Spacer [miniatura]

1
Miła, pamiętasz ten nasz spacer ulicami miasta? Tylko uścisk rąk i ciepło, miła,

pamiętasz? Nie szkodzi, przypomnę ci. Na początku był mur. Nie, nie między nami. Po twojej

prawej ręce - tak, po lewej byłem ja. Ciągnął się obok nas przez jakiś czas, zasłaniając

pobliskie domy. Spróbuj sobie przypomnieć, szłaś sunąc ręką po jego chropowatej

powierzchni. O, to właśnie to uczucie. Stary, carski mur, mówiłaś, że pamiętasz go z

dzieciństwa. Tak, tak, właśnie. Potem była brama. Ciężka, metalowa, zielona. Powiedziałaś

wtedy, że zupełnie ci się nie podoba. Nic nie szkodzi, może zaraz zobaczysz ją oczyma

wyobraźni. Zamknięta była na ciężką, mosiężną kłódkę. Tak, przeszliśmy górą - czyli jednak

pamiętasz! Najpierw pomogłem ci się wdrapać na górę, zrobiłaś to trochę niezdarnie... Oj,

żartowałem tylko. Byłaś wtedy pełna gracji i... No dobrze, dobrze, opowiadam dalej. Potem

przeszedłem ja, omal nie spadłem - o, i widzisz, kto tu jest niezdarą! Po drugiej stronie była

jakaś zaniedbana działka. Tak, i ten zrujnowany domek, jakby zupełnie wyrwany z kontekstu.

Nieswojo się poczułaś, przeszliśmy przez to piekło opuszczenia i znów byliśmy na ulicy.

Ślicznej, wiosennej ulicy, pamiętasz? Drzewa były zielone na ten niepowtarzalny

wczesnowiosenny sposób. Ruszyliśmy ślepo, przed siebie. Tak, ten dziadek, cośmy go mijali

uśmiechnął się do nas, dobrze mówisz. Roześmiałaś się, gdy usłyszałaś sikorkę - a ja, nie

mogąc dojść przyczyny twojej radości, śmiałem się z tobą. A potem było wzgórze i nasza

mozolna wspinaczka. Nie, wcale nie narzekałaś, to ja ledwie dawałem rady. Ty biegłaś jak

łania. Przestań, przestań, opowiadam, jak było, mówiłaś, że nie pamiętasz. Nieważne. Na

końcu tej mordęgi czekała nas nagroda. Jaka? Ha, widok! Nieziemski widok na całe nasze

miasto. Ja podziwiałem stare budowle skąpane w słońcu, a ty jak zwykle zapatrzyłaś się w

odległą linię lasów. Niepoprawna romantyczka, tylko lasy, łąki i kwiatki jej w głowie. Ależ

bardzo mi się to podoba, miła. Za to cię kocham. No oczywiście, że nie tylko za to. Za

wszystko. Ale już ci mówię, co było dalej. Zeszliśmy niżej, na cmentarz. Czemu się dziwisz,

to nie był taki ot zwykły cmentarz. Stary i urokliwy. Nie taki, który budzi w ludziach grozę, o

nie. Ten raczej skłaniał ku cichej refleksji. I my milczeliśmy, idąc wśród omszałych

nagrobków. Pamiętasz ten napis? Tak, ten o naturze. Chciałbym mieć taki wyryty na grobie.

Oj, nie gadam głupot, kiedyś muszę umrzeć. Co było potem? Przez furtkę weszliśmy na aleję

biegnącą w dół wzgórza, przez park. Powiedziałaś, że jesteś zmęczona, więc usiedliśmy na

ławeczce. Tak, takiej zielonej, tam są same zielone ławeczki. Zleciały się gołębie, nie

wiedzieć czemu, nie mieliśmy przecież ziarna. Tak, był wśród nich zupełnie biały i

powiedziałaś, że to jak Duch Święty. A ja odrzekłem, że Duch nie brudziłby się naszym

ziemskim padołem i nie latałby ot, tak ze zwykłymi gołębiami. Tak, tak, wiem, Syn Boży

nawet umarł wśród łotrów. Ale jeden był dobrym łotrem, nie zapominaj. Dobrze, nie mówmy

o tym, zostawmy takie kwestie doktorom Kościoła. Bo nie dowiesz się, co było dalej. Ha,

więc już mówię: zeszliśmy niżej, na stary plac zabaw. Taki kolorowy, z huśtawkami,

zjeżdżalnią i piaskownicą. Rozhuśtałem cię tak, że zaczęłaś krzyczeć. Tak, wiem, że

naprawdę się bałaś i że nie powinienem był tego robić. Ale potem sama się z tego śmiałaś.

Nie wierzysz? A przypomnij sobie dobrze. O, widzisz. Koniec? Tak, to był już prawie koniec

tego pięknego dnia, ale, jak mówią, koniec wieńczy dzieło. I co z tego, że nikt już tak nie

mówi, psujesz efekt. Koniec ten był więc zwieńczeniem najpiękniejszym, jaki można sobie

wyobrazić. Siedliśmy na trawie i obejrzeliśmy najcudowniejszy na świecie zachód słońca nad

miastem. Och, od razu kiczowate. Wtedy na pewno tak nie myślałaś.

No tak, ale teraz muszę już iść. Naprawdę, muszę. Przyjdę za tydzień, obiecuję. Nie

chcesz świeczek? No tak, są takie... Właśnie, zimne. A kwiaty? Czczenie umarłych umarłymi,

powiadasz? Masz chyba rację. A mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? Obciąć tę tuję, dobrze,

faktycznie tu nie pasuje. Tak, ucałuję Zosię. I powiem jej, że mama uśmiecha się do niej z

nieba. Na pewno, obiecuję. Więc do zobaczenia, miła.

3
Proszę autora tematu o przeczytanie regulaminu i dostosowanie się do niego, wtedy odblokuje tekst.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
Przyznaje, ze pomysl miales swietny. Mnie tez zatkalo. Niestety styl pozostawia do zyczenia. Sposob, w jaki piszesz troche mnie irytuje. Za duzo wtracen typu: pamietasz ? tak, wlasnie tak, a jednak pamietasz, przypomnij sobie, a widzisz, itd. Po trzecim takim mialam juz ich serdecznie dosyc. Trzebaby troche ich liczbe zredukowac.

Poza tym dziwne wydalo mi sie, ze adresatka raz wszystko pamieta idealnie, a za chwile sprawia wrazenie takiej, ktorej o calej historii nic nie wiadomo. Np.:
Ale już ci mówię, co było dalej. Zeszliśmy niżej, na cmentarz. Czemu się dziwisz (czyli zapomniala calkowicie o tym, ze poszli na cmetarz),

to nie był taki ot zwykły cmentarz. Stary i urokliwy. Nie taki, który budzi w ludziach grozę, o

nie. Ten raczej skłaniał ku cichej refleksji. I my milczeliśmy, idąc wśród omszałych

nagrobków. Pamiętasz ten napis? Tak, ten o naturze. (O, prosze, a tutaj nawet juz detale pamieta) Chciałbym mieć taki wyryty na grobie.

Oj, nie gadam głupot, kiedyś muszę umrzeć. Co było potem? (Znowu nie pamieta. Z tego zdania wynika, iz adresatka zapytala narratora "I co bylo potem?", badz chociaz zdaje sie calkowicie nie pamietac.) Przez furtkę weszliśmy na aleję

biegnącą w dół wzgórza, przez park. Powiedziałaś, że jesteś zmęczona, więc usiedliśmy na

ławeczce. Tak, takiej zielonej (I znowu olsnienie pamieci.), tam są same zielone ławeczki.
Drazni to niemilosiernie. Poza tym uwaga na powtorzenia:
Potem była brama. Ciężka, metalowa, zielona. Powiedziałaś

wtedy, że zupełnie ci się nie podoba. Nic nie szkodzi, może zaraz zobaczysz ją oczyma

wyobraźni. Zamknięta była na ciężką, mosiężną kłódkę. Tak, przeszliśmy górą - czyli jednak

pamiętasz! Najpierw pomogłem ci się wdrapać na górę(moim zdaniem mozna wyrzucic to "na gore", czytelnik domysli sie), zrobiłaś to trochę niezdarnie... Oj,

żartowałem tylko. Byłaś wtedy pełna gracji i...


Pozdrawiam.
Kiedyś lodówka była dla mnie wystarczającym powodem, by wytknąć głupotę cynikom. Dziś dzięki lodówce mogę z dumą powiedzieć, że się z nimi zgadzam. Życie to nie bajka, a lodówka od miesięcy pozostaje pusta.

5
A ja się z przedmówcami nie zgadzam.



Pomysł moim zdaniem nie najgorszy, ale daleko mu do świetności. Pointa niespecjalnie mnie zaskoczyła. Amatorzy często kończą opowiadania na tę modłę (UWAGA, SPOILER), no, co prawda zwykle trupem okazuje się nie rozmówczyni, ale kochanka, którą nekrofil posuwał, niemniej jest to pomysł opartym na tym samym szkielecie i naprawdę, łatwo się domyślić takiego końca.



Nie zgadzam się także co do oceny stylu. Moim zdaniem jest wyborny i nic tam nie trzeba zmieniać. Że są powtórzenia? Ojejku, u Sapkowskiego jest ich od groma - i co z tego?



Ogólnie - piórem władasz świetnie, ale pomysł, cóż, stać się na lepszy. Zasadniczo jednak to dobry tekst.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

6
Myślę dokładnie tak samo jak broda kota. Po przeczytaniu pierwszego komentarza, postanowiłem najpierw zapoznać się z tekstem, bo ponoć coś w nim jest zatykającego. Paradoksalnie byłem przekonany, że w końcówce bohater okaże się mordercą albo gwałcicielem, okazał się kochającym mężem i to był jedyny element zaskakujący mnie osobiście. Ale pomysł i tak świeży nie jest, broda kota wyjaśnił dlaczego.



Natomiast styl opanowałeś świetnie, przynajmniej na potrzeby tego tekstu. Technicznie nie mam się do czego przyczepić, muszę wręcz pochwalić.

7
Skrzywdziłeś mnie autorze tym tekstem, oj skrzywdziłeś :D. Zdecydowana większość czytelników lubi fantazjować, czytając; uosabianie bohaterów z osobami znanymi, bliskimi, nadawanie im wyglądu, i takie tam. Poszedłem tym tropem. No FANTASTYCZNIE - wyobrażam sobie sytuację, myśle: tchnę w bohaterów ducha TEJ I TEGO, będzie większa przyjemność z czytania. OK, zrobiłem to i... i co? I klapa! Krzywda mi się stała, a człowiek zawistny jestem :D.



Dobra, dość tych żartów i nie żartów.

Gdybyś napisał, autorze drogi, książkę z perspektywy pierwszej osoby, w pewnym momencie urwał wątek np. tuż przd spotkaniem, randką, a później wplótł te miniaturkę - ahhh, doskonała robota by była. WTEDY TAK BYM POWIEDZIAŁ. A na dziś dzień? DOBRA ROBOTA - tyle wystarczy.



Masz talent do rymowania, nie wiem czy zauważyłeś. Albo ci się tylko udało :D. Niezła przystawka na początek, popatrz:
Ciągnął się obok nas przez jakiś czas(...)
Nie, musze sobie to gdzieś zapisać, chyba.



Do zobaczenia przy kolejnym tekscie. I na miłość - DŁUŻSZYM!

8
Co się tyczy tych problemów z pamięcią - to był zamysł celowy. Ona naprawdę miała nie pamiętać wiele, ale gdy jej przypomniał ogół, zaczęła przypominać sobie detale. To chyba normalne, ja tak mam przynajmniej ;]

10
Mnie też się podobało, choć po pierwszym zdaniu zaczynającym się od "miła" obawiałam się przeromantyzowania. Ale nie, jest wszystko na swoim miejscu i w odpowiednich ilościach. Czytało się na tyle przyjemnie, że nie zastanawiam się, jak się skończy, ot, cieszyłam się chwilą : ], więc zakończenie jednak trochę zaskoczyło. Ale to dobre zakończenie, pasujące go całości. I teraz dziwnie się czuję, bo nie ma się do czego przyczepić. ; )

Brawo!

Tja, nagadała się, naplotła trzy po trzy...
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

12
Jestem... zamurowany. Niesamowita miniatura. W kwestii technicznej, kilka powtórzeń bym wyciął, nie mniej jednak moc tego tekstu jest ogromna i bez poprawek. To jest jeden z tych tekstów, gdzie na końcu, w ostatniej linijce moje oczki robią się ogromne ze zdziwienia, a włosy mimowolnie stają dęba. Tak, piorunujący tekst! Miniatura pełną gębą. Doskonale poprowadziłeś jednotorową retrospekcję, snując przy tym (co widać na końcu) zupełnie inną opowieść: o człowieku, kochającym mężu, który przyszedł odwiedzić grób ukochanej. Doskonałe!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”