Wrzucam pierwszy tekst i trochę się boję, co tak naprawdę mi z tego wyszło.
Czekanie
WWWByło lato i delikatnym ciepłem kończył się dzień. Jaskrawo błękitne niebo powoli znikało pod warstwą lekkich, pierzastych chmur o stalowoszarym zabarwieniu. Duszne powietrze odurzało intensywnym zapachem dziewanny i schnącego siana. Wnętrze ogrodu wyglądało bajecznie w złociście-pomarańczowej poświacie zachodu, która zalewała blaskiem młode liście drzew i tęczowy gąszcz kwiatów. Gdzieś w oddali szumiał strumień wody z węża ogrodowego, którego jednostajny ton zagłuszany był przez piskliwy chichot dzieci, łapiących chrabąszcze do słoików po konfiturze. Prawie niewyczuwalny wiatr niósł od pól głośne, nerwowe cykanie świerszczy.
WWWDziewczyna stała pośrodku pożółkłego od słońca trawnika, co chwilę przeczesując go bosymi stopami. Pojedyncze źdźbła nieprzyjemnie łaskotały między palcami. Otaczała ją zupełna pustka przestrzeni, wypełnionej po brzegi gorącym pięknem lata.
WWWMiała cudownie szczupłe dłonie, w które wpatrywała się twardym spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu. Trzymała je przed sobą, bez najmniejszego drgnięcia, czekając, aż zaczną się palić. Twarz wykrzywiana niezdrowym szaleństwem żądała, by natychmiast zajęły się ogniem, spłonęły doszczętnie, nie zostawiając nawet gorejącej kupki popiołu.
WWWBezsilność odbierała jej mowę, wyciskała kilka łez i zbijała się w wielką bezkształtną masę, ugniatającą wnętrzności. Ból wrzeszczał w piersi, rozrywając serce i płuca, a strach zalewał twarz falami gorąca. Już zawsze miała być sama, tylko ona i jej święta tajemnica. Tajemnica wpisana w tysiące dni przeleżanych pod kołdrą, w obawie przed upiorami, które spróbują ją dotknąć. I w miliony dzwoniących nieznośną ciszą weekendów, spędzonych na patrzeniu na własne ręce, które nigdy nie zapłoną, by odwrócić jej uwagę od zgniatającej, jak w imadle, rozpaczy. Żałosny ryk boleści miał rozlegać się każdego dnia, kiedy niebo będzie zbyt niebieskie, a słońce zbyt radosne.
WWWMiała osiemnaście lat, była człowiekiem. Umierała każdego ranka.
WWWUpał był nie do zniesienia. Czyste, lazurowe niebo zdawało się nie dawać żadnej ochrony przed zabójczymi promieniami słońca, które do białości rozpalały ziemię, czyniąc ją twardą i spękaną. Żar rozlewał się w ciężkim, zastanym powietrzu, które gęstniało tuż nad gruntem, powodując wrażenie rozchwiania, tlącego się dookoła, świata. Nie było czym oddychać, a każdy wdech boleśnie parzył nozdrza.
WWWMłoda dziewczyna szła polną drogą, ciągnącą się wzdłuż autostrady. Towarzyszył jej przytłaczający zapach macierzanki, smród spalin i stopniałego asfaltu. Szum przejeżdżających w pędzie samochodów i nieprzerwane dźwięki klaksonów wzmagały jej irytację, spowodowaną gorącem i wyczerpującą atmosferą letniego popołudnia. Bolały ją sparzone stopy, a mokra koszulka i wilgotne włosy nieprzyjemnie przywarły do ciała.
WWWPrzetarła podrażnione potem oczy i zamrugała kilka razy. Żółte motyle wesoło wzlatywały i opadały tuż nad ziemią, bawiąc się tańcem wolności. Miała ochotę rozedrzeć te ich delikatne i przyprószone kwiatowym pyłkiem skrzydełka, kiedy wzbijały się ponad nią, wirując ku rażącemu blaskiem niebu. Chciała zdeptać niewinne piękno, chciała kopać, krzyczeć i przebić się przez warstwy gleby do piekła, chciała, żeby ktoś przyszedł.
WWWI wtedy nadjechał. Podniosła głowę i spojrzała przed siebie, by zarejestrować sytuację wszystkimi zmysłami. Zlokalizowała chrzęst ziarenek piasku i słabe poruszenie powietrza wokół mężczyzny, powoli zbliżającym się na, starej daty, trzeszczącym rowerze. Surrealistycznie wyłaniał się ze słonecznej mgły, jakby w zwolnionym tempie. Smakowała każde jego naciśnięcie pedała. Malowany na czarno metal odbijał blask promieni, skrzypiące siodełko wyznaczało rytm jazdy na chybotliwych kołach. Z każdym obrotem cienkich dętek napięta przestrzeń między nimi malała, koncentrując szaleństwo naiwnej nadziei, która była jedyną ucieczką świadomości.
WWWDźwięk powoli narastał, a kształt miarowo powiększał się. Mogła już dostrzec refleks słońca w siwych włosach, parę zmarszczek, wąskie usta. Słyszeć wyraźne skrzypienie, ciche posapywanie, szelest ubrania. Poczuć zapaszek potu i woń fermentujących w upale truskawek. Zdążyć wstrzymać oddech i w ogłuszającej fali powietrza usłyszeć bicie własnego serca. A potem już tylko stanąć w poprzek drogi i czekać, aż delikatne wrażenie opadnie, a krzyki i rozczarowanie znów rozerwą samotną ciszę na strzępy. Została bez niczego, prócz bólu w trzewiach, który chciał rozsadzić jej skórę i wszystko to, czym była i czym być musiała.
WWWRzuciła się do biegu, w szaleństwie i wrzasku, na bezdechu dławiąc się i krztusząc łzami i śliną. Powietrze zdawało się skwierczeć pod naciskiem parzącego słońca. Chrzęst suchej jak pieprz ziemi grzmocił w zmysł słuchu, a wszystkie zapachy połączyły się w drażniącą mieszankę nie do zniesienia. Dziewczyna nurzała się we własnej chorobie, jak w złotej sieci lata, jak w fatamorganie sennej makabry. Biegła przez próżnię, z każdej strony ten sam widok słomianej żółci pól. I nic się nie zmienia.
Czekanie [chyba psychologiczne]
1"Natchnienie przychodzi, kiedy człowiek przyklei łokcie do biurka, tyłek do krzesła i zacznie się pocić. Wybierz jakiś temat, jakąś ideę i zacznij wyżymać mózg, aż cię rozboli. Na tym polega natchnienie."
Carlos Ruiz Zafon
Carlos Ruiz Zafon