Z reguły, gdy zasiadałem przed monitor z zamiarem napisania czegoś (nawet jeśli to miała być tylko wersja robocza), starałem się pisać najlepiej jak potrafiłem. Potrafilem spędzić godzinę nad skleceniem jednej strony (to zdanie trzeba poprawić, tutaj coś zgrzyta; o, tamto słówko jakoś tak...). Cóż, marnowałem godzinę na poprawienie tekstu, gdy tymczasem myślałem tylko o tym, żeby pisać dalej.
Metoda numer 2. Pisałem jak leci. Strona za stroną. Nie wracałem do tego co spłynęło na klawiaturę (dzięki Bogu, bo znów rozległby się wredny głos za moimi plecami: Przecież nie możesz tego tak zostawić. Tam jest błąd. Stylistyczny! A to? A tamto? Zamknij się!)
Teraz mam przed sobą wydruk. Bardzo, bardzo surowy. Mogę go poprawiać zdanie po zdaniu; albo napisać całość od nowa, dopieszczając każdą scenę, traktując pierwotną wersję jak kompas. Możliwe, że pisząc w ten sposób, będę potrzebował więcej czasu. Być może to po prostu kwestia wprawy, przyzwyczajenia?
Nie pytam o radę; chciałbym jednak rozkręcić Wasze maszyny do pisania i sprawdzić co się tam kryje. Może nawet znajdę jakiegoś fornita?

Ktoś ma inne pomysły na wyrzucenie z siebie ciekawej historii? Czy, jak to gdzieś napisał King, wydobycie surowego diamentu?
P.S.
Tak. Wyskoczyłem z pytaniem nie wiadomo skąd, a jednak cały czas siedzialem przy tym samym stole. Przedstawiłem się w odpowiednim dziale jakieś... iks lat temu. I to był mój jeden, jedyny post na tym forum. Cóż. Nigdy nie jest za późno, żeby otworzyć gębę, zasięgnąć języka. Chyba.