DotA - The True Stories
Z góry uprzedzam, że nie jest to czyste epickie opowiadanie o majestatycznie honorowych bohaterach, taplających się w krwi poległych pół-bogów. Tutaj mamy do czynienia z czymś bardziej zbliżonym prawdzie i chodzi mi tu o prawdę mentalności ludzi żyjących na przełomie średniowiecza i renesansu. Oczywiście ten świat jest wykreowany przez Blizzarda i IceFroga, więc mogłem pozwolić sobie na takie smaczki jak gobliński pojazd przypominający ciągnik. Te opowiadanie trzeba traktować z przymrużeniem oka. Ale nie znaczy to, że w tej historii nie ma fabuły. Fabuła bowiem zacznie rozkręcać się w następnych rozdziałach - o ile moje wypociny nie okażą się beznadziejną próbą podciągnięcia DotA pod świat typowy dla twórczości ~Sapkowskiego czy Ziemkiewicza.
18+
Rozdział I
- Ta jajecznicza jest kozacka! – Rikimaru zdołał wypluć zdanie razem z jajkiem.
- Nie gadaj z pełnym ryjem! – burknął Yurnero. – Lepiej wpieprzaj te żarło, bo zaraz musimy lecieć. Chociaż te jajo jest rzeczywiście w dechę! Te, Magina, sprawdź ile tam mamy goldenów. Tym razem zapłacimy!
- To znaczy, że tym razem nie oskalpujemy karczmarza?! – zrezygnowany Magina zatrzymał łyżkę pełną jajecznicy w połowie drogi do ust. - E, tak w ogóle, to dlaczego ja mam płacić? - wpakował porcję do ust i beknął. – Niech Riki płaci. Wczoraj chwalił się, że napadł na jakichś chłopów i znalazł przy nich ostro dużo kasencji.
- Ech – Rikimaru westchnął wpatrując się w pustą miskę. – Widziałeś kiedyś, żeby satyr miał kieszenie?! Skąd ja mam ci niby goldeny wziąć? Z dupy?
Magina już chciał rzucić w Rikiego porcją jajecznicy, co najprawdopodobniej bardzo by go usatysfakcjonowało, ponieważ swoją już zjadł. Wymianę argumentów przerwał jednak huk gwałtownie otwieranych drzwi. Na zewnątrz było najwyraźniej bardzo zimno, bo fala chłodu przejechała po plecach kompanów lodowatym dreszczem. Przy wejściu ktoś zakaszlał, potknął się i zaklął cicho. Kilku chłopów siedzących przy stolikach odwróciło się.
Do karczmy wszedł troll. Na pierwszy rzut oka przypominał jednak dobrze zachowaną mumię. Nie był oczywiście umarlakiem, troll-nieumarły to bardzo rzadkie zjawisko. Takie wrażenie sprawiała ogromna ilość starych szmat, którymi owinięty był przybysz. Tylko niebieski wystający nos i kły zdradzały jego pochodzenie. W ręku dzierżył prosty kij.
- Vol’Jin? – Yurnero wychylił się z siedzenia. – Ho no, tutaj. Tutaj, tutaj jesteśmy… Te, Magina, weź tam karczmarza przywołaj. Może jednak jeszcze trochę tu zabawimy.
- Nie mamy czasu – zaskrzeczał troll. – Z resztą to nie jest dobre miejsce na takie rozmowy. Człowieku, mamy zdrowo prze-sra-ne…
Rozdział II
- Niedobrze. Oj, niedobrze – Yurnero klapnął na brzegu wozu z sianem.
- Taa… człowieku – bąknął troll drapiąc się kijem za uchem.
- Ale jak Lisz mógł rozmrozić tych skurwielów, Znachorze - Jugger zrobił mądrą minę, ale trollowi nie było do śmiechu - Musiałby najpierw sam siebie rozmrozić. Gdyby to zrobił, zginąłby na miejscu.
- Nie mam pojęcia. Myślę, że ktoś mu pomógł. W każdym razie nadal żyje, wierz mi, człowieku. Tak samo jak Lucyfer, Lordzik i ta czarna szmata. Wyborowa-niby łuczniczka. Wołają na nią tak jakoś… Du.. Durex czy jakoś tak. A skoro oni żyją, to inni już pewnie też…
- Cholera… - Yurnero rozmasował sobie twarz. Znał ich aż nadto dobrze. Wiedział, że są diabelsko niebezpieczni. Raz udało się ich unieszkodliwić, ale było to dokładnie pięć lat temu. Drugi raz sztuczka z zamrożeniem nie przejdzie, niee – pomyślał.
Cholera.
- Kazali mi powiadomić wszystkich Sentinelów, to powiadamiam. Was znam najlepiej a i najbliżej jesteście to najpierw przyjechałem tutaj. Zaraz ruszam do Shenvale, powiadomić Aldonę, Mirka, Lunę i tego pedała, Omniego. Potem jeszcze tylko do kilku miejsc, bo wiadomość sama się rozniesie. Jestem pewien, że takiej wiadomości nikt nie puści mimo uszu, człowieku.
- Myślisz, że… że nadchodzi czas drugiej wojny? – zapytał Yurnero.
- Nie mi to oceniać, człowieku – rzekł Vol’Jin. – Jestem tylko najemnikiem. Gdy będzie trzeba to i na wojnę pójdę. Wolałbym już zginąć w walce, niż w domu, w kapciuszkach, przed goblińskim telewizorem. Te szklane pudło zmienia czachę w jajo, człowieku – wzruszył ramionami - zresztą ty też na pewno chciałbyś trochę powywijać mieczem, dzielny samuraju. Każdy z nas tęskni za tym, co było kiedyś. Szczególnie ty. W końcu płynie w tobą gorąca krew orków z Klanu Wojennej Pieśni.
Mój ojciec był w rzeczywistości derwiszem, zresztą przez te 5 lat zdążyłem sprawić sobie dwójkę bachorów – pomyślał Juggernaut, ale tylko pokiwał głową w zamyśleniu.
- Jeśli chcecie, możecie zabrać się ze mną. Przydałaby mi się jakaś eskorta – powiedział po chwili troll.
- A co – bąknął Yurnero – przecież nie będziemy tak tu siedzieć z założonymi rękoma. Jedziemy. Eee… tylko gdzie są moi… Emm… kompani?
- Wypierdalaj chuju! – z przodu wozu dało się słyszeć krzyk. – Teraz ja prowadzę ten ciągnik! Wypierdalaj doić krowy mały przezroczysty konusie!
Juggernaut odwrócił się i wspiął na kupę siana, którą przywiózł Vol’jin na wozie.
- Idioci! – krzyknął a potem zwrócił się do Znachora – Jin, te pałki, Magina i Riki, tłuką się na siedzeniu twojego pojazdu. Trzeba ich ściągnąć booOOOOOOO.!! – nie dokończył, bo wóz nagle ruszył. Yurnero sturlał się ze stosu siana i spadł pod nogi trolla goniącego odjeżdżający pojazd. Ten wyłożył się jak długi, łamiąc przy okazji własny kijek.
- O kurwa, o kurwa, o kurwa, o kurwa! – krzyczał Magina cieniutkim głosikiem. Leżał na masce dziwnej machiny, trzymając się dymiącej mu w twarz rurki. Za kierownicą siedział Rikimaru z goblińskimi goglami na oczach. Jego mina była, jakby to określił bard, po prostu epicka. Malowało się nań przerażenie wymieszane ze zdziwieniem i domieszką bezradnej ułomności. Magina spojrzał na niego. Raz. Po czym przestał krzyczeć i zaczął płakać tłukąc czołem w blachę.
Mimo hałasu, jaki tworzyła maszyna, Riki usłyszał krzyk trolla gdzieś z daleka:
- Naciśnij, kurwa, hamulec idioto!
Rikimaru nigdy nie widział na oczy hamulca, ale że w chwilach zagrożenia życia mózg zaczyna korzystać z obszarów zwykle niedostępnych, rajdowiec z przypadku w mig pojął, co robić. Spróbował nacisnąć hamulec nogą, ale niestety, okazał się za niski. Dlatego zanurkował po siedzenie – to uratowało go przed wyrzuceniem w przód. Maszyna gwałtownie stanęła. Magina nie miał jednak tego szczęścia…
- Uff… puff… - sapał troll, któremu w końcu udało się dogonić swój gobliński ciągnik. – To już… nie te… uff… lata... co kiedyś…
Yurnero złapał za szyję Rikiego i zaczął nim potrząsać jak grzechotką. Biedny satyr zrobił się cały czerwony. Zostałby niechybnie uduszony, gdyby nie chrząknięcie, jakie ork usłyszał za plecami. Nie musiał się jednak odwracać, bo dobrze wiedział, kto tak chrząka.
- Dranei! – parsknął troll wstrzymując powietrze.
Riki osunął się na fotel a z fotela na ziemię.
- Przepraszamy za najście – powiedział Juggernaut i spojrzał w oczy dziwnej istocie. Trzeba przyznać, że w jego głosie nie było strachu. Niewielu mogło pozwolić sobie na pewny ton w obecności Dranei. Bo w obecności istoty z paszczą zajmującą połowę twarzy nie można być pewnym niczego. Właściwie to nikt nie policzył jak wiele zębów, które swoją drogą przypominały niezwykle długie igły, posiadał Dranei. Bo najpierw trzeba by takiego zabić, a to jest prawie niemożliwe.
- Przepraszamy za najście. Zdarzył się wypadek. Jak widzisz, przyjacielu, ten oto satyr jest porządnie ułomny. Jest tak upośledzony psychicznie jak i fizycznie, że przez przypadek wjechał szanownemu panu w... – Jugger odwrócił głowę by sprawdzić, w co właściwie wjechał. I zamarł.
Z rozwalonej maszyny dymiło się jak z ogromnego ogniska. Wyglądała na kompletnie zniszczoną. Ale nie to było najgorsze. Gobliński ciągnik wbił się w dranejski wigwam. Wnioskując po szczątkach budowli, była to chata wodza wioski lub kogoś jeszcze ważniejszego. Teraz stała w płomieniach.
- …w szkodę. Myślę, że to da się naprawić – dokończył Juggernaut, ale tym razem brzmiało to jak pytanie.
- Zapłacicie za tę zniewagę swoją krwią. Troll będzie ofiarą dla jedynego boga. A ciebie, czerwony orku, po prostu zjemy. Zjemy cię żywcem.
Po tych słowach jakiś młody Dranei podszedł do tego wieszczącego Yurnerowi śmierć, i podsunął jakąś puszkę.
- Nie, idioto! – syknął czymś zirytowany. – Zabieraj te piwo! Nie z żywcem, zjemy go ŻYWEGO! Bracia, do mnie! – krzyknął i zza jego pleców zaraz wyłoniło się więcej strasznych potworów, które zaczęły zaciskać wokół przyjaciół krąg.
Yurnero sięgnął po miecz, ale zorientował się, że zostawił go, gdy zaczął gonić wóz. Znachor nie sięgał po nic, bo kij miał w ręku, ale niestety połamany. Przyjaciele cofnęli się o kilka kroków. Juggernaut pociągnął Rikiego, który ciągle był jeszcze w szoku.
- Wypatroszyć! – krzyknął stanowczo jeden z Dranei, najwyraźniej przywódca.
Przyjaciele zdążyli odbiec tylko kilka metrów, bo wtem rozległ się olbrzymi huk. Ork przez chwilę myślał, że ktoś rzucił go shirukenem w głowę, ale gdy zobaczył zwęglonego Dranei, którzy przelatuje mu nad głową, zorientował się, że coś jest nie tak.
- Magina! – krzyknął Rikimaru, który wreszcie oprzytomniał. Właśnie zatrzymał się i osłaniając głowę przed śmigającymi w powietrzu częściami maszyny, wpatrywał się w tuman kurzu i ogień trawiący wszystko – począwszy od siana, skończywszy na biegających bez ładu Dranei. – Magina! – powtórzył okrzyk. Odpowiedział mu tylko dziki wrzask palących się żywcem potworów. Zanim ktokolwiek zrozumiał, co się stało, wbiegł w kurzawę.
Yurnero przeklął głośno i obrzydliwie, po czym skoczył za nim.