęła szybko oddychać. Westchnął ciężko. Czego innego mógł się po niej spodziewać?
-Niekoniecznie. Może być tak, że po prostu się rozstajemy, okej?- znowu ta cholerna obojętność. Dlaczego panienkom tak bardzo zależy na tym, co mówią ludzie? Czy to takie ważne, kto wypowiada te przeklęte słowa?
Mogą uważać mnie za dupka, wielkie mi rzeczy, myślał, przecież jestem dupkiem. Cholernym, zepsutym dupkiem.
-Po prostu rozstajemy!- krzyknęła w histerii.- Miś! Przecież się kochamy! Ejjjjj!- zamrugała i próbowała się do niego zbliżyć.
Przytuliła się, spojrzała na niego i zrobiła maślane oczy. Błąd. Ten wzrok sprawił, że odepchnął ją od siebie i musiał zrobić kilka głębokich wdechów, żeby nie zwymiotować. Naprawdę, przez wszystkie te miesiące był taki ślepy, czy to ona zmieniła się w przeciągu doby?
-Posłuchaj, Sylwia. Ja cię nie kocham, jasne? Było fajnie, przyznaję, ale nie wyszło.
-Jak możesz mi tak mówić!- wrzasnęła i momentalnie przeszkliły się jej oczy.- Bawiłeś się mną?- zachlipała.- Nigdy mnie nie kochałeś! Nigdy!- krzyczała w furii.
-Dziewczyno, daj spokój, dobra?- westchnął ciężko po raz kolejny, patrząc na czarne strumyki na jej twarzy pozostawione po rozmazanym tuszu do rzęs.- Przepraszam. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
Zaczęła ryczeć. Zanosiła się głośnym szlochem i zasłoniła sobie dłońmi twarz, potem osunęła się i usiadła na schodach. Nawet na to nie zwrócił uwagi. Był dziwnie wyprany z uczuć, a ten incydent miał zakończyć całą tą chorą sytuację. Nie mówiąc banalnego „żegnaj”, odwrócił się i wciskając ręce do kieszeni, ruszył przed siebie. Jedno przynajmniej miał za sobą, poza obojętnością pojawiło się zupełnie nowe uczucie. Wolność i sprawiedliwość, nieznane już od miesięcy. Coś nagle otworzyło mu oczy, coś nagle sprawiło, że chciał być lepszy. Ale na razie przecież było mu to obojętne. Mętna, pieprzona rzeczywistość. Flaki z olejem. Żurek w czasie wielkiego postu. Zaśmiał się dam do siebie. Zdecydowanie wolał polany od miast, tam przynajmniej nie śmieszył go widok tych wszystkich plastikowych ludzi.
Karolina była inna. Nie udawała, wyróżniała się. Znosiła wszystko ze spokojem, a kiedy już w końcu wybuchała, robiła to w taki sposób, że zmieniała człowiekowi życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nigdy nie pchała się tam, gdzie jej nie prosili, dużo mówiła, ale zazwyczaj mądrze. Była otwarta, inteligenta, piękna... Sam nie wiedział dlaczego z niej zrezygnował. Może rzeczywiście się bał? Czy strach przed odrzuceniem mógł zatrzymać jego marzenia? Tak. Pokłócili się tylko ten jeden raz. Wcześniej się rozumieli. Idealnie do siebie pasowali, kochali się, pragnęli spędzać ze sobą każdą chwilę. Dlaczego na wszystko zawsze jest za późno? Czemu kiedy do cholery wszystko zrozumiał, kiedy w końcu przestał się bać, ona nakopała mu do dupy? Dlaczego nie dostrzegał jej dobra, kiedy byli przyjaciółmi? Pieprzone życie. Już nie raz nauczyło go, że nie może być szczęśliwy. Ale będzie. Wiedział, że będzie, chociaż wiedział, że kocha Karolę tak bardzo, że nigdy nie będzie jej osaczał. Będzie ją pielęgnował, dbał o nią, dążył do tego, by była szczęśliwa. Nie muszą być razem. Wystarczy, że będzie patrzył jak się uśmiecha, jak płacze, jak słodko wygląda, kiedy się denerwuje. Wystarczy mu jej całodobowa obecność. Teraz może bez wyrzutów cieszyć się jej obecnością. A kiedy razem będą wolni, to może kiedyś. Co za idiota powiedział, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki?
Re: Złudzenia
2Witam, to ja się po swojemu najpierw trochę poczepiam : )
4. pogard. «o kimś, kto wykazuje kompletną ignorancję w jakiejś dziedzinie lub o kimś bezwartościowym moralnie»
5. pogard. «o czymś bezwartościowym lub bardzo brzydkim»
o ile do pierwszego zdania od biedy pasuje, o tyle do drugiego już nie bardzo. miałaś na myśli na przykład irracjonalne?
1. «wznosić się piętrami, warstwami coraz wyżej»
2. «nawarstwiać się, mnożyć się»
więc może bez tego "w górę", bo oksymoron się robi.
TECHNICZNIE: masz fajny, czysty styl, mało błędów, podoba mi się - bardzo przyjemnie się czytało : )
tekst jest spójny, brak jednak tego zakończenia, no... podoba mi się, jak piszesz dialogi - bardzo zgrabne (rzczywiście, trochę banałów było, ale któż nie mówi rzeczy banalnych w chwilach emocji?) i wprowadzasz postacie - nienachalnie. temat życiowy, ale ładnie ujęty literacko : ) zaiste, dające do myślenia
na 5 : )
dno:KaiCyz pisze:Potoczył się denny słowotok...
...a denne omijanie tematu...
4. pogard. «o kimś, kto wykazuje kompletną ignorancję w jakiejś dziedzinie lub o kimś bezwartościowym moralnie»
5. pogard. «o czymś bezwartościowym lub bardzo brzydkim»
o ile do pierwszego zdania od biedy pasuje, o tyle do drugiego już nie bardzo. miałaś na myśli na przykład irracjonalne?
: )KaiCyz pisze:Z dania na dzień
po pierwsze, powinno być "co dostrzegał w niej", a najlepiej "to, co w niej dostrzegał", ponadto zamiast przecinka myślnik lub średnik.KaiCyz pisze:Bał się jej, to, co dostrzegał w jej nie przywodziło na myśl nic dobrego.
wzrok sam z siebie nie piorunuje. jak zmienisz podmiot na Karolinę będzie ładniej chybaKaiCyz pisze:Zimny wzrok piorunował go niczym sztylet
powtórzenia. drugie "jej" można spokojnie wyrzucić, gładkie plecy zmienić na... hmm... ja wiem, może smukłe? a, i opływała ciało.KaiCyz pisze:Czarna satyna opływała wokół jej pięknego ciała podkreślając jej ponętne kształty.
...spływające po plecach gładko. No tak, plecy. Piękne, opalone i gładkie...
piętrzyć sięKaiCyz pisze:Piętrzyły się w górę,
1. «wznosić się piętrami, warstwami coraz wyżej»
2. «nawarstwiać się, mnożyć się»
więc może bez tego "w górę", bo oksymoron się robi.
nie brzmi mi to dobrze, ale może tak ma byćKaiCyz pisze:Szczęśliwy wdychał jej piękny zapach i objął szczelniej.
What the fuck? na wysokości talii?KaiCyz pisze:trzymał ręce w jej talii,
gdzie mieszkasz? : ) u Ciebie mówi się "zadzwonić na dzwonek"?KaiCyz pisze:a potem zadzwonił na dzwonek i cierpliwie czekał.
śnieżnobiałe? lśniąco białe? no nie przejrzyście, kochana : )KaiCyz pisze:przejrzyście białe zęby
że sobie to raczej wiadomo, można wyciąć. raczej też "zaniosła" - jednorazowa czynność.KaiCyz pisze:Zanosiła się głośnym szlochem i zasłoniła sobie dłońmi twarz,
TECHNICZNIE: masz fajny, czysty styl, mało błędów, podoba mi się - bardzo przyjemnie się czytało : )
tekst jest spójny, brak jednak tego zakończenia, no... podoba mi się, jak piszesz dialogi - bardzo zgrabne (rzczywiście, trochę banałów było, ale któż nie mówi rzeczy banalnych w chwilach emocji?) i wprowadzasz postacie - nienachalnie. temat życiowy, ale ładnie ujęty literacko : ) zaiste, dające do myślenia
na 5 : )
...Wolny czas przez palce, mrówka na zapałce...
3
No więc. To chyba najlepsza ocena jaką otrzymałam na tym forum. Miło mi, że tekst się spodobał. Wielkie dzięki za wytknięcie błędów, zwłaszcza tych z "denny" i "piętrzyły". To z "dania na dzień", wiadomo, że literówka przez nieuwagę ; ). A w tym "jej, jej" zjadłam "oczach" dopiero teraz zauważyłam...
W każdym bądź razie- serdecznie dziękuję. ; )
W każdym bądź razie- serdecznie dziękuję. ; )
4
Wybacz, ale jakoś specjalnie nie przyłożyłem się do tego tekstu. Sam nie wiem dlaczego.
Jesteś łatwym autorem. Twoje teksty czyta się płynnie i z łatwością, ale gdzieniegdzie wszelakiego rodzaju błędy aż rażą po oczach. Twoja przyszłość jest w Twoich rękach, a jakość tekstów zależy od tego, jak wiele czasu poświęcisz lekturom i stopniowemu zapoznawaniu się z zasadami języka polskiego.
Ten tekst, to inwestycja w czas. Zapewniam Cię, że akcję będą maleć wtedy, kiedy dopuścisz do swojego umysłu wizję upadku i niepowodzenia. Dlatego właśnie myśl pozytywnie, a pewnego dnia obudzisz się z podniesionym czołem, bo to w co zainwestowałeś przed laty przyniesie ogromny zysk, autorze.
Poświęcaj wiele czasu przeglądaniu tekstów innych. Czytaj zawarte pod nimi komentarze, szczególnie zwracając uwagę na to, co złe i niepoprawne. To kiedyś zaprocentuje, wcześniej czy później. Nie ma rzeczy niemożliwych. A jeśli w to uwierzysz będąc głuchy na negatywne podszepty innych - w końcu stanie się cud.
Pamiętaj, autorze, że Twoje życie jest w Twoich rękach, więc nie schrzań tego, co zyskałaś przez kiedyś podjęte decyzje. Dbaj o swoje pióro, bo drugiego takiego nigdzie nie kupisz.
Jakoś nie przypominam sobie o istnienie takiego słowa .KaiCyz pisze:A gdyby wpatrzeć się prosto przed siebie, to tam w oddali połyskiwała spokojna tafla jeziora.
A tutaj podobnie.KaiCyz pisze:Masa aluzji, irytacji i słodkomiodkowego ścierwa, z którego żadne z nich nic nie wynosiło.
Jesteś łatwym autorem. Twoje teksty czyta się płynnie i z łatwością, ale gdzieniegdzie wszelakiego rodzaju błędy aż rażą po oczach. Twoja przyszłość jest w Twoich rękach, a jakość tekstów zależy od tego, jak wiele czasu poświęcisz lekturom i stopniowemu zapoznawaniu się z zasadami języka polskiego.
Ten tekst, to inwestycja w czas. Zapewniam Cię, że akcję będą maleć wtedy, kiedy dopuścisz do swojego umysłu wizję upadku i niepowodzenia. Dlatego właśnie myśl pozytywnie, a pewnego dnia obudzisz się z podniesionym czołem, bo to w co zainwestowałeś przed laty przyniesie ogromny zysk, autorze.
Poświęcaj wiele czasu przeglądaniu tekstów innych. Czytaj zawarte pod nimi komentarze, szczególnie zwracając uwagę na to, co złe i niepoprawne. To kiedyś zaprocentuje, wcześniej czy później. Nie ma rzeczy niemożliwych. A jeśli w to uwierzysz będąc głuchy na negatywne podszepty innych - w końcu stanie się cud.
Pamiętaj, autorze, że Twoje życie jest w Twoich rękach, więc nie schrzań tego, co zyskałaś przez kiedyś podjęte decyzje. Dbaj o swoje pióro, bo drugiego takiego nigdzie nie kupisz.