Część Pierwsza - Warto przeczytać, by wiedzieć co się dzieje.
Z kamykiem czy wiewiórką
- Możesz mi kurwa powiedzieć, na chuj ci wiewiórka? - zapytał zażenowany Nekrus, usłyszawszy życzenie Vivo.
- No, mówiłeś, że jesteś chowańcem swego mistrza… - kobold na chwilę zawiesił głos, jakby powód jego słów miał być dla szczura oczywisty. Ten jednak patrzył pytająco. - No i ja też chcę mieć chowańca.
- No dobra. – Nekrus wziął głębszy oddech. - Ale nie kurwa wiewiórkę! Nie mogę spełnić takiego życzenia!
- Ale czemu?! Ja chcę!
- Nie, kurwa! Nie wiesz, że co rude, to zdradliwe? Taki chowaniec może ci odgryźć palca!
- No ale... – Koboldowi brakło argumentów. Może szczur miał rację. Wszak wiewiórka to zwierzę dość duże, a więc zapewne i niebezpieczne. Vivo słyszał historię, jakoby jakiś z jego braci stracił rękę podczas polowania na wiewiórkę, nie potrafił sobie jednak przypomnieć, co było powodem jej utraty.
- Ale ja chcę mieć chowańca – rzekł tonem bezradnego dziecka.
- No dobra już, dobra. – Nekrus starał się uspokoić towarzysza. – Pomogę ci znaleźć jakąś fajną szczurzycę – to mówiąc, mrugnął okiem. Gdyby coś takiego nastąpiło, miałby nie tylko maga na posyłki, ale i własna dziwkę. Przez chwilę to wszystko wydało się zbyt piękne. – Będziesz miał chowańca, a do tego zachowasz życzenie.
Vivo musiał przyznać, że pomysł szczura był wart rozważenia. Mógł, jak to się mówiło, upiec dwie żaby na jednym patyku.
- Szczurzyca? No nie wiem, to chyba groźniejsze niż wiewiórka. – Kobold próbował wyobrazić sobie siebie i szczura, co okazało się zadziwiająco proste. – No ale w tym lesie są tylko myszy – skwitował, a widząc groźny wzrok kompana dodał pośpiesznie: - No oprócz ciebie, oczywiście.
Nekrus zastanowił się chwilę. Szczurzyca czy myszka, czy nawet wiewiórka, w sumie zaczynało mu to być powoli obojętne. Najwyżej zamknie oczy.
Kobold podrapał się po głowie, myśląc nad czymś intensywnie. Chowaniec nekromanty spojrzał podejrzliwie na poczynania gada, wiedząc już, że po czymś takim, zawsze raczył świat kretyńskim pomysłem.
- A możesz się zmienić w szczurzycę i zostać moim chowańcem?
Szczur rozdziawił pysk. Gdyby głupota była bronią, właśnie zostałby poćwiartowany na tyci, tyci kawałeczki. Westchnął ciężko i nic nie odpowiadając oczekującemu zaklinaczowi ruszył przed siebie.
Towarzysze szli w milczeniu, mijając koleje krzaki i drzewa rozmyślając, każdy o własnych sprawach. W pewnym momencie Vivo przystanął.
- Co jest, kurwa? – zapytał Nekrus, również się zatrzymując i oczekując kolejnego durnego życzenia.
- Wiem. – Kobold dumnie popatrzył na szczura. - Pójdziemy do jaskini mego mistrza, tam na pewno są księgi i na pewno coś w nich pisze o chowańcach!
- Zajebisty plan. - Nekrus spojrzał tylko na podekscytowanego gada. Tydzień błądzili już po tym zasranym lesie, od momentu jak próbowano ich schwytać pod ludzką wioską, a ten debil nagle wymyślił, że ot tak, pójdą do domu jakiegoś, w dupę jebanego, mistrza. Rozejrzał się. W koło tylko krzaki i krzaki, w górze drzewa, a oni łażą jak popierdoleńcy, byle przed siebie. Pokręcił nosem. Wyglądało na to, że jego pan najwyraźniej o nim zapomniał, a to mogło skończyć się wszak tragicznie. Przynajmniej dla niego. Jeżeli bowiem nekromanta zrezygnuje z jego usług - a zawsze przecież wspominał, że marzy mu się imp – to on stanie się znów zwykłym, zapchlonym szczurem, interesującym się jedynie jedzeniem. Istna tragedia. Musiał więc mieć jakieś wyjście awaryjne, a takie wszak istniało. Po prostu do czasu odnalezienia pana nie może dopuścić, by Vivo znalazł chowańca. Wtedy, jakby co, mógłby zostać chowańcem kobolda, a to zawsze było perspektywą lepszą, niż bycie zwykłym szczurem. Do tego zaklinacz wydawał się całkiem znośnym kompanem i przez tydzień bezsensownej wędrówki przez las, mimo wszystko, zdołał go już polubić. Zaraz jednak otrząsnął się z tych dziwnych myśli. „On, Nekrus Porywczy chowańcem kobolda? Niedoczekanie”. Spojrzał na wciąż stojącego gada.
- Co tak stoisz? Jak chuj na weselu? Prowadź – rzekł, lekko podirytowany i zaniepokojony swymi przemyśleniami.
- Patrz Nekro – to mówiąc Vivo wyciągnął przed siebie rękę.
Szczur skierował wzrok w stronę wskazaną przez towarzysza, obiekt jednak, o którym ów mówił, zasłaniały mu niewielkie zarośla. Ruszył więc do przodu. Zaraz też, zza krzaków, wyłonił się znajomy widok. No, może nie tyle dla Nekrusa, który to miejsce widział wszak tylko raz, dla gadziego maga już tak. Oto bowiem dwójka wędrowców ponownie znalazła się na skraju zniszczonej wioski koboldów.
- No, no – szczur zamruczał pod nosem. Właśnie stracił czas na szwędaniu się po lesie z jakąś pokraczna jaszczurką, a jedyne co udało im się osiągnąć, to zatoczyć wielkie koło. I choć podczas wędrówki przytrafiło się parę ciekawych sytuacji, jak; polana martwych dzieci, zabicie palanta, wioska chcących ich schwytać chłopów, czy jakieś tam opuszczone ruiny, to ogólnie rzecz ujmując, czas ten był definitywnie stracony.
Kobold nieostrożnie wyszedł na polanę, zadowolony z faktu, że w końcu wie, gdzie się znajduje, choć miejsce to wyglądało już całkiem inaczej. Przez czas gdy ich nie było, natura zrobiła swoje. Kupki popiołu rozwiał wiatr, a resztki drewnianych konstrukcji zniknęły. Vivo od razu pomyślał o spotkanej podczas walki z paladynem kobiecie. Najwyraźniej ludzie to nie tylko mordercy i bandyci, ale także i złodzieje. Westchnął cicho, a oczami wyobraźni ujrzał swych braci, beztrosko zajmujących się codziennym życiem. Ktoś wracał z lasu, ktoś z kimś rozmawiał, gdzieś krzyczały dzieci. Kobold przyjrzał się sobie. Jakieś, może niecałe, dwa tygodnie temu przybył do tego miejsca przerażony i spanikowany, a dziś wrócił. Z sakiewką pełną złotych monet, mieczem palanta, jakimś znalezionym w ruinach amuletem i radośnie kołyszącym się przy pasie sztyletem, słowem: jak zwycięzca z bitwy. Uśmiechnął się szeroko, na wspomnienie tego, co pomyślałaby o nim teraz cała wioska. Bohater. Heros. Wszystkie kobiety były by jego, a on…
- Kurwa! – Nagły krzyk spowodował, że Vivo podskoczył ze strachu, a przyjemny obraz znikł mu sprzed oczu. Tym razem jednak nie padł na ziemię, jak to miał w zwyczaju, ale schwycił za sztylet i rozejrzał się w koło.
Cisza. Jedynie liście poruszane delikatnym wiaterkiem zaburzały ją swoim szumem, poza którym kobold nie wychwytywał żadnych innych dźwięków. Cisza znaczyła jednak, że coś było nie tak. Rozejrzał się dokładniej. „Gdzie jest Nekrus?!”
- Nosz kurwa, choć że tu! – Znajomy głos uspokoił gada, ruszył więc pośpiesznie w jego stronę, po chwili docierając do krzaków, z których dochodził.
- No, wyciągnij mnie!
Vivo przyjrzał się źródłu krzyku. Wyglądało jak Nekrus, a właściwie jego tylna połowa z łapami i ogonem, wystająca z pomiędzy jakiś korzeni.
- Co się stało? – zapytał, nie dostrzegając nigdzie żadnego zagrożenia. Niewątpliwie byli tu sami.
- Się zjebało, kurwa, się głupio pytasz. Utknąłem. Wyciągnij mnie.
Kobold popatrzył na towarzysza. Jego łapki z wysiłkiem próbowały zaprzeć się o ziemię, by pociągnąć resztę ciał, starania nie przynosiły jednak rezultatów. Nie zastanawiając się długo, złapał szczura za ogon i z całych sił pociągnął.
- Nie za ogon, kurwaaaaaaaa! – Krzyk bólu rozniósł się po polanie, gdy Vivo wytargał Nekrusa z opresji.
- Tylko nie za ogon, mówiłem… – szczur, ze łzami w oczach, zwrócił się do towarzysza.
- Przepraszam. Chciałem pomóc – odrzekł zakłopotany mag.
- Następny raz, to kurwa pomyśl trochę dłużej jak będziesz mi pomagał! Chujoboldzie! A teraz, weź i wyciągnij stamtąd to pierdolone świecidełko. – Nekrus zaczął sprawdzać, czy jego ogon dalej jest na przeznaczonym sobie miejscu, podczas gdy Vivo skierował się ku korzeniem. Zajrzał pomiędzy nie, po czym wydobył przedmiot o którym mówił szczur. Kamień. Chowaniec nekromanty przyjrzał mu się i zmarszczył nosek. Najwyraźniej tylko mu się wydawało, że to coś innego.
- Wyjeb go.
Kobold popatrzył na niego z wyrazem zażenowania, w jednej ręce wciąż trzymając znalezisko, a drugą drapiąc się po głowie. Nekrus tłumaczył mu ostatnio, co znaczyło często używane przez niego słowo: „jebać”, nie miał jednak pojęcia, w jaki sposób miał się do owej czynności ustosunkować względem kamienia i na dodatek, takiego małego!
- No wywal.
Vivo wciąż pozostawał w konsternacji. „Wyjeb, wywal, jak? Przecież to kamień!”. Już miał zapytać o co w ogóle chodzi, gdy szczur go uprzedził.
- No. Wyrzuć go, nie będzie nam potrzebny. Myślałem, że to co innego.
Kobold pokiwał głową. Najwidoczniej „wyjeb” znaczyło także „wyrzuć”, wziął więc lekki zamach i rzucił kamyk w las. Język Nekrusa sprawiał mu problemy od samego początku i choć znał już większość znaczeń używanych przez niego słów, to jak widać, miały one szersze zastosowanie. W wiosce koboldy nigdy nie używali tak skomplikowanych zwrotów, „ rzuć” znaczyło „rzuć”, „dobrze” znaczyło „dobrze”. Szczur zaś wielokrotnie stosował te same, nieznane mu słowa do różnych sytuacji, co czasem były zupełnie niezrozumiałe. No i to „kurwa”, które chyba nawet sam Nekrus nie wiedział, co znaczy, na zadane bowiem o nie pytanie odpowiadał tylko:
„Mistrz tak mówi.”
„Nigdy nie ufaj niziołkom”
Po krótkim zwiadzie kompani ruszyli dalej, szczur stwierdził bowiem, że skoro do kryjówki mistrza jest niedaleko, to tam będą mogli się zatrzymać na dłużej, do tego jaskinia wydawała się dużo lepszym miejscem na obóz, niż polana w środku lasu.
- A kim jest, był – Nekrus poprawił się – twój mistrz?
- Niziołkiem.
Szczur lekko zmrużył lewe oko.
- No ale czym się zajmował, co robił kurwa?
- Był zielnikiem i potężnym magiem.
- Hmm… - Nekrus zamyślił się na chwilę. Najwyraźniej chodziło o druida, choć to, że był niziołkem było lekko niepokojące. Jak bowiem mawiał mistrz szczura: „Nigdy nie ufaj niziołkom.” – A to on cię uczył magii?
- No, później trochę tak. Bo to było tak, że kiedyś, jak oblano mnie zupą z żaby, to wywołałem pierwszy czar. Ot tak, sam się zrobił. – Kobold wytężył umysł, chcąc jak najlepiej opisać zdarzenia z przeszłości. – Jak moi bracia to zobaczyli, to od razu zabrali mnie do szamana, a on stwierdził, że mam dar do magii. Więc zostałem magikiem. A potem pojawił się mistrz i za metalową broń chciał zioła od szamana. Mistrz zamieszkał w jaskini, a ja byłem posłańcem. Przynosiłem mu zioła, a on dawał nam broń.
Szczur przysłuchiwał się mowie towarzysza, coraz bardziej powątpiewając w to, by jego mistrz był druidem.
- A dlaczego nazywasz go mistrzem? Nauczył cię czegoś? – zapytał.
- No, on dał mi książkę o tym, jak mam władać i kontrolować mój talent. No i pokazał, jak się walczy – odpowiedział Vivo z nostalgią w głosie. – A potem to się stało.
- Co?
- No, żelazne potwory! Napadły na naszą wioskę, wszystko paląc i niszcząc.
- A ty? Jak przeżyłeś. – Historia kobolda zaciekawiła Nekrusa, choć podobnych słyszał już setki.
- No, ja akurat wtedy byłem z ziołami u mistrza i wtedy on dał mi księgę i wtedy powiedział: „Oto księga jak zostać wielkim magiem, napisałem ją dla ciebie, nie zgub jej” i wtedy zobaczyliśmy dym nad wioską i usłyszeliśmy krzyki i wtedy mistrz powiedział, żebym tam nie szedł. A ja chciałem. – Vivo posmutniał.
Nekrus potrząsnął głową próbując ogarnąć sens tego co przed chwilą usłyszał. Nie było łatwo, ale się udało.
- A potem co?
- No, na drugi dzień poszłem tam razem z mistrzem, ale tam już nic nie było. Tak mówił mistrz, bo ja się bałem i czekałem w krzakach. A później on wziął mnie ze sobą i uczył magii i walki.
- Trenował? – Nekrus zastanowił się, jakiż to trening mógł wymyślić niziołek.
- Tak. Zostawił na długo w lesie i kazał czarować i walczyć z drzewem. A potem… A potem…A potem – Vivo zatracił się we wspomnieniach.
- Co kurwa potem? – zapytał zniecierpliwiony szczur.
- Odszedł.
Chowaniec nekromanty westchnął. Jakimś cudem koboldowi udało się opowiedzieć swą historię zadziwiająco ciekawie, mimo jej prozaiczności.
- A pokaż księgę – rzucił, ciekaw, cóż to też niziołek wcisnął jego nowemu towarzyszowi.
- Nie mam, została w jaskini mistrza.
- Jak to?
- No, żeby jej nie stracić, nauczyłem się jej na pamięć i nie była mi już potrzebna. - Vivo wziął głębszy oddech. – Aby zostać wielkim magiem, trzeba ćwiczyć na celu żywym, a prawdziwie czującym i inteligentnym zarazem, tako, co by efekt magii wywołan, poprzez splot przebiegłszy ku celu swemu…
- Dość. – Nekrus przerwał wywód kobolda.
- Szedł – kontynuował, pomimo wtrącenia Vivo.
Szczur popatrzył spode łba na maga, oczekując dalszej części, jego towarzysz nie dodawał jednak nic więcej.
- Koniec?
- No, koniec – odrzekł kobold.
Oczy szczura rozszerzyły się, a uszy lekko zadrgały.
- He, he, he – zaśmiał się cicho. – Rozumiesz coś z tego co powiedziałeś?
Vivo nic nie odpowiedział tylko ponownie podrapał się po głowie. Po części rozumiał tekst księgi, nie potrafił jednak wychwycić, jak mu się zdawało, głównego sensu.
- Wy koboldy naprawdę jesteście przejebane.
…
- Mistrzu, co jest po śmierci? – zapytał gad siedzącego przy ognisku.
- To zależy, zwykle dają stryczek, czasem, ucinają ręce. – Zamyślony niziołek patrzył w płomienie. – O co pytałeś?
Kobold jednak już nie ponowił pytania, gapiąc się po głowie. „Po co zmarłym obcinać ręce?”
…
Słońce powoli już zbliżało się do linii horyzontu, gdy dwójka towarzyszy stanęła przed niewielką grotą.
- To tu zawsze spotykałem się z mistrzem – oznajmił Vivo po czym ruszył do środka, jak się okazało, niezbyt długiej jaskini. Ot kilkunastometrowa dziura w skałach, nic więcej. Pusta i pozbawiona śladów jakiejkolwiek bytności. Nekrus podążył za koboldem. Zapach znikał. Zapach który czuł przed wejściem zanikał, co wyjątkowo go zdziwiło. Podejrzewał, iż dochodzi właśnie z groty. Po dokładnym przeszukaniu stanęli ponownie przy wejściu. Vivo trzymał w rękach jakąś namiastkę księgi, jak nazywał kilka, połączonych rzemykiem kartek, Nekrus zaś zaciągnął powietrze. Zapach powrócił. Słaba, lecz wyczuwalna i tak charakterystyczna woń, którą znał jak nikt inny. Woń zgniłego mięsa.
Pierwsze gwiazdy powoli pojawiały się na ciemniejącym niebie, gdy Vivo postanowił udać się na poszukiwanie pożywienia. Zatrzymały go słowa szczura.
- Zgniłe mięso.
Zaklinacz podejrzliwie spojrzał na towarzysza.
- Gdzieś niedaleko czeka kolacja.
Kobold skrzywił paszcze. Nic nie wyczuwał, ale najwyraźniej Nekrus miał sprawniejszy nos niż on.
- No to prowadź. Na kolację! – krzyknął, podnosząc do góry swój ogon.
Szczur nic nie odpowiedział na tą nieskrywana radość wygłodniałego kompana, ruszył tylko skalną ścieżką, rozglądając się i węsząc. Vivo podążał za nim, także węsząc, co po chwili zaowocowało tym, że i on wyczuł zapach „kolacji”. Byli blisko.
Gdy przeszli jeszcze kilkanaście metrów, woń nasiliła się, by z całą swą mocą uderzyć w nich u wejścia do kolejnej jaskini. Nekrus odwrócił się do zaklinacza.
- Co to za miejsce?
Ten, na zadane pytanie, otrząsnął się z myśli o jedzeniu i charakterystyczny dla siebie sposób podrapał w głowę.
- Nie wiem, tutaj nigdy nie byłem.
Wejście do jaskini było dość niewielkie i niezbyt szerokie, jak jednak wynikało z obserwacji szczura, dla kobolda czy niziołka pokonanie go nie powinno stanowić najmniejszego problemu. Ruszył więc ostrożnie przed siebie, węsząc, czy z jaskini nie emanują jeszcze jakieś inne wonie. Tym razem naprawdę nie miał ochoty natknąć się na jakiegoś wilka, czy dzika i kolejną noc spędzać na drzewie.
Towarzysze bez problemów pokonali wejście i ruszyli w dół rozszerzającym się tunelem. Jaskinia okazała się o wiele głębsza niż poprzednia, a intensywność woni cały czas narastała. Idąc na tyle cicho, na ile potrafili, dotarli do miejsca gdzie tunel nagle skręcał, a zapach już się nie nasilał. Pokonali ostatni zakręt, a skalna komnata, którą za nim zobaczyli, sprawiała, że zamarli.
Oto na przestrzeni kilku metrów walały się szczątki koboldów i, najpewniej ludzkich, dzieci, po wszystkim zaś biegały myszy, wyjadające to jeszcze jakieś mięso, to robaki które się w nim rozwinęły.
Nekrus oblizał się mimowolnie, a Vivo poczuł, jak jego ciało zaczyna drgać. Parę ciał wyglądało bowiem jakoś znajomo, jakby należały do jego braci…
Gdy minęło pierwsze wrażenie, a spłoszone nadejściem przybyszów myszy zniknęły, Nekrus dokładniej rozejrzał się po komnacie. Wyglądało na to, że mieli do czynienia z miejscem jakiegoś kultu. Na środku jaskini stał bowiem sporych rozmiarów kamień, zapewne ołtarz, na którym wciąż jeszcze spoczywały jakieś niedojedzone ciała. Za nim, przy ścianie, zwisała szmata z wyrysowanym na niej fioletowym kołem, niechybnie znakiem wyznawanego w tym miejscu bóstwa. Szczur ruszył w jej stronę, pewny, że coś skrywa. Spojrzał na symbol. Skądś go znał. W tym czasie Vivo zaczął oglądać ciała, chcąc dowiedzieć się, do kogo należały. Większość była już jednak zjedzona w stopniu uniemożliwiającym jakąkolwiek identyfikację i tylko na paru zachowały się jeszcze kawałki mięsa. Kawałki trawione i pożerane przez niezliczone robactwo. Zaklinacz podszedł do jednego z takich ciał, po czym chwycił pierwszego lepszego robaka. Był gruby i tłusty, wijąc się w jego palcach niczym mały wąż. Nie namyślając się długo wrzucił go do paszczy i zaczął żuć.
Humus Gigantus – robak ostatnich dni, nazywany tak przez koboldzich tropicieli, pojawiał się w martwym ciele po około tygodniu. Tutaj jednak zapewne rozwijał się wolniej, ze względu na chłodny klimat, zwłoki musiały być więc starsze.
- No, no, się urządził – słowa Nekrusa przerwały mozolną dedukcję kobolda.
- Khto?
- No ten twój jebany miszczunio.
Vivo przełknął po czym podszedł do towarzysza, potykając się o jakieś wystające kości.
Szczur zniknął za szmatą, gad ruszył więc za nim, spodziewając się zobaczyć kolejne cmentarzysko. Ku jego zaskoczeniu komnata okazała się dużo mniejsza niż poprzednia, była także czysta i schludna. Jakieś posłanie, miejsce na pochodnię, coś na kształt szafki, prowizoryczny stolik. Najwidoczniej ktoś używał tego miejsca jako mieszkania, jakiekolwiek ślady bytności dawno już jednak zniknęły.
Szuuuszuuuszuuuszuuu! Nagły szum sprawił, że kobold i szczur podskoczyli ze strachu.
Dźwięk nie ustawał jednak, Vivo więc ostrożnie spojrzał zza zasłonki rozdzielającej komnaty, by sprawdzić, co też było powodem jego powstania.
Nietoperze.
Całe ich stado nagle wzbiło się do lotu, opuszczając sufit nad ołtarzem. Kilkanaście jeszcze sekund wywoływały szum w jaskini, po czym wszystko ucichło.
- Strasznie tu – rzekł kobold, nie wiedząc co mają teraz robić. Bliskość zwłok, które przecież mogły być maskującymi się zombie czy szkieletami, nie była zbyt dobrą sytuacją przed odpoczynkiem. – Wracamy do jaskini mistrza?
- Po co? Przecież właśnie w niej jesteśmy.
- Nie. Nekrusie. To jest jakieś cmentarzysko, a jaskinia mistrza je..
- Ja pierdole, jakiś ty jest durny – szczur przerwał wypowiedz Vivo. – Nie rozumiesz, że TO jest prawdziwa jaskinia tego twojego mistrza!
Kobold rozszerzył oczy. Szczur mógł mieć rację. Wszak zawsze gdy spotykał mistrza, ten przychodził właśnie ze strony tej jaskini, mówiąc, że wraca z obchodu. Czyżby więc mistrz przed nim coś ukrywał? Ale dlaczego?
- Jedno ci powiem, Vivo. Pamiętaj, jakbyś kiedyś jeszcze kurwa spotkał jakiegoś niziołka, nigdy mu nie ufaj. Nigdy, kurwa, nie ufaj niziołkom.
Kobold pokiwał tylko głową.
- Ale nie możemy tutaj przecież zostać, co jak tutaj są jakieś zombie?
- Uwierz mi, nie ma. Jestem przecież chowańcem nekromanty – szczur westchnął na wspomnienie swego mistrza. – Nie ma tutaj żadnych zombie, tylko martwe już zwłoki.
Zaklinacz odetchnął z ulgą. Skoro Nekrus mówił, że nie ma zombie, to z pewności ich nie było, choć perspektywa odpoczynku w grocie i tak nie przypadła mu do gustu. Wolał już jakąś norę w lesie.
- No dobra, to czas zjeść kolację i lulu. – Szczur ruszył w stronę większej komnaty, w celu znalezienie jeszcze jakiś nadających się do spożycia resztek. Kobold został na chwilę sam w małej komnacie. Rozejrzał się po niej jeszcze raz, zastanawiając się, kim też naprawdę był jego mistrz. Szybko jednak przerwał rozmyślania, kiszki bowiem zagrały mu marsza, a usta domagały się znajomego już smaku. Humusy Gigantusy czekały na niego.
Nietoperz? Genialne!
Najedzeni i oswojeni z sytuacją ułożyli się na posłaniu. I choć Vivo wciąż niepokoił się o to, że jednak wśród zwłok może czaić się jakiś zombie, miarowy oddech towarzysza podziałał na niego uspokajająco. Najwyraźniej chowaniec nekromanty zasnął, najadłszy się wcześniej do syta. Kobold spojrzał w sufit. Był to pierwszy, od nie pamiętał kiedy dzień, gdy zasypiając nie patrzył w gwiazdy. Czuł się trochę dziwnie. Nie, nie źle, ale inaczej. Śpiący obok szczur najwyraźniej nie miał już takich problemów.
- Nekruś – szepnął Vivo – czy, czy… - zaczepiony jednak nie reagował. Kobold jeszcze chwilę się wahał, po czym delikatnie przytulił się do ciała towarzysza. Było miękkie i ciepłe, zupełnie inne niż ciała jego braci. Wtulił się w sierść szczura, powoli zapominając o zwłokach w komnacie obok i swym dawnym mistrzu. Bicie szczurzego serca stało się dla niego niezwykła kołysanką. Zasnął.
Nekrus lekko otworzył jedno oko. Obejmujący go mag widać na wiele sobie pozwalał. I miał już zamiar strącić z siebie jego gadzią dłoń, coś go jednak powstrzymało. Vivo miał ciężki dzień i kamienne serce chowańca nekromanty tym razem zmiękło. Normalnie nikomu by na to nie pozwolił, ten jednak kobold powoli stawał się dla niego kimś niezwykłym, kimś kogo nigdy nie miał, kimś…
Bliskim.
Obudził ich szum wracających nietoperzy. Leżeli jeszcze chwilę obok siebie, niczym para kochanków, czekając, aż dźwięk ustanie.
- No, dobra kurwa. Kto pierwszy wstaje, w mordę innym daje – rzekł Nekrus, cytując stare orcze przysłowie, po czym uderzył Vivo swym ogonem w pysk. – Zbudź się.
- Auć, nie śpię już. – Kobold wstał powoli, rozprostowując członki. Szczur miał rację, żadne zombie nie przyszły i ich nie pożarły. Wszystko wyglądało tak samo, jak przed ich snem.
- Humusy śniadaniusy czekają, druhu – powiedział Nekrus radosnym tonem, ruszając do większej komnaty.
Ma pysku Vivo pojawił się wymuszony uśmiech. Szczur znów stosował te swoje przeróbki, tym razem zamiast „chuju”- „druhu”. Normalnie chyba powinien mieć mu za złe takie zwrócenie się do siebie, ale on powiedział to tak uprzejmie, że nie mógł się na niego gniewać.
- Musisz mi pomóc załatwić tego chowańca – rzekł kobold po przełknięciu kolejnej porcji.
- Ty kurwa znów swoje. A niby jak ?
- No, musimy go złapać, tak jak mówiłeś.
- No, jasne. Ty myślisz, że co? Że będę, kurwa, latać jak jakiś pojeb za myszami po lesie, czy tam jaskini. – Szczur skrzywił się lekko na pomysł towarzysza. Widać gad był zdesperowany i gotów jeszcze coś mądrego wymyślić, a to nie było mu na rękę.
- Zaraz go złapiemy. – Vivo uśmiechnął się wstając i zrywając szmatę rozdzielającą jaskinie.
Nekrus rzucił na niego podejrzliwe stworzenie, zastanawiając się, na co głupiego wpadł tym razem.
- Idę po kija.
Chowaniec nekromanty patrzył tylko jak jego „druh” pośpiesznie wychodzi z jaskini. Najwyraźniej kobold naprawdę miał jakiś plan i co najgorsze, mógł on być sensowny. Należało więc działać. Nekrus, wciąż nie mając informacji o zamiarach swego pana, nie mógł dopuścić, by wyjścia awaryjne wymknęło mu się z łap. Stojąc nad jakimiś rozkładającymi się zwłokami pomyślał chwilę, po czym szeroko się uśmiechnął.
- Genialne, wprost genialne.
Kobold wrócił po około godzinie z kilkoma różnej długości patykami. Wybrał najdłuższy po czym zwrócił się do szczura:
- Pomożesz mi?
- A w czym? – zapytany przyjrzał mu się z zaciekawieniem.
- Będziemy łapać nietoperza.
Szczur rozszerzył oczy. Że też o tym nie pomyślał! Kobold wpadł po prostu na najprostszy w tym miejscu i o zgrozo, najłatwiejszy do wykonania plan zdobycia materiału na chowańca. Śpiące nietoperze były bowiem idealnymi kandydatami.
- Kurwa. – Nekrus wiedział, że nie było już odwrotu - Dobra, co mam robić?
- Ja je strącam, a ty łapiesz w sieć – powiedział Vivo wskazując na leżąca na ziemi szmatę.
Szczur uśmiechnął się do siebie. O ile plan schwytania nietoperza był dobry, to już propozycja jego wykonania wołała o pomstę do nieba. Chowaniec nekromanty postanowił jednak przystać na pomysł towarzysza.
„Puk” strącony kijem nietoperz bezwładnie upadł na skalną podłogę.
- Bierz go, Nekrus! – krzyk kobolda rozniósł się po komnacie, budząc pozostałe zwierzęta. Znajomy szum wypełnił wszystko dokoła, gdy czarne istoty mąciły powietrza. Vivo upadł na ziemię, zasłaniając się rękami i oczekując, aż wszystko się uspokoi.
- I jak? Masz go? – zapytał, gdy nietoperze wróciły na miejsca.
- Mam, ale niestety, upadek go zabił. – Szczur wskazał swemu kompanowi ciało martwego zwierzęcia, przekonany, że ten mu uwierzy i nie dojrzy śladu po jego zębach.
Kobold wzruszył ramionami.
- No nic. Ten będzie na obiad.
Po całodziennych próbach i tuzinie „obiadowych” nietoperzy skalną komnatę w końcu wypełnił okrzyk radości.
- Mam go Nerkuś! Mam!
- Kurwa – zaklął szczur. Mógł jednak nie pozostawiać kobolda samego, teraz zaś było już za późno by cokolwiek zrobić. – To co teraz?
Uśmiech zniknął z paszczy Vivo. Pytanie Nekrusa było naprawdę trudne. Miał już wszak nietoperza, miał złoto o którym wspominał szczur, co jednak miał zrobić dalej? Życzenie!
- Życzę sobie, zrób mi z niego chowańca!
Nekrus ziewnął. W końcu nadszedł czas, by świat poznał jego iście szatański plan.
- Po co. – Popatrzył na Vivo z błyskiem w oczach. – Jest lepsze wyjście. Będziesz miał chowańca, i do tego zachowasz życzenie!
Kobold zastanowił się nad słowami szczura. Chciał chowańca jak najszybciej, szczególnie, że mięciutki w dotyku nietoperz przypadł mu do gustu. Propozycja towarzysza była jednak ciekawa.
- A co mam zrobić?
- Jesteś magiem, prawda? Potrafisz czarować, władać magią, – szczur mówił nie pozwalając sobie przerwać – wpływać nie tylko na ten, ale i inne światy.
Vivo podrapał się po głowie. Najwidoczniej Nekrus wiedział o nim więcej niż on sam!
- Przyzwij diabła. – Chowaniec nekromanty zrobił krótką pauzę. – Przyzwij i daj mu złoto, a on ci uczyni chowańca.
Oczy kobolda rozszerzyły się.
- Brzmi genialnie!
Nekrus kaszlnął chcąc zabić śmiech. Nie sądził, że pójdzie aż tak łatwo.
- Ale jak to się robi? – gad zapytał zakłopotany, zdając sobie sprawę, że wszak nie ma zielonego pojęcia jak się przyzywa diabła i co to w ogóle jest?
- Normalnie, - szczur starał się mówić spokojnie i poważnie, pomimo wzbierającej w nim radości z sukcesu niedorzecznego planu. – Powiem ci, jak to robi mój mistrz.
Przybysz (chyba) z piekieł
- Tak dobrze? – Kobold wycisnął wnętrzności z ostatniej już żaby.
- Wybornie – odrzekł Nekrus przyglądając się pokracznej namiastce pentagramu. Początkowo chciał aby Vivo stworzył koło, byłoby prościej i szybciej, obawiał się jednak, że mógł on gdzieś tam kiedyś coś słyszeć o diabłach i wolał nie ryzykować.
- Już się nie mogę doczekać. – Podekscytowany czarodziej włożył resztki żaby w paszczę, kierując się do sterty liści i gałęzi. – Chyli chers ochlochyś chym otasz chi chodchalich?
- Tak, tak – rzekł zadowolony szczur. Nietoperz się spali, a on udowodni koboldowi, że nie może mieć jeszcze chowańca, bo piekło jest temu przeciwne. A tego, że Vivo uwierzy w te brednie, był pewny bardziej, niż tego, że ma swój ogon. No cóż, skoro tyle istot na kłamstwie buduje swój świat, dlaczego on miałby postępować inaczej.
- Dochbra, zachynam. – Kobold przełknął resztki płaza.
Przy pomocy magii podpalił niewielką gałązkę i ostatni jeszcze raz spojrzał na resztki swej potarganej księgi. Żal mu było poświęcać ją na przyzwanie diabła, Nekrus mówił jednak, że jest to niezbędne. I choć znał ją na pamięć, to przecież była jego jedną pamiątka po mistrzu! Chowaniec. To pragnienie było jednak zbyt silne. Czując na palcach ciepło płomienia rzucił płonący kawałek drewna w stronę ołtarza. Magiczny stos zapłonął.
Vivo spojrzał na chowańca nekromanty, oczekując dalszych instrukcji, gdy duszący dym zaczął powoli wypełniać jaskinie.
…
Niewielka kupa upadła na czerwony bruk, wypełniając smrodem zaśmieconą uliczkę.
Tuzin czerwonych ślepi zaświecił się pośród rupieci, gdy krasnolud o płonących oczach podciągał spodnie. Gdzieś w oddali rozniosły się krzyki kolejnej umęczanej duszy.
Półczart uśmiechnął się, spoglądając jeszcze na gówno własnej roboty. „Głodnych nakarmić” - nigdy nie spodziewał się po sobie tak altruistycznego uczynku. Splunął na ziemię.
- Żryjcie, chuje. – Odwrócił się i opuścił ślepą uliczkę.
Gdy tylko zniknął za rogiem mieszkańcy ulicy rzucili się na cenną rzecz, która po sobie pozostawił. Rozpoczęła się walka. Pazury, kawałki drewna, bruku, słowem „wszystko” poszło w ruch. Ale czemu się dziwić. Sprawa naprawdę była „gówno warta”.
…
- Przyzywaj! – krzyknął szczur, szczerze wątpiąc, że ktokolwiek mu później uwierzy w to, czego właśnie był świadkiem.
Spłoszone trzaskiem płomieni stado pozostałych przy życiu nietoperzy wzbiło się do lotu, wywołując znany już dwójce szum, mag zaś rozpoczął inkantację:
- Co w piekle siedzisz, na czarnym kamieniu, przybądź tu do mnie, zaraz po jedzeniu. Potężny diable, ciemności sługo, przyjdź i za złoto obdarz przysługą!
Nekrus otworzył szeroko swa szczurzą paszczę. Nigdy by nie podejrzewał kobolda o taki talent poetycki. I gdy już prawie cała komnata wypełniał się duszącym dymem, a szum nietoperzy powoli cichł, w powietrzu uniósł się zapach siarki.
- Co jest kurwa - szczur rzekł sam do siebie, czując charakterystyczny zapach. – Przecie…- Potworny ryk zagłuszył jego słowa.
- Wrrrruaaaaa!
Vivo uskoczył instynktownie, przed wynurzającymi się z dymu szponami. Jego inkantacja zadziałała! Nekrus słysząc nieludzki dźwięk poczuł jak strach paraliżuje jego ciało. Ten głupiec najwyraźniej naprawdę przyzwał diabła! Byli zgubieni! Ale, przecież to było niemożliwe!
- Nekrus! Co teraz? – kobold krzyknął do sparaliżowanego strachem kopana. Ten zaś tylko popatrzył na wynurzającą się z dymu istotę o dziwacznych kształtach. Dziwacznych, gdyż czegoś takiego jeszcze w swym niekrótkim życiu nigdy wcześniej nie widział. Sporych rozmiarów, ohydne ciało, z czymś imitującym szponiaste dłonie, wyglądało raczej jak chodząca galareta, a nie przybysz z Baatoru. Nie zmieniało to jednak faktu, iż mogło, a nawet z pewnością było niebezpieczne.
- Spierdalamy!
- Czyli co?! – zaklinacz krzyknął do zbierającego się do ucieczki szczura
- Uciekaj, kurwa! Uciekaj!
- Wrrruaaa! – Piekielna istota zawyła po raz kolejny.
- A Vesper? – krzyknął jeszcze Vivo. Nekrus już jednak tego nie usłyszał.
Dym przestał zwiększać swą ilość, gdy ogień wypalił już wszystkie liście. Piekielne szpony po raz kolejny zaś zwróciły się w stronę kobolda, tym razem dosięgając go i raniąc w prawą rękę. Czarodziej syknął z bólu, choć rana nie była głęboka. „Vesper, nie zostawię cię tutaj!”. Ryzykując, przebiegł obok potwora, jakimś cudem unikając jego ponownych ataków, po czym w duszącym dymie dotarł do kamienia. Szybko schwycił leżącego tam nietoperza i ruszył za uciekającym towarzyszem.
- Aaa! Kurwa nie! Nieeeee!
Vivo zatrzymał się przy wejściu słysząc płaczliwy krzyk szczura. Nad diabłem zyskał trochę przewagi, choć ten też zbliżał się do wyjścia.
- Co się stało, Nekrus? – Z niepokojem zwrócił się do leżącego kilka metrów od niego chowańca nekromanty.
- Kurwa, kurwa, kurwa! Złamałem nogę!
Vivo przełknął ślinę. Z Nekrusem i Vesper na plecach nie mógł uciec przed diabłem, a Nekrus sam też nie mógł uciec, no i Vesper też, gdyż jej obite przy upadku skrzydło w ogóle się jeszcze nie zagoiło. A skoro nie mogli uciec, to musieli zginąć! Nie! Musieli walczyć!
- Kurwa – zaklął kobold w końcu chyba rozumiejąc znaczenie tak często używanego przez towarzysza słowa. Odwrócił się w stronę wejścia do groty, kładąc drżącą dłoń na swym sztylecie i nerwowo oczekując przybysza z Baatoru. Nie czekał długo.
Pokraczna sylwetka wynurzyła się z zadymionej jaskini wciąż krzycząc w ten sam sposób, gdy nagle uderzyła w nią kaskada kolorów. Stwór jednak tylko zamknął na chwile oczy, najwyraźniej nic sobie z niej nie robiąc, po czym kontynuował marsz do celu. Celu, którym była mała, przerażona, gadzia istota.
- Już po nas! - płaczliwy głos Nekrusa rozniósł się dookoła. Szczur spróbował wstać, jednak ból w prawej łapie był niemiłosierny, zresztą, dobrze wiedział, że przed diabłem i tak nie ucieknie. Zachciało mu się głupich żartów, to teraz ma. Najwyraźniej w piekle nie mają poczucia humoru.
Vivo sięgnął po sztylet. Widać magia nie była pomocna w przypadku tego przeciwnika, stary szaman wspominał mu zresztą kiedyś o tym, że istnieją istoty odporne na magię.
Gdy rycząca bestia zbliżył się do niego, z całych sił zaatakował. Ostrze bezbłędnie trafiło w brzuch diabła, zamiast jednak przebić skórę, zostało w jakiś niewytłumaczalny sposób odbite z powrotem.
Potworny ból doszedł do mózgu kobolda, gdy piekielne szpony wbiły się w jego lewe ramię, wyrywając kawałki mięsa. Pod impetem ciosu uszedł parę kroków w tył, po czym usiadł na ziemi. Świat zawirował.
- Grhaaa! – zaryczał diabeł, stając pomiędzy rannymi towarzyszami, jakby zastanawiając się, którego z nich pożreć pierwszego. Kobolda, który tak nieudolnie ośmielił się go przyzwać, czy szczura, który był sprawcą i prowodyrem całego tego zamieszania. Wybór był trudny.
- Miecz Vivo! Miecz palanta! – Nekrus krzyknął rozpaczliwie, poszukując jakiegoś miejsca, szczeliny, czegokolwiek, co mogłoby uchronić go przed bestią.
Kobold ostatkiem sił stanął na nogi. Przez głowę przebiegały mu dziwne myśli i obrazy. W śród nich był ten, w którym wódz Krótki Ogon mówił mu, że walczyć należy tylko w przewadze przynajmniej jeden do dwóch. Cóż, wciąż jeszcze ją mieli. Jeden do trzech.
Sięgnął po spoczywający na jego plecach miecz. Nekrus coś tam wcześniej wspominał mu o tym, że palanty zajmują się głównie walką właśnie z diabłami, broń więc owa mogła się okazać ich jedynym ratunkiem. Miecz był ciężki, bardzo ciężki. Dotychczas Vivo używał go tylko do rąbania grubszych gałęzi, teraz zaś, pierwszy raz, miał użyć go w walce. Diabeł zwrócił się w jego stronę, jakby zadowolony, że oto jeszcze jest w stanie stawiać opór. Jego galaretowatą twarz pomarszczył szeroki, okrutny uśmiech. Kobold zebrał ostatnie siły i ruszył na przybysza z piekieł, świadom, że ma tylko jedna szansę.
Czubek miecza ze szczękiem spoczął na skalistym podłożu, na rękojeści zaś oparł się wyczerpany Vivo. Nie miał już sił by ponownie podnieść broń nieżyjącego sługi światłości.
Stojący przed nim diabeł zawył przeciągle, a z rany, która przed chwilą otrzymał, buchnęła posoka. Nie była to jednak rana na tyle głęboka by go zabić. Wiedział o tym zarówno on, Vivo, jak i leżący nieopodal szczur. Mag podniósł jeszcze tylko wzrok na Nekrusa, który z przerażeniem przyglądał się sytuacji.
- Przepraszam – rzekł, wiedząc, że przegrał.
To tylko sen
- No, w końcu się obudziłeś, alkoholiku. Jak tam, kacyk męczy?
Zapytany schwycił się lekko za głowę. Świat ciągle zdawał się wirować i kołysać, najgorsze jednak jeszcze nie nadeszło. Wciąż miał więc szansę by temu zapobiec. Potrzebował „klina”.
- Kurwa, jeszcze mnie trzyma. Podaj jakiegoś browara, Greber.
Krasnolud uśmiechnął się tylko, odpinając jedną z kilkunastu przypiętych do pasa buteleczek. Następnie podał ją proszącemu.
- Moriar wisi mi 10 sztuk złota, nie zapomnij mu przekazać, pierdolcu. – Po tych słowach opuścił salę.
Obdarowany przytknął otwartą buteleczkę do ust, pijąc łapczywie. Nie miał zamiaru pozwolić dopaść się kacowi, a już na pewno nie w tym momencie. Przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi. „Coś zapomniał?”. Nie odwrócił się jednak w ich kierunku, ponownie zabierając się za picie piwa.
- O, witaj Nekrusie. Jak tam samopoczucie?
Znajomy głos zadźwięczał w uszach szczura. Meriel, kapłanka ciemności i wierna towarzyszka jego mistrza, przyszła zobaczyć co tam u niego. Słodkie.
- No już chyba dobrze. Tak myślę.
- Cieszę się, bo te twoje krzyki, to za dobrze nie wyglądały.
- Jakie kurwa krzyki? - zapytał zmieszany szczur.
- No, te jak byłeś w agonii – kapłanka uśmiechnęła się. – Ledwo cię odratowaliśmy. Pamiętasz co ci się śniło?
- No, niestety. To był najbardziej pojebany sen w moim życiu.
- O. A to dlaczego?
- No wyobraź sobie, że graliście mną w rzutki na statku i Greber mnie nie złapał. Wyleciałem kurwa za burtę i spadłem w jakimś pierdolonym lesie, gdzie spotkałem małego, pojebanego koboldziego czarodzieja. Potem z nim łaziłem, a raczej błądziłem po lesie, zabiliśmy paladyna, znaleźliśmy jakieś pieprzone ruiny…
- No, to nawet jak na sen nie jest niezwykłe – przerwała mu Meriel.
- Tak? To kurwa słuchaj tego: Ten kobold chciał mieć chowańca. Jakimś tam cudem złapał nietoperza, ale nie wiedział co robić dalej, to mu podrzuciłem pomysła, żeby diabła przyzwał, to on mu kurwa zrobi takiego wyjebistego chowańca, że ło.
- I co? Przyzwał?
- Kurwa, przyzwał. Nie wiem jak to zrobił, on w sumie też, ale przyzwał jakiegoś potwora, chuj wie skąd. Jakaś taka łażąca galareta z patykowatymi rękami, ale nieważne. – Nekrus zaczerpnął oddech, wzdrygając się na wspomnienie tamtej sytuacji. – To co przyzwał, zaczęło nas atakować. Ja chciałem uciec, ale jakimś kurwa cudem złamałem nogę zaraz przy wejściu, znaczy wyjściu.
- Wejściu czego? – zapytała zaciekawiona kapłanka. Chory sen szczura był najwyraźniej interesujący.
- No jaskini kurwa. A no zapomniałem dodać, że on przywoływał tego pojebca w jaskini. Ale wracając do sytuacji. Leże kurwa, jak debil tam przed jaskinią i zaraz wypada ten kobold, a za nim diabeł. Myślałem, że mnie ten mały kutafon zostawi i ucieknie, ale nie, jebany altruista. Walki mu się zachciało. Coś tam czarował, ale diabeł widać nie dał się magii i wypłacił gadowi takiego szlaga, że ten się ledwo kurwa z ziemi pozbierał. A teraz najlepsze.
- No słucham. – Kapłanka oparła się o blat stołu na którym znajdował się Nekrus.
- Kobold ostatkiem sił zaatakował pierdolca mieczem od tego paladyna, co go zajebaliśmy wcześniej, no i ten skurwiel tak się widać tym zranieniem przeraził, bo trafił mały chuj, że aż padł przed koboldem! Pojmujesz?! Diabeł padł przed koboldem!
- He, he, he – Meriel zaśmiała się chicho wyobrażając sobie opisaną przez szczura sytuację. – Masz rację, takie rzeczy zdarzają się tylko w snach.
- No, kurwa, mam nadzieję. Bo kobold kazał mi wymyślić imię dla diabła. To mu powiedziałem: „ a co ja będę ciulowi imię wymyślać”, a on na to: ”może być”.
- Znaczy, że co, jak go nazwałeś? – kapłanka zapytała nie łapiąc ostatnich słów chowańca swego towarzysza.
- No Ciul, kurwa. Tak go nazwałem. Ciul z Baatoru.
- Ha, ha, ha – tym razem głośny śmiech kapłanki rozniósł się po całym łatającym okręcie.
- Z czego kurwa tak rżysz. – Brodata głowa krasnoluda pojawiał się w drzwiach.
- Z niczego, ciulu z Baatoru – opowiedziała zapytana z uśmiechem na ustach.
Nekrus zeskoczył ze stolika udając się do drzwi, i pozostawiając dwójkę, a następnie skierował się na pokład. Przez swój sen zatęsknił za mistrzem, mimo, że realnie minęły pewnie góra dwa dni. Powoli wspiął się po schodkach prowadzących na pokład.
Przy lewej burcie stał mężczyzna. Wiatr szarpał jego czarne włosy i ciemny płaszcz, a kościane kolczyki wydawały puste dźwięki. Szkielet żółwia na którym stał poruszał się miarowo, nie chcąc by jego władca utracił równowagę. Moriar Tchnienie Śmierci, potężny nekromanta, patrzył gdzieś w dal.
- Mistrzu… - Nekrus ostrożnie wykonał kilka kroków w jego stronę, oczekując na przyzwolenie podejścia. Głowa maga zwróciła się w jego stronę, a oczy lekko zmrużyły. Lekki uśmiech był znakiem - mógł podejść.
- Witaj Nekrusie. Więc jednak uniknąłeś śmierci? – W białym oku nekromanty jakby coś błysnęło.
Szczur podszedł do niego radosnym krokiem, wspinając się po balustradzie by być bliżej. Mistrz położył swą dłoń na jego grzbiecie.
- Już niedługo, to wszystko – nekromanta drugą ręką wskazał na ziemię w dole – będzie nasze. – Jego dłoń przesunęła się po grzbiecie chowańca.
Nekrus zamknął oczy. Była taka delikatna i miękka, gładziła jego szorstką skórę, taka lekko mokra i oślizła. Mokra i oślizła?
Zaskoczony otworzył oczy. Świat przed nim przysłaniała różowo fioletowa ściana.
- O, nie kurwa. – Podniósł wzrok.
- Gruhahuha – na wykrzywionej twarzy przybysza z piekieł widniało coś na kształt uśmiechu szaleńca.
- Nie kurwa, to tylko sen, to tylko sen... – Szczur zamknął oczy próbując poruszyć prawą łapą. Ból. Do tego była jeszcze unieruchomiona.
- O nie… – szepnął tylko.
- No Nekruś. W końcu się obudziłeś. Chcesz robaka? – Vivo zapytał rozbrajającym tonem.
Nekrus odskoczył, zaraz jednak ból przypomniał mu o jego faktycznym stanie. Syknął przez zęby. Naprzeciw niego stał galaretowaty diabeł, za nim zaś Vivo wybierał Humusy z jakiegoś ciała. Szczur oddychał pośpiesznie a jego tętno nagle podskoczyło
- Kurwa nieeeeeeeeee! – rozniosło się po skalnej komnacie.
- Gueghegeeeeeee! – zawtórował Ciul z Batoru.
_______________
Mam nadzieję że ilość tekstu was nie odstraszy
