PRZEZ MGŁĘ, PRZEZ ŁZY
"Gdy nagle zmienia się Twój świat,
Traktuj to jako znak,
Dowód na to, że jesteś nawet jeśli wniosków brak.
Zawsze trochę czasu trzeba aby dostrzec znak przez mgłę,
Pokonałem problem, czy to on pokonał mnie?"
Ri!codeh "Przez mgłę"
ROZDZIAŁ I
Wieczorną ciszę zakłócał jedynie trzask ognia. Słup dymu unosił się w powietrzu, po czym zanikał w ciemności. Było to zapewne ostatnie w tym roku ognisko - na następny tydzień zapowiadano z dawno oczekiwany śnieg.
Siedzieliśmy we trójkę, blisko siebie, grzejąc się ciepłem swojej obecności i żarem ogniska. Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w trawiące szczapy drewna płomienie, siedząc na granicy ciepła, jakie daje ogień czułem jednocześnie żar i przenikające do szpiku kości zimno.
Panowało między nami milczenie - ten rodzaj ciszy, która mówiła więcej, niż najbardziej żywiołowa dyskusja.
A jednak kiedyś było inaczej. Śmiech, zabawa, żarty. Przekomarzanie się Piotrka i Zuzki. Długaśne dyskusje pomiędzy Karolem, a Buziolem. Dowcipy wystrzeliwane przez Karolinę z częstotliwością jednego na minutę, przez co niemal zataczaliśmy się ze śmiechu. I cichy śpiew Anety, nucone pod nosem piosenki, zawsze pod koniec spotkania.
Teraz jednak panowała między nami niemal uroczysta cisza. Zastanowiłem się, czy jeszcze kiedykolwiek tamto wróci. Czy kiedyś jeszcze wdam się w sprzeczkę z Karolem? Padnę ze śmiechu, słysząc kolejną rozbrajającą anegdotę Karoliny? Czy cichy śpiew Anety ponownie rozleje się po mojej duszy, uspokajając burzę w sercu, gasząc pożar umysłu? Czy Piotr...
Zacisnąłem powieki, nie pozwalając łzom wydostać się na zewnątrz. Wstrzymałem oddech, dławiąc szloch narastający mi w gardle. Piotrek nie żyje, już nigdy nie zobaczę jego zmęczonego uśmiechu, nie usłyszę zaskakująco dojrzałego głosu. Żal ponownie zaatakował moje serce. Tym razem nawet nie próbowałem hamować cisnących się spod powiek łez. Otarłem dłonią wilgotne policzki.
Jakoś pójdzie.
Buziol wrócił ze Stanów. Na pewno uda mu się naprawić naszą paczkę. Paczka z przyjaciółmi przestała działać, bo zabrakło najważniejszego trybika. Trybik jest już z powrotem, ale cóż z tego, skoro paczka się rozsypała?
Nie, nie wolno mi tak myśleć! Owszem, Buziol to tylko człowiek - ale niezwykły człowiek. Często zastanawiałem się - w czasie tych bezsennych nocy, które sprowadzają nam najbardziej niepokojące myśli - ile zła wyrządziłby Buziol, gdyby nie był, jaki był - poczciwy, dobroduszny. Osoba z jego darem gromadzenia wokół siebie ludzi i wpływania na nich może dokonać wielu rzeczy. Zarówno dobrych, jak i złych. Widząc to, można jedynie cieszyć się, że Buziol ma taki, a nie inny charakter.
Antek patrzył, jak ogień trawi drewno. Aneta siedziała, opierając się ramieniem o drzewo i sprawiając wrażenie, że śpi.
- Buziol... - zacząłem.
- Aha?
Zamilkłem. Nie miałem pojęcie, co mógłbym powiedzieć. Antek nawet tego nie zauważył. Dalej wpatrywał się w ognisko.
- Zaśpiewasz nam coś? - zapytał Anety nieoczekiwanie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, uśmiechnęła tak smutno jak tylko ona potrafi. Ponownie przymknęła powieki i zanuciła:
Nasze kolorowe życie jest,
Takie szare.
Twoje młode oczy są,
Takie stare.
Ktoś białe nazwał czarnym,
Choć mówią, że się nie starał.
Tylko czemu mu wierzymy,
Kto nas będzie za to karał?
Zamknąłem oczy. Głos Anety jak zwykle uspokoił moje myśli. Nie znałem tej piosenki, ale wątpię, by orginalny wykonawca zaśpiewał ją lepiej.
Buziol uśmiechnął się po swojemu, a ten uśmiech przegnał z mojej głowy resztki wątpliwości. Wiedziałem, że znów - tak jak kiedyś - wstanie i poprowadzi nas drogą ku szczęściu.
Nie wiedziałem jednak, że droga ta jest tak kręta i wyboista.
I że biegnie nad przepaścią.
ROZDZIAŁ II
Nareszcie sobota. Przez cały tydzień nie miałem okazji odwiedzić Piotrka. Już o siódmej wstałem, zjadłem lekkie śniadanie i wyszedłem.
Było upiornie zimno. Śnieg jeszcze nie spadł, jedyną oznaką nadchodzącej zimy było ogromne nagromadzenie błota, zalegającego głównie przy krawężnikach. Taki już był Łuków - ze zbyt ciepłą zimą, zbyt mroźnym latem i zupełnym brakiem rozróżnienia, pomiędzy wiosną, a jesienią.
Minąłem grupę spieszących gdzieś nastolatków. Paru chłopaków popisywało się przed dziewczynami, z których każda nadawała się na okładkę wysokonakładowego pisma dla młodzieży.
Też mógłbym tam być, pomyślałem. Gdybym nie poznał Buziola moje życie mogłoby być cudownie miałkie, bez tego całego zła, jakie narosło wokół mnie, bez dręczących bezustannie rozterek moralnych. Karol, Piotrek, Aneta - byliby dla mnie tylko statystami na planie życia, twarzami w tłumie obcych mi ludzi.
Ale czy byłoby to moje życie?
Bez Buziola? Jak w ogóle mogłem tak pomyśleć?
W kiosku kupiłem czerwony znicz - jeden z tych najtańszych, bo przecież liczy się sam gest.
Odemknąłem furtkę oddzielającą nekropolię od reszty świata. Furtka nie zaskrzypiała - w Łukowie nic nie działa tak jak powinno. Przecież każdy wie, że cmentarna furtka powinna skrzypieć tak, jakby nikt jej nigdy nie oliwił.
Ktoś stał przed grobem. Jasne włosy, pociągła, niemal trójkątna twarz. Przez jedną niesamowitą chwilę przekonany byłem, że to sam Piotrek modlił się nad własnym grobem, jednak za moment dostrzegłem że to nie on, lecz ktoś bardzo do niego podobny. Tak podobny, że postronni ludzie widząc ich razem, często brali tych dwu za braci.
- Karol - powiedziałem cicho, stając obok. Karol drgnął i gwałtownie odwrócił głowę.
- Co ty tu robisz? - zapytał ostro, tonem narzucającym dystans do rozmówcy. Parę lat nasze rozmowy zaczynały się nieco inaczej. Jak to się stało, że prawdziwi przyjaciele nie potrafią ze sobą rozmawiać?
- Chyba to samo, co ty - dotknąłem zimnego jak lód nagrobka. Karol odwrócił wzrok.
- Buziol wrócił - oznajmiłem. Karol gwałtownie poderwał głowę.
- Kiedy?
- Dwa tygodnie temu - powiedziałem i spojrzałem w jego oczy. Błysnął w nich strach. Strach? Karol boi się Buziola? Niemożliwe - Antek to nie Siwy, nie zdobywa posłuchu za pomocą brutalnej siły. Nigdy nie słyszałem, żeby mówił w gniewie.
Boi się odrzucenia, pomyślałem nagle, boi się, że Buziol nie zechce go znać po tym, co zrobił. Kim się stał.
- Karol, on chce nam pomóc - odezwałem się - zbiera nas z powrotem.
- To się nie uda - przerwał mi - Zuzka siedzi w tym swoim pierdolonym zakładzie i nie zanosi się na to, żeby szybko wyszła. Piotr poszedł do piachu. Jak on chce to naprawić?
- Wątpisz w Buziola? - zapytałem cicho.
- To wszystko jego wina! - wybuchnął Karol. Wyrzucał z siebie krótkie urywane zdania - Zostawił nas. Spierdolił do tej swojej jebanej Ameryki! Tchórz! Pierdolony kutas! - opuścił głowę i zapłakał. Cały żal, cała nagromadzona przez lata gorycz wypływała z niego niczym lawa z eksplodującego wulkanu. Twarz zmarszczyła się i zaczerwieniła się, na wargach pojawiły się kropelki śliny.
Pragnąłem objąć go w przyjacielskim geście, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że to już koniec naszych kłopotów. Zamiast tego stałem, obojętnie wpatrując się w tego, który jeszcze tak niedawno był moim przyjacielem, a teraz lży i znieważa Buziola - jedyną nadzieję na powrót tego, co było kiedyś, a w którą to nadzieję i ja sam powoli zaczynałem wątpić. Antek zapytał mnie niedawno, co się z nami stało. Odpowiedziałem, że to dorosłość. Nie wiem, czy to do końca prawda, ale jeśli tak - to ja pierdolę taką dorosłość. Na taką dorosłość to ja się wypinam.
Jesteśmy nieczułymi dorosłymi, czy tylko dziećmi, które zagubiły się we mgle?
ROZDZIAŁ III
Rozeszliśmy się, każdy w swoją drogę. Karol poszedł zapewne do swoich kumpli dokujących gdzieś pod sklepem. Ja - do Buziola, powiedzieć. Ja - do Buziola, powiedzieć mu, że dla Karola nie jest jeszcze za późno. Płakał - więc żałował. A żal jest znakiem skruchy, skrucha - pragnieniem przebaczenia.
Dopiero siódma trzydzieści, ale wiedziałem, że Buziol już nie śpi. zawsze wstawał dobrze przed szóstą, sam nie wiem po co. Stanąłem przed drzwiami i zapukałem.
Kiedy teraz wspominam to wydarzenie, sądzę że gdybym wpadł pół godziny później cała sprawa potoczyłaby się zupełnie inaczej. Może nawet - choć to mało prawdopodobne - korzystniej, a już na pewno nie tak żywiołowo.
Otworzył mi Buziol, ubrany w szorty i przepocony podkoszulek. Słowo powitania zamarło mi na ustach w chwili, w której spojrzałem w jego oczy. Spostrzegłem w nich dokładnie to, co przed niespełna kwadransem widziałem w oczach Karola - wstyd i strach. Była to zapowiedź katastrofy, początek końca, błysk przed uderzeniem pioruna.
Z jego pokoju wyszła Aneta. Widząc mnie, zamarła w pół kroku. Ubrana była w sięgającą połowy ud koszulkę.
I w nic więcej.
Przez trzy, straszliwie długie, głuche tyknięcia stojącego w kącie przedpokoju antycznego zegara świat dla mnie zamarł. Po czym ruszył z miejsca.
Obróciłem się na pięcie i pobiegłem w dół klatki schodowej. Obijałem się o ściany i barierkę, jak bąk złapany w szklaną pułapkę. Parokrotnie potknąłem się na schodach, jednak mimo to biegłem coraz szybciej. Uderzyłem w drzwi wejściowe całym ciałem i wypadłem na zewnątrz. Zwolniłem. Roztrzęsionym krokiem opuściłem błotnisto-betonowe osiedle.
Dotarłem do przedmieścia. Idąc coraz wolniej podszedłem do barierki oddzielającej Krznę od reszty miasta. Popatrzyłem w dół. W tym samym momencie mój żołądek zerwał współpracę z resztą organizmu, uczciwie zwracając zaliczkę w postaci dzisiejszego śniadania. Przechodzący ludzie mijali mnie z obrzydzeniem.
Naraz poczułem coś zimnego na policzku. Łza? Niemożliwe, wylałem w swoim życiu wiele łez, one są ciepłe, nawet gorące. Spojrzałem w niebo. Na tle szarych chmur tańczyły drobne, białe płatki śniegu. Jakie to piękne, pomyślałem, po czym ponownie puściłem pawia. Wprost do Krzny. I tak nie ma szansy, bym zanieczyścił ją jeszcze bardziej.
Podobnie rzecz ma się z moim życiem.
Śnieg przestał padać już po dwóch minutach.
Powlokłem się do domu. Brnąłem po kostki w błocie, nawet nie próbując omijać gigantycznych kałuż.
Po wejściu do mieszkania zatrzasnąłem drzwi, wyłączyłem telefon komórkowy i wyciągnąłem wtyczkę ze stacjonarnego. Zjadłem dwie kanapki z serem, potem wyrzygałem je do zlewu. Coś dziwnego działo się z moją głową - kiedy tylko chciałem pomyśleć o tym, co dzisiaj zobaczyłem, moje myśli odbijały się od mózgu, jak kauczukowa piłka. Czułem się, jakby ktoś wcisnął mi w tryby umysłu gruby, metalowy pręt. Zamiast tego, nie wiadomo skąd, przypomniałem sobie akcję "Smacznego!" - jeden ze zwariowanych pomysłów Buziola, tego dawnego.
Akcja polegała na tym, że w piątek Zuza, Aneta i Karolina wyprodukowały olbrzymi stos kanapek, w sobotę cała nasza siódemka ruszyła w miasto i każdemu przechodniowi wręczała kanapkę, wraz z zawołaniem "Smacznego!". Idiotyczny pomysł? Zapewne, ale w wykonaniu Buziola i spółki zabawa była naprawdę przednia. Rozdaliśmy przeszło dwieście, w ciągu niecałych czterech godzin. Cały Łuków zajadał się naszymi kanapkami. Niektórzy chcieli dawać nam pieniądze. - odmawialiśmy. Wtedy jeszcze liczyła się dobra zabawa, a nie chajs. Buziol potrafił z szarego i nijakiego na co dzień Łukowa uczynić miejsce, w którym jednak może cię coś pozytywnie zaskoczyć.
Ale teraz...
...pręt wyskoczył z trybów, wszystkie przekładnie, osie i koła zębate ponownie ruszyły z miejsca...
...teraz straciłem już nadzieję. To, co zdarzyło się dzisiaj... Było w tym coś niesamowicie bluźnierczego, bezbrzeżnie ohydnego. Nie w samym akcie, ale w oczach Buziola i Anety. Wyczytałem tam wstyd, wstyd jakiego musieli doświadczyć Adam i Ewa, gdy odkryli że są nadzy.
Tu nie chodzi nawet o to, że czułem coś do Anety. Bo czułem - silne więzy przyjaźni i coś na kształt braterskiej miłości - ale o to, że w tym incydencie było coś... Kazirodczego, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
W tym momencie brzęczyk w przedpokoju wyrwał mnie z zamyślenia. Podszedłem do drzwi. Mój umysł wrzeszczał, żebym nie otwierał, bo przecież wiem, kto stoi po drugiej stronie.
Położyłem dłoń na klamce. Po sekundzie wahania nacisnąłem ją i pociągnąłem w swoim kierunku.
Buziol.
- Won - powiedziałem i zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem. Stałem przez chwilę bez ruchu, jeszcze z dłonią na klamce, jeszcze z beznamiętnym "Won" na ustach. Potem pobiegłem do łazienki. Nie miałem już czym wymiotować, więc z mojego gardła wydobyło się tylko stłumione beknięcie i trochę zepsutego powietrza.
Karol ma rację - to wszystko wina Buziola. Zostawił nas na pastwę losu. A teraz, kiedy wrócił, niszczy nawet tę odrobinę, która przetrwała. W tej chwili nienawidziłem go z całego serca, nienawidziłem za to, że połączył nas więzami przyjaźni, a teraz sam, własnoręcznie przecina te więzy, które jeszcze istnieją.
Ta rana boli. To ból stokroć gorszy od jakiegokolwiek innego, jaki znałem do tej pory. Szarpie serce, znaczy duszę krwawymi bliznami. Znałem doskonale ten rodzaj cierpienia. Doświadczyłem go mnóstwo razy - Gdy Piotrek zaaplikował sobie złoty strzał; gdy przypadkiem usłyszałem jak rodzice Karoliny mówili jej, że nie pozwolą by ich córka zadawała się z "narkomanami i menelstwem". Mówiła to jej matka, która jeszcze trzy lata wcześniej zapraszała nas na wspólne wakacje
Zastanowiłem się, jak musi czuć się Aneta. Jej obraz staną mi przed oczyma. Z pewnością znacie ten typ dziewczęcej urody - długowłosy anioł o sarnich oczach i oszałamiająco nieśmiałym uśmiechu. Aneta zawsze odczuwała wszystko silniej, niż inni. Była bardzo wyczulona na cierpienie drugiego człowieka. Pomyślałem, że skoro ja czuje się wybitnie paskudnie, to ona...
Wstałem z łóżka. Samotna, wrażliwa dziewczyna. Nie może znieść obecności Buziola, nie teraz, cierpi w odosobnieniu, płacząc gdzieś w kącie swojego pokoju...
Jak w transie wsunąłem na siebie kurtkę i buty. Nie mogę jej teraz zostawić. Do cholery, jesteśmy przyjaciółmi, niezależnie od tego, jak infantylnie to brzmi!
Szybkim krokiem mijałem kolejne osiedla, coraz głębiej pogrążając się w gąszczu betonowej dżungli. Wreszcie dotarłem do bloku Anety.
Pukanie nic nie dawało. Tknięty bardzo złym przeczuciem nacisnąłem klamkę. Ustąpiła. Wszedłem do mieszkania.
Do dnia dzisiejszego odczuwam coś w rodzaju traumy, gdy myślę o tym wydarzeniu. Zlewa mnie zimny pot, gdy to wspominam. Na myśl, że mógłbym przyjść pięć minut później robi mi się słabo.
Od razu zobaczyłem Anetę. Stała na taborecie, który chwiał się niebezpiecznie. Na szyi miała bardzo niefachowo zaplecioną pętlę. Podniosła oczy. Nasze spojrzenia spotkały się.
Stołek wypadł jej spod nóg.
- Nie!!! - wrzasnąłem. Podbiegłem i błyskawicznie chwyciłem ją w pasie. Dłonią zszarpnąłem pętlę. Aneta kaszlała, krztusiła się i płakała. Objąłem ją.
- Michał... - histerycznie łkała mi do ucha - Ja... O Boże... Naprawdę nie chciałam... To samo... Nie ma...
- Ćśśśśś... - uspokoiłem ją - Już dobrze.
Odprowadziłem ją do pokoju. Wyjąłem telefon i zawahałem się. Po chwili jednak wybrałem odpowiedni numer i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Michał - usłyszałem głos Buziola - Słuchaj, muszę ci...
- To już nieważne - przerwałem martwym głosem - Jestem u Anety. Przyjdź najszybciej, jak tylko się da.
* * *
Bardzo delikatnie zamknąłem drzwi pokoju Anety. Obok siedział na podłodze, opierając się o ścianę Buziol. Widząc mnie, zerwał się na równe nogi.
- Zasnęła - powiedziałem. Antek spojrzał mi w oczy.
- To wszystko moja wi...
- Zamknij się - przerwałem mu.
- Słuchaj, ja napraw...
- Zamknij się, powiedziałem!
Umilkł.
- Możemy porozmawiać? - zapytał cicho. Westchnąłem.
- Chyba powinniśmy - przyznałem po chwili. Dłuższej chwili.
- To się wymknęło spod kontroli - odezwał się Buziol - Wszystko się rozpada, a ja nie potrafię temu zapobiec. Coś się z nami stało. Coś się skończyło. Urwało. Nie wiem co robić. Poddaję się.
- To wypierdalaj stąd - rzuciłem.
- Co?
- Głuchy jesteś? Won! - powiedział moimi ustami ktoś, kogo nie dotąd nie znałem i kogo z miejsca znienawidziłem. Buziol stał przez chwilę, potem odwrócił się i podszedł do drzwi.
- To się nie musi tak skończyć - powiedział jeszcze.
- To się skończyło trzy lata temu - odparłem - A teraz, kiedy się poddałeś, skończyła się nawet ta odrobina, która miała szansę przetrwać. Zejdź mi z oczu.
Wyszedł.
Rozpłakałem się.
Łzy płynęły mi po twarzy, a ja stałem na środku przedpokoju mieszkania Anety i płakałem, płakałem nad swoim losem, nad losem Buziola, Karoliny, Zuzy, Karola, Piotrka, Boże, jak to boli!
Dlaczego?
EPILOG
- Aneta chciała do ciebie dołączyć - rzuciłem w stronę przysypanego grubą warstwą śniegu grobu - Kto wie, może to jest rozwiązanie?
Grób milczał, jak to grób. Leżący w ziemi Piotrek nie był w stanie udzielić mi odpowiedzi, a ta z pewnością byłaby interesująca..
Zachrzęścił śnieg. Obok mnie pojawił się Karol.
- Znowu się spotykamy - powiedział cicho. Uśmiechnąłem się ponuro. Razem staliśmy przed mogiłą. Nieoczekiwanie pojawił się ktoś jeszcze.
- Buziol - Karol utkwił wzrok w Antku, który z kolei unikał mojego spojrzenia.
- Odzyskałeś nadzieję? - zapytałem łagodnie. Antek zaskoczony uniósł głowę
- A ty? - odpowiedział pytaniem.
- Chyba tak - odparłem - To prawdziwa próba naszej przyjaźni. Postaram się przebyć ją pomyślnie.
- A wtedy, u Anety..?
- Ktoś musiał tobą potrząsnąć. Zmobilizować. Rozpalić ten ogień, który masz w sobie. Bo ty niepowodzenia przebijasz triumfem - Co nie znaczy, że nic mnie to nie kosztowało, dodałem w myślach - Jeśli to przetrwamy, to nic nas nie rozbije. Było ciężko. Jest ciężko. I będzie ciężko. Ale wytrwamy.
- Wytrwamy - przytaknął Karol. Na jego twarzy dostrzegłem uśmiech, taki jak kiedyś.
Oczy Buziola zalśniły dziwnym blaskiem. Dostrzegłem tam coś podobnego do dawnego ognia, ognia który rozpalał niegdyś nasze dusze. Ale to było dojrzalsze. Inne. Ale, mimo tego, było to takie...
Buziolowe.
Antek wyprostował się.
- Wytrwamy.
listopad 2006
W opowiadaniu wykorzystano fragment utworu "Kolorowe życie" zespołu NAIV.
MISIAEL PIERWSZY
[[email protected]]
2
Odgrzewane kotlety.
Historia trwa dalej. Zaczyna być dobrze, potem jest bardzo źle, a potem - tak jak w części pierwszej - znów zaczyna być dobrze.
To najbardziej kole w oczy. Zakończenie. Nie wiem, czy zrobiłeś to specjalnie, może chciałeś nadać temu jakiś symbolizm, ale to kończy się dokładnie tak samo jak część pierwsza. A w rezultacie tego, że pamiętamy to pozytywne zakończenie "jedynki", pozytywne zakończenie "dwójki" nie robi żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie - sprawia, że cały ten epizod z Anetą staje się taki niepotrzebny, dziwny.
Zdecydowanie uważam, że niepotrzebnie do tego wracałeś. Tzn. gdybyś poszedł w innym kierunku, może i byłoby inaczej, ale zaserwowałeś powtórkę z rozrywki.
Przyznaję - zastanie Buziola i Anety razem zaskoczyło mnie, ale co z tego, jeśli zakończenie akcji jest sztuczne i - tutaj zbliżamy się do kwestii formy - pospieszne? Ból i obrzydzenie Michała, samobójstwo Anety, nowa nadzieja - to wszystko następuje po sobie zbyt szybko. Np. przy scenie z samobójstwem Anety nie ma żadnego napięcia. Sądzę, że to akcja, którą spokojnie można by rozpisać i trzymać czytelnika w niepewności.
Te rzyganie Michała - może się nie znam, ale bez przesady, wydaje mi się to nienaturalne, że tak ciągle wymiotował. Ale może to tylko ja.
W kwestiach warsztatowych - powtórzyłeś tą samą wpadkę, co w części pierwszej - rozmowa w epilogu brzmi sztucznie, moralizatorsko, nie ma w sobie klimatu (nie uwzględniam tutaj już bliźniaczego podobieństwa z 1#).
Moje kolejne odczucie jest takie, że cała sprawa rozpadu paczki zaczyna być naprawdę wyolbrzymiona. Irytuje też fakt, że kompletnie nie wiemy, co Ci ludzie robią na co dzień. Jest tak, jakby ich życie składało się tylko z tej paczki, w czasie gdy muszą mieć jakieś ambicje, plany, rodzinę. Tutaj to wygląda tak, że istnieje jedynie paczka, a jak nie ma paczki, to nie ma po co żyć. Nie przekonałeś mnie tym.
Podsumowując, uważam, że tekst fabularnie jest znacznie słabszy od pierwszej części. Warsztatowo raczej bez zmian, chociaż - muszę przyznać - wciągało mniej. Możliwe jednak, że to przez treść, a nie formę.
Powodzenia w dalszych pracach.
Pozdrawiam.
Historia trwa dalej. Zaczyna być dobrze, potem jest bardzo źle, a potem - tak jak w części pierwszej - znów zaczyna być dobrze.
To najbardziej kole w oczy. Zakończenie. Nie wiem, czy zrobiłeś to specjalnie, może chciałeś nadać temu jakiś symbolizm, ale to kończy się dokładnie tak samo jak część pierwsza. A w rezultacie tego, że pamiętamy to pozytywne zakończenie "jedynki", pozytywne zakończenie "dwójki" nie robi żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie - sprawia, że cały ten epizod z Anetą staje się taki niepotrzebny, dziwny.
Zdecydowanie uważam, że niepotrzebnie do tego wracałeś. Tzn. gdybyś poszedł w innym kierunku, może i byłoby inaczej, ale zaserwowałeś powtórkę z rozrywki.
Przyznaję - zastanie Buziola i Anety razem zaskoczyło mnie, ale co z tego, jeśli zakończenie akcji jest sztuczne i - tutaj zbliżamy się do kwestii formy - pospieszne? Ból i obrzydzenie Michała, samobójstwo Anety, nowa nadzieja - to wszystko następuje po sobie zbyt szybko. Np. przy scenie z samobójstwem Anety nie ma żadnego napięcia. Sądzę, że to akcja, którą spokojnie można by rozpisać i trzymać czytelnika w niepewności.
Te rzyganie Michała - może się nie znam, ale bez przesady, wydaje mi się to nienaturalne, że tak ciągle wymiotował. Ale może to tylko ja.
W kwestiach warsztatowych - powtórzyłeś tą samą wpadkę, co w części pierwszej - rozmowa w epilogu brzmi sztucznie, moralizatorsko, nie ma w sobie klimatu (nie uwzględniam tutaj już bliźniaczego podobieństwa z 1#).
Moje kolejne odczucie jest takie, że cała sprawa rozpadu paczki zaczyna być naprawdę wyolbrzymiona. Irytuje też fakt, że kompletnie nie wiemy, co Ci ludzie robią na co dzień. Jest tak, jakby ich życie składało się tylko z tej paczki, w czasie gdy muszą mieć jakieś ambicje, plany, rodzinę. Tutaj to wygląda tak, że istnieje jedynie paczka, a jak nie ma paczki, to nie ma po co żyć. Nie przekonałeś mnie tym.
Podsumowując, uważam, że tekst fabularnie jest znacznie słabszy od pierwszej części. Warsztatowo raczej bez zmian, chociaż - muszę przyznać - wciągało mniej. Możliwe jednak, że to przez treść, a nie formę.
Powodzenia w dalszych pracach.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
3
Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w trawiące szczapy drewna płomienie, siedząc na granicy ciepła, jakie daje ogień czułem jednocześnie żar i przenikające do szpiku kości zimno.
Zła interpunkcja.
Radziłbym zamienić milczenie z ciszą. Tzn. wydaje mi się, że będzie bardziej odpowiednie.Panowało między nami milczenie - ten rodzaj ciszy, która mówiła więcej, niż najbardziej żywiołowa dyskusja.
„Wrócą tamte czasy.” Myślę, że ładniej.tamto wróci
Literówka.orginalny
Wywal.Furtka nie zaskrzypiała
E-e.Odpowiedziałem, że to dorosłość. Nie wiem, czy to do końca prawda, ale jeśli tak - to ja pierdolę taką dorosłość. Na taką dorosłość to ja się wypinam.
Jesteśmy nieczułymi dorosłymi, czy tylko dziećmi, które zagubiły się we mgle?
Ja - do Buziola, powiedzieć. Ja - do Buziola, powiedzieć mu, że dla Karola nie jest jeszcze za późno.
?że Buziol już nie śpi. zawsze wstawał
Jej! Jakie śmieszne!Jakie to piękne, pomyślałem, po czym ponownie puściłem pawia.
więc z mojego gardła wydobyło się tylko stłumione beknięcie i trochę zepsutego powietrza.

Mam wrażenie, że dopiero, co leżał w łazience i rzygał?Wstałem z łóżka.
Przed chwilą miała się dobrze, a po seksie kobieta ma się jeszcze lepiej.Nie mogę jej teraz zostawić.
Błąd.zszarpnąłem
Fajne.Grób milczał, jak to grób.
Moim zdaniem zbyt szybko i jakoś tak nienaturalnie po takich ekscesach.- Odzyskałeś nadzieję? - zapytałem łagodnie. Antek zaskoczony uniósł głowę
- A ty? - odpowiedział pytaniem.
- Chyba tak - odparłem - To prawdziwa próba naszej przyjaźni. Postaram się przebyć ją pomyślnie.
To mógłby być fajny obyczaj. Niestety akcja mknie na łeb, na szyję. Uczucia postaci zmieniają się diametralnie ze sceny na scenę. Między każdym rozdziałem powinno być jeszcze wiele scen i rozmów bohaterów. Za szybko. Zdecydowanie za szybko.
Jeśli chodzi o styl to, jak sam wiesz, masz już ugruntowany. Czasami zdarzają się zdanka, które można by lepiej skonstruować. Niekiedy za dużo informacji wpychasz w zdanie i robi się mętlik.
Chyba dobrze pokazałeś to, co czuł Michał. Może racja z rzyganiem – za dużo. O ile same wymioty w tym stanie są okej i te odpychanie myślami, tak samej czynności jest za dużo.
Chyba nie do końca trafił do mnie ten fragment. Wszystko dzieje się zbyt szybko.