Rewolwerowiec

1
„Rewolwerowiec”

Cisza wszędy, jak makiem zasiał,
choć-zdaje się- w centrum miasta stoję.
Wokół mnie leżą budynki dosyć okazałe,
z drewna wykonane, zwykle z dachem płaskim,
a na każdej budowli szyld zawieszono,
by podróżnik strudzony wiedział gdzie przybywa.
Na ziemi stojąc wysuszonej słońcem Arizony,
przez okna salonu spoglądam, lecz i tam nie ma nikogo,
i tak przysiadłem na schodach do niego prowadzących,
ze świadomością, że chyba sam jeden tu jestem.

Nagle nadzieja we mnie zstąpiła,
gdym zobaczył kilku jeźdźców przed miastem,
lecz kiedy powitać wyruszyłem gości,
jeden strzelbę wyciągnął i wystrzelił we mnie,
trafiając na szczęście tylko w beczkę z wodą,
ja zaś me oczy zdążyłem w niego wlepić na dość długo,
by któż to wywnioskować.

Wtem znad dachu salonowego się wychylił,
strzelec w dżinsach i koszuli w kratę,
na głowie kapelusz mający, a w dłoniach rewolwery,
i strzałami kilkoma rozpędził Meksykańców.
Jeden z nich jednak stał jeszcze na ziemi,
i począł pojedynku żądać,
kowboj zszedł więc z dach zwinnie,
i stanął naprzeciw silnemu bandyty.

Teraz cisza się tym bardziej wzmogła,
a dwóch wojowników w skupieniu,
mierzyli się wzrokiem, czekając na sygnał,
którego ja im oznajmić miałem.
I po raz pierwszy nad życiem ludzkim miałem decyzją,
gdyż wiedziałem, że pojedynek ów zabierze życie jedno.
lecz mimo tego strzelcy byli spokojni nad wyraz,
krążyli tylko z wolna wokół boju placu.

Ten spokój jeszcze bardziej mię podenerwował,
i oczy zamknąwszy szczelnie sygnał im posłałem,
po czym mysz uszu doszły strzały jedynie…
Otworzyłem oczy, leżał Meksykanin,
a strażnik prawości dumny rzekł jedynie,
„Znów wszystko w porządku”.
A ja pomyślałem, „To faktycznie Dziki zachód”.
Jeśli chcesz pogadać, jestem tu:

https://www.facebook.com/tomasz.socha.75
ODPOWIEDZ

Wróć do „Proza poetycka”