Temat ten jest miejscem, w którym na słowa zmierzą się dominia i Woland. Tematyka widnieje w tytule. Każdy zarejestrowany użytkownik może przyznać punkty jednemu z nich, według podanego schematu:
Pomysł – max 20 punktów. (ogólny pomysł na rozwinięcie tematu, opisanie świata itd.)
Styl - max 20 punktów. (nie trzeba tłumaczyć)
Realizacja tematu - max 10 punktów. (też nie trzeba)
Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)
Błędy – max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe – im więcej punktów, tym mniej błędów)
Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości itd. Itp.)
Ocena końcowa (punkty razem): 100 (podliczone punkty)
Termin składania prac do 8 Grudnia.
GUD LAK!
2
Opowiadanie nr1
Dwóch podpitych mężczyzn około trzydziestki zawzięcie i głośno rozmawiało przy stoliku obok. Był odwrócony tyłem do nich, lecz mógł sobie łatwo wyobrazić ich żywą gestykulację i dynamiczną mimikę. Rozejrzał się dookoła, lecz ani przy barze ani przy innych stolikach nie zauważył nikogo na tyle interesującego, by próbować się przysiąść. Zamówił whisky z lodem. Próbował skupić się na własnych myślach, lecz dwaj z tyłu namiętnie opowiadali sobie nawzajem o swojej pracy.
- Ty! Darek, wiesz, co mi ostatnio kumpel z IT powiedział? – zawołał ten z miłym dla ucha głosem, lekko już sepleniąc od nadmiaru alkoholu.
- Zaraz mi powiesz… - głos drugiego był irytująco piskliwy
- Mają tam jakiegoś twardego kolesia, który potrafi wyrwać każdą babę. Dosłownie każdą! – sepleniący zaczynał się niezdrowo podniecać.
- Pieprzył głupoty.
- Też tak mu powiedziałem, ale on mnie nigdy nie okłamuje. Znamy się jeszcze z liceum. Mówią na tego faceta Ki.
Jack Daniel’s dotarł do jego stolika, a on przysłuchiwał się rozmowie dwóch typów z rosnącym zainteresowaniem.
- Ki? – zdziwienie sprawiło, że głos stał się jeszcze bardziej irytujący.
- Tak jakoś im to wyszło, wiesz… Ki to jakaś tam energia. To oni sobie wymyślili, że ten koleś to taka czysta energia właśnie…
- No ale co on takiego robi?
- Mówiłem ci! Wyrwać potrafi każdą. ściemnia nie dłużej, niż tydzień, a później ląduje z taką w łóżku! Wszystkie w biurze o tym wiedzą, a i tak każda ma kisiel w gaciach na jego widok!
- Eee tam, nie wierzę.
- Nie musisz. Podobno jest zajebiście przystojny i ma gadane tak, że nigdy go nie przegadasz.
- No fajnie by tak było… każdą móc puknąć…
- A twoja żona?
- Eee tam, żona! Każdy facet to bigamista. Myślisz, że ten twój mega-playboy uważa inaczej? Zmienia baby, jak rękawiczki. Myślisz, że jakąkolwiek szanuje?
„Kocha je wszystkie. Nadają sens jego życiu…” pomyślał Ki i nie słuchał już dłużej dwójki za swoimi plecami.
Zobaczył ją przy barze. ładnie zbudowana, długie ciemnobrązowe, niemal czarne włosy. Miała na sobie czarną, satynową spódnicę z rozcięciem nieco powyżej kolana oraz ciemnobordową bluzkę gorsetową, która znakomicie podkreślała jej talię oraz kusiła niezbyt przesadnym, lecz zwracającym uwagę dekoltem. Paliła papierosa. "Będzie musiała rzucić" pomyślał i podszedł do niej.
- Czy miejsce obok pani jest zajęte? - zapytał uprzejmie, czarująco się przy tym uśmiechając.
- Nie - odparła nawet na niego nie patrząc, po czym wzięła łyk stojącej przed nią kawy.
- To dość niecodzienne zjawisko zobaczyć w tym barze kogoś, kto delektuje się czym innym niż alkohol...
- Nieletnim alkoholu nie sprzedają.
Spojrzał na nią zdziwiony. Poważna twarz nie wydawała się dziecinna. Młoda - owszem. Dziecinna - nie. Jednocześnie nie mógł wyjść z podziwu nad jej ciałem, którym delektował się niczym zimnym piwem.
- Ile masz lat? - odruchowo przeszedł na "ty"
- Piętnaście, co ci do tego? - niemal dwukrotnie od niego młodsza dziewczyna również się nie krępowała.
Ki prawie zakrztusił się drinkiem. Tyle lat "w zawodzie" i jeszcze nigdy nie udało mu się tak błędnie oszacować wieku. Poczuł dużą ulgę, że ta sprawa wypłynęła tak wcześnie. Mógł przecież skończyć jako pedofil! Siedział teraz obok niej nie patrząc już ani na jej poważną twarz, która wydała mu się teraz bardziej dziecinna ani na ciało, które przestało już być kuszące.
- Zamów mi kieliszek wina - odezwała się po chwili. W jej głosie nie było ani rozkazu ani prośby.
- Tomku - zwrócił się po chwili wahania do znajomego barmana - nalej mojej znajomej kieliszek czegoś dobrego.
- Ki... czy ona jest pełnoletnia?
- Sprzedajesz mi czy jej?
- Carlo Rossi może być?
- Niższej półki już nie ma?
- Co zatem chcesz? Pinot Noir Ci odpowiada?
- To węgierskie, prawda? Nalej. Dla mnie jeszcze raz to samo.
- Nie wymagałam od ciebie luksusów. Chciałam zwykłe czerwone wino. - dziewczyna nie wykazywała ani radości ani niezadowolenia.
- Za to ja jestem wymagający wobec tego, co podaje się mi oraz w moim towarzystwie. To wino jest czerwone.
- Jak masz na imię?
- Ki.
- świetnie! - na jej twarzy po raz pierwszy pojawił się uśmiech - To jak ta energia Ki! Albo... albo Chi! Będę cię nazywać Chi!
- Czemu nie możesz mnie nazywać normalnie? - zapytał bardziej zdziwiony niż rozdrażniony.
- Bo Chi brzmi prawie jak ChiChi, czyli piersi po japońsku. Chi jest weselsze niż Ki.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto zna słowo „wesoły”... – stwierdził, tym razem już przede wszystkim rozdrażniony, marszcząc brwi.
- To, że nie jestem wesoła nie oznacza, że nie lubię, gdy w moim otoczeniu znajduje się coś wesołego.
Spojrzał na nią uważnie. Kąciki jej warg lekko unosiły się ku górze w delikatnym uśmiechu, lecz jej ciemne oczy pozostawały poważne. Nie. Raczej smutne. Piła powoli gęste wino z półokrągłego kieliszka. Odwrócona była do niego bokiem, co chwila jednak mierzyła go wzrokiem. Jej spojrzenie jednak nie oceniało. Raczej przyglądała się i jakby analizowała. Ki czuł się nieco dziwnie. Dawno już nie rozmawiał z żadną kobietą bez flirtowania z nią. We flircie miał odpowiedź na każde pytanie i miliony tematów wyskakiwały mu jak z rękawa. Rozmowa z piętnastoletnią dziewczynką była znacznie większym wyzwaniem. Nie będzie jej przecież podrywał.
- Co robisz w życiu? - zapytała
- Jestem dyrektorem do spraw sprzedaży w firmie FMCG...
- Blablabla. Powiedziałeś to tak, jakbyś rzeczywiście wierzył, że mam pojęcie, co to znaczy. Pytałam, co robisz w wolnym czasie.
- Jestem nałogowym podrywaczem - stwierdził z lekkim uśmiechem sam dziwiąc się, że to powiedział.
- A ja nałogowo porzucaną...
Zapadła nieco niezręczna cisza. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Z jednej strony bagatelizował jej wypowiedź. "Czego takiego doświadczyć mogła nastoletnia smarkula?". Z drugiej strony wyuczona wrażliwość nie pozwalała mu na podobny komentarz. Zastanawiał się, co odpowiedzieć.
- Cokolwiek odpowiesz, nie zmieni to faktu, że tacy, jak ty tworzą takie, jak ja.
Dopił jednym łykiem drinka.
- Powiedz... podszedłeś do mnie z zamiarem poderwania mnie, ale odstraszył cię mój wiek, prawda? - mówiła spokojnie, bezuczuciowo.
- Prawda - odpowiedział bez namysłu - na takie, jak ty, mówię Kawa. To mój ulubiony typ.
- To ciekawe... rozwiń.
- Małe i czarne. Poza tym... Nie możesz wypić dwa razy tej samej kawy - nie mógł się powstrzymać przed powiedzeniem tego wszystkiego, choć czuł, jak okrutne jest każde słowo, które pada z jego ust.
- Fascynujące. I ja miałam być kolejną kawą, którą byś wypił?
- Tak - wypowiadając to po raz pierwszy poczuł się źle w swojej skórze.
***
Skręcił z Widawskiej w Storczykową. Rozmowa z małolatą dudniła mu w uszach. Fascynacja rezolutnością dziewczynki przeplatała się z przemożnym uczuciem, że jest w niej coś. Coś głęboko ukrytego, co on chciałby poznać. Dobrze zapowiadający się wieczór był teraz już tylko późną, chłodną nocą. Postawił kołnierz płaszcza i włożył ręce do kieszeni. Natrafił na kartkę. Wyciągnął ją nieco zaintrygowany i przeczytał "Zadzwoń, jak będziesz miał ochotę pogadać zamiast poflirtować, Panie Chi. Twoja ostatnia Kawa". Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w kierunku swojego mieszkania.
________________________
Opowiadanie nr2
„Ostatnia kawa Chii”
Chii była piękną filiżanką. Choć wyglądała już nieco na „starą porcelanę od zmarszczek spękaną”, jak lubiły dokuczać jej młode filiżanki, nadal była esencja klasy i elegancji. Delikatny wzorek w różyczki, okalający jej brzegi, zamykał na chłodnej białej fakturze rokokową pastereczkę i jej kochanka, leżących na soczystej wiosennej trawie wśród różowych lilii.
Chii była niewysoka i ponętnie okrągła, a mimo to głęboka tak, że żal było nalewać w nią tak pospolite napoje jak herbaty z torebek zaparzane przez Alice, jej właścicielkę. Parzono w niej tylko kawę i – od czasu do czasu – zioła dla babki Alice, Marii. Co to była za kawa! Przywożona wprost z Czarnego Lądu przez pana Rafaela – mężczyznę eleganckiego, eleganckiego bladej twarzy i jasnych lokach, przypominających Chii jej młode lata, gdy żyli jeszcze prapradziadowie Marii. Kawa była codziennie, w porze poobiedniej, świeżo mielona, by potem z dodatkiem sproszkowanej laski wanilii i odrobiny czekolady zostać zalaną w chętnej porcelanowej służącej gorącą wodą z imbryczka. Potem panna Alice ujmowała delikatnie w długie, smukłe palce filiżankę i powoli sączyła boski napój, czytając w przepastnym skórzanym fotelu dzieła Dickensa, lub tłumacząc węgierską poezję przy ręcznie rzeźbionym biurku. Inne filiżanki, a były to młode i rozwydrzone pannice londyńskie, nie doceniały Chii. Ba, wręcz drwiły z jej szacownego wieku i miast pobierać nauk od starszej koleżanki, pospolicie siały plotki na cały salon, które docierały nierzadko do kuchni. Chii jednak nie czuła się samotna. Miała w salonie przyjaciół – nowoczesną, ale elegancką skórzana kanapę, (choć nieco ekscentryczną, bo w kolorze głębokiego fioletu), partnera kanapy – pana fotela, który był równie miły, oraz ich syna podnóżka i córki pufy – urocze i skromne, dobrze wychowane towarzyskie dzieciątka. Rodzina wypoczynków przypominała jej okres, kiedy żyło sześć sióstr Chii, tak samo kulturalnych panien. Pewnego dnia stłukła się Mimi, co było dla Chii najdotkliwszą i najboleśniejszą stratą w całym jej życiu. Wydarzenie to zaowocowało serią bolesnych rozstań. Chińskie, porcelanowe filiżanki powoli nie wracały do kredensu, wyjmowane przez ich właścicieli, i słuch o nich zaginął. Z rodzinnego kompletu została tylko Chii i Imbryczek, który miewał już objawy starczej demencji.
Pewnego wieczora panna Alice wyjęła ją z kredensu, by jak zwykle zaparzyć kawę. Nie była jednak tak delikatna jak zwykle. Nerwowo złapała za uszko, omal nie strącając cennego dla Chii spodeczka. Chii przeżyła lekki szok, pastereczka westchnęła z przestrachem, kochanek lekko uniósł się z trawy. Jednak to miał być dopiero początek dziwnych wydarzeń, poprzedzających ostatnią kawę Chii.
Trafiła do kuchni, niesiona w drżących z podniecenia dłoniach młodej kobiety. Gdzie szorstko i bez zwyczajnej celebracji parzenia czarnego napoju opuszczono ja, pozostawiając samotną na kuchennym blacie. Tam kłamliwe posrebrzane sztućce zaczęły składać jej niemoralne propozycje.
- Już nie mogę się doczekać, kiedy zamieszam w tobie kawę, staruszko – zachrypiał lubieżnie łyżka, niedbale wychylając się z cukiernicy. Brązowa cukiernica zarechotał, podzwaniając rzeźbionymi uchwytami. Chii prychnęła z pogardą, odwracając się doń tyłem. Wokoło słychać było podniecone głosy kuchennych sprzętów.
- Naprawdę to zrobili?
- Nóż im pomógł…
- Nie wierzę, nie nasza pana Alice…
- Ale on to potwierdził!
- Jak mógł potwierdzić, skoro zaszył się w stojaku na noże i nie chce rozmawiać z nikim, nawet ze sztućcami…
- Podobno zwariował.
- Nie dziwię się, po tym, do czego go zmusili…
- Cóż, podobno mu smakowało krzyczał, że do tej pory smakował tylko zwierzęcej krwi….
- Cóż, ta w pewnym sensie też jest zwierzęca.
- To okropne, to co się stało….
- To tylko plotki, nie dawajcie temu wiary!
- Czy teraz wszyscy się tacy staniemy? Czy oni nas do tego doprowadzą?
- Ja nie chcę, wolę się potłuc1
- Och, dzbanku…
- Tak mi szkoda noża…
- Biedny nóż!
Chii zastanawiała się, co oznaczają te dziwne, zaskakujące i przerażające słowa i już miała spytać o ich sens znajdującą się niedaleko solniczkę (biedaczce jeszcze nie przeszło przeziębienie), ale do kuchni wróciła Alice.
- Wszędzie sól, zwiastun nieszczęścia – mruknęła do siebie dziewczyna i zaczęła krzątać się przy srebrnej lodówce. W końcu postawiła na tacy dymiący Imbryczek, który zdawał się nie wiedzieć, co się dzieje i o mało nie rozlewał gorącego napoju. Chii szybo znalazła się obok niego i kilku innych filiżanek, filiżanek wzorkach łudzącą podobnych do porcelanowej sukni Chii, mimo to nie tak pięknych i dystyngowanych jak ona. Anna zaniosła tacę do salonu i postawiła ją przed kanapą na drewnianym stoliczku do kawy. Zapadła pełna napięcia cisza. Alice oddaliła się ponownie, tym razem by otworzyć drzwi wejściowe, a odgłos jej kroków tłumił drogi dywan. Filiżanki unikały swojego wzroku. Chii obserwowała baraszkujące na dywanie pufy. „-Co za słodkie maleństwa” – pomyślała. Czuła wyraźną wyższość nad innymi filiżankami znajdującymi się wraz z nią i Imbryczkiem na tacy. Były tutaj, aby pasować DO NIEJ i do Imbryczka. To CHII była tutaj najważniejsza, Chii i Imbryczek, ostatni z rodowego kompletu, oni, a nie te wymuskane podróbki bez cienia elegancji. Młodsze filiżanki dobrze o tym wiedziały i nie odzywały się, wbiwszy ponury wzrok w nawzajem swoje uszka.
- Proszę, zapraszam do salonu – usłyszały filiżanki. Napięcie wrosło – przyszli goście, a to oznacza świeże nowinki z życia rodziny Croft’ów. Imbryczek zdawał się być wszystkiemu obojętny. Jakże on zdziadział!
Do pokoju wszedł pan Rafael, zdejmując idealnie skrojony frak i kładąc go na oparciu kanapy. Usiadł – nie, on ZASIADł, z dawną elegancją, godną lorda czy markiza, tuż przed Chii, na fioletowej kanapie. Alice usiadła naprzeciwko niego, w fotelu. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na wieści z odległego o wiele szafek i schodków zewnętrznego świata.
- A więc zrobimy to jutro? – Spytała Alice, niby od niechcenia, naprawdę z ogromnym przejęciem. Chii poznała to po sposobie, w jakim wygładziła jedwabną bluzkę z wpiętą w dekolt broszą po prababce. Filiżanka znała ją przecież od dziecka. Rafael kiwnął głową na znak potwierdzenia. Alice uśmiechnęła się promiennie. Nagle mężczyzna podniósł się z kanapy, nachylił nad panią ich domu i wpił w jej usta. Trwali tak przez kilka sekund, aż oderwał się od niej i powrotem opadł na kanapę. W jego oczach była mieszanina uczuć tak dziwnych i nieznanych Chii, że mimo tak długiego przebywania wśród ludzi, nie potrafiła ich rozróżnić. Alice zarumieniła się i sięgnęła po Imbryczek. Rafael patrzył na nią z głodem w błękitnych oczach. Alice napełniła jedna z młodszych filiżanek, ku wielkiej radości porcelanowej panny. Jednak gdy postawiła ja na stoliku naprzeciwko fotela i sięgnęła po Chii, Chii poczuła radość i dumę, ze to właśnie ją wybrano jako naczynie dla honorowego gościa tego domu. Alice pochyliła Imbryczek, zdający się być na granicy szaleństwa, nad Chii. Filiżanka poczuła rosnące podniecenie, oto za chwilę wypełni ją kawa i jej brzeg dotknie ust Rafaela. Ciepły płyn wypełniał powoli filiżankę. Mimo to nie był on ani w smaku, ani w kolorze (gdyż zapachów nie czuła) podobny do żadnych ze znanych jej napojów. Czegoś takiego nigdy z niej nie pito. Kolor miał drogich win, wyjmowanych na coraz rzadsze przyjęcia w rodowym domu Craft’ów, natomiast smak...smak dziwnie kojarzący się Chii z posrebrzanymi sztućcami, smak rozpadający się na milion kawałków niemal Mimi, kiedy roztrzaskała się na dębowej lakierowanej podłodze salonu. Smak kojarzący się Chii tylko z jednym – ze śmiercią. Rafael sięgnął po napełnioną chińską filiżankę i podniósł do idealnie wyciętych warg, odsłaniających rząd białych, równych zębów, spośród których dwa górne kły były nienaturalnej długości. Chii było niedobrze, pomyślała, ze za chwilę napój o dziwnym i złym smaku przecieknie przez jej białe, nieskalane dotąd dno i ściekając po spodeczku poplami drogie spodnie Rafaela. Naraz drzwi salonowe otworzyły się z takim hukiem, ze aż wstawione w nie miniaturowe witraże posypały się na podłogę i stojące pod ścianą pianino, dzwoniąc umierającym szkłem na pożegnanie.
- Ty… - syknął Rafael.
Dziwnie ubrany obcy, który tak bezpardonowo wkroczył do rodzinnego domu Craft’ów, uśmiechnął się tylko krzywo i podniósł lśniący pistolet. Srebrny.
Porcelana rozprysła się w dłoniach Rafaela. Trzy srebrne kule, z wygrawerowanym znakiem Krzyża świętego, utknęły na zawsze w czaszce Rafaela. Dwie kolejne obcy posłał w pierś panny Alice.
Ostatnia „kawa” Chii wsiąknęła w dywan.
Dwóch podpitych mężczyzn około trzydziestki zawzięcie i głośno rozmawiało przy stoliku obok. Był odwrócony tyłem do nich, lecz mógł sobie łatwo wyobrazić ich żywą gestykulację i dynamiczną mimikę. Rozejrzał się dookoła, lecz ani przy barze ani przy innych stolikach nie zauważył nikogo na tyle interesującego, by próbować się przysiąść. Zamówił whisky z lodem. Próbował skupić się na własnych myślach, lecz dwaj z tyłu namiętnie opowiadali sobie nawzajem o swojej pracy.
- Ty! Darek, wiesz, co mi ostatnio kumpel z IT powiedział? – zawołał ten z miłym dla ucha głosem, lekko już sepleniąc od nadmiaru alkoholu.
- Zaraz mi powiesz… - głos drugiego był irytująco piskliwy
- Mają tam jakiegoś twardego kolesia, który potrafi wyrwać każdą babę. Dosłownie każdą! – sepleniący zaczynał się niezdrowo podniecać.
- Pieprzył głupoty.
- Też tak mu powiedziałem, ale on mnie nigdy nie okłamuje. Znamy się jeszcze z liceum. Mówią na tego faceta Ki.
Jack Daniel’s dotarł do jego stolika, a on przysłuchiwał się rozmowie dwóch typów z rosnącym zainteresowaniem.
- Ki? – zdziwienie sprawiło, że głos stał się jeszcze bardziej irytujący.
- Tak jakoś im to wyszło, wiesz… Ki to jakaś tam energia. To oni sobie wymyślili, że ten koleś to taka czysta energia właśnie…
- No ale co on takiego robi?
- Mówiłem ci! Wyrwać potrafi każdą. ściemnia nie dłużej, niż tydzień, a później ląduje z taką w łóżku! Wszystkie w biurze o tym wiedzą, a i tak każda ma kisiel w gaciach na jego widok!
- Eee tam, nie wierzę.
- Nie musisz. Podobno jest zajebiście przystojny i ma gadane tak, że nigdy go nie przegadasz.
- No fajnie by tak było… każdą móc puknąć…
- A twoja żona?
- Eee tam, żona! Każdy facet to bigamista. Myślisz, że ten twój mega-playboy uważa inaczej? Zmienia baby, jak rękawiczki. Myślisz, że jakąkolwiek szanuje?
„Kocha je wszystkie. Nadają sens jego życiu…” pomyślał Ki i nie słuchał już dłużej dwójki za swoimi plecami.
Zobaczył ją przy barze. ładnie zbudowana, długie ciemnobrązowe, niemal czarne włosy. Miała na sobie czarną, satynową spódnicę z rozcięciem nieco powyżej kolana oraz ciemnobordową bluzkę gorsetową, która znakomicie podkreślała jej talię oraz kusiła niezbyt przesadnym, lecz zwracającym uwagę dekoltem. Paliła papierosa. "Będzie musiała rzucić" pomyślał i podszedł do niej.
- Czy miejsce obok pani jest zajęte? - zapytał uprzejmie, czarująco się przy tym uśmiechając.
- Nie - odparła nawet na niego nie patrząc, po czym wzięła łyk stojącej przed nią kawy.
- To dość niecodzienne zjawisko zobaczyć w tym barze kogoś, kto delektuje się czym innym niż alkohol...
- Nieletnim alkoholu nie sprzedają.
Spojrzał na nią zdziwiony. Poważna twarz nie wydawała się dziecinna. Młoda - owszem. Dziecinna - nie. Jednocześnie nie mógł wyjść z podziwu nad jej ciałem, którym delektował się niczym zimnym piwem.
- Ile masz lat? - odruchowo przeszedł na "ty"
- Piętnaście, co ci do tego? - niemal dwukrotnie od niego młodsza dziewczyna również się nie krępowała.
Ki prawie zakrztusił się drinkiem. Tyle lat "w zawodzie" i jeszcze nigdy nie udało mu się tak błędnie oszacować wieku. Poczuł dużą ulgę, że ta sprawa wypłynęła tak wcześnie. Mógł przecież skończyć jako pedofil! Siedział teraz obok niej nie patrząc już ani na jej poważną twarz, która wydała mu się teraz bardziej dziecinna ani na ciało, które przestało już być kuszące.
- Zamów mi kieliszek wina - odezwała się po chwili. W jej głosie nie było ani rozkazu ani prośby.
- Tomku - zwrócił się po chwili wahania do znajomego barmana - nalej mojej znajomej kieliszek czegoś dobrego.
- Ki... czy ona jest pełnoletnia?
- Sprzedajesz mi czy jej?
- Carlo Rossi może być?
- Niższej półki już nie ma?
- Co zatem chcesz? Pinot Noir Ci odpowiada?
- To węgierskie, prawda? Nalej. Dla mnie jeszcze raz to samo.
- Nie wymagałam od ciebie luksusów. Chciałam zwykłe czerwone wino. - dziewczyna nie wykazywała ani radości ani niezadowolenia.
- Za to ja jestem wymagający wobec tego, co podaje się mi oraz w moim towarzystwie. To wino jest czerwone.
- Jak masz na imię?
- Ki.
- świetnie! - na jej twarzy po raz pierwszy pojawił się uśmiech - To jak ta energia Ki! Albo... albo Chi! Będę cię nazywać Chi!
- Czemu nie możesz mnie nazywać normalnie? - zapytał bardziej zdziwiony niż rozdrażniony.
- Bo Chi brzmi prawie jak ChiChi, czyli piersi po japońsku. Chi jest weselsze niż Ki.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto zna słowo „wesoły”... – stwierdził, tym razem już przede wszystkim rozdrażniony, marszcząc brwi.
- To, że nie jestem wesoła nie oznacza, że nie lubię, gdy w moim otoczeniu znajduje się coś wesołego.
Spojrzał na nią uważnie. Kąciki jej warg lekko unosiły się ku górze w delikatnym uśmiechu, lecz jej ciemne oczy pozostawały poważne. Nie. Raczej smutne. Piła powoli gęste wino z półokrągłego kieliszka. Odwrócona była do niego bokiem, co chwila jednak mierzyła go wzrokiem. Jej spojrzenie jednak nie oceniało. Raczej przyglądała się i jakby analizowała. Ki czuł się nieco dziwnie. Dawno już nie rozmawiał z żadną kobietą bez flirtowania z nią. We flircie miał odpowiedź na każde pytanie i miliony tematów wyskakiwały mu jak z rękawa. Rozmowa z piętnastoletnią dziewczynką była znacznie większym wyzwaniem. Nie będzie jej przecież podrywał.
- Co robisz w życiu? - zapytała
- Jestem dyrektorem do spraw sprzedaży w firmie FMCG...
- Blablabla. Powiedziałeś to tak, jakbyś rzeczywiście wierzył, że mam pojęcie, co to znaczy. Pytałam, co robisz w wolnym czasie.
- Jestem nałogowym podrywaczem - stwierdził z lekkim uśmiechem sam dziwiąc się, że to powiedział.
- A ja nałogowo porzucaną...
Zapadła nieco niezręczna cisza. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Z jednej strony bagatelizował jej wypowiedź. "Czego takiego doświadczyć mogła nastoletnia smarkula?". Z drugiej strony wyuczona wrażliwość nie pozwalała mu na podobny komentarz. Zastanawiał się, co odpowiedzieć.
- Cokolwiek odpowiesz, nie zmieni to faktu, że tacy, jak ty tworzą takie, jak ja.
Dopił jednym łykiem drinka.
- Powiedz... podszedłeś do mnie z zamiarem poderwania mnie, ale odstraszył cię mój wiek, prawda? - mówiła spokojnie, bezuczuciowo.
- Prawda - odpowiedział bez namysłu - na takie, jak ty, mówię Kawa. To mój ulubiony typ.
- To ciekawe... rozwiń.
- Małe i czarne. Poza tym... Nie możesz wypić dwa razy tej samej kawy - nie mógł się powstrzymać przed powiedzeniem tego wszystkiego, choć czuł, jak okrutne jest każde słowo, które pada z jego ust.
- Fascynujące. I ja miałam być kolejną kawą, którą byś wypił?
- Tak - wypowiadając to po raz pierwszy poczuł się źle w swojej skórze.
***
Skręcił z Widawskiej w Storczykową. Rozmowa z małolatą dudniła mu w uszach. Fascynacja rezolutnością dziewczynki przeplatała się z przemożnym uczuciem, że jest w niej coś. Coś głęboko ukrytego, co on chciałby poznać. Dobrze zapowiadający się wieczór był teraz już tylko późną, chłodną nocą. Postawił kołnierz płaszcza i włożył ręce do kieszeni. Natrafił na kartkę. Wyciągnął ją nieco zaintrygowany i przeczytał "Zadzwoń, jak będziesz miał ochotę pogadać zamiast poflirtować, Panie Chi. Twoja ostatnia Kawa". Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w kierunku swojego mieszkania.
________________________
Opowiadanie nr2
„Ostatnia kawa Chii”
Chii była piękną filiżanką. Choć wyglądała już nieco na „starą porcelanę od zmarszczek spękaną”, jak lubiły dokuczać jej młode filiżanki, nadal była esencja klasy i elegancji. Delikatny wzorek w różyczki, okalający jej brzegi, zamykał na chłodnej białej fakturze rokokową pastereczkę i jej kochanka, leżących na soczystej wiosennej trawie wśród różowych lilii.
Chii była niewysoka i ponętnie okrągła, a mimo to głęboka tak, że żal było nalewać w nią tak pospolite napoje jak herbaty z torebek zaparzane przez Alice, jej właścicielkę. Parzono w niej tylko kawę i – od czasu do czasu – zioła dla babki Alice, Marii. Co to była za kawa! Przywożona wprost z Czarnego Lądu przez pana Rafaela – mężczyznę eleganckiego, eleganckiego bladej twarzy i jasnych lokach, przypominających Chii jej młode lata, gdy żyli jeszcze prapradziadowie Marii. Kawa była codziennie, w porze poobiedniej, świeżo mielona, by potem z dodatkiem sproszkowanej laski wanilii i odrobiny czekolady zostać zalaną w chętnej porcelanowej służącej gorącą wodą z imbryczka. Potem panna Alice ujmowała delikatnie w długie, smukłe palce filiżankę i powoli sączyła boski napój, czytając w przepastnym skórzanym fotelu dzieła Dickensa, lub tłumacząc węgierską poezję przy ręcznie rzeźbionym biurku. Inne filiżanki, a były to młode i rozwydrzone pannice londyńskie, nie doceniały Chii. Ba, wręcz drwiły z jej szacownego wieku i miast pobierać nauk od starszej koleżanki, pospolicie siały plotki na cały salon, które docierały nierzadko do kuchni. Chii jednak nie czuła się samotna. Miała w salonie przyjaciół – nowoczesną, ale elegancką skórzana kanapę, (choć nieco ekscentryczną, bo w kolorze głębokiego fioletu), partnera kanapy – pana fotela, który był równie miły, oraz ich syna podnóżka i córki pufy – urocze i skromne, dobrze wychowane towarzyskie dzieciątka. Rodzina wypoczynków przypominała jej okres, kiedy żyło sześć sióstr Chii, tak samo kulturalnych panien. Pewnego dnia stłukła się Mimi, co było dla Chii najdotkliwszą i najboleśniejszą stratą w całym jej życiu. Wydarzenie to zaowocowało serią bolesnych rozstań. Chińskie, porcelanowe filiżanki powoli nie wracały do kredensu, wyjmowane przez ich właścicieli, i słuch o nich zaginął. Z rodzinnego kompletu została tylko Chii i Imbryczek, który miewał już objawy starczej demencji.
Pewnego wieczora panna Alice wyjęła ją z kredensu, by jak zwykle zaparzyć kawę. Nie była jednak tak delikatna jak zwykle. Nerwowo złapała za uszko, omal nie strącając cennego dla Chii spodeczka. Chii przeżyła lekki szok, pastereczka westchnęła z przestrachem, kochanek lekko uniósł się z trawy. Jednak to miał być dopiero początek dziwnych wydarzeń, poprzedzających ostatnią kawę Chii.
Trafiła do kuchni, niesiona w drżących z podniecenia dłoniach młodej kobiety. Gdzie szorstko i bez zwyczajnej celebracji parzenia czarnego napoju opuszczono ja, pozostawiając samotną na kuchennym blacie. Tam kłamliwe posrebrzane sztućce zaczęły składać jej niemoralne propozycje.
- Już nie mogę się doczekać, kiedy zamieszam w tobie kawę, staruszko – zachrypiał lubieżnie łyżka, niedbale wychylając się z cukiernicy. Brązowa cukiernica zarechotał, podzwaniając rzeźbionymi uchwytami. Chii prychnęła z pogardą, odwracając się doń tyłem. Wokoło słychać było podniecone głosy kuchennych sprzętów.
- Naprawdę to zrobili?
- Nóż im pomógł…
- Nie wierzę, nie nasza pana Alice…
- Ale on to potwierdził!
- Jak mógł potwierdzić, skoro zaszył się w stojaku na noże i nie chce rozmawiać z nikim, nawet ze sztućcami…
- Podobno zwariował.
- Nie dziwię się, po tym, do czego go zmusili…
- Cóż, podobno mu smakowało krzyczał, że do tej pory smakował tylko zwierzęcej krwi….
- Cóż, ta w pewnym sensie też jest zwierzęca.
- To okropne, to co się stało….
- To tylko plotki, nie dawajcie temu wiary!
- Czy teraz wszyscy się tacy staniemy? Czy oni nas do tego doprowadzą?
- Ja nie chcę, wolę się potłuc1
- Och, dzbanku…
- Tak mi szkoda noża…
- Biedny nóż!
Chii zastanawiała się, co oznaczają te dziwne, zaskakujące i przerażające słowa i już miała spytać o ich sens znajdującą się niedaleko solniczkę (biedaczce jeszcze nie przeszło przeziębienie), ale do kuchni wróciła Alice.
- Wszędzie sól, zwiastun nieszczęścia – mruknęła do siebie dziewczyna i zaczęła krzątać się przy srebrnej lodówce. W końcu postawiła na tacy dymiący Imbryczek, który zdawał się nie wiedzieć, co się dzieje i o mało nie rozlewał gorącego napoju. Chii szybo znalazła się obok niego i kilku innych filiżanek, filiżanek wzorkach łudzącą podobnych do porcelanowej sukni Chii, mimo to nie tak pięknych i dystyngowanych jak ona. Anna zaniosła tacę do salonu i postawiła ją przed kanapą na drewnianym stoliczku do kawy. Zapadła pełna napięcia cisza. Alice oddaliła się ponownie, tym razem by otworzyć drzwi wejściowe, a odgłos jej kroków tłumił drogi dywan. Filiżanki unikały swojego wzroku. Chii obserwowała baraszkujące na dywanie pufy. „-Co za słodkie maleństwa” – pomyślała. Czuła wyraźną wyższość nad innymi filiżankami znajdującymi się wraz z nią i Imbryczkiem na tacy. Były tutaj, aby pasować DO NIEJ i do Imbryczka. To CHII była tutaj najważniejsza, Chii i Imbryczek, ostatni z rodowego kompletu, oni, a nie te wymuskane podróbki bez cienia elegancji. Młodsze filiżanki dobrze o tym wiedziały i nie odzywały się, wbiwszy ponury wzrok w nawzajem swoje uszka.
- Proszę, zapraszam do salonu – usłyszały filiżanki. Napięcie wrosło – przyszli goście, a to oznacza świeże nowinki z życia rodziny Croft’ów. Imbryczek zdawał się być wszystkiemu obojętny. Jakże on zdziadział!
Do pokoju wszedł pan Rafael, zdejmując idealnie skrojony frak i kładąc go na oparciu kanapy. Usiadł – nie, on ZASIADł, z dawną elegancją, godną lorda czy markiza, tuż przed Chii, na fioletowej kanapie. Alice usiadła naprzeciwko niego, w fotelu. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na wieści z odległego o wiele szafek i schodków zewnętrznego świata.
- A więc zrobimy to jutro? – Spytała Alice, niby od niechcenia, naprawdę z ogromnym przejęciem. Chii poznała to po sposobie, w jakim wygładziła jedwabną bluzkę z wpiętą w dekolt broszą po prababce. Filiżanka znała ją przecież od dziecka. Rafael kiwnął głową na znak potwierdzenia. Alice uśmiechnęła się promiennie. Nagle mężczyzna podniósł się z kanapy, nachylił nad panią ich domu i wpił w jej usta. Trwali tak przez kilka sekund, aż oderwał się od niej i powrotem opadł na kanapę. W jego oczach była mieszanina uczuć tak dziwnych i nieznanych Chii, że mimo tak długiego przebywania wśród ludzi, nie potrafiła ich rozróżnić. Alice zarumieniła się i sięgnęła po Imbryczek. Rafael patrzył na nią z głodem w błękitnych oczach. Alice napełniła jedna z młodszych filiżanek, ku wielkiej radości porcelanowej panny. Jednak gdy postawiła ja na stoliku naprzeciwko fotela i sięgnęła po Chii, Chii poczuła radość i dumę, ze to właśnie ją wybrano jako naczynie dla honorowego gościa tego domu. Alice pochyliła Imbryczek, zdający się być na granicy szaleństwa, nad Chii. Filiżanka poczuła rosnące podniecenie, oto za chwilę wypełni ją kawa i jej brzeg dotknie ust Rafaela. Ciepły płyn wypełniał powoli filiżankę. Mimo to nie był on ani w smaku, ani w kolorze (gdyż zapachów nie czuła) podobny do żadnych ze znanych jej napojów. Czegoś takiego nigdy z niej nie pito. Kolor miał drogich win, wyjmowanych na coraz rzadsze przyjęcia w rodowym domu Craft’ów, natomiast smak...smak dziwnie kojarzący się Chii z posrebrzanymi sztućcami, smak rozpadający się na milion kawałków niemal Mimi, kiedy roztrzaskała się na dębowej lakierowanej podłodze salonu. Smak kojarzący się Chii tylko z jednym – ze śmiercią. Rafael sięgnął po napełnioną chińską filiżankę i podniósł do idealnie wyciętych warg, odsłaniających rząd białych, równych zębów, spośród których dwa górne kły były nienaturalnej długości. Chii było niedobrze, pomyślała, ze za chwilę napój o dziwnym i złym smaku przecieknie przez jej białe, nieskalane dotąd dno i ściekając po spodeczku poplami drogie spodnie Rafaela. Naraz drzwi salonowe otworzyły się z takim hukiem, ze aż wstawione w nie miniaturowe witraże posypały się na podłogę i stojące pod ścianą pianino, dzwoniąc umierającym szkłem na pożegnanie.
- Ty… - syknął Rafael.
Dziwnie ubrany obcy, który tak bezpardonowo wkroczył do rodzinnego domu Craft’ów, uśmiechnął się tylko krzywo i podniósł lśniący pistolet. Srebrny.
Porcelana rozprysła się w dłoniach Rafaela. Trzy srebrne kule, z wygrawerowanym znakiem Krzyża świętego, utknęły na zawsze w czaszce Rafaela. Dwie kolejne obcy posłał w pierś panny Alice.
Ostatnia „kawa” Chii wsiąknęła w dywan.
3
tekst 1
Pomysł 19
Styl - 18
Realizacja tematu 10
Schematyczność 8
Błędy 18
Ogólnie 20
Ocena końcowa 93
tekst 2
Pomysł 18
Styl 20
Realizacja tematu 9
Schematyczność 10
Błędy 19
Ogólnie 17
Ocena końcowa 93
hihi tak jakoś wyszło :]
Pomysł 19
Styl - 18
Realizacja tematu 10
Schematyczność 8
Błędy 18
Ogólnie 20
Ocena końcowa 93
tekst 2
Pomysł 18
Styl 20
Realizacja tematu 9
Schematyczność 10
Błędy 19
Ogólnie 17
Ocena końcowa 93
hihi tak jakoś wyszło :]
Serce, które kocha, jest zawsze młode.
Przysłowie Greckie
Przysłowie Greckie
4
Tekst 1
Pomysł 17
Styl - 14
Realizacja tematu 10
Schematyczność 9
Błędy 15
Ogólnie 15
Ocena końcowa 80
Tekst 2
Pomysł 19
Styl 13
Realizacja tematu 10
Schematyczność 9
Błędy 12
Ogólnie 16
Ocena końcowa 79
Pomysł 17
Styl - 14
Realizacja tematu 10
Schematyczność 9
Błędy 15
Ogólnie 15
Ocena końcowa 80
Tekst 2
Pomysł 19
Styl 13
Realizacja tematu 10
Schematyczność 9
Błędy 12
Ogólnie 16
Ocena końcowa 79
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
5
Opowiadanie 1.
Pomysł: 18
Styl: 17
Realizacja tematu: 9
Schematyczność: 8
Błędy: 19
Ogólnie: 19
Ocena końcowa: 90.
Opowiadanie 2.
Pomysł: 19
Styl: 18
Realizacja tematu: 9
Schematyczność: 10
Błędy: 17
Ogólnie: 18
Ocena końcowa: 91
Admin Edit: Brawo Gott-Foo - wyrownales wynik
Pomysł: 18
Styl: 17
Realizacja tematu: 9
Schematyczność: 8
Błędy: 19
Ogólnie: 19
Ocena końcowa: 90.
Opowiadanie 2.
Pomysł: 19
Styl: 18
Realizacja tematu: 9
Schematyczność: 10
Błędy: 17
Ogólnie: 18
Ocena końcowa: 91
Admin Edit: Brawo Gott-Foo - wyrownales wynik

"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
6
Tekst 1
Pomysł 20
Styl - 18
Realizacja tematu 10
Schematyczność 8
Błędy 17
Ogólnie 20
Ocena końcowa 93
Tekst 2
Pomysł 19
Styl 14
Realizacja tematu 5
Schematyczność 8
Błędy 14
Ogólnie 16
Ocena końcowa 76
Pomysł 20
Styl - 18
Realizacja tematu 10
Schematyczność 8
Błędy 17
Ogólnie 20
Ocena końcowa 93
Tekst 2
Pomysł 19
Styl 14
Realizacja tematu 5
Schematyczność 8
Błędy 14
Ogólnie 16
Ocena końcowa 76
7
Tekst 1
Pomysł 15
Styl 16
Realizacja tematu 10
Schematyczność 6
Błędy 18
Ogólnie 18
Ocena końcowa 83
Tekst 2
Pomysł 19
Styl 18
Realizacja tematu 10
Schematyczność 9
Błędy 19
Ogólnie 19
Ocena końcowa 94
Pomysł 15
Styl 16
Realizacja tematu 10
Schematyczność 6
Błędy 18
Ogólnie 18
Ocena końcowa 83
Tekst 2
Pomysł 19
Styl 18
Realizacja tematu 10
Schematyczność 9
Błędy 19
Ogólnie 19
Ocena końcowa 94
8
OFICJALNE WYNIKI BITWY
WOLAND VS. DOMINIA:
ZWYCIęZCą ZOSTAJE WOLAND
Tekst pierwszy - Woland - suma: 439 pkt; średnia: 87,8 pkt
Tekst drugi - Dominia - suma: 433 pkt; średnia: 86,6 pkt
GRATULUJEMY ZWYCIęZCY!
Ranking wygranych dostępny w osobnym temacie.
WOLAND VS. DOMINIA:
ZWYCIęZCą ZOSTAJE WOLAND
Tekst pierwszy - Woland - suma: 439 pkt; średnia: 87,8 pkt
Tekst drugi - Dominia - suma: 433 pkt; średnia: 86,6 pkt
GRATULUJEMY ZWYCIęZCY!
Ranking wygranych dostępny w osobnym temacie.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec