2
autor: Weber
Zasłużony
Tekst I
Pechowa gra
Słońce chyliło się ku zachodowi, ale Anielka ani myślała pójść spać. Ku niezadowoleniu rodziców biegała po pokoju uderzając patykiem w mały bębenek.
- Mamo! Pobaw się ze mną! – Wskoczyła matce na kolana.
- Jest już późno… Trzeba iść już do łóżka. Marcin? Jesteś tam? – Krzyknęła w stronę łazienki. – Trzeba by ją ukąpać!
Mężczyzna przeszedł koło otwartych walizek. Z trudem udało mu się ominąć leżącą na podłodze lalkę. Podniósł córeczkę na ręce.
- Zabiorę ją jeszcze na spacer. Jest tyle nowych rzeczy do obejrzenia, prawda Anielko?
Klara westchnęła ciężko. Była zbyt zmęczona długą podróżą by zaprotestować.
- Wracajcie szybko, ona jest już naprawdę bardzo zmęczona.
Marcin z chęcią opuścił ciasny pokój w hotelu i skierował się w stronę centrum. Ledwo przyjechali, a już ścisk dawał mu się we znaki. Miał nadzieję, że pod jego nieobecność żonie uda się ogarnąć powstały chaos. Anielka trzymała tatę za rękę i z szeroko otwartymi oczami chłonęła każdy nowy widok. Niewielka letniskowa miejscowość, oprócz kilku budek z goframi i lodami, nie miała wiele do zaoferowania. Dla dziecka jednak nowe miejsce zawsze będzie niesamowite. Marcin z trudem chwycił Anielkę, gdy ta wyrwała się do straganu z zabawkami. Nowy pluszak powędrował w ręce dziewczynki.
Salonu gier nie dało się ominąć. Błyskające światełka, głośna muzyka i bujane zabawki bez reszty zajęły małą dziewczynkę. Marcin, chcąc nie chcąc, musiał wejść do środka. Hałas nie pozwalał na usłyszenie własnych myśli. Głośne stukanie przycisków, muzyka z każdego kolejnego automatu i ciągłe uderzenia cybergraja raniły uszy, a głośne rozmowy ludzi sytuacji nie poprawiały. Marcin zastanawiał się jak długo można wytrzymać w takim miejscu bez utraty słuchu.
Anielka pobujała się trochę na, zdaniem Marcina, niezwykle szpetnym kocie i wdrapywała się już na kolejne urządzenie, którego on nie potrafił zaklasyfikować. Coś na kształt rakiety skrzyżowanej z koniem nie wyglądało zachęcająco, ale oddał córce ostatnią dwuzłotówkę. Gdy Anielka się bujała postanowił choć chwilę się rozerwać.
Wyciągnął z kieszeni garść drobnych i odnalazł złotówkę, która szybko powędrowała w głąb automatu do gry Tekken. Z przyjemnością przypomniał sobie wieczory spędzone z kolegami przy podobnej maszynie.
Szybko odkrył, że już wyszedł z wprawy. Wielki napis Game Over pojawił się na ekranie nim pokonał pierwszego przeciwnika. Westchnął ciężko i, dla zasady, uderzył pięścią w automat.
- Ech, chodźmy Anielko, tatuś jak zwykle przegrał – powiedział odwracając się. Dziewczynki nie było na bujaku. Pewnie stoi tuż za plecami, pomyślał. Odwrócił się, a zimny pot wstąpił mu na czoło.
Obiegł salon dookoła. Chwycił za ramię jakąś dziewczynkę, która momentalnie zalała się łzami i pobiegła do rodziców. Marcin poczuł, że ręce mu się trzęsą. Nigdzie nie widział córeczki.
Gdy wybiegł na chodnik od razu zauważył, że do ulicy było niebezpiecznie blisko, a samochody, wbrew późnej godziny, przejeżdżały często. Dlaczego wcześniej nie zwrócił na to uwagi? Ponowił wołanie. W myślach tworzył najczarniejsze scenariusze. Złapał się na tym, że dokładnie oglądał pobocze drogi szukając drobnego ciałka zawiniętego w poplamioną, różową kurtkę. Potrząsnął głową. Trzeba myśleć racjonalnie, powtarzał sobie w myślach. Podszedł do bujaków.
- Nie widział pan może małej blondyneczki z pluszowym kogutem? – zapytał mężczyznę, który najwidoczniej opiekował się salonem. Ten tylko pokręcił głową. Wyciągnął papierowa z ust i wydmuchał Marcinowi w twarz kłąb dymu.
- Tutaj codziennie przewijają się setki małych blondyneczek. Jak pan myśli? Spamiętałbym je wszystkie?
- Przepraszam za kłopot, ale nigdzie nie mogę znaleźć córki. – Marcin nerwowo się rozglądał.
- To myśl pan tak jak ona. – Zaciągnął się papierosem - Pewnie siedzi, w którymś ze sklepów i podziwia koszulki z Hanną Montanną. Nawet się nie zorientowała, że tatusia nie ma w pobliżu.
Marcin nie zdążył odpowiedzieć. Pobiegł wzdłuż ulicy zatrzymując się w każdym, jeszcze otwartym sklepie. Małe dzieci tak łatwo gubią się w tłumie. Na ulicach nie było już zbyt wielu ludzi, latarnie zapłonęły żółtym światłem. Marcin biegał w tę i z powrotem, raz po raz wykrzykując imię córki.
Zrobiło się chłodno i zaczął wiać zimny wiatr. Anielka będzie chciała się ogrzać. Teraz na pewno zauważyła brak tatusia. Pewnie się bardzo boi. Myśli Marcina pędziły, jak oszalałe. Natychmiast znienawidził Tekkena i wszystko, co się z nim wiązało. Nagle zadzwonił telefon.
- Gdzie wy jesteście? Anielka jeszcze nie śpi? – Głos żony wzbudził w nim falę rozpaczy.
- Anielka… Nie ma jej.
- Co? Nie dosłyszałam, mów głośniej.
- Zgubiłem Anielkę! – prawie krzyknął. Kilka osób spojrzało na niego ze zdziwieniem.
- Nic nie słyszę, chyba jest za słabe połączenie, wracajcie już! No, całuski – rozłączyła się.
Jeszcze raz przebiegł trasą, którą znał już na pamięć, ponownie bez rezultatu. Tym razem nie zawrócił. Najszybciej jak potrafił ruszył w stronę hotelu.
Zdyszany wbiegł na trzecie piętro i wpadł do pokoju.
- No jesteście wreszcie! – Klara była już przebrana w pidżamę. – Miło, że nie musiałam długo czekać.
Spojrzała na męża ze zdziwieniem.
- Coś się stało? Gdzie jest Anielka? – Dopiero teraz zauważyła brak córeczki. Była przekonana, że mała wciąż jeszcze wdrapuje się po wysokich schodach, ale wyraz twarzy męża skutecznie wyparł tę myśl z głowy.
Marcin, jąkając się, opowiedział dokładnie, co się działo od chwili wyjścia z domu. Włącznie z opisem tej karykaturalnej zabawki przed salonem gier. W czasie, gdy mówił, Klara zmieniła spodnie i zarzuciła na pidżamę polara w paskudnie żółtym kolorze. Wyglądała na strasznie zdenerwowaną, jednak wciąż starała się ukryć te emocje przed mężem.
– Jak mogłeś, w takiej chwili, wrócić do domu? Może ona cię szukała? Dlaczego ty nigdy nie myślisz?!
Z trudem dotrzymywał jej kroku. Klara z łzami w oczach obiegła wszystkie stoiska wypytując o Anielkę kogo tylko się dało. Kobieta, która właśnie zamykała sklep z zabawkami pamiętała dziewczynkę, ale nie potrafiła pomóc rodzicom.
- Zadzwoń na policję – mruknęła do męża, a sama usiadła na ławce przy przystanku autobusowym. Spojrzała na ulicę. Teraz tylko nieliczne pojazdy zagłuszały muzykę z pobliskiego klubu. Klara czuła, że Anielki nie ma w okolicy.
Mogła wsiąść do autobusu (jak wrócimy do domu mamusiu? Autobusiem!), mogła pójść za jakimś człowiekiem, który przypominał Marcina (O! Kurteczka jak taty!), albo pojechać z nieznajomym na plac zabaw. Ciarki przeszły jej po plecach, ale była pewna, że to nie z zimna. Skryła twarz w dłoniach. Ile już czasu jej maleństwo jest samo? Coś ponad dwie godziny.
Autobusy przyjeżdżały bardzo rzadko. Dokładnie co półtorej godziny. Czy małą mogła do niego wsiąść? Klara uczepiła się tej myśli. Wsiadła do autobusu, który właśnie zajechał na przystanek, nie bacząc na Marcina, który udzielał policjantom niezbędnych informacji.
Marcin zrezygnowany zakończył połączenie. Odezwiemy się jak tylko się czegoś dowiemy. Tak. Miał nadzieję, że akcja będzie bardziej przypominała poszukiwania z filmów. Na ulicy nie pojawili się jednak policjanci z psami, a helikopter nie zaczął patrolować okolicy. Westchnął i wrócił na przystanek.
- Co jest, kurwa? – wyszeptał. – Klara? Klara!
Ogarnęło go przerażenie. Szybko wykręcił numer do żony. Telefon zostawiła w hotelu.
- To jest jakieś chore – mówił do siebie. – Anielka, teraz Klara…
Poczekał na przystanku jeszcze kilka chwil nie wiedząc, co ma począć.
Siedział w hotelowym pokoju czekając na jakikolwiek znak życia od żony. Telefon milczał. Bał się włączyć telewizor.
- Słyszałaś? Taki paskudny wypadek. Tak blisko! – dobiegł go głos z korytarza.
- Ten autobus? Boże! To straszne. Ktoś przeżył?
- Chyba tak, ale w tych wiadomościach ciągle zmieniają zdanie.
Marcin drżącymi rękami podniósł pilota z podłogi. Wiadomości już się skończyły. Wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem otworzył drzwi na korytarz. Dwie kobiety siedziały na schodach rozmawiając zaciekle.
- Przepraszam, niechcący usłyszałem jak panie rozmawiają. Jaki to był wypadek?
- Ach panie! – Machnęła ręką. – To pan nic nie wie? Tu, no trochę dalej w tej mieścinie, co ten wielgachny hotel ustawili ostatnio, autobus wpadł do rowu. Coś tam jeszcze potrącił po drodze.
- Dziękuję – odpowiedział i wrócił po kluczyki do samochodu.
Większość poszkodowanych już wywieźli. Niebieskie światła karetek i radiowozów błyskały oświetlając miejsce katastrofy. Z daleka zauważył, jak dwójka ratowników wyciąga z wnętrza jakąś osobę. Tego jaskrawożółtego polara nie mógł z niczym pomylić. Porzucając samochód na środku ulicy pobiegł w stronę karetek. Policjanci szybko zagrodzili mu drogę.
- Niech się pan nie zbliża, to niebezpieczne!
- Tam jest moja żona! – Marcin próbował się wyrwać.
- Bardzo mi przykro – mruknął policjant. Marcin starał się zobaczyć, co się dzieje, ale tłum gapiów i policjanci skutecznie mu to uniemożliwili. W tej chwili wybuchnął płaczem. Nie tak miały wyglądać te wakacje. Nie tak!
Tekst II
– Sporo tego, cholera. Myślisz, że uda nam się zgarnąć wszystko?
– Jasne, a dlaczego niby nie?
– Wiesz… Słyszałam o różnych, nazwijmy to – procedurach, przez które trzeba przejść, możemy wiele stracić.
– Coś nam tam uszczypną, ale to tylko niewielki procent z całej sumy.
– Ile?
– Dwadzieścia jeden
– W takim razie zostanie nam okrągłe osiemset tysięcy.
– Z kawałkiem, moja droga, z kawałkiem.
Sławek zaciągnął się mocniej papierosem, po czym buchnął głębokim kłębkiem dymu wprost w twarz Teresy, która nie zorientowała się nawet, że jej długo wypracowywana fryzura tonie teraz w gęstych i szarych oparach. Wciąż myślała nad możliwościami, jakie staną przed nią otworem dzięki ubiegłotygodniowej wygranej. To było coś niesamowitego – wygrać milion zupełnie się o to nie prosząc. Teresa wiedziała, że to największa niespodzianka, jaka ją spotkała. Przynajmniej do tej pory.
– Zamawiasz coś jeszcze, czy wychodzimy? – pyta Sławek.
– Wychodzimy.
Założyli na siebie przewiewne kurtki i równym krokiem opuścili cuchnące wnętrze baru. Sławek od zawsze marzył o niewielkiej knajpce, zupełnie różniącej się od wszystkich innych, do jakich można było wstąpić zarówno w tym mieście, jak i w przyległych. Postanowił zapytać o zdanie dziewczyny.
– Co sądzisz o małej inwestycji – zaczyna pobieżnie.
– Nigdy o tym nie myślałam.
– I? – Sławkowi nie wystarczyła odpowiedź.
– I uważam, że to namacalne gówno, które prędzej czy później zacznie śmierdzieć. Przecież wiesz jak jest z rozwojem własnego biznesu w tym kraju… Pewnej pięknej środy skarbówce coś zaczyna nie pasować, a kiedy im sprawa przestaje się podobać, znajdują na ciebie byle jakiego haka.
To było coś, co przerosło oczekiwania chłopaka, nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Szedł żwawym krokiem, potykając się o wyżłobienia w asfalcie, a jego czarno-zielona bluza wydawała się wyraźnie unosić w obrębie klatki piersiowej. W pewnym momencie była bliska eksplozji, ale Sławek głośno wypuścił nagromadzone w płucach powietrze.
– Co jest? – pyta Teresa. – Dlaczego tak ciężko oddychasz?
– To chyba palenie daje o sobie znać.
Oboje zanieśli się krótkim, ale głośnym śmiechem.
– Pokaż mi go! – nalega dziewczyna.
– Tutaj? Teraz?
– Nie chcę czekać aż do domu. Pokaż mi go teraz!
Sławek złapał suwak rozporka i pociągnął go w dół. Ukradkiem spojrzał na Teresę, której mina wyrażała raczej obrzydzenie niż ciekawość. Stłamsił w sobie nieokiełznany wybuch, z jakiego był znany w licealnych i zwrócił się do dziewczyny:
– Co jest, cholera? Przecież chciałaś go zobaczyć!
Nastała chwila ciszy, której nie spodziewało się żadne z nich. Przez ten krótki moment w obrębie miejsca, w którym stali nie pojawiła się nawet żadna mucha przerywająca głuszę. To był odpowiedni czas, by oboje przemyśleli odpowiedzi i kierunek, w jakim pociągną tę rozmowę.
Najpierw odezwała się Teresa:
– Idioto nie chodziło mi o niego – wskazuje jednoznacznie na penisa chłopaka – tylko o kupon. Chciałam się mu jeszcze raz przyglądnąć, bo być może to pozwoli mi zdecydować, co chcę kupić za wygraną forsę.
Następnie Sławek:
– Na przyszłość wyrażaj się jaśniej! – Tym razem nie powstrzymał wybuchu agresji. – I przestań się zachowywać jak napalona dziwka!
To było mocne, naprawdę mocne. Ale tak niestety wygląda zdenerwowany Sławek.
Dziewczyna splotła ręce na wysokości klatki piersiowej i najzwyczajniej pokazała mu język. Wysunęła go bardzo daleko, więc w pewnym momencie zachciało się jej rzygać. Ale rzygać nie mogła, bo to przyciągnęłoby uwagę przechodniów.
– Myślisz, że jesteś taki twardziel z tym kuponem?! – ripostuje.
Sławek w kolejnym przypływie emocji sięgnął do kieszeni, a potem wybałuszył oczy. Nerwowo zaczął poruszać schowaną dłonią, potem przyłączył do niej jeszcze jedną, a chwilę później upewnił się w przekonaniu, że stało się coś niedobrego, cholernie niedobrego. Na to Teresa, marszcząc brwi, zapytała:
– Zgubiłeś, kretynie, nie?
To była ironia, prawdziwie kobieca ironia, przed która nie mogła się powstrzymać. Podejrzewała, że Sławek chce spłatać jej niemiły figiel, więc dołożyła wszelkich starań po temu, żeby wcale nie był zabawny. Dosłownie kilka sekund później przekonała się, że nic, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich minut nie było zabawne, przeciwnie – było kurewsko poważne.
– Te… Tereska, zgubiłem, kurwa, kupon – oznajmia jak potulny baranek, przygotowany na pozimowe strzyżenie.
– Nie miej mnie za totalną idiotkę, to nie jest zabawne! – dziewczynie zaczynają puszczać nerwy. Nigdy nie miała problemu z utrzymaniem ich na wodzy, ale gdy gra toczy się o pulę liczącą sobie osiemset tysięcy po odliczeniu podatku, każdemu niepostrzeżenie zaczynają pocić się dłonie.
– Ja nie… nie wiem, jak to mogło się stać, ani g… gdzie zgubiłem ten kupon.
I to był ten moment, w którym Tereska zrozumiała, że ostatnim dowcipem dzisiejszego wieczora było nawiązanie do negatywnych skutków palenia, dających się we znaki chłopakowi. To wtedy ostatni raz się śmiała.
– Boże! – jęczy głośno, tym razem nie zwracając uwagi na przedzierających się ukradkiem nastolatków, którzy przystają tylko na moment, by popatrzeć na krzyczącą w środku nocy dziewczynę. To dla nich pewnego rodzaju rozrywka, znacznie lepsza niż budowanie zamków z piasku, czy poklepywanie dziewcząt po tyłkach. Chłopcy spodziewali się sceny gwałtu, być może któryś skłoniłby się ku heroizmowi i ociągnął napastnika, ale kiedy zorientowali się, że to nie jest to, o czym fałszywie poinformowała ich świadomość, szybko odeszli, rzucając za siebie ukradkowe spojrzenia, co kilka kroków. – Ja mogłeś go zaprzepaścić, idioto? – pyta, jakby wyładowując towarzyszącą jej złość. W jednej chwili uświadomiła sobie, że wszystkie snute marzenia mogły i prawdopodobnie będą tylko i wyłącznie niespełnionymi fantazjami, które co jakiś czas nawiedzą ją we śnie, nadkładając nadmiaru cierpień – zupełnie tak, jakby chciały ją uśmiercić.
– Chwileczkę, nikt nie powiedział, że go nie odzyskamy – ożywia się Sławek, pozostawiając za sobą letarg umysłowy. Od tej chwili zaczyna myśleć i działać jak prawdziwy mężczyzna. – Wróćmy teraz do tego cuchnącego baru, do stolika, przy którym siedzieliśmy. Pewnie tam go znajdziemy.
– Myślisz, że nikt nie zainteresował się świstkiem papieru? Nie mógł przejść niezauważony!
Sławek wychyla szyję najpierw w prawo, później w lewo, czemu towarzyszy niemiły odgłos wyłamywania stawów.
– Baby takie jak ty zawsze tylko gdybają. Chodźmy – zaoponował i ruszył.
Przy wspomnianym stoliku znaleźli pomięty skrawek papieru, ale kiedy Teresa rozwinęła go do połowy okazało się, że to nie jest ich szczęśliwy bonus. Podeszli więc do barmana i za drobną opłatą poprosili o podpowiedź, kto po ich wyjściu zajmował stolik. Barman, bardzo łapczywy koleś, prędko schował dwudziestozłotowy banknot do kieszeni, po czym wspomniał o wysokim, niezadbanym mężczyźnie z niebieskim kapeluszem – nazwał go bardzo dziwnym kolesiem widzianym tutaj po raz pierwszy – który zaraz powinien wrócić z kibla. Potem poprosił o zamówienie.
Sławek wyczytał z wyrazu jego twarzy wyzwanie, jakie im rzucał. Co za żarłacz, nie wystarczy mu to, co dostał, pomyślał. Spojrzał na Teresę, która wyraźnym skinieniem głowy kazała mu przystać na sugestię barmana.
Sączyli piwo, ciągle przyglądając się drzwiom łazienki, kiedy z tyłu zaszedł ich donośny, zachrypnięty głos:
– Zdaje się, że państwo mnie szukacie?
Sławek obejrzał się przez prawe ramię w tym samym momencie, co Tereska. Oboje zlustrowali nieznajomego, zatrzymując wzrok na jego szklącym się oku. Również w tym wypadku ich reakcja była taka sama – zbyli to ciszą.
Mężczyzna widząc, że zwrócili swoją uwagę bardziej na sztuczne oko niż to, co mówił, odchrząknął w wyblakłą chusteczkę, na której dało zauważyć się zielonkawą wydzielinę pomieszaną ze sporą ilością krwi, a potem spoglądając na granatową spódnicę dziewczyny sięgającą delikatnie powyżej kolan, zwrócił się do Sławka:
– Tak się składa, że mamy wspólny interes.
Nie trzeba było tłumaczyć tego zdania w szczególny sposób, wszyscy zainteresowani sprawą wiedzieli, kto jest teraz w posiadaniu kuponu.
– Pan ma coś, co należy do nas – mówi Teresa.
– Dziecinko, gdyby kupon należał do was nie było by mnie tutaj. Jak myślisz, skąd wiem o jego istnieniu? Czy zadałaś sobie to pytanie, kiedy ten dżentelmen – nie przerywając, wskazał na Sławka – informował cię o jego zaprzepaszczeniu?
Terasa przeniosła spojrzenie na Sławka, a potem z powrotem na nieznajomego.
– Nie.
– Więc to najodpowiedniejszy moment – stwierdza mężczyzna ponownie spluwając w chusteczkę.
Przez cały czas barman czyścił kieliszki przysłuchując się rozmowie, co zauważył nieznajomy. Kiwną głową i po chwili tamten opuścił stanowisko za barem przenosząc się do kuchni. Teraz mogli spokojnie porozmawiać, spokojnie, jeśli obędzie się bez podnoszenia krzyku i nieproszonych wulgaryzmów, które mogą przyciągnąć uwagę klientów.
– Kochanek nie powiedział ci wszystkiego, dziecinko – mówi mężczyzna, a następnie spogląda pytająco na Sławka, który w moment pojmuje, o co chodzi, wzdryga się i pochyla głowę jakby unikając odpowiedzi. – Zrobisz to, czy mam cię wyręczyć, tchórzu? – naciska.
Sławek milczał. Z nadal pochyloną głową spoglądał na swoje poplamione buty marki reebook, z odchodzącą podeszwą. Nawet nie drgnął, kiedy nieznajomy położył dłoń na jego ramieniu, tylko ze stoickim spokojem wsłuchiwał się w to, co mówi, szukając usprawiedliwienia dla swojego czynu.
– Może się przedstawię, młoda damo. Mam na imię Ted.
Nastąpiła chwila milczenia, może aż nazbyt długa, by Teresa zdecydowała odpowiedzieć cokolwiek. Mężczyzna ciągnął:
– Wyobraź sobie taką sytuację: Zaplanowałem wyjazd do Rzymu. Właśnie czekam na odprawę, kiedy z głośników dobiega mnie komunikat o rekordowej wygranej w zakładach bukmacherskich na terenie Polski. Rzecz jasna nie przysporzyło mi to więcej radości, niż wczorajsze śniadanie. Ale w moment pojąłem, że przecież wstąpiłem ostatnio do jednego z takich zakładów i skreśliłem cholerne sześć cyfr. Wyjmuję kupon i czekam. W międzyczasie spiker informuje, że odprawa pasażerów lecących do Rzymu właśnie się zaczyna. Komunikat urywa się po ponownym powtórzeniu. Wyobraź sobie, dziecinko, że radio przeprowadza wywiad z ministrem skarbu! Co za numer! A ja nadal czekam pochylony nad tym kuponem. W pewnym momencie, wraz z tym, kiedy ten gnój usiadł obok mnie, minister powtórzył sześć par cyfr, dzięki którym pomiędzy dwadzieścia osób została rozdzielona nagroda o łącznej wartości pięćdziesięciu milionów. Kiedy je powtarzał, ja sprawdzałem czy zgadzają się z tymi skreślonymi przeze mnie. Zgadzały! Wyobraź sobie – mężczyzna po raz kolejny odkaszlał w pomarszczoną chusteczkę – że pierwszy raz w życiu, zupełnie przypadkowo wygrałem okrągły dwa i pół miliona! Wtedy ten złodziej – wskazał zakrwawioną chusteczką na Sławka – wydarł mi kupon, powiedział, że mam pecha i najzwyczajniej w świecie zwiał. Próbowałem go gonić, ale nie potrafiłem rozróżnić właściwej sylwetki pośród tłumu. Teresa już zdążyła wyciągnąć odpowiednie wnioski. Sławek oszukał zarówno nieznajomego, jak i ją samą mówiąc, że wygrał milion na loterii.
– Jak pan nas odnalazł – pyta dziewczyna, robiąc się coraz milszą w stosunku do Teda.
– O to też powinnaś zapytać swojego kochanka, dziecino – odpowiada, po czym dodaje: – Zechcesz wyjaśnić, przyjacielu?
Sławek od razu nabiera animuszu, wie, że nie ma już nic do stracenia, dlatego próbuje jako tako uratować swoją męską dumę. W tej chwili Tereska przestaje się dla niego liczyć.
– Starcze, nie wiem, jakim sposobem ci się to udało ani gdzie się tego nauczyłeś, ale pewnej okropnej nocy wszedłeś do mojej głowy. Zadomowiłeś się tam na stałe, towarzysząc mi o każdej porze dnia i nocy. Robiąc cokolwiek słyszałem twój głos, twoje podpowiedzi mnie przerażały. Próbowałeś doprowadzić mnie do obłędu, chciałeś bym popełnił samobójstwo, jednak ja byłem mocniejszy – Sławek uśmiechnął się po ostatnim zdaniu. Czuł swoją wyższość, czuł, że to on wyjdzie z konfrontacji zwycięsko, a ta myśl przepajała jego ciało, dlatego wyraźnie się wyprostował i staną naprzeciw Teda. Ich oczy dzieliła granica zaledwie kilku centymetrów. Sławek czuł się zwycięzcą, zdecydowanie za wcześnie.
– Starcze, nie wiem, jakim sposobem ci się to udało ani gdzie się tego nauczyłeś, ale pewnej okropnej nocy wszedłeś do mojej głowy. Zadomowiłeś się tam na stałe, towarzysząc mi o każdej porze dnia i nocy. Robiąc cokolwiek słyszałem twój głos, twoje podpowiedzi mnie przerażały. Próbowałeś doprowadzić mnie do obłędu, chciałeś bym popełnił samobójstwo, jednak ja byłem mocniejszy – Sławek uśmiechnął się po ostatnim zdaniu. Czuł swoją wyższość, czuł, że to on wyjdzie z konfrontacji zwycięsko, a ta myśl przepajała jego ciało, dlatego wyraźnie się wyprostował i stanął naprzeciw Teda. Ich oczy dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Sławek czuł się zwycięzcą, zdecydowanie za wcześnie.
Starzec wymierzył mu policzek, po którym obaj wyraźnie się zachwiali. Ted wykorzystał jednak podporę w postaci drewnianej rzeźbionej laski, w przeciwieństwie do Sławka lądującego na podłodze, między wysokimi krzesłami. Uderzenie było na tyle celne, że przez kilka dobrych sekund nie mógł się podnieść, a kiedy już wstał tocząc pianę z ust gotowy rzucić się na starca w każdej chwili, na drodze stanęła dziewczyna. Nie zastanawiała się przesadnie długo – zrobiwszy spory krok do tyłu wymierzyła Sławkowi potężny kopniak, który dzięki żwawej reakcji mężczyzny wylądował na udzie turbując przy tym mięśnie na tyle mocno, że Sławek stracił czucie i upadł na kolana.
– Ty dz... dziwko - jąka się, obejmując zbolałe miejsce.
Ted zbliżył się do niego wyraźnie utykając, a potem - trzymając go na odległość laski - powiedział jednym tchem, nie przerywając ani na moment:
– Uspokój się chłopcze, bo dzisiaj to dzięki niej staniecie się prawowitymi zwycięzcami. Proponuję układ. Macie dwa wyjścia: albo zabierzecie kupon i uciekniecie albo spełnicie moją prośbę.
Sławek zerwał się na równe nogi ożywiony i złapał pod ramię dziewczynę, która przysłuchiwała się starcowi w sposób równy hipnozie. Żadne z nich nie odważyło się przerwać, jakby w obawie, że wytrącenie mówiącego ze stanu, w jaki popadł po uderzeniu chłopaka, będzie jednoznaczne z nieprzystaniem na proponowane warunki umowy. Ted ciągnął dalej:
– Sprawa jest bardzo prosta. Oferuję wam ten kupon w zamian za przekazanie pewnej wiadomości mojej dawnej znajomej. Niestety kilka lat temu nasz kontakt został przerwany przez drastyczny i zupełnie nieprzewidywalny ciąg wydarzeń, które zaprowadziły mnie do tej mieściny pozwalając kupić skromny domek tuż przy stacji kolejowej - mówi, sporadycznie odchrząkając w chusteczkę całą przebarwioną na zielono-czerwony kolor. – Przyszła starość, a razem z nią problemy, dlatego po raz drugi w życiu postanowiłem uciec, tym razem do Rzymu. Nie będę wam tłumaczył dlaczego wybrałem to miejsce, młodych i tak nic nie obchodzą nasze opowieści i doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, tylko wy jesteście mało spostrzegawczy i czasem, z dobrego serca poświęcacie kilkanaście minut na wysłuchanie tego, co mamy do powiedzenia.
Nikt nie przerwał krwotoku jego słów. Tylko Sławek wyraźnie się poruszył rezygnując z rozmasowywania zbolałego miejsca. Teraz jego uwagę wyraźnie przykuły słowa mężczyzny, słowa, których się zupełnie nie spodziewał podobnie jak mocnego kopniaka od Tereski. Niewidocznie i nieznacznie wyczulił swój słuch, spoglądając co jakiś czas na dziewczynę, jakby szukając potwierdzenia, że odgrywająca się tutaj scena nie jest wytworem jego wyobraźni, a on sam złym bohaterem wykreowanym przez podświadomość. Myśl o nocnych koszmarach zupełnie nie podobnych do tej sytuacji, koszmarach o jakich śnił co jakiś czas przyprawiła go o konsternację. Wzdrygnął się w obawie przed nową, zupełnie nieznaną sytuacją. Potem ponownie spojrzał na Teda, który ani myślał przerwać trwającego od dłuższego czasu wywodu na temat moralności i zadań powierzonych współczesnej młodzieży.
– …i nawet nie szanujecie. Ale powiedzmy, że ta sytuacja jest inna od pozostałych, bo ja tak chcę. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął przełamanego na pół papierosa, by po chwili zakląć i rzucić maleńką końcówkę z filtrem poza bar. Odszedł od dwójki swoich słuchaczy tylko na moment, a kiedy wrócił nikłe czerwone światełko u jego ust przybierało na sile za każdym zaciągnięciem. Odkaszlał kilkakrotnie tym razem rezygnując z chusteczki, po czym otarł splamione usta bordowym rękawem marynarki.
– Znajoma nazywa się Marion Koszalińska. Nie znam jej dokładnego adresu, ale wy wyglądacie na dosyć ambitnych, więc poradzicie sobie ze szybkim namierzeniem aktualnej lokalizacji, jestem o to spokojny. Wymieńcie kupon na forsę i poświęćcie kilka tysięcy na podróż. Kiedy odnajdziecie Marion, przekażcie jej to. – Ted wyciągnął przełamaną na pół kopertę i zupełnie nietknięty kupon. – Oczywiście nie muszę tłumaczyć, że treść wiadomości jest dla was ukryta; nie możecie jej otwierać, a tym bardziej czytać to, co napisałem do Marion. – Podał dokumenty dziewczynie, która zawahała się tylko na chwilę, a potem schowała je do torebki pomiędzy upchane kosmetyki. – Tutaj kończy się nasza znajomość – mówi, po czym zakłada niebieski kapelusz i rusza w kierunku drzwi. Zatrzymuje się nagle i przez ramię mówi:
– Przepraszam Sławku, już więcej nie będę uprzykrzać ci codzienności. Wychodzę z twojej głowy. Niestety – rzuca i wychodzi. Zza drzwi słychać tylko odgłos kasłania, a potem już nic więcej.
– Skurczybyk, skąd znał moje imię? – pyta Sławek, nie zwracając się do konkretnej osoby.
W międzyczasie wraca barman. Podnosi wyrzucony przez starca kawałek papierosa i rzuca do kosza na piętrzący się stos innych odpadków. Papieros odbija się od szklanej butelki z pękniętą szyjką i, obracając się wokół własnej osi, ląduje za drewnianą wnęką. Ale barman tego nie zauważa bardziej skupiony na zdziwionych minach Teresy i Sławka. Dziewczyna mówi coś niezrozumiałym głosem, prawie szeptem, by chwilę później wtulić się w rozgrzane ciało chłopaka.
– A skąd mam to wiedzieć? – odpowiada i całuje go w policzek. – Najważniejsze, że mamy kupon. Choć, zamienimy go na forsę i odnajdziemy tę staruchę. A potem zrobimy sobie wakacje, bardzo długie wakacje – proponuje, ale Sławek nie odpowiada, wciąż skupiony na ostatnich słowach starca. Dziewczyna szarpie go jednocześnie przerywając stan letargu w jaki popadł. Sławek otrząsa się, łapie ją pod ramię i oboje ruszają w kierunku wyjścia, tym samym śladem, co Ted. Przystają tylko na chwilę, by przysłuchać się słowom barmana:
– Powodzenia – rzuca. Patrzą na niego pytającym wzrokiem. Sławek ściska dłoń miażdżąc biodro dziewczyny, jednak w porę się na tym łapie i puszcza. Tereska nawet nie drga, tylko wciąż ze zdziwieniem przygląda się barmanowi. – Bardzo wam się przyda – dodaje ubrany w ciemnofioletową koszulę barman.
A potem oboje wychodzą, Sławek, zapominając o manierach, pierwszy, za nim dziewczyna. Odprowadzają ich smutne miny klientów, wszystkich w podeszłym wieku.
Późniejsze wydarzenia, to historia, która aż prosi się, o przelanie na papier, to plątanina niezwykłych wydarzeń, labirynt, w którym spotykają się dwa pokolenia – młodych i starych, i tylko jedno z nich zna wyjście z objęć potwora, jakim jest życie…
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.