Witam i proszę o weryfikację.
Trzy osamotnione kolumny wyrastają z gruzowiska; wzbudzają zainteresowanie i skupiają wzrok niczym kaleka dłoń pozbawiona dwóch palców. Nie wiadomo jak bardzo pragniesz patrzeć gdzie indziej, i tak łapiesz się na obcesowym gapieniu się wprost na ułomność. Kiedyś, wraz z czwartą towarzyszką, podtrzymywały dach ogrodowej altany; ten spoczywa teraz zwalony u ich stóp w postaci kamiennego rumowiska. Z tego skalnego runa wyrastają marmurowe pnie, a jeden leży złamany i pokonany przez czas.
Marmur błyszczy od deszczu spływającego bruzdami wyrzeźbionymi wprawną ręką kamieniarza. Potoki rozgałęziają się w mniejsze strugi i pędzą popękanymi korytami, by rozbić się u podstawy na walcowatym cokole. Kosma pamięta rzemieślnika jeszcze całkiem dobrze, mimo sędziwego wieku i leciwej pamięci przepełnionej niezliczoną ilością wspomnień. Potężnie zbudowany człowiek – szeroki w barach, z wielkimi łapami. Dla małego Kosmy równał się olbrzymom znanym z opowieści dziadka, dlatego bał się go trochę i nie podchodził nigdy na tyle blisko, by znaleźć się w zasięgu jego chwytu. Sam kamieniarz nie zwracał uwagi ani na małego chłopca, ani na towarzyszących mu ludzi. Stał wpatrzony w ociosany kamień; z żelaznym, błyszczącym dłutem i skrzyżowanym z nim, w uścisku owłosionej dłoni, młotkiem. Zakochany w skale. Jakie obrazy jawiły się w jego duchu nikt nie śmiał nawet zgadywać – kobiety o alabastrowych obliczach i gładkich, krągłych, ale zimnych ciałach; dziesiątki bruzd eksponujących mięśnie mężczyzn, którzy zastygli w dziwnych pozach: szykując się do skoku, biegnąc czy będąc gotowymi zadać śmiertelny cios krótkim, lecz ostrym mieczem. Żałował, że nie obdarzono go wystarczającym talentem, pozwalającym kształtować skałę w te szczególne kształty; musiał zadowolić się skrupulatnością i dokładnością, z jaką mógł wpijać się w materiał, wiodących do doskonałego i pięknego, a jednak pozbawionego ducha dzieła.
Może właśnie owa niemoc, brak talentu, sprawiły, że sam wyglądał jak rzeźba, którą pragnął stworzyć. Kolumny wynurzały się z pokaźnych rozmiarów kupki kamiennych odłamków zasypanych drobnym jak kurz skalnym pyłem. Pokrywał on nie tylko ziemię, ale osiadł także grubą warstwą na samym kamieniarzu stojącym w samym środku, między czterema kolumnami. Ten sterczał tam niewzruszenie, jakby nie chciał wykonać najmniejszego ruchu, bojąc się strącić zalegającą na nim, od głowy do samych stóp, warstwę białego prochu. Każdy mięsień jego ciała, wyrzeźbiony przez ciężką pracę, rysował się wyraźnie na nagim, białym torsie.
W końcu powoli porusza głową, rozglądając się dookoła. Ruch działa niczym kichnięcie prosto w kopiec mąki; biała chmura wzbija się w powietrze, strząśnięta z brody i długich włosów, i opada powoli lądując w końcu na, pokrytej już i tak grubą warstwą kurzu, ziemi. Za głową podąża reszta ciała i postawny człowiek, rozejrzawszy się dokładnie, rusza w kierunku Kosmy, stojącego w towarzystwie dziadka i ojca. Długie kroki kamieniarza odciskają się śladami stóp – czarnymi na białym kwadracie wyspy kurzu, a gdy wstępuje na krótko przystrzyżony trawnik, białymi na soczystej zieleni letniej trawy, zawdzięczającej intensywność barwy częstemu i obfitemu nawadnianiu przez sumiennego ogrodnika.
— Stoją, panie — mówi zatrzymując się dwa kroki od wpatrzonej w niego trójki. — Gotowe — kończy, po czym skłania się nieznacznie i zamiera w bezruchu. Głos jego, zimny, ale donośny i głęboki, wibruje jeszcze chwilę w nieruchomym, zgęstniałym od gorąca powietrzu.
Dziadek z ojcem, ogłuszeni upałem, patrzą chwilę przed siebie; ich oczy pozbawione wyrazu. Po chwili starzec zaczyna wyginać się i stawać na palcach pragnąc ujrzeć dzieło zasłonięte przez postawną figurę rzemieślnika. Mały Kosma targany przez nagłe, chaotyczne ruchy dziadka, trzyma się kurczowo połów jego długiego do ziemi, czerwonego płaszcza, o kolorze tak mocnym i wzbudzającym zainteresowanie, jak plama tętniczej krwi na czarnej, natłuszczonej skórze okładającej starą księgę. W końcu potrącony krzątaniną ojciec mruga i sam przechyla się w prawo spoglądając na niedokończoną altanę.
— Dach. Nie ma dachu, Barnabo — odzywa się. — Kontynuuj. Wznieś dach.
Barnaba kłania się jeszcze niżej, zbliżając się tym samym do rozkazującego.
— Tak, panie — Barnaba odpowiada nie podnosząc się z ukłonu i klaszcze jednocześnie w ręce. Dwa uderzenia powodują falę dźwięku. Ruch ożywczego powietrza uderza po twarzach ojca i syna, by po chwili przynieść chmurę gryzącego pyłu niesionego wraz z wiatrem, a powstałego w skutek klaśnięcia. Starzec kaszle i krztusi się, podczas gdy jego potomek zakrywa twarz rękawem i spogląda na otwierającą się bramę. Zapomniane wrota, nieużywane od lat, uchylają się powoli w towarzystwie skrzeczącego i przejmującego jęku zatartych i zapieczonych przez rdzę zawiasów.
Z otwartego przejścia wybiegają robotnicy przywołani dźwiękiem uderzonych dłoni, zupełnie jakby czekali w ciemności korytarza na ten sygnał. Dźwigają na barkach ciężkie dębowe krokwie, uginając się pod ciężarem drewna.
Barnaba podnosi się z ukłonu i wznosi, bez żadnego wysiłku, prawą rękę, wciąż dzierżącą żelazne narzędzia, wskazując miejsce, gdzie robotnicy mają kłaść belki. Ci posłusznie podbiegają tam i delikatnie kładą je na trawie, gniotąc ją i depcząc. Stopy, z siłą zwiększoną przez niesiony ciężar, uderzają twardo o ziemię. Przy każdym kroku robotnicy zostawiają głębokie ślady wśród zielonych źdźbeł. Po położeniu ładunku biegną tą samą trasą, którą przybyli, by za chwilę znowu wynurzyć się z ciemnych trzewi budynku, niosąc kolejne krokwie. Gdy wreszcie kładą ostatnią z nich na równym stosie, przez bramę wjeżdżają już następni ludzie z pełnymi kamiennych bloków taczkami. Drewniane wózki o skrzypiących kołach wiozą uformowane głazy, czasem wyładowane po brzegi mniejszymi, czasem uginające się pod wagą jednego, za to monstrualnego głazu. Sznur ludzi zdaje się nie mieć końca.
Z okna swojego małego pokoju wygląda ogrodnik i łapię się za głowę w przesadnym geście rozpaczy; zasłania szybko okno i pogrąża się w półmroku małej izdebki, nie chcąc patrzeć na akt wandalizmu, na śmierć trawnika, którego doglądał przez większość swojego życia.
Barnaba spogląda jeszcze raz na trójkę, kłania się znowu i odwraca się ruszając, by doglądać i kierować pracą. Rodzina także otrząsa się z bezruchu i rusza powoli, rzędem, ku niewielkim drewnianym drzwiom pokrytym roślinnym ornamentem. Kosta zatrzymuje się na chwilę pod sklepionym wejściem i ostatni raz spogląda na pracujących. Barnaba wraz z kilkoma robotnikami dźwiga kamienne cegły; układa je na placu wytyczonym przez cztery kolumny. Kamieniarz poci się teraz w popołudniowym słońcu; jego sylwetka błyszczy od warstwy błota powstałego ze zmieszania słonego potu z marmurowym proszkiem. Marmurowa politura nadaje jego skórze porcelanowej gładkości. Barnaba patrzy na ręce i przestaje pracować, zamyślając się i patrząc na swoją skórę. Nie porusza się, i tylko ruch ust na jego twarzy, gdy linia warg zmienia się w niewielki, oszczędny uśmiech, mąci spokój jego sylwetki.
Kosta pogrążą się w mroku wnętrza, zamykając za sobą drzwi.
2
O czym to? Bo jak na tyle słów, to strasznie mało treści. Przegadane okropnie. Na dodatek czas teraźniejszy strasznie męczy. Opisujesz wszystko z niepotrzebna ilością szczegółów, przez co rozwlekasz akcję. wszystko wydaje się płynąć w zwolnionym tempie. po pierwszej fali nudy przyszło zdenerwowanie.
Sporo porównań dajesz, próbujesz uplastycznić wizję. To fajne, tylko trzeba uważać, bo nie zawsze sa one sensowne.
np.:
mylisz imiona. raz jest Kosma, a innym razem Kostka.
I nawjażniejsze. W jakim celu to napisałeś? To jest jakaś krótka scena. Trochę jak sen. I innego kontekstu dla tego tekstu nie widzę. Nie wyobrażam sobie czytania czegoś dłuższego w takim stylu. Ale z drugiej strony nie ma tu ani puenty, ani nic, poza próbą malowniczego przedstawienia pewnej sceny.
Sporo porównań dajesz, próbujesz uplastycznić wizję. To fajne, tylko trzeba uważać, bo nie zawsze sa one sensowne.
np.:
otóż ze zmieszania cmarmurowego proszku i potu na pewno nie powstanie błoto. błoto to może powstać z ziemi. marmur nie jest higroskopijny, nie powstanie z tego błotna ciapa.Blaze pisze:sylwetka błyszczy od warstwy błota powstałego ze zmieszania słonego potu z marmurowym proszkiem.
mylisz imiona. raz jest Kosma, a innym razem Kostka.
I nawjażniejsze. W jakim celu to napisałeś? To jest jakaś krótka scena. Trochę jak sen. I innego kontekstu dla tego tekstu nie widzę. Nie wyobrażam sobie czytania czegoś dłuższego w takim stylu. Ale z drugiej strony nie ma tu ani puenty, ani nic, poza próbą malowniczego przedstawienia pewnej sceny.
3
Podoba mi się atmosfera tego tekstu. Klimat snu i delikatnego surrealizmu w czasie teraźniejszym. Szczegółowość jest fajna, ale rzeczywiście, na dłuższą metę z pewnością strasznie by nużyła.
To co najbardziej smuci, to brak jakiejkolwiek puenty, czy nawet historii. Zabija to tekst. Czytam go, czytam, czerpię przyjemność z atmosfery, jaką tworzysz i jestem ciekawy do czego to wszystko doprowadzi.
Doprowadza do niczego. Wielka szkoda. W rezultacie cały ten klimat, ta szczegółowość, ciężkość traci na swojej wartości, wszystko staje się rozmyte i czytelnik zaczyna postrzegać tekst jako zwykłe ćwiczenie pisarza, który bardzo chciał coś popisać, ale nie miał żadnego pomysłu.
Jeszcze z plusików: podobało mi się opisywanie rzeźbiarza jakby sam był rzeźbą stworzoną przez ciężką pracę, to był chyba najbardziej surrealistyczny motyw. No i początek z trzema kolumnami również ładny.
Niestety, to za mało. Tekst jest ładnie ozdobiony, ale pusty, zupełnie pusty w środku. Szkoda.
Pozdrawiam.
To co najbardziej smuci, to brak jakiejkolwiek puenty, czy nawet historii. Zabija to tekst. Czytam go, czytam, czerpię przyjemność z atmosfery, jaką tworzysz i jestem ciekawy do czego to wszystko doprowadzi.
Doprowadza do niczego. Wielka szkoda. W rezultacie cały ten klimat, ta szczegółowość, ciężkość traci na swojej wartości, wszystko staje się rozmyte i czytelnik zaczyna postrzegać tekst jako zwykłe ćwiczenie pisarza, który bardzo chciał coś popisać, ale nie miał żadnego pomysłu.
Jeszcze z plusików: podobało mi się opisywanie rzeźbiarza jakby sam był rzeźbą stworzoną przez ciężką pracę, to był chyba najbardziej surrealistyczny motyw. No i początek z trzema kolumnami również ładny.
Niestety, to za mało. Tekst jest ładnie ozdobiony, ale pusty, zupełnie pusty w środku. Szkoda.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
4
Tekst dosyć dziwny. Zgodzę się z poprzednikami - klimat opowieści jest fajny. Opisy rzeźb, rzeźbienia i rzeźbiarza bardzo oddziałują na wyobraźnię.
Niestety jak dla mnie przedobrzyłeś z porównaniami. Są przekombinowane i zbyt poetyckie. Do tego niektóre zdania to koszmar. Zbyt długie i trudno z nich wyłapać sens, np.:
Całe opowiadanie jest tajemnicze. Czytelnik czeka do końca na to, co ma się wydarzyć. Niestety doczekuje się rozczarowania, bo nic w tym tekście nie ma.
Styl jest okej i tylko dlatego, że wolę rzemieślników od poetów, jestem na tak.
Niestety jak dla mnie przedobrzyłeś z porównaniami. Są przekombinowane i zbyt poetyckie. Do tego niektóre zdania to koszmar. Zbyt długie i trudno z nich wyłapać sens, np.:
Ruch działa niczym kichnięcie prosto w kopiec mąki; biała chmura wzbija się w powietrze, strząśnięta z brody i długich włosów, i opada powoli lądując w końcu na, pokrytej już i tak grubą warstwą kurzu, ziemi.
Piszesz o niczym. Starasz się urzeczywistnić obraz, który tkwi w Twojej głowie, ale czytelnicy chcą opowieści, akcji, czegoś, co będzie trzymać ich w napięciu. Co mnie interesuje trawa? Jest ważna dla fabuły? Nie. Do tego, znowu mamy długie zdanie pełne niepotrzebnych epitetów.Długie kroki kamieniarza odciskają się śladami stóp – czarnymi na białym kwadracie wyspy kurzu, a gdy wstępuje na krótko przystrzyżony trawnik, białymi na soczystej zieleni letniej trawy, zawdzięczającej intensywność barwy częstemu i obfitemu nawadnianiu przez sumiennego ogrodnika.
Masakra. Poetyckie porównania zginają mnie w pół. Ze śmiechu. Zabijają klimat, niczym precyzyjne cięcie zabójcy pozbawiające życia. Ble .Mały Kosma targany przez nagłe, chaotyczne ruchy dziadka, trzyma się kurczowo połów jego długiego do ziemi, czerwonego płaszcza, o kolorze tak mocnym i wzbudzającym zainteresowanie, jak plama tętniczej krwi na czarnej, natłuszczonej skórze okładającej starą księgę.
Coś tu nie tak.Kosta pogrążą się w mroku
Całe opowiadanie jest tajemnicze. Czytelnik czeka do końca na to, co ma się wydarzyć. Niestety doczekuje się rozczarowania, bo nic w tym tekście nie ma.
Styl jest okej i tylko dlatego, że wolę rzemieślników od poetów, jestem na tak.
5
Dziękuję za opinie, które pozwoliły mi spojrzeć na tekst z innej perspektywy.
Rzeczywiście pisałem go bardziej jako ćwiczenie, niż próbę stworzenia jakiejś większej całości, ale nie chciałem zamieszczać niczego przydługawego.
Myślę, że pojawi się tu jeszcze coś mojego. Na pewno będzie to opowiadanie w prawdziwym tego słowa znaczeniu. No i postaram się przyspieszyć tempo.
Jeszcze raz dzięki.
Rzeczywiście pisałem go bardziej jako ćwiczenie, niż próbę stworzenia jakiejś większej całości, ale nie chciałem zamieszczać niczego przydługawego.
Myślę, że pojawi się tu jeszcze coś mojego. Na pewno będzie to opowiadanie w prawdziwym tego słowa znaczeniu. No i postaram się przyspieszyć tempo.
Jeszcze raz dzięki.