Czy możesz? (krótkie opowiadanie, z lekką nutą fantasy)

1
UWAGA WULGARYZMY!
Czy możesz?
Zimny listopadowy wiatr wiał mi prosto w twarz, gdy stałem na balkonie kopcąc taniego papierosa. Zbliżała się 16, a jej nadal nie było. Pustka rozsadzała mi żołądek, a złość trzewia czaszki. Idzie. W ręce siatka z logiem sieci tanich Fast-foodów . No to sobie porozmawiamy, tak, porozmawiamy sobie... Wróciłem do środka, rozwaliłem się na kanapie, złapałem pilot w rękę i włączyłem jakiś podrzędny mecz klubowy. Słychać kroki na schodach, następnie przekręcanie klucza w zamku. Weszła. Przeszła za mną szeleszcząc reklamówką i zaczęła krzątać się po kuchni. Mam nadzieje, że ma dobre wytłumaczenie – pomyślałem.
- Kochanie, poszłam do kościoła zaraz po pracy, ale kupiłam ci jedzenie na wynos – raczyła w końcu mi powiedzieć.
- W kościele? Tracisz czas na te pierdoły, zamiast przygotować mężowi normalny obiad? Myślisz, że będę jadł to chińskie gówno?
Uśmiechnęła się bezczelnie.
- To nie są pierdoły, kiedyś to zrozumiesz. Jeśli raz na jakiś czas zjesz coś takiego to nic ci się nie stanie.
- Co z ciebie za żona? Dałem ci jedno proste polecenie: przygotuj mi coś do jedzenia. Czy to do cholery tak wiele?
- Miałam potrzebę, żeby pójść do kościoła, wiem, że to dla ciebie głupie, ale dla mnie to ważne i mógłbyś sobie dzisiaj odpuścić narzekanie.
- Mógłbym sobie odpuścić? To ty sobie mogłaś kurwa odpuścić. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
Poszedłem zdenerwowany do swojego pokoju, trzasnąłem drzwiami i położyłem się na łóżku. Będzie mi kurwa ustalać, co mam jej odpuścić. Trzaśnięcie drzwi, obudziło chyba bachora, bo zza ściany słyszałem szlochanie i uspokajający go głos żony. Otworzyłem okno, wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów. Palenie zabija – straszył napis na pudełku. Pstryknąłem palcem w dno paczki i dwa papierosa wysunęły się lekko do góry, wziąłem jednego, włożyłem sobie do ust. Kiedy miałem sięgać po zapalniczkę, przytłoczył mnie potworny ból w klatce piersiowej. Osunąłem się na ziemie. Starałem się krzyknąć po pomoc, jednak zabrakło mi na to sił. W końcu straciłem świadomość.
Patrzyłem w swojej nowej niematerialnej formie, na jeszcze niedawno moje ciało leżące koło łóżka. Widok dość nieprzyjemny, moje byłe „ja” trzymające się kurczowo klatki piersiowej, z papierosem zwisającym z ust. Czy tak wygląda koniec? Świat zastygły w bezruchu, na który nie mam już żadnego wpływu? Czy może jest za duża kolejka do Piotrowej Bramy? Cóż, sytuacja nieciekawa, chyba warto zobaczyć jak się przedstawia sprawa poruszania. Świadomość posunęła mnie tam gdzie chciałem – fajnie się przedstawia. Zobaczymy, co porabia żonka, gdy ja leżę martwy w pokoju obok. Ruszyłem w stronę drzwi, ale świadomość mojej niematerialnej istoty nawaliła. Nie wiem czy wróciła, czy to omam, ale przed oczami miałem siebie jako studenta. Przypomniały się stare, dobre czasy, kiedy byłem ciekawy świata, a wiedzę wpajałem, ciągle głodny na więcej. Widziałem siebie na wykładach, słuchającego uważnie i wpajającego wiedzę bez problemów. Ciemność. Zmiana scenerii. Teraz ja siedzący za biurkiem. Olewałem pracę, siedziałem tam tylko żeby przesiedzieć te parę wymaganych godzin. To było mało ambitne, ale płaca mi odpowiadała. W końcu odszedłem po kłótni z szefem i nie szukałem niczego w zastępstwie, żyłem sobie cicho i skromnie na zasiłku dla bezrobotnych.
Czy mogłem być lepszy?
Pewnie, że tak. Wystarczyło przezwyciężyć lenistwo ambicjami i kto wie jak daleko bym zaszedł, może brak materialnej formy pozbawił mnie skromności, ale przyznam, że miałem talent i możliwości.
Znowu ciemność i znowu nowe otoczenie. Moje wesele, leżałem schlany na ławce. Koledzy musieli mnie podtrzymywać, żebym doszedł do łazienki zwrócić pyszny weselny bigos. Od tamtej pory uważany byłem za czarną owcę w rodzinie, teściowie mnie wyklęli i znienawidzili, a ja odwdzięczyłem się tym, że zabroniłem żonie się z nimi spotykać.
Czy mogłem być lepszy?
To rzecz oczywista, nic nie stało na przeszkodzie, żebym na weselu zachowywał się wstrzemięźliwie, a odbić to sobie parę dni później z kolegami. Wtedy mógłbym utrzymywać kontakty z rodziną, a i żona byłaby szczęśliwsza… Eh, no właśnie żona...
Powtórka z rozgrywki, ciemność, zmiana otoczenia. Na pierwszym planie ja wrzeszczący na ciężarną żonę o jakiś nieistotny szczegół. Rozwiązanie kłótni, wyglądające jednoznacznie, to znaczy: ja siedzący w fotelu z puszką piwa, a ona płacząca w poduszkę.
Czy mogłem być lepszy?
Mogłem. Denerwowało mnie to, że jestem na utrzymaniu żony, ale w końcu to była moja wina i powinienem jej za to wyrazić wdzięczność, albo chociaż raz przeprosić, niestety nigdy tego nie zrobiłem, chyba za późno zrozumiałem, że jej się to należy.
Całe życie wykorzystałem na bycie frustratem i ignorantem, było mi tak wygodnie, ale mogło być zdecydowanie lepiej, gdybym włożył we wszystko trochę pracy, własnego wkładu.
Czy mogłem być lepszy?
Chyba tak…jednak, czy to ja musiałbym ustępować? Miałbym się uniżać szefowi? Odpuszczać wszystko żonie? To ja jestem mężczyzną! To ja ustalam zasady!
Nie, byłem calym sobą, nie mogło być inaczej!
Obudziłem się charcząc i plując krwią, lekarz stojący nade mną poczuł ulgę czując, że serce zaczęło znowu pracować. Była jeszcze uszczęśliwiona żona i moje płaczące dziecko. W oczach żony pojawiły się łzy szczęścia, kochała mnie, mimo że wiedziała, że dalsze życie ze mną, będzie wyglądało tak jak wcześniej, kłótnie o szczegóły, usługiwanie mi, jednak kochała mnie, ta cienka nić uczucia trzymała ją przy mnie tak mocno, że żaden wybryk nie mógł jej zerwać. Obok żony stało dziecko, płaczące. Płakało, choć samo nie wiedziało, czemu to robi, widziało gwałtowne reakcje, strach w oczach matki, to instynkt samozachowawczy nakazywał mu zareagować w ten sposób. Poza tym, świetnie się wkomponował w dramaturgię sytuacji.
Żyło mi się dobrze, mało ambitnie, ale dobrze, żona czasami powinna wysłuchać kilka mniej przyjemnych słów od męża, w końcu to on jest głową rodziny, on ustala zasady, jakie by one nie były.


Czy możesz być lepszy?[/center]

2
Zimny listopadowy wiatr wiał mi [1]prosto w twarz, gdy stałem na balkonie kopcąc [2]taniego papierosa.
[1] - Ze zdania wynika, że uczucie zimna i wiatru należy do bohatera, wobec czego zaimek jest zbędny
[2] - Tani jest raczej zbędne.
Zbliżała się 16
Zapis słowny: szesnasta
W ręce siatka z logiem sieci tanich Fast-foodów
A są drogie fast foody?
To ty sobie mogłaś kurwa odpuścić.
jako, że przekleństwo jest wtrąceniem, wydzielasz je przecinkiem (przed i po).
To ty sobie mogłaś, kurwa, odpuścić.
Cóż, sytuacja nieciekawa, chyba warto zobaczyć jak się przedstawia sprawa poruszania. Świadomość posunęła mnie tam gdzie chciałem – fajnie się przedstawia.
powtórzenie.
Przypomniały się stare, dobre czasy, kiedy byłem ciekawy świata, a wiedzę wpajałem, ciągle głodny na więcej. Widziałem siebie na wykładach, słuchającego uważnie i wpajającego wiedzę bez problemów.
Powtórzenie. Poza tym, związek frazeologiczny: Być czegoś głodnym, nie zawiera na coś, wobec czego, usuwasz na.

Moralizatorskie do bólu, przewidywalne od początku, słabo napisane. Ale ma moc. Moc polega na prostocie przekazu i weryfikacji sytuacji - to, co pokazujesz to tak naprawdę życie (w mniejszym lub większym stopniu) każdego z nas. Oczywiście, tak jak bohater, pewnie nikt tego nie dostrzeże poza granicami zwykłej fantazji, lecz ująłeś to bardzo dobrze.

Na dobre wychodzi tutaj krótka, zwięzła forma - bez zbędnego przedłużania czy lania wody. Bohater jest wyrazisty, dobrze zaplanowany i poprowadzony i jego narracja odwzajemnia stan jego osobowości.

Jeżeli chodzi o sprawy techniczne, monolog z retrospekcją jest poprowadzony bez finezji, aczkolwiek rozumiem ten zabieg - taki jest też bohater. Nie mniej, tutaj jest duże pole do manewru, jeżeli chodzi o grę uczuć czy na emocjach czytelnika.

Tekst podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Cóż tu dużo mówić, cieszę się, że ogółem tekst się podobał, jest to jeden z pierwszych napisanych przeze mnie utworów, pod dośc mocnym wpływem pewnego zdarzenia. I lekko się wtrącając, powtórzenie słowa "przedstawia" miało być celowym zabiegiem, ale jak widać chyba jednak niezbyt udanym. Dziękuje bardzo za weryfikacje, jako że jest to pierwszy tekst wrzucony na forum przeze mnie, taka pierwsza ocena ma dla mnie spore znaczenie.

4
Kiedy rysujesz scenkę - żona wraca, bohater jest cham - to jest w tym dużo prawdy, dużo autentyzmu. Aż się zdenerwowałam na niego, że taki bezczelny i na nią, że się tak daje pomiatać.
To dobrez, bo tekst wywołuje emocje i to nawet takie, o które Ci chodziło :) jak się domyślam. Ale potem jest gorzej. Moralizujesz, to niedobrze. No i zakończenie... nic się nie zmienia. Facet pozostaje dupkiem. Nie wiem, po co to przeczytałam, czuję się przygnębiona... eh.

:)

bym pisała dalej na Twoim miejscu.
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”