Dwadzieścia i pięć

1
To ma być początek większej całości. Wiem mniej więcej w jakim kierunku to ma pójść, ale chciałem się dowiedzieć, jak oceniacie styl i ogólnie moje możliwości.
-------------------------------------------------------------------------
Tekst zawiera wulgaryzmy

To był jeden z tych dni, gdy nic się nie udawało.
Szedłem wzdłuż Marszałkowskiej w pogniecionym garniturze. Musiałem mieć okropnie wściekły wyraz twarzy, bo ludzie idący z naprzeciwka czmychali mi z drogi jak przerażone zające. Jedna z babć ciągnących za sobą wózek z zakupami, odskoczyła na bok z takim wigorem, z jakim zazwyczaj dobiega i wpycha się łokciami do tramwaju, który zaraz ma odjechać.
Rozluźniłem krawat na szyi. Środek lata, trzydzieści stopni, a mi każą biegać po mieście w czarnym garniturze. Koszulę miałem tak mokrą, jakbym przed chwilą wyskoczył w niej z basenu.
Od początku wiedziałem, że tylko zawracają mi głowę. Nie wiem, dział HRu próbuje udawać, że coś robi? W końcu kryzys, cięcia, oszczędności, widmo zwolnień parzy ich w dupy, więc skaczą w tę i we wtę bez celu, udając że mają bardzo odpowiedzialne i ważne zadania. I ciągają mnie na rozmowy kwalifikacyjne, mimo, że od początku nie mają zamiaru mnie przyjmować.
Do jasnej cholery! Jestem absolwentem Uniwersytetu, to chyba coś powinno w tym pierdolonym państwie znaczyć! Po coś kończyłem te studia… w normalnym kraju walczyliby o mnie, zabijali się, ale nie tu. Tu mogę co najwyżej liczyć na głodową pensję w makdonaldzie.
- Patrz pan jak idziesz! – krzyknął jakiś staruch, chyba weteran bitwy pod Grunwaldem. Machnął mi laseczką przed nosem, mało nie wydłubując oka.
- Spierdalaj, stary chuju! – odpowiedziałem tonem, nieobcym nikomu, kto wychował się w Śródmieściu. Wcale nie udawałem. Byłem wściekły, tak wściekły, że gdyby ten sam dziadek znalazł się ze mną na opuszczonej ulicy, rzuciłbym go na chodnik i skopał jak psa. Ulżyłoby mi.
Na chwilę wściekłość ustąpiła, bym mógł rozkoszować się tym wyobrażeniem. Staruch krzyczał coś za mną, a ja przeskoczyłem przez Hożą na czerwonym świetle i po chwili jego wściekłe krzyki ustąpiły rykowi starego tramwaju.
I jeszcze ten pieprzony kanar! Pomyślałem sobie, że jak raz pojadę na gapę, to nic się przecież nie stanie. No jakie jest pieprzone prawdopodobieństwo? Ale nie! Ten francowaty kutafon z wąsami jak stary alfons musiał się do mnie przychrzanić pięć metrów za bramką.
Nie dość, że zapieprzam jak głupi na idiotyczny pokaz haerowych sztuczek i zostaję odesłany z kwitkiem, to jeszcze ten nieudacznik życiowy wyżywający się na Bogu ducha winnej młodzieży musiał zupełnie zepsuć mi dzień.
Jeszcze tylko przydałoby się…
…gówno! Wdepnąłem w wielkie psie gówno. Centrum miasta, główna arteria stolicy, piękny odnowiony chodnik i po środku wielkie, śmierdzące, oblepione muchami psie gówno. Będące obecnie przylepione do podeszwy moich nowiuteńkich butów za czterysta złotych.
Jak ja nienawidzę tego kraju! Czy już zawsze tak będzie, czy nic tu się nie zmieni?!
Plac Konstytucji o tej porze jak zwykle był zatłoczony. Grupy rozchichotanych gimnazjalistów pielgrzymowało do KFC, stare babcie wyczekiwały tramwajów jak rekiny pierdolonych delfinów. Kilku dresiarzy z mojego osiedla przechodziło z puszką piwa w ręku i bez koszulek przez pasy. Na skrzyżowaniu z Piękną znów utworzył się korek, bo jakiś autobus chciał skręcić w lewo z Marszałkowskiej i zablokował ruch.
Z wielkiego plakatu uśmiechał się do mnie słynny aktor pokazując sok o cudzoziemskiej nazwie. W okolicach jego paznokcia na palcu wskazującym wycięte były trzy wielkie otwory na okna. Rzadko jestem z mojego ojca dumny, ale ten jego wyczyn akurat w pełni pochwalam. Nie będzie amerykański imperialista pluł nam sokiem w twarz!
Po chwili byłem już w mieszkaniu. Na klatce ściągnąłem zasranego buta i wskoczyłem do przedpokoju. Znów poczułem dobrze mi znany zapach starego papieru. Pomieszczenie było bowiem po sufit zapełnione zakurzonymi książkami gnijącymi na starych drewnianych półkach. To kolekcja ojca. Trudno zmieścić zbiory wielkości Biblioteki Watykańskiej w niewielkim M-2 bez ingerencji w przestronność przedpokoiku.
Rzuciłem buty w kąt i ruszyłem w stronę zamkniętych drzwi do mojego pokoju, ale w wejściu do kuchni pojawiła się matka.
- I co? – zapytała.
- Gówno! – odkrzyknąłem i wskoczyłem do pokoju. Ten dla odmiany był zupełnie wolny od dzieł klasyków filozofii.
Zatrzaśnięte drzwi znów się otworzyły, gdy właśnie zdejmowałem koszulę.
- Grzeczniej, Roman, grzeczniej!
- Kiedy to prawda! Na Marszałkowskiej wdepnąłem w psie gówno, dasz wiarę?
- Chamstwo! Jak zwykle po sobie nie sprzątają ci psiarze! No ale co z rozmową?
- Też gówno! I żeby było ciekawiej, to gówno jest do trzech razy sztuka, bo złapał mnie jeszcze w metrze kanar… - tłumaczyłem, zakładając tiszert.
- No Roman, tyle razy ci z ojcem powtarzaliśmy żebyś nie jeździł na gapę!
- Nie miałem jak kupić. – Udało mi się ubrać jakieś krótkie dżinsowe spodnie.
- Posprzątaj w pokoju – powiedziała matka, pochylając się by podnieść z podłogi moje wczorajsze gacie. – Zrobiłbyś wreszcie porządek, bo jak się wchodzi to nawet normalnie oddychać nie można.
– Dobra, potem – odpowiedziałem, włączając komputer. Wreszcie nadeszła długo oczekiwana chwila relaksu. Załączę sobie zaraz gierkę i wyżyję się na mutantach i obcych.
– Nie, potem, tylko teraz…
– Mamo, mam dwadzieścia pięć lat, może sam zdecyduję kiedy posprzątam własny pokój.
- Znalazłbyś sobie wreszcie jakąś robotę. Kto to widział, żeby taki wielki chłop i na garnuszku mamusi siedział!
– Przecież szukam pracy. Dzisiaj byłem nawet na rozmowie, jakbyś zapomniała…
– Szukasz od roku i co? I nic. Tylko cię widzę przy tym komputerze, albo jak z kolegami na piwo chodzisz. Poszedłbyś, zarobił parę groszy, jak nie możesz znaleźć pracy w zawodzie to poszukaj gdzie indziej. Żadna praca nie hańbi…
– Mam iść do makdonalda? Chcesz, żeby twój syn po studiach w makdonaldzie pracował?
– Mówiliśmy z ojcem, że złe studia sobie wybrałeś. Na Politechnikę trzeba było iść, po tym wszędzie jest praca.
– Mamo, naprawdę nie mam ochoty znowu tego przerabiać.
– Okej, rób co chcesz, ale jak z ojcem pójdziemy na emeryturę, to się skończą wypady na piwko z kumplami. A jak się nie będziesz dokładał do domowego budżetu, to ojciec nie wytrzyma i cię na zbity pysk wyrzuci.
Zamek od drzwi wejściowych zabrzęczał głośno. Ojciec wrócił.
– On to se może… swojego studenta z zajęć wyrzucić co najwyżej… - podniosłem głos, żeby dobrze mnie słyszał. - Albo jedną z tych swoich ukochanych książek… przez okno… Strasznie dużo mu dały. Klitkę na MDMie i niedługo pięćsetzłotową emeryturę. I na tyle mu ta cała kariera naukowa!
– Mietek, Mietek! Chodź no tutaj, ty słyszysz co twój pierworodny wygaduje?!
W drzwiach pojawił się ojciec. Jego twarz była czerwona, a zęby zaciśnięte.
– Ja ci dam gnoju! Ja sobie nie pozwolę… Kto by pomyślał, w inteligenckim domu, mój syn, potomek księcia Ignacego Starowicza… - powiedział drżącym głosem.
– I co nam z księcia pradziadka, jak mieszkamy jak szczury w socjalistycznej klitce…
– Ja ci zaraz pokażę! – Widać było, że traci nerwy. Policzki i uszy miał czerwone jak barszczyk swojej teściowej. Zacisnął pięści.
– Inteligencja z dochodem dwa pięćset! Wielkie mi halo!
– Zejdź mi z oczu!
– Proszę bardzo, jaśnie książe!
Wstałem od komputera, minąłem ich i wyszedłem z mieszkania. Nie czekałem na windę, zbiegłem po schodach, wyciągając w międzyczasie z kieszeni pudełko po papierosach. Okazało się puste.
Ostatnio zmieniony pn 28 wrz 2009, 12:12 przez xav, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Z tego, co mi się rzuciło w oczy - "założyłem", nie "ubrałem"
No i bezrobotny, na garnuszku u rodziców z dochodami dwa pięćset, M-2 i buty za czterysta złotych? Coś mi się gryzie.
Pomijając przecinki (bo kilka błędów interpunkcyjnych zauważyłam) i im podobne, a skupiając się na stylu - odniosłam wrażenie że strasznie się męczysz przy porównaniach, starasz się żeby były fajne i oryginalne i... Nie są. Dla mnie przynajmniej sprawiają wrażenie trochę ciężkich.
A, no i narrator/bohater. Czy to, że sprawia wrażenie niewychowanego kretyna o ograniczonym horyzoncie jest zamierzonym zabiegiem? Bo sprawił na mnie takie wrażenie.
Blogasek numer jeden (do oglądania)
Blogasek numer dwa (do poczytania)

3
Dziękuję za komentarz.
Swing pisze: A, no i narrator/bohater. Czy to, że sprawia wrażenie niewychowanego kretyna o ograniczonym horyzoncie jest zamierzonym zabiegiem? Bo sprawił na mnie takie wrażenie.
Jak najbardziej zamierzony zabieg.

4
Rozluźniłem krawat na szyi. Środek lata, trzydzieści stopni, a mi każą biegać po mieście w czarnym garniturze. Koszulę miałem tak mokrą, jakbym przed chwilą wyskoczył w niej z basenu.
Zbędne. Zobacz na logikę zdania: czy gdyby bohater nie miał na sobie tej koszuli, byłaby mokra?
więc skaczą w tę i we wtę bez celu, udając że mają bardzo odpowiedzialne i ważne zadania.
Związek frazeologiczny: w tę i wewtę
Grupy rozchichotanych gimnazjalistów pielgrzymowało do KFC, stare babcie wyczekiwały tramwajów jak rekiny pierdolonych delfinów.
Uhm - no ta metafora jest beznadziejna...
Z wielkiego plakatu uśmiechał się do mnie słynny aktor pokazując sok o cudzoziemskiej nazwie.
Cudzoziemiec odnosi się do osób. Obcej/obcokrajowej nazwie

Powiem ci, że złe to nie jest. Plastyczne, szybkie w opisach i jest mocno zarysowany wątek fabularny, ale całość w moich oczach to klapa - znienawidziłem głównego bohatera i kolejne linijki z nim w roli głównej nie przeczytałbym, stąd też wszystko, co z nim związane, jest spalone. Gość jest prosty do bólu i całkowicie nieciekawy a jego "mądrości" życiowe są cienkie jak... po prostu, cienkie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Krótki fragment, więc trudno cokolwiek powiedzieć. Opisy dość dobre - nie porywają może błyskotliwymi spostrzeżeniami, ale daje się je czytać bez zgrzytu. Natomiast dialogi są trochę sztuczne. Brzmią mniej więcej jak rozmowy bohaterów Klanu - czyli słabo. Tutaj czeka cię najwięcej pracy. Warto czytać na głos podczas korekty, wtedy wychwytuje się najwięcej niedoróbek dialogowych i sztuczności.

W obecnej formie tekst raczej średni - ale jeśli to ma być dłuższe opowiadanie, to może się jeszcze rozkręcisz. Pomyśl też nad pierwszym zdaniem, bo to co jest tam teraz zajeżdża sztampą na kilometr.

Nie umieściłeś również ostrzeżenia o wulgaryzmach, upominam więc i proszę o stosowanie się do regulaminu.

Dziwi mnie również to, że bohater włazi w gównianą pułapkę i nie próbuje nawet oczyścić podeszwy. Mógłbym się założyć, że każdy w takiej sytuacji pozbyłby się śmierdzącego balastu, choćby na najbliższym krawężniku :)

A teraz szczegóły:

Będące obecnie przylepione do podeszwy moich nowiuteńkich butów za czterysta złotych.
Niepotrzebne. Połącz dwa zdania myślnikiem i wyrzuć będące.
Kilku dresiarzy z mojego osiedla przechodziło z puszką piwa w ręku i bez koszulek przez pasy.

:) Ciekawi dresiarze. Kilku ich było ale i puszkę i rękę mieli jedną. Cały opis jakoś chaotycznie ci wyszedł.
Kilku dresiarzy z mojego osiedla przechodziło przez pasy z puszkami piwa w rękach.
Kwestię koszulek wrzuciłbym do innego zdania - możesz napisać coś o ich klatach rzeżbionych na siłowni dzięki potędze współczesnej farmakologii weterynaryjnej ;)
Z wielkiego plakatu uśmiechał się do mnie słynny aktor pokazując sok o cudzoziemskiej nazwie. W okolicach jego paznokcia na palcu wskazującym wycięte były trzy wielkie otwory na okna. Rzadko jestem z mojego ojca dumny, ale ten jego wyczyn akurat w pełni pochwalam. Nie będzie amerykański imperialista pluł nam sokiem w twarz!
O co chodzi w tym fragmencie? Ojciec wyciął otwory na okna w plakacie? Nie rozumiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”