katamorion pisze:Glowna zaleta szkolnictwa jest wtorna socjalizacja - mlody czlowiek uczy sie funkcjonowac w spoleczenstwie, czego z pewnoscia nie osiagnie poprzez indywidualny tok nauczania.
tylko ze ta wtórna socjalizacja uczy głównie kombinowania, lizania )*( belfrom sadystom i schodzenia z drogi bandziorkom & lumpom...
podawano tu argument że szkoła uczy kontaktów z ludzmi różnych środowisk etc.
zapytam wprost: po co? czy będziemy sie z nimi kontaktować w dorosłym życiu?
może sie to przydawło za PRL-u kiedy to np w warszawie "rosiedlono starą pragę" tzn lumpami nasycono nowe dzielnice ze szczególnym uzwględnieniem inteligenckich - Żoliborza i Mokotowa. Wtedy nie było wyboru - mieszkanie w bloku z przydziału i dostawało się je najczęściej raz na całe życie. sąsiada za ścianą też dostawało się raz na całe życie.
Pobodobnie było z pracą - człowiek zmieniał wtedy robotę żadko.
Mamy zupełnie inne czasy a ewolucja modelu wciaż trwa. Powstają nowe osiedla - zamieszkują tam ci których stać - ludzie którzy mają pracę i stać ich na kredyty. Czasem trafi się na takim osiedlu koleś który sie dorobił na lewo, ale to raczej wyjątek - oni wolą sie roztopić w morzu lumpów. Poziom dochodów zaczyna jak w wolnym świecie wyznaczać miejsca gdzie się mieszka. Ludzie polwoli uciekają z gierkowskich blokowisk. Niekiedy stare dzielnice skazane na lumpów zaczynają łapać drugi oddech - jak lubelskie Stare Miasto czy krakowski Kazimierz.
Czasem tyłko trafi się jakiś przeżytek dawnego ustroju jak pani prezes mojej spółdzielni która radośnie wyprzedawała pustostany miastu na cele sojalne i w imię socjalistycznych mrzonek do fajnego osiedla napuściła ludzi którzy zdecydowanie nie powinni tu mieszkać.
(nasza lokatorska propozycja - dostosować te mieszkania dla niepełnosprawnych i niech miasto nam przyśle rencistow na wózkach inwalidzkich a nie lumpów i alkoholikow do jej czerwnego serduszka nie trafiła).
Zmiana mieszkania to pewne wyzwanie - ale zobaczcie liczbę ofert na rynku - mimo kryzysu dziesiątki jesli nie setki tysiecy ludzi zmienia miejsce zamieszkania. Jednym powinęła sie noga - wędruję na preyferia inni sie czegoś dorobili - ciegną ku centrum.
ja za parę lat mam nadzieję zrobić to samo.
W robocie też jest inaczej - coraz częściej wybiera się miejsce gdzie sie pracuje i z kim się pracuje. Masa młodych ludzi pracuje w rodzinnych firmach gdzie hołota nie załapie się nawet na parkingowego. Czasem nie ma wyjścia - ale i zmiana roboty jest łatwiejsza. Mimo "cudów rudego donka" nadal łatwiej jest znaleść nową robotę niż za rządów koalicji czerwonych & buraków
inaczej spędza się czas, inaczej planuje rozrywki. Chodzimy do pubu gdzie piwo jest po 7 zł za kufel i nie spotykamy pokemonów bo oni siedzą w mordowniach gdzie piwo jat po 3,50.
i oczywiście co najważniesze dzieciom też można dziś wybierać szkołę.
chodziłem do podstawówki z pomiotem pragi - nieliczne wartościowe jednostki tonęły w szlamie. Widziałem też jak sensowni z pozoru młodzi ludzie pod wpływem otoczenia przejmują bandziorski sposób patrzenia na świat.
Przyszło liceum. Z dnia na dzień przestałem się stykać z hołotą. Trafiłem w środowisko może trochę jałowe intelektualnie ale przynajmniej nie groziło mi że ktoś mnie dla jajec zepchnie kopem ze schodów czy złamie mi rękę.
Przyszły studia i miałem wreszcie z kim pogadać. Przyszla robota i trafiłem też nieźle - zaro lumperki w zasięgu wzroku. Kupiłem mieszkanie i znowu - na całym osiedlu jest mniej żuli niż miałem w moim bloku na warszawskiej Pradze.
w kręgach w których sie obracam towarzysko i zawodowo nie ma ludzi tak zdegenerowanych jak moi "koledzy" z podstawówki czy tak ograniczonych i złośliwych jak moje belferstwo.
Fart?
Nie. Świadomy wybór. Jak by mi sie nie podobało na konwentach to bym nie jeździł. jak bym nie lubił kolegów po fachu to bym się nie spotykał prywatnie ze znajomymi pisarzami i pisarkami.