świat Jonathana D.

1
Najwięcej ludzi samotnych żyje w miastach. Owe zbiorowiska powstały na kształt gigantycznych owadzich kopców, jako wynik nieudolnego ludzkiego naśladownic-twa. Pod miastami tętnią życiem olbrzymie żyły metalu i skał, powierzchna lśni konstelacjami szklanych tafli.

To tam narodziła się sztuka, tam również powstała kultura. Człowiek szukając swych korzeni odkrył, że tak naprawdę pochodzi z miasta. Nieskończenie masywne sta-lowe giganty wydały się jego środowiskiem naturalnym. To metropolia dała człowiekowi duszę, pozwoliła żyć dla jakiegoś celu.

Wśród wielkich biurowców krzątają się tysiące robot-nic i robotników, niemal wszyscy bezmyślnie oddając swe życie dla dobra kopca. Nikt nie znał planu, samo miasto okazało się jednostką świadomą.

Metropolia górowała nad wszystkim – najpierw na-zwano ją fundamentem, potem – wiele pokoleń później – miasto określono mianem dachu świata.

Nad nim zawsze płyną setki obłoków, na nie bogowie spoglądają łaskawszym okiem. To miasta darzone są łaską, nie natomiast – ludzie w nich mieszkający.

W miastach zwierzęta nie tworzą stad. Miasto jest środowiskiem skrajnie niesprzyjającym powstawaniu więzi. Tutaj każdy uczy się żyć oddzielnie, poznaje innych ludzi i wie, że na żadnego z nich nie będzie mógł liczyć. Metro-polie jednocześnie pozwalają ludziom być ludźmi i po-zbawiają ich wszystkiego co człowiecze.

Kiedy spojrzysz z daleka na miasto – co dostrzeżesz? Ludzi? Wspólny cel? Może miłość? Nic z tych rzeczy. Spoglądając z oddali dostrzega się jedynie kształt metro-polii, manifestację bezosobowej woli stworzenia. Mate-rialna powłoka miasta to jego przemysł, monumenty ze szkła i betonu wznoszone ku czci nieznanego boga postę-pu. Człowiek jest dla metropolii równie ważny, co dla nie-go samego pojedyncza komórka własnego ciała.

Jedna umiera, druga ją zastępuje.



// // //



Hotelowy portier, starszy pan w eleganckim purpu-rowym uniformie, otworzył drzwi zbliżającemu się środ-kiem holu mężczyźnie.

- Jonathan! ... Johny, zaczekaj! – dobiegło wołanie z okolic windy. Zawołany obejrzał się nerwowo.

To Gabriel Mock, kolega ze studiów. Właściwie to nawet przyjaciel... Ale to było dawno temu, jakby w innym świecie.

Gabriel dogonił Jonathana. Portier cierpliwie przy-trzymywał drzwi.

- Stary draniu! Jak mogłeś nie zadzwonić, że jesteś w mieście? Gdyby nie Trish, w ogóle bym nie wiedział, że tu przyjechałeś. W ostatnim tygodniu zastępowała Michelle na stacji i przez przypadek zobaczyła cię na liście pasaże-rów. Po tym już nietrudno było cię znaleźć.

Gabriel, Trish, Michelle. Starzy znajomi z dawnych lat. Przez chwilę Jonathan poczuł się zupełnie jakby daw-ne życie do niego wracało. Niestety – doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko złudzenie. Kotwica która ścią-gnie go na dno.

- Cześć. – odpowiedział cierpko.

- Cześć? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nie wi-dzieliśmy się parę dobrych lat, a teraz tak mnie witasz? – Gabriel zamilkł na chwilę – Boże... czy coś się stało?

Minęła chwila niezręcznej ciszy.

Najlepiej będzie się odwrócić i odejść, pokazać po-gardę... zniknąć z ich życia. Jonathan stał jak zahipnoty-zowany, nie potrafił nic powiedzieć, ani zrobić.

Odwróć się i wyjdź. Tak będzie najlepiej.

Powolny obrót, niczym w zwolnionym tempie. Serce głośno bijące w klatce piersiowej. Kroki ciężkie, niewi-dzialna siła je powstrzymująca nie dawała za wygraną. A za drzwiami miękkie światło dnia, ulice miasta, samochody nimi sunące i tłum ludzi poruszających się po chodniku. Anonimowe bezpieczeństwo.

Poczuł rękę na ramieniu.

- Chodź, zjemy coś. – głos Gabriela był delikatny i wy-ważony, pozbawiony charakterystycznej dla niego zapal-czywości.

Odmów. Odmów... To nie przyniesie niczego dobre-go. Musisz odmówić.

- Tam, gdzie zawsze? – zgodził się.

Nie potrafię, tak bardzo mi przykro, ale nie potrafię. Wybacz mi Gabriel.

Razem wyszli na zewnątrz. Dwóch mężczyzn w szy-kownych garniturach, z kapeluszami na głowie i szerokimi szalami zawieszonymi na szyi.

Zeszli po schodach wychodząc z cienia wysokich ho-telowych pilarów. Wtopili się w tłum sunących chodni-kiem obywateli.



// // //

Kto ich nie widział? Małych, niepozornych miejskich barów i restauracyjek przycupniętych w cieniu wielkich biurowców. Ostoi starych obyczajów w świecie, gdzie nie ma czasu zatrzymać się choć na chwilę, by złapać oddech.

‘Jollies’ znajdowało się w pobliżu centrum metropolii Dergiańskej, czwartego co do wielkości miasta na świecie. Zostało wybudowane od nowa zaraz po wojnie, co zresztą widać. Wśród wielu budynków próżno by szukać reliktów dawnej architektury, dominują konstrukcje powojenne oraz zupełnie nowoczesne.

Wnętrze knajpki było ciche i zacienione. Kilku bizne-smanów siedziało w jaśniejszym miejscu przy oknie i jadło śniadanie. Dwa stoliki dalej samotna kobieta nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w nieistniejącą dal i łyżką mąciła parującą kawę.

Ze stojącego w kącie gramofonu sączyła się sędziwa wokalowa muzyka.

Johnathan i Gabriel zajęli miejsca możliwie daleko od reszty klientów. Młoda, żująca gumę barmanka, ruszyła w ich stronę z notesem. Gabriel zatrzymał ją w połowie drogi, gestem ręki.

- Dwie jajecznice, moja droga. I dzbanek herbaty.

- A co się stało z panią Connie?

- Pogrzeb był zeszłej zimy. Teraz interes przejęła jej wnuczka. Przepisy zostały w rodzinie. – uśmiechnął się porozumiewawczo.

Jonathan pokiwał głową w zamyśleniu. Gabriel jakby w reakcji na to pochylił się nad stołem i powiedział zniża-jąc głos do szeptu:

- Co się dzieje, stary? Może nie jesteśmy już tak blisko, jak kiedyś, minęło sporo czasu, ale wiesz przecież, że mo-żesz mi ufać... – zrobił pauzę na chwilę, po czym odezwał się jeszcze ciszej - ... Jak za dawnych czasów.

Zza kuchennych drzwi dobiegały, mącąc nostalgiczną ciszę, odgłosy przygotowywanej jajecznicy, skwierczącej na patelni.

Biznesmeni skończyli swój posiłek. Nie zamierzali siedzieć w knajpie dłużej niż było to potrzebne. Zaraz po jedzeniu wytarli usta w papierowe chusteczki i wstali od stołu. Gdy jeden poszedł do toalety, drugi pospiesznie przeglądał papiery ze swojego neseseru.

Jonathan wyglądał na spiętego. Wokół jego dłoni spoczywającej na blacie utworzyły się szerokie zaparowane place. Co chwilę zerkał w stronę wyjścia na ulicę, jakby spodziewał się kogoś tam zobaczyć.

- Nie powinienem mieszać w to ciebie. – wykrztusił z siebie wreszcie.

- Przesadzasz. Co może być na tyle straszne, żebyś nie mógł mi o tym opowiedzieć, co? Daj spokój, Johny. Zro-biłeś się paranoikiem. Ludziom nie dzieje się krzywda tyl-ko dlatego, że coś usłyszeli.

- Nie wiesz, co mówisz, Gab.

To, co minęło, nigdy nie powinno wracać. Dla prze-szłości naturalnym jest, że odchodzi w zapomnienie. Do-bra przeszłość powinna wiedzieć, gdzie jej miejsce.

A oni siedzą tu. W knajpie pani Connie i rozmawiają zabijając czas przed następnym wykładem. Oczami wy-obraźni Jonathan niemal widział siedzących obok znajo-mych ze studiów.

Ale przecież tamtych ludzi dawno już nie ma. Są teraz dorośli, założyli własne rodziny, mają pracę. Tylko Gabriel się nie zmienił. To ciągle ten sam narwaniec... Może tylko trochę bardziej elegancki.

- To długa i nieprzyjemna historia.

Gabriel swobodnie rozsiadł się na krześle.

- Wiesz, że moim obowiązkiem jest ją wysłuchać. Nie myśl, że zapomniałem, ile ci zawdzięczam.

- Zaczęło się ponad dwa lata temu. To chyba przez to zerwaliśmy kontakt... – chciał mówić dalej, lecz z łazienki wyszedł biznesmen, o którym zdążyli już obaj zapomnieć. Jonathan zamilkł.

- Czego się gapisz, mądralo? – Mruknął Gabriel, gdy do-strzegł natrętne spojrzenie mężczyzny. Tamten szybko odwrócił wzrok i odszedł speszony. Czekający na niego kolega podał mu teczkę z dokumentami.

Tych dwóch najwyraźniej było urzędnikami. Tylko oni potrafią patrzeć na innych ludzi jak na numerki w ra-chunku statystycznym, albo wpisy w księdze obywateli. Gdy pogrążeni w rozmowie mężczyźni zapinali płaszcze i zakładali kapelusze, przed wejściem zaparkował czarny nieoznakowany sedan o przyciemnianych szybach, zza których nie było nic widać.

Jonathanowi serce podskoczyło do gardła. Zaczął go-rączkowo wodzić wzrokiem po całej sali. W kuchni dzwonił gwizdek, woda się zagotowała. Senna kobieta od kawy szukała czegoś w torebce. Gabriel patrzył na przyja-ciela, wyraźnie zmartwiony.

Z samochodu, od strony pasażera wysiadł mężczyzna w garniturze, ciemnej koszuli i białym krawacie, jego oczy kryły się za prostokątnymi szkłami okularów przeciwsło-necznych. Poły marynarki powiewały na wietrze, gdy szedł chodnikiem.

Za nim z samochodu wysiadł kolejny, stał oparty łokciem o dach sedana i raportował coś przez krótkofa-lówkę.

Biznesmeni rozmawiali ożywieni nie dostrzegając zmierzającego ku drzwiom mężczyzny. Przez to, gdy wy-chodzili, wpadli prosto na człowieka z samochodu. On – jakby w ogóle ich nie dostrzegając przeszedł przez drzwi roztrącając ich na boki.

Gabriel siedzący tyłem do drzwi, odwrócił się do tyłu zerkając przez ramię, akurat by zobaczyć otwartą teczkę kreślącą łuk w powietrzu i strugę rozsypujących się za nią kartek i kopert.

Widząc przedstawiciela policji rządowej, funkcjona-riusza najwyższego szczebla, spojrzał z przerażeniem na Jonathana. Jego towarzysz twarz miał bladą i zlaną potem.

Nie zdążył nic powiedzieć.

Mężczyzna w garniturze, nie zważając na obelgi urzędników, dopadł do stolika i wyciągnął pistolet z uprzęży na biodrze.

- Jest pani aresztowana za złamanie prawa 279 kodeksu obywatelskiego. Nie ma pani prawa do adwokata. Wystą-pienie przeciwko paragrafowi 46 o bezpieczeństwie pu-blicznym pozbawia panią również prawa do telefonu.

Kobieta jakby przez chwilę nie wiedziała, co się dzie-je. Dopiero potem, gdy wyglądało, że jest już za późno, rzuciła się do ucieczki w stronę toalety. Funkcjonariusz chwycił ją za krawędź żakietu, lecz spóźnił się z tym i ko-bieta zdołała się wyrwać. Popędziła przed siebie roztrąca-jąc stoliki.

Drzwi do łazienki otworzyły się zanim jeszcze zdąży-ła tam dotrzeć. Siłą rozpędu wpadła prosto w ręce kolej-nego funkcjonariusza, który zręcznie ją obezwładnił i za-kuł ręce w kajdanki.

We dwóch wywlekli z lokalu szarpiącą się kobietę. Trzeci czekający przy samochodzie otworzył drzwi na tyl-ne siedzenie.

Mężczyzna, którego zobaczyli jako pierwszego, wró-cił jeszcze do lokalu, depcząc po drodze dokumenty, któ-rych urzędnicy jeszcze nie zebrali. Podszedł do miejsca, gdzie wcześniej siedziała aresztowana i zdjął jej torebkę z oparcia krzesła. Miał już wychodzić, lecz jakby tknięty przeczuciem stanął, a potem dokładnie przyjrzał się prze-wróconemu stolikowi. Oderwał przedmiot przyklejony do spodu blatu.

Rozejrzał się jeszcze raz po sali i wtedy dopiero wy-szedł.

Czarny sedan ruszył z piskiem opon. Po funkcjona-riuszach nie zostało ani śladu. Z wyjątkiem ostatnich do-kumentów leżących jeszcze na ziemi i kilku przewróco-nych mebli.

Barmanka, urzędnicy i Gabriel jeszcze długo wpatry-wali się za szybę, na ulicę, mimo że nie było już po co. Ruch uliczny nie uległ zmianie. Ciemny nieoznakowany samochód był jego integralną częścią.

Spojrzenie jakim obarczył Jonathana przyjaciel, było pełne niewypowiedzianych oskarżeń, ociekające wrogością i – gdzieś głęboko – smutne, oszukane przez bliską osobę.

Dla Jonathana było to zbyt wiele. Skrył głowę w rę-kach i zaczął szlochać, szepcąc przy tym cicho:

- Nie mogę już tak dłużej żyć... Obserwują mój każdy krok... znają moje najgorsze koszmary...

Szarpnął się za włosy i przywalił pięścią w blat.

- Jak ja bardzo żałuję, że obudziłem się tamtej nocy. Jak inne byłoby teraz moje życie.

Szlochał jeszcze długo. Nawet po tym, jak Gabriel wstał od stołu i bez słowa wyszedł.

- ... Jak inny byłby świat, na który patrzę...

2
Pomysł: 4



Nawet dobry, pozostawia wiele domysłów. Myślę jednak, że trochę z tymi niedociągnięciami przesadziłeś.



Styl: 4+



Opis miasta i scena w hotelu jest dla mnie naprawdę super napisana. Reszta już poprostu dobrze. Czyta się bez problemów.



Schematyczność: 4



Temat nie jest schematyczny.



Błędy: 3



-najbardziej zirytowały mnie te myślniki w wyrazach. Nieładnie. Mogłeś wrzucić tekst do Worda i go poprawić przed daniem go tutaj. Dowód niechlujstwa;



-interpunkcja (a to nowość!).



Ocena ogólna: 4\



Jest dobrze. Podobał mi się klimat i pomysł chociaż jak już wspominałem, trochę przesadziłeś z tymi niedociągnięciami. Usuń te irytujące myślniki i popraw błędy interpunkcyjne.

Jestem na tak.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
Przepraszam za myślniki. To właśnie wynik pracy z wordem. Skopiowalem tekst i wkleiłem tutaj. A mam włączone dzielenie wyrazów i jakoś o tym nie pomyślałem.

Faktycznie, musiały być irytujące i dobitnie świadczą o moim niechlujstwie. Ażmi teraz głupio

4
Pomysł: 3+



Nawet dobry, na swój sposób ciekawy, ale - szczerze mówiąc - nie rozumiem, o co chodzi. A to znaczy, że ty - jako autor - powinieneś zastanowić się dlaczego. Ty wiesz, co chciałeś przekazać, co tobie (i twojemu bohaterowi) "chodzi" po głowie. Ja nie.



Styl: 4



Nie ma się do czego przyczepić. Rzeczywiście jest parę dobrych kawałków, kilka gorszych - czyta się bez problemów.



Schematyczność: 4



Temat nie jest schematyczny.



Błędy: 4-



nie piszę o wiadomej rzeczy...



-interpunkcja - wcale nie taka zła ;)



- Jedno niezrozumiałe zdanie:


Kroki ciężkie, niewidzialna siła je powstrzymująca nie dawała za wygraną.


- szyk przestawny nie zawsze dobrze brzmi



- uwaga edytorska (tak na przyszłość)


- Nie powinienem mieszać w to ciebie. – wykrztusił z siebie wreszcie.


bez kropki na końcu zdania w dialogu. w tym miejscu można stawiać jedynie: ! bądź ? bądź ...



Ocena ogólna: 3+



podoba mi się klimat, ale tajemniczości jest stanowczo za dużo. myślę, że może być całkiem, całkiem jak popracujesz



Jestem na... tak



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”