
______________________________________________________________________
- Krasnoludzie! A gdzie zapłata za napełniony kufel? - sprzedawca w nieprzyjemnej tawernie zapytał wychodzącego zdecydowany krokiem krasnoluda.
- Daj mi spokój, głupcze. Bracia moi nieraz już musieli uporać się z takimi jak Ty. Bądź uprzejmy, postaw jeszcze jedno piwo a odejdę, pozostawię Cię i nie będziesz musiał się obawiać o życie. - słowa te z ust brodatego, obleśnego starca brzmiały wyraźnie jak groźba. Człowiek obsługujący klientów nie czuł sympatii do nikogo odwiedzającego tereny swojej chaty. Systematycznie zdarzały się dni, gdy strażnicy mieli rozkazy wyrzucać na siłę każdego, kto złamie prosty regulamin, przybity przy wejściu wygiętym ku górze gwoździem, a pisanym na pergaminie. Jedynymi, z którymi nigdy nie było kłopotów, to bywający rzadko, lecz na długo bardowie, przyjemnie nucący pieśni z pomocą harf i ręcznie ozdabianych fletów. To najbardziej umilało atmosferę chaosu w tawernie - nie dające się powstrzymać krzyki, rozbite dzbany, których okruchy na długie tygodnie leżały nie sprzątane w różnych zakamarkach, oto smaczek pracy w takim miejscu. Ciężkiej pracy, zwłaszcza dla dwóch strażników, stojących na zmianę cały czas, także w późnych, nocnych godzinach, kiedy to wszyscy sypiają w swych chatach lub są w drodze przez ciągnące się po równinnej okolicy lasy Wobalkrot.
- Przychodzisz tutaj bez choć jednej monety w sakwie, a żądasz więcej? To nie bezdochodowy przytułek. – kontynuował sprzedawca. Stałem obok lady czekając na swoją kolejkę i przypatrywałem się kłótni.
- Obyś w wkrótce nie rozmawiał ze mną, tylko z ostrzem topora! – tym razem niemiły gość jeszcze bardziej uniósł swój niski, donośny głos. Właściciel pstryknął palcami dając znak stróżowi. Wykidajło w odpowiedzi skinął głową i bezzwłocznie podszedł do stojącego pośrodku izby buntownika.
- Krasnoludzie, musisz opuścić to miejsce. – rzekł chwytając go za ramię. Gdy odrażający piwosz spojrzał na strażnika, ten ukazał mu nieduży, starannie naostrzony sztylet. Na widok oręża gość nagle złagodniał i poddał się straży. I tak nie zostałoby mu to popuszczone.
Przypatrywałem się powracającemu zza masywnych drzwi strażnikowi. Przerwało mi zawołanie obsługującego.
- Co mogę podać? – zapytał. Zdezorientowany odwróciłem się, ale nie zareagowałem. – Coś dla Ciebie, człowieku?! – teraz szybko szukałem w pamięci, czego jestem spragniony.
- Jedno piwo dobrej jakości i do tego szklankę wody. Zapłacę przy wyjściu. – przystanąłem chwilę przy barze i czekając podziwiałem starannie wyryte na belce pod sufitem wyrazy, jednak były pisane nieznanym przeze mnie językiem. Po chwili sprzedawca postawił przede mną kufel i szklankę.
- Ten napis coś oznacza? – zapytałem wskazując na dźwigar.
- Wysłannicy kapłanów ze Wzgórza Elkramon” – odpowiedział wzdychając. Wspomniane miejsce jest mi obce, nie występowało w żadnej z opowieści, których wysłuchałem już tyle, ile razy wojska różnych nacji próbowały pokonać mury zamczyska na Górze Ksymeny. Nie ciągnąłem rozmowy dalej, gdyż po całym dniu drogi opadałem z sił.
Z zamówionymi napojami zasiadłem przy jednym z pustych stolików. Drewniane ławy obłożone tygrysią skórą były wygodniejsze nawet od spotykanych czasami łoży z matą niesamowicie długo plecioną z końskiego włosia. Nie zdążyłem przyłożyć ust do kufla, gdy przysiadł się do mnie nieco znajomo wyglądający elf. Chwilę siedział ze swoim wywarem z warzyw milcząc. W pewnym momencie patrząc na mnie otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zauważając to sam zacząłem.
- Przepraszam Cię elfie, ale spytam nietypowo – czy znasz takie miejsce jak Wzgórze Elkramon?
- Owszem, ale pozwól mi zebrać myśli jeśli cechujesz się cierpliwością. – nieznajomy wziął głęboki oddech. Posługiwał się pospolitym elfickim językiem, który bez najmniejszych problemów rozumiem. – O tym miejscu opowiadać mógłbym aż do rana, podobnie jak wielu innych, którzy często bywają na tutejszych ziemiach. Raczej chodzi nie tyle o samo wzgórze, lecz o mającą tam swoje miejsce osadę. Obok tej wioski prowadzi akurat moja droga, gdyż idę do Wobalkrot.
- O tym mieście wiem to i owo. Co Cię tam kieruje? – zadałem kolejne pytanie, z czystej ciekawości.
- Skoro po raz pierwszy uszy twe wychwyciły słowo „Elkramon”, z pewnością nie wiesz o kulcie wilków? – mówiąc ostatni z tych wyrazów opuścił lekko głowę.
- Znam kilka religii, lecz żadna z nich nie czci zwierząt. Pochodzę z odległych terenów, gdzie wszystko mamy pod ręką i nie jestem zorientowany w tym, co dzieje się w odległych krainach. W naszym miasteczku pomocy może szukać zarówno przyszły wojownik, jak i zabłąkany biedak potrzebujący noclegu.
- Wspomniałem o cierpliwości... Do opowiedzenia jest cała legenda, toteż jeśli nie masz czasu, nawet nie będę zaczynał
- Dopiero co tu przybyłem i na razie nie mam zamiaru opuszczać tego miejsca. Z chęcią wysłucham.
- Przed miesiącem strach opanował wszystkich w Wobalkrot, a także lasach, wzgórzach i bagnach okalających to miasto. Od dawna wiadomo było o szykowanym ataku wojsk Saragotha po sfałszowanym raporcie od burmistrza. Tybelenth, który do dzisiaj dzierży tę szlachetną pozycję w Wobalkrot, zaczął zbierać swoja armię. Było już za późno. Zaledwie kilkudziesięciu nie za dobrze wyszkolonych chłopów uzbroiło się w miecze i tarcze, przygotowali się także łucznicy, dzień i noc stojący na wieżach wyrastających nieco ponad mur. Lecz myśli o bitwie zmieniły swe znaczenie, gdy jeden z wojaków, wysłany na zwiady, powrócił z informacją mówiącą, iż od strony wzgórza Elkramon nadciągają szeregi żołnierzy rozpięte na cały horyzont. Ich dowódca zarządził natychmiastowe przerwanie misji w obawie o wybicie wszystkich ze skromnej grupy. Gdy już wszystkie bramy wjazdowe do miasta zostały zamknięte, pomiędzy wzgórzem a iglastym lasem, sięgającym od zachodniej strony po same otwory strzelnicze niemal u szczytu wież łuczniczych, pojawił się człowiek odziany w szaty typowe dla starszych magów. To, co o nim wiadomo, to w większości wspomnienia przypadkowych osób. Jedynym wiarygodnym świadkiem tego zdarzenia, który się ujawnił, był jeden ze strażników sprawujący swą pracę na ciągle powtarzanych przeze mnie wieżach. Ten elf znany jest z cechy, dzięki której wyróżnia się spośród reszty swoich braci. Posiągł niesamowicie rozwiniętą zdolność infrawizji. Gdy wytężył swój wzrok, rozróżnić mógł rodzaj broni niesionej przez postać oddaloną o dwa kwadranse drogi pieszo. Z bliska niewiele można było dostrzec przez intensywne promienie słoneczne bijące od potężnego czarownika. Jakby z podziemi, dokładnie z miejsca gdzie stał, wychodziły kolejne watahy rozwścieczonych wilków, które rzuciły się naprzód, w stronę pewnej siebie armii Saragotha. Omijając wioskę na Elkramonie, biegły u stóp tego wzniesienia, w końcu natrafiając na wroga. Opanowane zwierzęta w kilka minut zdziesiątkowały wielu tych, którym miecza użyczył Saragoth. Do walki ruszyło tylko kilka czołowych oddziałów, reszta wzięła odwrót patrząc na rozszarpywane na ich oczach ciała kompanów. Następnie tak samo, jak wyszły, wszystkie wilki powróciły w miejsce początkowe, stworzenia, czy też przeniesienia. Ciężko było opisać to zjawisko. żaden z nich nie został poważnie raniony, a po całym wydarzeniu mag zniknął w mgnieniu oka. Słuchasz nadal? – elf podczas wypowiedzi nie spieszył się, starał się konstruować sensowne zdania. Ostatnie pytanie zadał widząc mój znudzony wyraz twarzy.
- Nie przeszkadzaj sobie. Za bardzo się wsłuchałem.
- Z resztą to już i tak kilka ostatnich zdań. Ta historia była najbardziej znacząca dla Wobalkrot. Od tamtego incydentu zostały uznane za święte stworzenia, kilku obecnych kapłanów rozpropagowało ten kult do tego stopnia, iż wypycha on na dzień dzisiejszy większość niegdyś popularnych religii. Dziadkowie opowiadają tę legendę swoim dzieciom i wnukom. Istnieje kilka bardzo jasnych przykazań, których oczywiście należy przestrzegać. Nie znam ich co do słowa, lecz mogę pokrótce je wytłumaczyć, jeśli zechcesz?
- Naturalnie, kontynuuj.
- Każdy wyznający tą religię nie może okaleczyć żadnego napotkanego wilka, a powinien złożyć mu pokłon, nawet gdy zwierzę zachowuje się agresywnie. W przeciwnym wypadku, jak zapewniają w swoich kazaniach kapłani, do najbliższej świątyni przyjdzie o własnych siłach zraniony wilk i wskaże łamiącego etyczne zasady. Oprawca bez możliwości zawarcia głosu wzięty zostanie za najwyższego heretyka oraz skazany na lata pracy na rzecz świątyni. Oprócz tego każdy wierzący powinien kilka razy w roku złożyć ofiarę w postaci dóbr materialnych. To najważniejsze warunki. Szkoda, że mieszkańcy Elkramonu tak ciężko pokutują...
- Pokutują? Za co? – kontynuowałem, przerywając ciszę.
- Nie słyszałeś o tym przekleństwie? Wcale się z resztą nie dziwię, sam dowiedziałem się zaledwie kilka godzin temu, jeszcze przed zachodem słońca. Więc, przed tygodniem, nieopodal wzgórza, dalej na zachód od strony Wobalkrot znaleziono kilkaset nieżywych wilków leżących w strugach krwi. Było to zaraz z rana, kiedy cała Ziemia się przebudziła, po wydawałoby się spokojnej nocy. Nikt nie ocknął się słysząc odgłosy wrzawy obok wioski, ze świecą także szukać kogoś, kto miałby podejrzenia ukierunkowane na określoną osobę czy też potwora.
- Nawet nieustępliwy Saragoth, któremu chęć władzy odebrała rozum, nie zarządziłby takiej jatki! – głośno wtrącił się chłopiec siedzący w sąsiedniej ławie u boku człowieka, który wyglądał na jego ojca.
- Podsłuchiwałeś naszą rozmowę? – zapytałem spokojnie, by nie speszyć młodzieńca.
- Wiem kto to Saragoth, ale tą opowiastkę o wilkach słyszę pierwszy raz. Może nie będę panom przeszkadzał, rozmawiajcie dalej. – odwrócił się i powrócił do jedzenia.
- W każdym razie od tego feralnego dnia nad osadą unosi się mgła przekleństwa. – kontynuował elf. - Mieszkańcy cierpią na nieznaną chorobę, której najbliżej do padaczki. Każdy ma takie same objawy, które docelowo niosą ze sobą śmierć... Kilka różnych osób podawało mi inne dane – jeden twierdzi, że odeszło z tego świata czworo ludzi, kolejny że troje. Pewne jest to, iż ktoś zginął. I będzie więcej ofiar... To właśnie ta pokuta
- Rozumiem. Nikt nie zarządził poszukiwań tego maga?
- Absolutnie nie, choć Tybelenth wyznaczył nagrodę za odnalezienie go – objęcie władzy w Wobalkrot. Stary już jest, zdrowie mu nie dopisuje. A to miasto posiada wielką moc. Ogromna grupa fachowców, duże dochody z produkcji, a z wszystkiego odchodzą podatki. Dochody są więc olbrzymie.
- Nie wątpię. A wiesz, czy ktoś próbował już tego wyczynu?
- Owszem, był śmiałek, który zdecydował się znaleźć owego czarodzieja. Jego działania nie dawały skutku, a był tak rządny wygranej, że odważył się na podstęp. W okolicy jego letniej chaty mieszkał początkujący magik, którego zdolności nie wykraczał poza to, czego dowiedzieć się można z podręczników pisanych dla nowicjuszy. Oszust sprawił dla niego odpowiednie odzienie i wytłumaczył cel tego fałszerstwa. No cóż, człowiek to nie kwit kupiecki, jest niemożliwy do podrobienia. Spisek wyszedł na jaw w obliczu Tybelentha od razu. Za nieuczciwość skazano głupca na tortury przez łamanie kołem. Sprawiedliwości stało się zadość. Miałbym do Ciebie jedno pytanie, jeśli można?
- Mów śmiało. – domyślałem się już, o co chodzi.
- Ja idę wprost do Wobalkrot, a mogę zaczerpnąć informacji, gdzie Ty zmierzasz?
- Jeszcze dalej na północ, przed koboldzkie bagna aż do Lasu Trzech Jezior, gdzie mieszka moja matka.
- A właśnie! Co powiesz na to, gdybyśmy razem udali się w drogę? Dwie osoby to nie jedna, zawsze to bezpieczniej. – na chwilę podparłem się ręką i myślałem kreśląc palcem różne wzory na blacie stołu. Był to mój znak rozpoznawczy. „To może być dobry wybór, na drodze można natknąć się na niezliczoną ilość niebezpieczeństw i zdradzieckich zasadzek. Nawet jeśli mam się zgodzić, musze lepiej poznać potencjalnego towarzysza.” – pomyślałem.
- Jak na razie nie mam nic przeciwko. Przed nami prawdopodobnie niemała trasa do przebycia, więc zmuszeni jesteśmy dysponować jakimiś informacjami o sobie. Zwyczaje, umiejętności, słabe i mocne strony.
- Słuszna uwaga. Proponuję zacząć od przedstawienia się. Imię moje brzmi Morill.
- Jeden z moich kuzynów nosił podobne, lecz dziś nawet go dokładnie nie pamiętam. Jeśli o mnie chodzi, zwę się Skalamirat. – podaliśmy sobie ręce na znak zgody. – Niektórzy starzy znajomi mówią mi Skamir, gdyż tak brzmi przystępniej. Najważniejsze już wiemy... – chciałem mówić dalej, lecz gdy już pozbierałem myśli, rozległ się w całej tawernie gong, na tyle głośny, by był słyszany nawet w rozwścieczonym tłumie. Sygnalizował on, iż do zamknięcia karczmy została ostatnia chwila i wszyscy winni już wyjść.
- A reszty dowiemy się, lecz nie w tej chwili. – dopowiedział za mnie Morill, teraz już nie bezimienny. Chata była bardzo duża, jej ogrom już z zewnątrz sugerował, że nie jest to po prostu domek mieszkalny, lecz nie miałem pojęcia, czy oferują tu noclegi. Wyjąłem ze skórzanej sakiewki przypiętej do kostki garść monet i podszedłem do baru w celu zapłaty i zaczerpnięcia informacji
- Oto należna suma za przepitkę. Panie, miałbyś pan choć jeden pokój, gdzie mógłbym wypocząć? – wyłożyłem na blat o jeden srebrny krążek więcej, niż powinienem, dla zachęty.
- Przybysze z odpowiednimi dobrami przy skórze zawsze mogą liczyć na moje usługi. – mówił to zgarniając monety sunąc platynowym, ozdabianym drobnymi szmaragdami pierścieniem po bukowej ladzie. Jak na człowieka o takim stanowisku cenny sygnet mógł wzbudzać podejrzenia.
- Ile to by kosztowało? – odpiąłem skórzany pasek przytrzymujący sakwę przy nodze.
- Myślę że pięć srebrzaków to uczciwa cena. – podniosłem nieco wzrok, próbując zasugerować negocjację. Szybko jednak zrezygnowałem z tego chwytu, widząc uśmiech na ustach sprzedawcy. Wyjąłem te kilka monet i dałem mu prosto do lewej ręki. Wstrzymałem się moment przed upuszczeniem pieniędzy, widząc nieznany mi znak na śródręczu. Symbol smoka, najwyraźniej wypalony przez rozgrzany do czerwoności metal. Nie dopytywałem się, by nie prawić niepotrzebnie pozorów.
- Zaprowadź tego elfa do pokoju, zwie się Morill. Ja będę tu dosłownie za minutę. – wskazałem na Morilla i udałem się za drzwi, do sługi stojącego od mojego przybycia cały czas na zewnątrz, po ekwipunek. Nie dałem mu napiwku, pomyślałem trochę jak skąpiec, że i tak ma płacone za swoje zajęcie. Gdy odebrałem przyniszczony już plecak, służący skrzywił minę i coś mruknął pod nosem widząc jak odchodzę.
- Jestem tutaj do jutrzejszego dnia, a w zanadrzu mam sporo pieniędzy. – powiedziałem mu, by nie wyjść na chciwca. Te słowa od razu zmieniły wyraz twarzy młodego mężczyzny, dla którego praca w tawernie jest zapewne jedynym źródłem dochodu.
___________
Mówiłem, że nieoczekiwanie się kończy

