Jeden.
Nagły rozbłysk wyrywa mnie z bezmiaru nieistnienia, a z wrzeszczącej setką niemych gardeł ciszy uderza we mnie grzmot. Miriady iskier pędzą poprzez mroczny niebyt i zaczynam się stawać. Otaczam się ciepłym szumem, łykam gęste strugi słodyczy i trwam w błogim przeświadczeniu, że to już wszystko, stałem się, wypłynąłem z bezdennej otchłani i jestem. Nie czuję strachu, nie szukam wrażeń, pragnę być Tutaj i pożądam Teraz.
***
Wyrwany z łoża niewinności otwieram nienawykłe do światła oczy. Nasłuchuję. Szukam znaczeń w rozmytych plamach, doszukuję się sensu w kakofonii dźwięków. Bezskutecznie. Dotąd wszystko było Mną, teraz wyczuwam bezimienną Obecność, wiem, że nie ma już powrotu. Obcy Świat wyciąga do mnie chłodne dłonie, a ja, bezsilny i niemy, pragnę uciec, wyrwać się, lub choćby wykrzyczeć słowa sprzeciwu. Zatapiam się w rozpaczy, a milczące skargi spływają wodospadem poza granice jestestwa.
To jestem Ja. Powoli sięgam zmysłami. Dotykam, wącham, smakuję, wyławiam wzrokiem. Nagle pojmuję. Tam gdzie kończy się Ja, zaczyna się to inne - „nie – Ja”. Sprawdzam, wyczuwam i wiem, odkąd jesteś ty, gdzie się zaczynasz, a gdzie ja się kończę. Błądząc w niezrozumieniu uświadamiam sobie, że jesteś, nie mniej rzeczywiste ode mnie, bliskie i dalekie zarazem. Poznaję ciebie, uczę się twoich znaków. Jasno – ciemno, ciepło – zimno, sucho - mokro. Mówię do ciebie, a ty reagujesz. Potrafię ciebie zmieniać, a ty dajesz mi to, czego mi potrzeba. Dziękuję ci Świecie.
***
Gnam przed siebie, czuję wiatr na twarzy, czuję siłę. Latawiec wyobraźni unosi się do nieba, szarpie, chce chwytać obłoki, ścigać ptaki, które wzbiły się do lotu. Trzymam mocno. Nie uciekniesz ode mnie, jeszcze nie teraz. Chcę skakać, chcę krzyczeć, chcę biegać i wdychać zapachy wiosny! Gdzie pędzisz, leć w górę! Słyszysz? Cisza. Nie posłuchał i runął jak głaz, z trzaskiem spadł między zieleniące się pączkami gałęzie. Wiatr poniósł kolorowy papier w dal, składając łopoczące skrawki w wymyślne kształty origami.
Czuję gorycz napływającą wzburzonymi falami, dziki sztorm uderza z furią i rzuca mną o ziemię. Dlaczego? Dlaczego porwałeś ogniopiórego ptaka, malowanego marzeniami na wyblakłej karcie nieba?
Słodkie nuty koją rozrywający serce żal, słońce rozświetla się uśmiechem. Mydlane bańki unoszą się do góry, migocząc wszystkimi barwami tęczy, zderzają się ze sobą i łączą. Sięgam i pękają, opadając perlistą rosą na trawiastej równinie. Zachłyśnięty rozkoszą zrywam się i biegnę wraz z nimi, nucę chcąc je przywołać, lecz one mrugają wesoło i wzywają do siebie. Daję się ponieść radosnemu prądowi, płynę, mijając sterczące skały. Nie straszne mi rafy – już nikną w oddali, a ja wciąż pędzę przed siebie.
Dwa.
Ze snu wyrywają mnie delikatne muśnięcia, niespiesznie podnoszę się i zdmuchuję pajęcze sieci chroniące mnie przed chłodem poranka. Jak okiem sięgnąć - kwiecisty sad. Bzyczące roje unoszą się nad drzewkami, błyszczące w letnim słońcu skrzydełka pędzą wonne pyłki w moją stronę. Oddycham głęboko. Pora na mnie, czas chwytać drobinki nektaru, przemykać się między szeleszczącymi płatkami, ocierać o delikatne wnętrza. Świerszcze wyskakują w powietrze, witają mnie w locie i nikną między źdźbłami, inne przygrywają wesołe melodie.
***
Znużony pracą kryję się w cieniu. Zlizując słodycz dostrzegam drzwi, których nigdy tu nie było. Może to ja nie zapuściłem się jeszcze w te strony? Na pokrytych mchami tajemnicy deskach, błyszczał wyrzeźbiony nieznaną ręką napis. Skradam się, próbuję odczytać osobliwe litery, lecz ich wijące się kształty nie przypominają mi niczego. Wrota ustępują zawodząc zgrzytliwie i zanurzam się w chłodnym wnętrzu. Czuję wibrujące ukłucia ostrzeżeń, lecz jednocześnie podnieca mnie błogi aromat, pulsujące kształty i gładka faktura odkrytego skarbu. Będę tu wracał, gdy tylko chmury, pochwycą wścibskie promienie słońca.
***
Wracałem co chwilę, ciągnięty, wleczony. Nie mogłem odmówić, choć nawet nie chciałem. Za każdym razem czułem, że pęcznieję radością, rytmiczne kołatanie sprawiało, że zacząłem żyć pełnią życia. Rosłem, unosiłem się nad ziemią, a zejście z chmur stawało się coraz bardziej bolesne. Więc przestałem schodzić i podlatywałem - częściej lubując się w chłodnych wnętrzach, niż rozrzucając krople potu.
***
Zamknięte? Jakże to? Dla mnie? Nigdy! Świadomość, że to już koniec, rzuca mną w czarną otchłań. Nie słyszę, nie widzę, chcę tylko, po raz ostatni dotknąć tajemnicy. Tłukę we wrota, lecz odpowiada mi głucha, smolista cisza. Zraniony i obolały toczę się do sadu – powolny i ciężki. Czy tak już zostanie na wieki?
Trzy.
Odrywam się od sążnistych dyskursów, odrzucam metateoretyczne uogólnienia i spoglądam wstecz. Epikurejskie wzgórza zniknęły za horyzontem zdarzeń. Kolorowe liście spływają kaskadami szelestu. Żółte, czerwone, brązowe zlatują się zewsząd i wirując opadają wprost w żarłoczne płomienie. Gęsty dym spowija rzeczywistość, trudno stwierdzić, czy w prześwitach błyszczą fakty i prawda, czy jedynie ich symulakra. Przechodzą mnie dreszcze. Próbuję strukturalizować myśl nieoswojoną, chcę nadawać kształty formom symbolicznym, lecz grzęznę polu władzy obsianym wzorcami jednostek relacyjnych. Chciałbym wrócić do gonitw z wiatrem, szalonych tańców na mydlanych bańkach. Nie mogę, ta droga nie dla mnie – otaczam się takimi jak ja - więźniami zahamowań - nie zdołam się wyrwać z hiperrealnego kręgu symulacji.
***
Daję życie nowym memom, łącze je w grupy, obracam i zwijam w spiralę. Oglądam dzieło i liczę na to, że jest dobre. Na ogrzanych jesiennym słońcem polanach szukam innych twórców. Znajduję w końcu bratnią duszę, lecz nie wiem, czy nie odwróci się kiedyś i nie podda mych dzieci całkowitej dekonstrukcji. Obawiam się, czy nie zarzuci mi, że za żadnym z moich spiralnych tworów, nie stoi desygnat. Tak, boję się różni.
***
Zimny wiatr szarpie nagie gałęzie, ciska lodowate krople wprost ze stalowych cielsk chmur. A my idziemy wciąż razem. Ślady na piasku ciągną się za nami, jak dwa pasma korali nanizanych na rybacką linę. Czy kiedyś, gdy kolejny sztorm pchnie morski żywioł na plażę, rozejdą się? Któż może wiedzieć? Patrzę na latawiec wznoszący się nad wydmami. To mój dawny przyjaciel utkany z marzeń, ale czy jeszcze mój? Leć! – słyszę. A on, jak kiedyś nurkuje. Czekam na huk wspomnień, lecz nie nadchodzi. Furkocząc ogonem kolorowa zabawka wzlatuje, niosąc nadzieję ku czerniejącemu niebu.
Cztery.
Mróz wdziera się ze wszystkich stron. Kłujące igły wciskają się w najmniejsze zakamarki pamięci. Wiem, iż taka rzeczy jest kolej - że ziąb ciepło wypiera i sprawia, iż cząsteczki w swym tańcu radosnym zwalniają, przystają czasem na chwilę, jakby zadumane, w końcu zatrzymują się całkiem. Czuję sztywność – ja też, niebawem, przestanę się ruszać. Już teraz wszystko staje się coraz trudniejsze. Wspominam. Mam wrażenie, jakby minęło dopiero kilka dni odkąd dumnie wyprostowany pędziłem, bez żadnych zmartwień, na spotkanie z przygodą. Bez strachu, bez myśli, bez sensu bez mała, acz całkiem przyjemnie. Bo na co komu z sensem wojowanie - poszukiwań sensu już nie widzę.
***
Czy to zimowe chłody tak mieszają me myśli? Nadchodzi wieczór, noc nadchodzi. Nie zgadzam się, nie teraz! Chcę w pamięci się zanurzyć, lecz nie pamiętam. Wicher przemijania nawiał śniegu zaspy na wspomnień źródła, coraz mniejsze strumyczki mozolnie się przebijają jeszcze, kluczą, niepewnie drogę macając. Patrzę, a one drżąc, jak kryształowe macki, macają. Błądzą, a ja błądzę wraz z nimi. Błąd? Wielbłąd. Wielobłąd. Przede mną tak wielu ów krok fałszywy zrobiło.
Zaufać pamięci. Pamięć to wszystko - powiadali.
A wyszło, że wielobłąd. Czy ktoś mnie teraz wysłucha? Nie. Oni też muszą przejść całą drogę, dzień po dniu, krok po kroku, by odkryć tę prawdę. Parszywą prawdę. Ale chcę jeszcze zostać, może coś sobie przypomnę, dlaczego wieczór tak pędzi?!
***
Mróz, tak dotkliwy, szczypiący i sztywność nieprzemijająca, nieodwracalna. Smucić się, szlochać, użalać, czy poddać nieuniknionemu?
***
Zrozumiałem w końcu. Tak długo, jak walczyć będę, przegrać jeno mogę. By wygrać, trzeba poddać się. Wiem, że wygrałem. Teraz w spokoju czekam, aż nadejdzie noc.
***
Przestaję być, miriady iskier pędzą poprzez mroczny niebyt. Uderza we mnie grzmot i niknie we wrzasku ciszy. Z błyskiem znikam w bezmiarze nieistnienia.
2
Moje najsilniejsze wrażenie z tego tekstu to bardzo kiepskie, oklepane metafory, a ostatni akapit to Wielka Kulminacja Złej Metafory:
Przepraszam, że tak bezwzględnie, ale nic, a nic mi się nie podobało...Przestaję być, miriady iskier pędzą poprzez mroczny niebyt. Uderza we mnie grzmot i niknie we wrzasku ciszy. Z błyskiem znikam w bezmiarze nieistnienia.
3
Jestem dziś strasznie szczegółowy. Pomyślałem, że lepiej żebyś o tym wiedział, Szymon.
Bez zbędnych ceregieli przejdźmy do sedna. Krytyki będę się podejmował zgodnie z układem tekstu - każdy dzień, to osobna dawka. Otwórz się na nią.
Dzień pierwszy
Pierwszy akapit to jedno wielkie skupisko metafory i poetyckości. Czasami to przeszkadza.
W czwartym akapicie zdecydowania za szybko, przechodzisz do opisu pragnień narratora. Poza tym słowa, które kieruje do latawca dobrze byłoby wyszczególnić. Zwróć uwagę także na to:
Latawiec wpada między gałęzie z impetem podobnym głazowi. Stamtąd wiatr unosi go w dal. Potrafię zrozumieć fakt zerwanego sznurka, co umożliwia "przeniesienie papieru w dal", ale niestety przeszkoda w postaci gałęzi jest, moim zdaniem, trudna - może aż nazbyt - do pokonania.
[2]Traktuję to, jako pytanie retoryczne do wiatru, dlatego polecam jakoś wyszczególnić.
[2']Ogniopiór jest najzwyczajniej ptakiem, który pochłania taką ilość alkoholu, która człowieka zwaliłaby z nóg. I nie zdradza objawów upojenia. Szymon, nie chodziło raczej o tę drobną ptaszynę, prawda? Wydaje mi się, że chciałeś podkreślić barwę jego piór czy coś w tym stylu.
Dzień drugi
I znowu to samo. Nadmierna poetyckość. To właśnie ma tak wyglądać, taki był zamiar autora. Jednak tego jest przesadnie dużo.
Dzień trzeci
Ostatnia kwestia.
W drugim dniu, we fragmencie zaczynającym się od: Zamknięte? Jakże to? Dla mnie?, bohater zdecydowanie za szybko zmienia swoje odczucia, reakcje są nie tyle emocjonalne, co - u normalnego faceta - niemożliwe. Wszystkie wydarzenia nie wychodzą poza granicę czterech dni. Pytanie, czy aby na pewno? Opisy sugerują na ciągłe odwiedzanie odkrytego przez bohatera miejsca, co przeciąga się w czasie, podsuwając teorię rozleglejszej akcji. Nie wyobrażam sobie, żeby gonił tam codziennie, za każdym razem bardziej uczuciowo nastawiony. Wygląda mi to bardziej na niedopatrzenie.
Kawał dobrego chłopa z Ciebie, Szymon. Podoba mi się ta cała poetyckość - u facetów to rzadko spotykane. Jednak w pewnych momentach - o czym chyba wcześniej wspomniałem - delikatnie drażni. Za dużo trudnych do wymówienia i nieznanych słów. Dla prostego chłopka, czy dziewczyny tekst nie będzie rozrywką, a robotą, przy której pomocny okazać się może słownik.
Do usłyszenia,
mountain_artist
Bez zbędnych ceregieli przejdźmy do sedna. Krytyki będę się podejmował zgodnie z układem tekstu - każdy dzień, to osobna dawka. Otwórz się na nią.
Dzień pierwszy
Pierwszy akapit to jedno wielkie skupisko metafory i poetyckości. Czasami to przeszkadza.
Człowiek posiada pewien wzór poznawania, jeśli można tak to nazwać. Zacząłbym od postrzegania. A później sławna nawałnica - dotykanie, wąchanie i smakowanie. To tak jak z produktami żywnościowymi w markecie. Odwiedzasz go w konkretnym celu. Wzrokiem poszukujesz potrzebnych artykułów; zapoznajesz się z zawartością cukru, itp. Wracasz do domu - otwierasz, węch robi za tester w razie ewentualnej pomyłki, przy ustalaniu terminu ważności. Gdy wszystko się zgadza przechodzisz do najciekawszego zabiegu - konsumpcji. Detale, Szymon!Powoli sięgam zmysłami. Dotykam, wącham, smakuję, wyławiam wzrokiem. Nagle pojmuję.
W czwartym akapicie zdecydowania za szybko, przechodzisz do opisu pragnień narratora. Poza tym słowa, które kieruje do latawca dobrze byłoby wyszczególnić. Zwróć uwagę także na to:
Latawiec pędzi, później spada, jakby w coś uderzył i zemdlał. Narrator wywołuje emocje/przekonanie wskazujące na przydatność i celowość lotu - zabawka do czegoś ciągnie. Nagle upada. Natrafia na barierę powietrzną?Gdzie pędzisz, leć w górę! Słyszysz? Cisza. Nie posłuchał i runął jak głaz, z trzaskiem spadł między zieleniące się pączkami gałęzie. Wiatr poniósł kolorowy papier w dal, składając łopoczące skrawki w wymyślne kształty origami.
(...)runął jak głaz, z trzaskiem spadł między zieleniące się pączkami gałęzie. Wiatr poniósł kolorowy papier w dal, składając łopoczące skrawki w wymyślne kształty origami.
Latawiec wpada między gałęzie z impetem podobnym głazowi. Stamtąd wiatr unosi go w dal. Potrafię zrozumieć fakt zerwanego sznurka, co umożliwia "przeniesienie papieru w dal", ale niestety przeszkoda w postaci gałęzi jest, moim zdaniem, trudna - może aż nazbyt - do pokonania.
[1]Myślę, że to "dlaczego" jest niepotrzebne - bohater doskonale zdaje sobie sprawę z przyczyn.Czuję gorycz napływającą wzburzonymi falami, dziki sztorm uderza z furią i rzuca mną o ziemię. [1]Dlaczego? [2]Dlaczego porwałeś [2']ogniopiórego ptaka, malowanego marzeniami na wyblakłej karcie nieba?
[2]Traktuję to, jako pytanie retoryczne do wiatru, dlatego polecam jakoś wyszczególnić.
[2']Ogniopiór jest najzwyczajniej ptakiem, który pochłania taką ilość alkoholu, która człowieka zwaliłaby z nóg. I nie zdradza objawów upojenia. Szymon, nie chodziło raczej o tę drobną ptaszynę, prawda? Wydaje mi się, że chciałeś podkreślić barwę jego piór czy coś w tym stylu.
Słodkie nuty, mydlane bańki - skąd one się biorą?Słodkie nuty koją rozrywający serce żal, słońce rozświetla się uśmiechem. Mydlane bańki unoszą się do góry, migocząc wszystkimi barwami tęczy, zderzają się ze sobą i łączą. Sięgam i pękają, opadając perlistą rosą na trawiastej równinie.
To zdanie jest świetne!Daję się ponieść radosnemu prądowi, płynę, mijając sterczące skały.
Dzień drugi
I znowu to samo. Nadmierna poetyckość. To właśnie ma tak wyglądać, taki był zamiar autora. Jednak tego jest przesadnie dużo.
Słodycz czego?Znużony pracą kryję się w cieniu. Zlizując słodycz dostrzegam drzwi, których nigdy tu nie było
Jeśli cieszył się z pobytu w tym domku/pomieszczeniu, to nie wyobrażam sobie, że coś go tam wlecze. To zbyt brutalne określenie.Wracałem co chwilę, ciągnięty, wleczony. Nie mogłem odmówić, choć nawet nie chciałem. Za każdym razem czułem, że pęcznieję radością, rytmiczne kołatanie sprawiało, że zacząłem żyć pełnią życia.
Dzień trzeci
Dyskurs był dawniej rozumiany jako rozmowa. Więc odrywa się od sążnistych (określonych rozmiarowo) rozmów?Odrywam się od sążnistych dyskursów(...)
Coś zjadłeś.(...)chcę nadawać kształty formom symbolicznym, lecz grzęznę polu władzy obsianym wzorcami jednostek relacyjnych.
Ostatnia kwestia.
Nie wyobrażam sobie, żeby latawiec wyszedł bez szwanku ze spotkania z gałęziami i nadal mógł unosić się nad ziemią. Nie ogarniam.Patrzę na latawiec wznoszący się nad wydmami. To mój dawny przyjaciel utkany z marzeń, ale czy jeszcze mój? (...)Furkocząc ogonem kolorowa zabawka wzlatuje, niosąc nadzieję ku czerniejącemu niebu.
W drugim dniu, we fragmencie zaczynającym się od: Zamknięte? Jakże to? Dla mnie?, bohater zdecydowanie za szybko zmienia swoje odczucia, reakcje są nie tyle emocjonalne, co - u normalnego faceta - niemożliwe. Wszystkie wydarzenia nie wychodzą poza granicę czterech dni. Pytanie, czy aby na pewno? Opisy sugerują na ciągłe odwiedzanie odkrytego przez bohatera miejsca, co przeciąga się w czasie, podsuwając teorię rozleglejszej akcji. Nie wyobrażam sobie, żeby gonił tam codziennie, za każdym razem bardziej uczuciowo nastawiony. Wygląda mi to bardziej na niedopatrzenie.
Kawał dobrego chłopa z Ciebie, Szymon. Podoba mi się ta cała poetyckość - u facetów to rzadko spotykane. Jednak w pewnych momentach - o czym chyba wcześniej wspomniałem - delikatnie drażni. Za dużo trudnych do wymówienia i nieznanych słów. Dla prostego chłopka, czy dziewczyny tekst nie będzie rozrywką, a robotą, przy której pomocny okazać się może słownik.
Do usłyszenia,
mountain_artist
4
Zabieg ten jest jak najbardziej zamierzony. Dużo istot, ssaków na przykład, jest zaraz po urodzeniu ślepa...mountain_artist pisze:Człowiek posiada pewien wzór poznawania, jeśli można tak to nazwać. Zacząłbym od postrzegania. A później sławna nawałnica - dotykanie, wąchanie i smakowanie.Powoli sięgam zmysłami. Dotykam, wącham, smakuję, wyławiam wzrokiem. Nagle pojmuję.
Cztery dni (nie chciałbym zbyt wiele zdradzać, w końcu tekst ma bronić się sam), to przenośnia - zwróć uwagę na zmieniające się pory roku.mountain_artist pisze:Wszystkie wydarzenia nie wychodzą poza granicę czterech dni. Pytanie, czy aby na pewno? Opisy sugerują na ciągłe odwiedzanie odkrytego przez bohatera miejsca, co przeciąga się w czasie, podsuwając teorię rozleglejszej akcji. Nie wyobrażam sobie, żeby gonił tam codziennie, za każdym razem bardziej uczuciowo nastawiony.
5
Mali, skoro chcesz zastosować taki wzór, to ja nie mam nic przeciwko. Przyznaję bez biciaMaladrill pisze:Zabieg ten jest jak najbardziej zamierzony. Dużo istot, ssaków na przykład, jest zaraz po urodzeniu ślepa...

Twój tekst jest okropnie poetycki i taki, wydawać by się mogło, uczuciowy. Stosujesz w nim niesamowite zabiegi. To właśnie ta nawałnica! Tak, to ona mnie zgubiłaMaladrill pisze:Cztery dni (nie chciałbym zbyt wiele zdradzać, w końcu tekst ma bronić się sam), to przenośnia - zwróć uwagę na zmieniające się pory roku.

Miłego dnia!
7
Tak. Nareszcie tekst, który przemawia do mojego sposobu postrzegania świata. Ośmielę się zaryzykować twierdzenie, że będziesz mieć (jak ja) czytelników "niszowych" :-)
Tekst poetycko-filozoficzny, ale tą filozofią życiową, która przychodzi w pewnym wieku i daje spokój istnienia "tu i teraz" po coś.
Dla mnie pointa
Piękny, mądry tekst z wieloma podskórnymi źródłami.
Chętnie przeczytam inne.
Tekst poetycko-filozoficzny, ale tą filozofią życiową, która przychodzi w pewnym wieku i daje spokój istnienia "tu i teraz" po coś.
Dla mnie pointa
zostanie jednym z ulubionych cytatów.Zrozumiałem w końcu. Tak długo, jak walczyć będę, przegrać jeno mogę. By wygrać, trzeba poddać się. Wiem, że wygrałem. Teraz w spokoju czekam, aż nadejdzie noc.
Piękny, mądry tekst z wieloma podskórnymi źródłami.
Chętnie przeczytam inne.
'ad maiora natus sum'
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM
'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg
'Infinita aestimatio est libertatis' HETEROKROMIA IRIDUM
'An Ye Harm None, Do What Ye Will' Wiccan Rede
-------------------------------------------------------
http://g.sheetmusicplus.com/Look-Inside ... 172366.jpg
8
Maladrill pisze:Heh, no poniosło mnie :(
Uu, tam poniosło od razu... Gra mówi, że to "piękny, mądry tekst z wieloma podskórnymi źródłami", a ja się z tym zgadzam. Jednak dla mnie, człowieka który w swoim życiu mało miał okazji to czytania poezji, staje się przewidywalno-trudny. Że tak powiem.
Podoba mi się to, w jaki sposób prowadzisz narrację. Gubię się natomiast w długich konstrukcjach, z których aż promieniuje poetyckość. Podobnie jak w przypadku Hulka - staje się duży i zielony

9
Ja sam czytam teksty, książki niszowe i nie uważam by ten się do takowych zaliczał.
Poetyckość?
Czemu nie, nie posiadam żadnych argumentów przeciwko. Jednak poetyckość tutaj jest banalna, nie ma nic nowego, nic intrygującego ani fascynującego.
"łoże niewinności"
"kakofonia dźwięków"
Zaprzecz, że te zwroty nie są do bólu oklepane.
Pierwszy akapit to frazesy w stylu świecącego mroku, krzyczącej ciszy i niemego grzmotu, nie cytuję dosłownie, tak sobie gadam. "Ciepły szum" mnie zastanawia, bo jako dźwięk raczej nie ma temperatury, to zapewne metafora, ale widocznie za głupi jestem, żeby dojść czego dotyczy.
Popieram takie eksperymenty, ba, uwielbiam wręcz, ale to była nuda, nawet nie przeczytałem do końca.
To narazie zabawa, nieśmiały taniec z dwuznacznością, metaforami, symbolami, ukrywaniem znaczeń. Tańcz dalej, w końcu niezdarne ruchy zmienią się w prawdziwy taniec, oby, taką mam nadzieję, bo może będę mógł to przeczytać.
Poetyckość?
Czemu nie, nie posiadam żadnych argumentów przeciwko. Jednak poetyckość tutaj jest banalna, nie ma nic nowego, nic intrygującego ani fascynującego.
"łoże niewinności"
"kakofonia dźwięków"
Zaprzecz, że te zwroty nie są do bólu oklepane.
Pierwszy akapit to frazesy w stylu świecącego mroku, krzyczącej ciszy i niemego grzmotu, nie cytuję dosłownie, tak sobie gadam. "Ciepły szum" mnie zastanawia, bo jako dźwięk raczej nie ma temperatury, to zapewne metafora, ale widocznie za głupi jestem, żeby dojść czego dotyczy.
Popieram takie eksperymenty, ba, uwielbiam wręcz, ale to była nuda, nawet nie przeczytałem do końca.
To narazie zabawa, nieśmiały taniec z dwuznacznością, metaforami, symbolami, ukrywaniem znaczeń. Tańcz dalej, w końcu niezdarne ruchy zmienią się w prawdziwy taniec, oby, taką mam nadzieję, bo może będę mógł to przeczytać.
Tych wszystkich którzy upajają się zgiełkiem mass mediów, kretyńskim uśmiechem reklamy, zaniedbaniem przyrody, brakiem dyskrecji wyniesionym do rzędu cnót, należy nazwac kolaborantami nowoczesności.
12
Ale ja wcale nie mam zamiaru Cię przekonywać. Moja odpowiedź to ukazanie mojego zdania. Jeśli Tobie nie spodobał się tekst - OK, nie nalegam, żebyś przyjął go oklaskami. Mimo wszystko przekonuję sam siebie - bardzo fajna sprawa. Owszem, poetyckość czasami jest nadmierna, wytrąca z równowagi i mdli. Co jak co, ale to kawał dobrej roboty.wiedzmin89 pisze:Proszę o cytaty i argumenty w takim razie.
wiedzmin, prawdziwy syf zobaczysz, gdy wrzucę coś swojego

13
Sprawa jest prosta.
Nie mam podstaw, żeby opisać twój tekst w jakiś wartościujący sposób. Nie mogę powiedzieć, że jest rewelacyjny, że jest średni ani nawet że to straszna kicha.
Mogę za to powiedzieć, że jest przewidywalny.
Kiedy tylko przeczytałem tytuł, wiedziałem, że nic nie zrozumiem :P Taka jest smutna prawda - przeczytałem raz, drugi, nasunęły mi się tylko luźne, niewiele mówiące skojarzenia, a potem nic. Nie przemawia do mnie ten tekst, poetyckość ani nie pomaga, ani nie przeszkadza czytać, ot, w porządku, napisany solidnie, ale absolutnie niezrozumiały.
Rzuciło mi się w oczy, że w dniu czwartym narrator przechodzi na archaiczno-przestawną mowę, aż w końcu zaczyna mówić jak mistrz Yoda, czego nie robił przez pozostałe trzy dni.
Może jeszcze przeczytam trzeci raz, ale niczego nie obiecuję
Trzymaj się!
Nie mam podstaw, żeby opisać twój tekst w jakiś wartościujący sposób. Nie mogę powiedzieć, że jest rewelacyjny, że jest średni ani nawet że to straszna kicha.
Mogę za to powiedzieć, że jest przewidywalny.
Kiedy tylko przeczytałem tytuł, wiedziałem, że nic nie zrozumiem :P Taka jest smutna prawda - przeczytałem raz, drugi, nasunęły mi się tylko luźne, niewiele mówiące skojarzenia, a potem nic. Nie przemawia do mnie ten tekst, poetyckość ani nie pomaga, ani nie przeszkadza czytać, ot, w porządku, napisany solidnie, ale absolutnie niezrozumiały.
Rzuciło mi się w oczy, że w dniu czwartym narrator przechodzi na archaiczno-przestawną mowę, aż w końcu zaczyna mówić jak mistrz Yoda, czego nie robił przez pozostałe trzy dni.
Może jeszcze przeczytam trzeci raz, ale niczego nie obiecuję
Trzymaj się!
14
Ta, przerośnięta metafora - idealne określenie tekstu
Dla mnie za dużo, za ciężko. Choć znalazłam fragmenty, które bardzo mi przypadły do gustu, np:
Mogę powiedzieć tylko, że brakuje płyności. A takie kawałki, wg mnie, powinny być przede wszystkim płynne i rytmiczne jak jakaś muzyka. Tutaj tego nie czuję.

Trudno mi ocenić tekst, bo na poezji znam się równie dobrze jak na motoryzacjiBłąd? Wielbłąd. Wielobłąd. Przede mną tak wielu ów krok fałszywy zrobiło.
Zaufać pamięci. Pamięć to wszystko - powiadali.
A wyszło, że wielobłąd.

Mogę powiedzieć tylko, że brakuje płyności. A takie kawałki, wg mnie, powinny być przede wszystkim płynne i rytmiczne jak jakaś muzyka. Tutaj tego nie czuję.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
15
To proste - rwie się i ciągnie, bo to metafora życia. A w życiu, jak to w życiu, czasem jest ciekawie, ale przez większość czasu jest rutyna. Cztery dni, to cztery etapy życia, symbolizowane przez cztery pory roku. A w każdym etapie różne sprawy. Jakie? Każdy je może zinterpretować na swój sposób.