Świt Taghos, opowieść pierwsza "Wszystkowidzące oko&quo

1
Tak przedstawia się pierwsze dziesięć storn mojej powieści, miłej lektury i przyjemnego wytykania błędów ;)
Opowieść I
Wszystkowidzące oko

Świtało, wyspa Kinea w wielkim archipelagu Taghos lizała rany po wojnie. Straty były olbrzymie. Setki wojów poniosło śmierć w tej strasznej bitwie, ale szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę, stronę Kinei. Zapewne już niedługo do wyspy znów przybędzie dawny tok życia. Teraz jednak wszyscy rozpamiętują ostatnie straszne wydarzenia i opłakują zmarłych. Po nie do końca uprzątniętym jeszcze polu bitwy chodziła jakaś osoba. Na błotnistej ziemi widać było ślady stóp ludzi, głównie szukali oni jakiegoś oręża i uzbrojenia. Kiedy jeszcze były tam ciała, zbierali z nich wszystkie kosztowności i kradli co lepsze stroje czy buty. Odpędziła ich prędko wściekła zwierzyna żerująca na padlinę poległych. Dotychczas potulne pieski zamieniały się w straszne bestie i biegały na pole walki. Nie było im mocnych. Nawet ciała poległych obrońców Kinei zostały doszczętnie przez nie pożarte. Bohaterowie powinni spocząć, niczym królowie, w pięknych grobowcach, zostali jednak zbezczeszczeni, potraktowani bez należytej im czci. Kobieta szła, nie szukając żadnych skarbów, patrzyła raczej na skaliste wybrzeże i zatapiające je fale. Była bardzo stara, gubiła krok, bardzo niska, a na dodatek mocno się garbiła, przez co zdawała się być jeszcze niższa. Miała na sobie granatowy kapelusz z jarzącymi się w niezwykły sposób złotymi gwiazdkami przepasany czerwoną wstęgą, spod kapelusza spływały rzadkie siwe włosy. Twarz miała szczupłą i okropnie pomarszczoną . Duże, głęboko osadzone oczy patrzyły ze wstrętem na samotnie leżącą ludzką dłoń, zapomnianą widocznie przez zwierzynę. Stara miała długi nos i wydatny podbródek. Płaszcz tego samego koloru, co kapelusz , również upstrzony gwiazdkami. W lewej ręce trzymała miotłę, którą się widocznie podpierała, w prawej zaś miała najdziwniejszą rzecz jaką kiedykolwiek było mi zobaczyć. Była to szklana kula, ale równie dobrze mogła to być bańka mydlana. Wewnątrz jej można było coś dostrzec, panoramę miejsca, po którym właśnie owa staruszka wędrowała. Miejsce w kuli różniło się jedynie tym, że widać tam było walczących ludzi, widocznie był w niej obraz ostatniej bitwy. Kobieta zrobiła coś dziwnego- wzięła do ręki, którą podpierała miotłę, ludzką dłoń i wycisnęła ją nad magiczną kulą, kropla krwi kapnęła na kulę i wtem w niej pokazał się inny obraz, był to brodaty mężczyzna dobrze zbudowany i bardzo silny. Powalał jednego wroga za drugim. Miał w ręce bardzo długi, zapewne ciężki miecz. Nikt nie miał z nim szans. Właśnie podbiegł do niego jakiś podobny mu drągal, ich miecze zderzyły się ,aż posypały iskry. Brodacz był wyraźnie szybszy. Wreszcie wytrącił oręż rywalowi ,ryknął „W imię Kinei!” i już miał zatopić ostrze w przeciwniku, gdy ten powiedział „Naprawdę chcesz odebrać żonie męża, a dzieciom ojca? Czy ty naprawdę jesteś aż tak złym człowiekiem?” Przeciwnik wyciągnął do niego rękę, brodacz zawahał się, po czym ją złapał. Następnie wszystko działo się bardzo szybko, rywal szarpnął za trzymaną dłoń brodacza, wyciągnął drugą ręką sztylet po czym bez wahania odciął mu rękę nadal ją trzymając. Brodacz ryknął głośno z bólu a chwilę potem ostrze sztyletu tkwiło już w jego piersi. Brodacz osunął się na ziemię, a jego rywal zaczął się chorobliwie głośno śmiać.
Straszliwy obraz w kuli rozpylił się. Z oczu staruszki ciekły łzy. Wskazała palcem w ziemię i z nikąd wyłoniła się szkatuła. Była pusta. Staruszka włożyła do szkatuły dłoń brodacza i ją zamknęła. Po chwili pojawiły się na niej słowa „ tu spoczywają szczątki tego, który okazał litość i zarazem popełnił największy błąd swego życia ”.
- Teraz zaniosę to tam, gdzie powinno spocząć- powiedziała sama do siebie ochrypłym, zmęczonym głosem.
Niezwykła staruszka zaczęła iść w stronę miasta, jednak najwyraźniej uznała, iż tam, gdzie ma się udać nie dojdzie o własnych siłach i musi skorzystać z jakiegoś szybkiego środka lokomocji.
- Nigdy tego nie robiłam- powiedziała wskazując na swoją miotłę.-Ale, nie zaszkodzi spróbować...- tu wymruczała parę formułek, wskoczyła na miotłę z zadziwiającą sprawnością i poleciała- tak, naprawdę poleciała na swojej
miotle, u której witki zaczęły płonąć, gdy osiągnęła zadziwiającą prędkość, taką, że nie dogoniłaby jej konnica. Ludzie dziwili się widząc kobietę lecącą nad miastem na płonącej miotle, wykrzykiwali za nią „wynocha, wiedźmo, idź do swoich, odmieńcu!”. Ona jednak nie zważała na docinki, wiedziała, że ma dzisiaj bardzo ważne zadanie.
- Gdzie ta biblioteka?- Głośno pomyślała mknąc szalenie.
Biblioteka, o której właśnie pomyślała dziwaczka była bardzo stara, właściwie w dzisiejszych czasach nieużywana. Coraz mniej ludzi kochało literaturę, a coraz więcej nie potrafiło czytać. Dawno minęły czasy jej świetności, słowa po genumbsku „enk’enda ik ahst” znaczące tyle, co „żyj, by czytać”, były ledwo widoczne nad drzwiami do biblioteki. Ze ścian odpadał tynk, cały budynek głośno domagał się remontu. Wiedźma parę razy zapukała srebrną kołatką. Drzwi rozwarły się. Stał w nich najdziwniejszy człowiek, jakiego ta wiele już widząca staruszka widziała. Strój miał całkiem normalny, staromodne czarne spodnie, troszkę zakurzone i świeżo wypraną koszulę. Wyróżniało go coś zupełnie innego. Miał wielką głowę, bardzo wysokie czoło i burzę włosów na szczycie.
- Mam coś twojego ojca, Eteanie.
- Skąd znasz me imię, kim jesteś? – Odezwał się wielkogłowy Etan głosem ciepłym i przyjemnym dla ucha.
- To nie jest istotne, mam dłoń twojego ojca, to chyba jest ważniejsze.
- Masz dłoń?... – Powiedział ze wstrętem. Nie dokończył jednak, zaczął szlochać cicho w dłonie.
- Mój ojciec był dobrym człowiekiem, pracował tu jako bibliotekarz, ale nie miał z tego pieniędzy, więc zaczął łowić ryby i sprzedawać je na targowisku. Przed wieloma laty, kiedy jeszcze biblioteka dobrze działała, mój ojciec był bogaty, ożenił się z piękną Gerdą, jednak zmarła przedwcześnie przy porodzie, ojciec zawsze mnie obwiniał o śmierć mamy, urodziłem się ze szkaradnie wielką głową. Nie pozwalał mi wychodzić do ludzi, raz uciekłem z domu i spotkała mnie za to straszliwa kara- w tym momencie zdjął koszulę i pokazał odrażające pręgi na plecach- mimo wszystko kochałem go, bo w głębi duszy był dobrym człowiekiem- wielkogłowy skończył monolog. Był obyty w słownictwo, niczym jakiś dworzanin. Próżno było takiego drugiego szukać w Kinei.
Zapomniał, że starsza kobieta ciągle stoi u progu. Wpuścił ją więc do biblioteki. Pełno tam było półek z przeróżnymi księgami. Wchodził po stromych schodach na górę. Staruszka weszła za nim. Na piętrze był ładny salonik ozdobiony różnymi posążkami. Etean poszedł zaparzyć herbaty, kobieta, zamiast spocząć, nadal za nim szła.
- Ja jestem Salomea, chłopcze. Dobrze wiem, kim jesteś. Wiem także o twym ojcu- dumnym bibliotekarzu. Nie oczekuję, że mi uwierzysz, ale jestem magikiem.
- Przecież magicy wyginęli!- zaperzył się Etean.
- Widzę, że nie jesteś głupi, tak, w rzeczy samej magicy wyginęli. Magia to sztuka, jeżeli nie ma się daru magii od urodzenia, na próżno ją studiować. Ja jednak byłam nieugięta. Moją prababkę spalono na stosie za uprawianie magii. Ja nie byłam magiem od urodzenia, o nie. Musiałam się tego uczyć od wczesnego dzieciństwa. Pierwszy raz udało mi się użyć jej w obronie chłopaka, którego zaatakowały trolle.
- Trolle? Chodzi pani o tych dzikich ludzi z wyspy Agota?- spytał zdumiony Etean.
- Tak, nie wiem czemu się dziwisz, są dużo gorsi od nich.
- Na przykład?
- Na przykład niksi, są to demony wody. Albo kuguary, krwiożercze potwory rozgryzające każdego w pełnym biegu. Albo Pironi, inaczej zwani gigantami. To ludzie z kamienia żywiący się magmą. Jest jeszcze wiele innych bestii, ale na próżno mi gadać. Teraz otwórz szkatułę.- wskazała na szkatułkę, w której zamknęła dłoń ojca Eteana.
- Nie! Nie chcę! Nie chcę tego oglądać! – spanikował, z pewnością niczym miłym jest oglądać dłoń ojca. Kobieta wzruszyła ramionami, spojrzała na okno, które rozwarło się w momencie, dosiadła miotły i poleciała w nieznane.
„Głupi Etean, głupi Etean” pomyślał wielkogłowy chwytając szkatułę i otwierając ją, w środku była ręka, ta przez którą ma te pręgi, ta, która wybudowała tą bibliotekę- ręka jego ojca, w ręce coś było, jakaś kulka. Etean już miał ją wziąć, kiedy rozległo się głośne bulgotanie. Woda na herbatę się zagotowała.
Po kilku chwilach Etean przyjrzał się z bliska kuli, nie była wykonana ze szkła, prędzej przypominała bańkę mydlaną. Wtem w kuli pojawiła się Salomea, uśmiechnęła się i powiedziała „widzę, że jednak otworzyłeś szkatułę, to bardzo dobrze, najpierw weź dłoń ojca i wyciśnij z niej kroplę krwi wtłaczając ją do oka.”
- Jakiego znów oka?- zadał pytanie nim nasunęła mu się odpowiedź, owa dziwaczna kula to oko, czytał legendę o oczach mądrych bestii nazywanych „ekapa” co w języku genumbskim znaczy tyle co „widzące”. Ich oczy nie miały powiek, widziały jednak więcej niż każde inne oko, widziały przyszłość, przeszłość i teraźniejszość, mogły dostrzec każdego i wszędzie. Wykonał polecenie Salomei, bardzo przeraził się obrazem bitwy, nie brał w niej udziału, ojciec mu nie pozwolił i zatrzasnął go w bibliotece. Na czas bitwy Etean nie mógł się z niej wydostać. Bardzo zasmuciła go śmierć ojca, wygrał pojedynek i okazał litość, co przepłacił życiem. Po wizji wojny z kuli odezwała się Salomea „według przepowiedni niedługo odbędzie się kolejna wojna, wezmą w niej udział najpotworniejsze bestie i odmieńcy, śmierć zbierze dorodne żniwo, a na czele jednej ze stron staniesz właśnie ty Eteanie, jednak najpierw musisz się o czymś dowiedzieć, jeśli wojna okaże się klęską, cały archipelag ogarnie wieczny mrok, musisz więc zabezpieczyć się w wiele światła”. Etean poruszył się opowieścią, nie mógł wyobrazić sobie siebie na czele setek a może nawet tysięcy wojowników.
- Ogień daje światło, mam zdobyć smoka? A może mam odnaleźć wieczny ogień agha?- zapytał z ironią.- przecież te rzeczy są nieosiągalne.
„Chodzi mi o coś jeszcze rzadszego, o świetliki.”
-O świetliki?- zdziwił się Etean.
„Nie mam na myśli kilku świetlików, mam na myśli chmarę, oprócz światła świetliki spełniają życzenia, są swoistymi prekursorami magii. Dają nadzieję. Gdybyśmy mieli je po swojej stronie, bylibyśmy niezwyciężeni . Niestety, są one więzione przez magów mroku, tylko one mogą ich powstrzymać.”
- I wszystkie świetliki są uwięzione?
„Nie, na wolności pozostaje wciąż dwanaście, wszystkie są na tej właśnie wyspie”.
Kula zgasła, Etean położył ją na stoliku, a dłoń ojca z powrotem wsadził do szkatułki, ją samą położył na meblach na pamiątkę dawnego bibliotekarza, który stał się wojownikiem i który w pewnym stopniu przyczynił się do zwycięstwa Kinei . Teraz jego syn musi uratować świetliki, jedyną nadzieję w zbliżającej się bitwie. Tym czasem ze strony kuli znów dobiegł głos.
„Gdy przyjdzie na to pora, dam ci świetliki. Potem wyruszysz w drogę.”
- Ale pani Salomeo, gdzie mam się kierować? Nie mam pojęcia o żegludze, przez całe życie nie wychyliłem nosa zza tej wyspy.- Salomea nie odpowiedziała na pytanie, być może wzięła je za pytanie retoryczne. W ogóle nie było widać jej twarzy w oku ekapa. Spojrzał więc w owe oko i skupił się na świetlikach zadając sobie pytanie, gdzie są więzione.
Nagle w oku ekapa ukazała się jakaś wieża pilnowana przez ludzi w czarnych płaszczach. Wśród ludzi stał potwór, w pierwszej chwili skojarzył się Eteanowi z diabłem, mrocznym demonem pożerającym ciepło i miłość, później jednak, gdy zobaczył krowi ogon bardzo przypominał Minotaura- pół człowieka, pół byka. Minotaury najczęściej pracowały jako strażnicy. To by się nawet zgadzało. Szkarada jednak miał kilka różniących go od Minotaura szczegółów, na przykład rogi miast powykrzywianych były stożkowate. Oczy były skośne i czerwone, a nie jak u Minotaura duże i brązowe. Tak samo budowa bestii nie była tak krępa, jak Minotaura. Mógł to być jakiś demon, którego nie znał, a może znałaby go Salomea, ona zna się na demonach, jeżeli posiadła tajemnicę magii. Na wieży, której te postacie strzegły coś się żarzyło. Mogły to być właśnie świetliki. Teraz dopiero wielkogłowy zorientował się, że wieża jest na klifowym wybrzeżu. Mogła to być tylko jedna rzecz- latarnia morska.
Nazajutrz rano Etean wybrał się na przechadzkę po plaży, z dala od pola bitwy. Zabrał ze sobą jedynie oko ekapa. Myślał o swoim poległym ojcu, o tym jaką ma odegrać rolę w przyszłej wojnie i o tych biednych świetlikach uwięzionych wewnątrz latarni morskiej pilnowanej przez ludzi w czarnych płaszczach i strasznego potwora, który nawiedzał sny Eteana. Wrócił do biblioteki, już z daleka spostrzegł coś dziwnego. Biblioteka stała w płomieniach, ogień trawił kolejne tomy ksiąg w bibliotece. Etean poczuł, że musi coś zrobić. Wszedł do płonącej biblioteki po szkatułę z ręką jego ojca, wbiegł po schodach i wtargnął do saloniku, dywan płonął. Niebezpiecznie byłoby iść dalej. Szkatuła leżała jednak na meblach po drugiej stronie pokoju. Rozpędził się i wskoczył na stary niski stół, pod jego ciężarem zatrzeszczał niebezpiecznie. Teraz instynkt podpowiedział Eteanowi, aby wskoczył na półkę a wtedy regał zachwiał się. Złapał za szkatułę, regał zaczął spadać. Szybko wchodził na wyższe półki, następnie wolna ręką złapał się żyrandola. Wiedział, że długo się nie utrzyma i albo on spadnie sam, albo z żyrandolem. Regał spadł. Etean wiedział, że ma trochę czasu, zanim ogień strawi ten mebel. Puścił się żyrandola i spadł gładko na obie nogi. Wybiegł z pokoju. Schody były zniszczone, chłopak spostrzegł jednak, że poręcz jest nietknięta, bez problemu po niej zjechał, robił to w dzieciństwie, ku „radości” ojca. Już zamierzał wybiec z domu, kiedy spostrzegł, w jakiej jest pułapce. Dookoła leżały porozrzucane regały. Wszystko płonęło. Był otoczony przez ogień. Jęzory ognia głaskały to, co jeszcze zostało ze wspaniałej biblioteki. Płomienie tańczyły uwodzicielski taniec. Eteana ogarnęła senność, ale teraz nie może spać, musi się przecież stąd wydostać. Zaraz przecież budynek biblioteki runie na niego. Etean zasnął.
- Hej, on wstaje! On otworzył oczy!- Etean leżał w jakimś obcym łożu, stała przy nim obca postać.
- Gdzie ja jestem?- zapytał się słabym głosem
- W bezpiecznym miejscu, kto ci pozwolił wchodzić do tej biblioteki?
- Tak się składa, że ta biblioteka, to mój dom.
- Ciekawe odkąd tam mieszkasz? Gospodarz umarł blisko dwa miesiące temu. Mieszkał sam, jego żona zmarła z dwadzieścia pię… cztery lata temu.
- Mój ojciec wszystko co miał, zapisał mi.
- Ale czemu nigdy cię nie widziałem w mieście?- zapytał obcy zajadle.
Etean udał, że zasnął, nie chciał już rozmawiać z tą nachalną postacią. Potem Etean usłyszał głosy:
- Milian, czy twój mózg naprawdę jest wielkości szczurzego bobka? – wściekł się jakiś gruby głos- przecież to jest syn Gerdy i Romulda. Przepowiednia wyraźnie odnosi się do niego!
- Może i masz wielką mózgownicę, ale i tak nie możesz z niej korzystać, bo przysłaniają ci ją zwały tłuszczu! Widziałeś przepowiednie? Co? A może i ty ją przepowiedziałeś? Wróżyłeś ze słoniny?
- Ożesz ty! Już nie żyjesz!- panowie zaczęli się gonić sądząc po hałasie, wtem rozległ się dźwięk tłuczonej porcelany.
- Ach! To była moja ulubiona filiżanka!
- A co ja mam powiedzieć, rozbiłeś mi ja właśnie o moja głowę grubasie!
- Ta zniewaga krwi wymaga!- krzyknął ten o grubszym głosie.
- I tak mnie nie dogonisz, zapomniałeś, jak na mnie mówią ludzie?
- Szczurowaty smark śmierdzący kompostem?
- Nie tłuściochu, zwą mnie sir Milian Szybkonogi.
- Ciekawe kto tak cię zwie, chyba po za tobą, ee twój szczur?
Widocznie szybkonogi chciał udowodnić rozmówcy swoją szybkość, bo ledwie było przez chwile cicho, już Milian się o coś uderzył i zawył z bólu.
- Cholera! Aua! Moja kostka! Auaja! – trzasnęło drzwiami, najwyraźniej szybkonogi wyszedł obrażony z, no właśnie, skąd? Etean otworzył oczy, gdy spostrzegł mężczyznę, który stał przed nim. Wezbrał w nim szacunek do szybkonogiego, był on raczej wątłej postury, a postawił się takiemu mocarzowi jak ten mężczyzna. Był bardzo wysoki i umięśniony jak atleta. Gdyby tylko chciał, połamałby Eteana w dwoje. Miał groźnie wyglądająca twarz, spod gęstych brwi patrzyły na Eteana czarne oczy.
- Ach, wstałeś- powiedział dużo łagodniejszym i cieplejszym głosem, niż do poprzedniego rozmówcy-nazywam się Tegharmould. Zwą mnie Tegarem Żelaznym. Teraz musisz długo odpoczywać.
- Gdzie ja jestem? Kto mnie uratował?- spytał się Etean
- Jesteś w domu mojego przyjaciela Evana, on się tobą zajął i przygarnął, aż wydobrzejesz. To swój chłop. Musiał pracować i opiekę powierzył mnie- tu dumnie wypiął pierś- i temu wścibskiemu pędrakowi Milianowi. Długo się spało, co? Już cztery dni kimałeś jak berbeć. Evan powiedział, że jak wstaniesz mam ci to oddać, więc trzymaj- Tegar podał mu oko ekapa, Etean wyciągnął rękę, i dopiero teraz spostrzegł, iż ręka jest obandażowana, pewno solidnie się oparzył.
- Ja muszę stąd odejść, dziękuje ci za pomoc, podziękuj też ode mnie Evanowi i temu szybkonogiemu.
- Gdzie ci tak spieszno?- zadziwił się siłacz.
- Zbliża się wojna, taka, o jakiej ci się nie śniło.
- Wojna mi nie straszna, podczas ostatniej wyciąłem czterdzieści łbów wrednych Aiditianów.
- Nie chodzi mi o zwyczajnych wojów. Nie wiem, czy tak gładko pokonałbyś mieszkańca Agoty?
- He he, masz tupet przyjacielu. Ja POCHODZĘ z Agoty. Należę do dumnego ludu Trolli.- wściekł się Tegar.
- Tegarze, nie wiedziałem, naprawdę. Jeślim cię obraził skróć mnie o głowę bez zbędnych ceregieli.
- Wypluj te słowa, przyjacielu. Nie po to cię piastowałem, aby teraz zabijać.- grubas zaśmiał się tubalnie.
- Nazywasz się Etean, prawda?- spytał znów ciepłym tonem wielkolud.
- Tak, wróćmy do tematu wojny. Może i byś dał radę hordom ludzi, ale nie wiem, czy zabiłbyś kuguara.
- Tia, kuguara, i co jeszcze? Mam miast konia smoka dosiadać? Kuguar to bajka, legenda, mit! Co jeszcze naopowiadała ci stara Salomea?
- Skąd ty znasz Salomeę?
- Niech pomyślę, wtargnęła na mój młyn na miotle, gadała o jakiejś wojnie i o potworach. Najbardziej mnie rozbawiła, jak zaczęła truć, że ja mam stanąć na czele wojska i mam pomóc uwolnić świetliki z jakiejś wieży. To jeszcze nic, pomyślałem sobie, babka z fantazją, czemu by się nie wybrać na podróż w poszukiwaniu tych śmiet… świetlików, ale gdy się dowiedziałem, że to samo mówiła staremu Milianowi, bodaj, że barmanowi z karczmy i jakiemuś pijaczynie, zwątpiłem. – Etean poruszył się na słowa Tegharmoulda. Czyżby rzeczywiście wiedźma tylko udawała? Czyżby wszystkie jej słowa były rzucane na wiatr?
- Nie wierzę ci, a wiesz dlaczego, Tegharmouldzie? Bo oko ekapa nigdy nie ukazuje fałszu, przypomnij sobie, czy na pewno dobrze ją zrozumiałeś?
- Tak sądzę.
- Ale nie dasz sobie uciąć głowy?
- Nie, nie jestem pewien.
- Więc najpierw trzeba się spotkać ze wszystkimi, do których przyszła Salomea, a potem, no cóż. Potem w drogę...
- Miło się tego słucha, ale to absurd.
- Skoro tak, to lepiej ukryj się przed wielką bitwą, Trollu, chyba, że chcesz zmyć hańbę, jaką okryty jest twój lód. Powiadają, że Trolle to barbarzyńskie plemię , nazywają was nawet stadem...
- MILCZ! Nie obrażaj mnie, ani mojej nacji! Moja wyspa leży w Taghos, tak, jak i twoja. Nigdy nie unikałem wojny!
- Przepraszam, poniosło mnie, wybacz, do zbliżającej się bitwy potrzebna będzie każda para rąk i nóg. Zanim odnajdziemy świetliki trzeba będzie przekonać ludzi z Agoty, by walczyli po naszej stronie. Zanim zrobią to ci w czarnych płaszczach. Czym większa armia, tym większe szanse na wygraną. Więc zdecyduj się, idziesz ze mną czy nie?
- Idę, pod jednym warunkiem.
- Słucham, pod jakim?
- Pod warunkiem, że popłyniemy statkiem korsarzy!
- Korsarzy? – zdumiał się Etean, czasem kręcili się po wyspie korsarze, sam ich nigdy nie widział, ale powiadano, że byli okrutni, plądrowali co chcieli i nie było im mocnych.
- Mam do spłacenia stary dług.



W karczmie na wyspie Kinei zawsze coś się działo. Można tam się był solidnie najeść i upić. Wieczorami odbywały się hulanki, przybywali również różni kuglarze, pieśniarze a nawet błazny. Prawdziwą atrakcją były jednak chłopskie pojedynki. Ich mistrzem był Tegar Żelazny z Agoty, pracujący jako młynarz. Przybywali jednak różni mocarze z całego Taghos i nie wiedząc o sile Tegara, dostawali od niego porządne baty. Ostatnio jednak Tegharmould rzadziej pojawiał się w karczmie, przesiadywał ciągle u starego Evana. Ostatnimi czasy często do Kinei przyjeżdżali ludzie, głównie korsarze i to oni najczęściej walczyli, ale był warunek: najpierw pojedynek, a potem beczka rumu. Odkąd tawerna pod zdechłym gołębiem została zlikwidowana, karczma stała się jedynym tego typu miejscem na całej wyspie. Kierownictwem zajmował się stary Golden, był to człowiek dobroduszny i wesoły. Także on brał udział w ostatniej bitwie. Za barem stała Ava- piękne dziewczę, miała piracką krew, wychował ją zły korsarz- słynny na cały archipelag Edvin Meduza. Niejeden sparzył się na jego mackach, dla córki był jednak bardzo czuły. Każdy bał się zadrzeć z Avą, choć kusiła pięknością, niewielu odważyło się zalecać do niej. Nawet, jeśli komuś by się to udało, na pewno niczym miłym byłoby mieć za teścia Edvina Meduzę. Jeden śmiałek po rumie chciał Avę zaciągnąć do łoża. Na nieszczęście zalotnika, w karczmie był Meduza. Z miejsca zabił mężczyznę. Od czasu tego incydentu wszyscy boją się okazywać miłość do Avy, chowają swoje uczucia ze strachu przed jej złowrogim ojcem. Tym razem był dzień pojedynków, pierwsi mieli się bić jakiś Joe Wiewiórka i Rolg, były pirat i częsty bywalec karczmy. Obaj panowie weszli na arenę na podwyższeniu. Od razu zaczęli bójkę, ludzie kibicowali Rolgowi, bo wiadomo, był tutejszy. Obydwóm panom bardzo zależało na nagrodzie, jedenaście złotych monet piechotą nie chodzi. Na Rolga widocznie działał doping, zamachnął się potężnie i już miał uderzyć, kiedy Joe złapał go zręcznie za rękę i przekręcił ją tak, że Rolg nie był w stanie wykonać nią żadnego ruchu. Rolg wiedział, że inaczej nie zwycięży tego pojedynku, przewalił się na ziemię w stronę Joego chcąc go przewrócić, ten jednak sprytnie ominął spadającego Rolga i pomógł mu wstać. Rolg wykorzystał nieuwagę Joego i podłożył mu nogę. Tym razem Joe nie zrobił uniku i upadł z gruchotem na ziemię.
Następnie Rolg zaczął kopać leżącego Joego i ludzie zaczęli krzyczeć:
- Gdzie twój honor, ten mały pomógł ci wstać, kiedy leżałeś, a ty go jeszcze bijesz!
- Młody musi się uczyć, że litość nie jest cnotą, ten brodaty bibliotekarz był litościwy i jak skończył? Padlinę z jego zjadła zwierzyna, tak! Zwierzyna!- w tym momencie kopnął młodego tak, że ten zaczął się dławić z bólu. Znowu słychać było głosy sprzeciwu i oburzenia ze strony widzów pojedynku.
- Nie bije się leżącego- powiedział ktoś w czarnym płaszczu. Człowiek w czerni
wszedł na arenę i wbił swą dłoń w pierś wrednego Rolga. Po chwili wyciągnął mu z niej serce. Rolg osunął się po balustradzie areny bez życia a przybysz z sercem w dłoni powiedział:
- Tak kończą ci, którzy nie mają w sobie choć krztyny honoru.- tajemniczy zabójca Rolga zniknął, ulotnił się w nicość i próżno go było szukać na wyspie. Wszyscy w ciszy obserwowali tą okropną scenę. Młody Joe wstawał powoli dysząc z bólu i wycieńczenia a obok niego leżał trup Rolga w kałuży krwi. Twarz Rolga zastygła w wyrazie głębokiego przerażenia, usta były z lekka otwarte, a oczy wpatrywały się tępo w drewniany sufit.
- No już! Wynocha! Rozejść się! Masz tu jedenaście monet młodziku i spadaj!- właściciel rzucił Joemu sakiewkę.- Do widzenia, lokal zamknięty! Do widzenia, mówię!.
Ludzie zaczęli wychodzić z lokalu z grobowymi minami. Golden stracił cierpliwość, kopnął stół, a siedem kolejnych poupadało niczym domino. Gospodarz najwyraźniej uznał, że mocniejszy trunek złagodzi jego zszargane nerwy i zaczął pić. Gdy usnął struty wódką, leżały teraz w lokalu dwie osoby, trup z wydłubanym sercem i właściciel zalany w trupa.


Nazajutrz rano do domu Evana przyszedł jego siostrzeniec- Joe we własnej osobie. Opowiedział wujowi o całym zajściu w karczmie, a ten bardzo się tym przejął, najbardziej zaintrygował go tajemniczy zabójca starego Rolga.
- Musisz o czymś wiedzieć, mój kochany. Od kilku dni mam gościa i sypia w łożu, które ostatnim razem zajmowałeś ty- miał dość nerwowy ton głosu. Z całą pewnością Evan był poczciwcem. Spod rudych krzaczastych wąsów uśmiechał się do krewniaka. Był łysy, dosyć barczysty i miał spory brzuch. Był średniego wzrostu, krzywe nogi chwiały się z lekka przez wielki brzuch. Siostrzeniec zaś nie odziedziczył prawie żadnych cech wyglądu po wuju, miał ciemnobrązowe włosy do ramion a z jednego ucha zwisał mu kolczyk. Miał zarost, jakby przebył długą drogę i nie miał dostępu do brzytwy. Był wysoki i szczupły. Jedyne, co miał po wuju to piwne oczy.
- Nic nie szkodzi, chętnie go poznam.
- Musisz wiedzieć, że jest bardzo poparzony i słaby. Nie męcz go.
- Dobrze, będę spokojny.- siostrzeniec wszedł do pokoju zajmowanego przez Eteana.
- Witaj, nazywam się Joe Froze. Pochodzę z Windelmarku- no wiesz, wyspy królów...- dodał z dumą.
- Witaj, czym zawdzięczam twoją wizytę?
- Przyszedłem porozmawiać. To prawda, że mój wuj, znaczy się Evan uratował cię z płonącej biblioteki?
- Nie bardzo wiem, nikt mi jeszcze o tym nie wspominał.
- Jak to?
- Wiem tylko, że omal bym nie spłonął. Nie wiedziałem, kto mnie uratował.
- Aha, jak brzmi twe imię?
- Etean, pochodzę właśnie z tej wyspy. Niedługo jednak muszę wyruszyć w podróż.
- Gdzie?
- Muszę odnaleźć latarnię morską, której strzegą ludzie w czerni.
- Na mojej wyspie są latarnie morskie, dawno tam nie byłem, być może chodzi ci o nią.
- Nie wiem, możliwe.- zafrapował się Etaen.
- Możemy się tam wybrać, wyspa leży niedaleko stąd- powiedział, co nie było do końca prawdą, bo Windelmark leżał na drugim końcu Taghos.
- Czemu nie.
Obaj rozmawiali długo, jednak Etean myślał o Tegu, on miał wypłynąć w podróż, pod warunkiem, że popłyną statkiem pirackim. Czy w takim razie Tegar Żelazny popłynie w podróż? Joe wyszedł od nowego znajomego z zadowoloną miną, być może przeżyje wkrótce najwspanialszą przygodę swojego życia. Teraz jednak Joe nie myślał o tym, poszedł z wujem nałowić ryb na wieczerzę. Tym czasem do posiadłości Evana wparował Milian Szybkonogi potykając się o futrynę i przewracając się na twarz, tuż przy siedzącym na łóżku Eteanie.
- Milian Szybkonogi, jak mniemam?- zapytał Etean rozpoznając osobę, z którą krótko rozmawiał i która była bardzo, ale to bardzo nachalna i wścibska. Był chyba wzrostu Eteana, szczupły i nad wyraz krzepki. Chodził sprężystym krokiem. Wyróżniała go szczurowata twarz i długi nochal. Miał płowe, krótkie włosy, niebieskie oczy i dumnie wypinał pierś, niczym kogut.
- W rzeczy samej, panie Etku.
- Etku?- zdziwił się Etean.
- Przecież bardzo nudno za każdym razem wymawiać „Etean”.
- Więc jak zamierzasz mnie nazywać? Etek jest denerwujące.
- Może... o, mam: pan Pękata Głowa.- w tym momencie Milian najwyraźniej przesadził, Etean rąbnął go w nos tak mocno, że z nosa Miliana zaczęła cieknąć krew.
- Czy ty jesteś taki dla wszystkich?
- Nie rozumiem! Czemu mi to zrobiłeś, furiacie- oburzył się Milian.
Szybkonogi nie przypadł do gustu Eteanowi, prócz tego, że był nachalny i niezdarny, to jeszcze dokuczliwy. Czemu więc okazał mu pomoc?
- Słyszałem, że odwiedziła cię Salomea.- zmienił temat Etean.
- A tak, chodzi ci o Staromeę, tak przyszła. Gadała, jak zwykle, od rzeczy.
- Co mówiła?- zapytał się Etean siląc się na spokój.
- Że mam wykorzystać w jakiejś bitwie swoje atuty i mam udać się na wyspę Ellemirę.- mówił, a Etean przerwał mu.
- Gdzie?
- Na wyspę porośniętą lasem. Zamieszkują ją przede wszystkim fauny i centaury. Miałem ich przekonać do wzięcia udziału w wojnie z mrokiem. Ale co z tego... Schwytali ją za uprawianie magii i jutro mają spalić ją na stosie.
- Co? To nie możliwe, trzeba ją ratować!- poruszył się Etean.
- Oszalałeś? Ona uprawiała MAGIĘ!
- I co z tego?
- I to z tego, że magia jest ZAKAZANA! Moja ciotka też się w to jakiś czas bawiła i ją schwytali.
- Przykro mi.
- A mi w ogóle nie! Była wariatką, zamieniła kotka w kuguara, a on zabił wujka i podusił kurczaki! Tłumaczyła, że to był wypadek i że nie zrobiła tego naumyślnie, jednak ja i wszyscy inni nie wierzyliśmy w to. Spłonęła żywcem.
- Gdzie jest pochowana?- nie odpowiadał- Pytam, gdzie jest pochowana?- zapytał Etean, najwyraźniej coś świtało mu w głowie.
- Na cmentarzysku, jak wszyscy.
- Musimy tam iść, i to zaraz!
- Na cmentarz? Po co!?
- Powiem, jak dojdziemy.
- Skoro aż tak ci pilno, czemu nie.- Etean wstał i wraz z Szybkonogim poszedł na cmentarz.
Obaj szli w milczeniu obsypaną żwirem drogą. Był już wieczór, spotykali mało ludzi.
- Mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, po co ciągniesz mnie na tej cmentarz?- Milian denerwował się, zapewne nie przepadał za ciemnością. Etean jednak nic nie odpowiedział, szedł nadal za Milianem. Stanęli przy starej bramie.
- No, niestety, zamknięte. Nie wejdziemy.- powiedział Milian z cieniem uśmiechu na ustach.- muszę cię rozczarować, nie wejdziemy do mrocznego cmentarzyska na którym, w tej ciemności, każdy szelest wydawałby się rozgrzebywaniem się z ziemi zombiaka. Przykro mi.- w tym momencie Milian zaniósł się histerycznym śmiechem.
- Tak, przez bramę nie przejdziemy.- Milan wyraźnie poczuł ulgę po wypowiedzi Eteana.- wespniemy się tam.
- Nie, ty chyba do reszty zgłupiałeś.- na upór Eteana nie było jednak mocnych. Etean, a zaraz za nim Milian wspinali się po pięciometrowej cmentarnej bramie, która zgrzytała niebezpiecznie po każdym ich ruchu. Nareszcie byli po drugiej
stronie. Milian prowadził Eteana przez strome alejki między grobami cicho pojękując (nadział się na kolec w bramie), wtem szybkonogi zatrzymał się. Stali przed mogiłą, niczym się nie wyróżniającą od pozostałych.
- No, masz czego chciałeś, bracie. Nie wiem po co ci to było, ale skoro tu już jesteśmy, to napawaj się pięknem tej mogiły, a nawet możesz sobie na niej usiąść, w końcu jesteś słaby. Ja się zmy...- nie dokończył. Nagle lunął deszcz.
- Jasna Cholera! Świetnie! Wspaniale! Jestem na środku cmentarza w środku nocy, a na dodatek pada! Czego chcieć więcej!- zaczął narzekać.
- Trzeba obkopać mogiłę.- rzekł Etean nakładając sobie na głowę kaptur.
- Tak, nie ma nic przyjemniejszego od kopania grobu mojej ukochanej ciotki w ulewie- burknął Szybkonogi.
- Pamiętasz jak nazwałeś mnie panem Pękatą Głową?
- Jak mógłbym zapomnieć, czy to czasami nie od tego momentu przestałem oddychać prostym nosem?- gadał wściekły Milian.
- Jeżeli przyniesiesz tu jakiś szpadel, a wewnątrz mogiły będzie ciało, proch, obojętnie. Coś, co pozostało z twojej ciotki, będziesz mógł mnie tak nazywać zawsze i wszędzie. Jeżeli nie, zapoznam twojego szczura z pewnym kotem, stoi?
- Skąd wiesz o... stoi! Wiele ryzykuje, ale mam o co walczyć!
Milian z zadziwiającym pędem pognał do bramy, przez chwilę Etean pomyślał, że stchórzył i uciekł, zobaczył go jednak biegnącego z wielką łopatą.
- Łatwo nie było, grabarz bardzo zdziwił się, na co mi jest potrzebny szpadel o tej godzinie. Wytłumaczyłem jednak, że chciałem przesadzić kwiaty na mogile.
- Zadziałało?- zdziwił się Etean, większej bzdury już dawno nie słyszał.
- Nie za bardzo. Musiałem działać, złapałem więc szpadel i przydzwoniłem temu grabarczykowi w zęby. Mam nadzieję, że się biedak ocknie.
- A teraz wiosłuj.- Milian podawał Eteanowi łopatę.
- To twoja ciotka! Ty kop jej mogiłę!- Etean wciskał łopatę Milianowi.
- O, tym bardziej nie! Kategorycznie nie!
- Hej, chcesz aż tak bardzo utraty szczurka? - zapytał chytrze Etean.
- Opamiętaj się, tego nie było w umowie!
- Chcesz do końca życia mówić na mnie per pan Pękata Głowa?
- Kusisz mnie zły człowieku- ze zrezygnowaną miną Milian podkasał mokre od deszczu rękawy i zabrał się do kopania. Po jakimś czasie dokopał się do trumny.
- Ha! Jest trumna panie Pękata Głowa. Wygrałem!
- Najpierw otwórz trumnę, później się ciesz.- Milian zrobił najbardziej naburmuszoną minę, na jaką było go stać i ze wstrętem otworzył wieko trumny. W środku nic nie było, nic prócz karteczki, na której było napisane „magika pokonasz tylko magią, bo każdy ból można złagodzić jednym prostym czarem”.
- Kobiety nigdy nie przestają mnie zadziwiać.- skwitował Milian.
- Przecież ja widziałem, jak ona jęczała z bólu płonąc, myślałby kto!- nadal mówił.
Wtem nadbiegły dwa ogromne psy.
- O żesz w mordę! Ten sukinkot grabarz napuścił na nas swoje pieski!
Obaj zaczęli uciekać. Etean wiedział, że szybkonogi to bodaj najszybszy człowiek świata, ale nie widział go jeszcze tak gnającego. Widocznie mając pietra mógł biec jeszcze szybciej. Psy jednak doganiały obydwóch panów. Eteana przeszył bardzo ostry ból w nodze. Jeden z psów wgryzł mu się w nogę i nie chciał puścić. Etean próbował go z siebie strząsnąć. W oddali usłyszał gruchot i głośne przeklinania Miliana. Co mu się stało? Czy jego też dopadło psisko? Etean wiedział, że szybko musi cos wymyślić, stopą kopnął psa, a ten puścił. Teraz dobrze wiedział, co ma robić. Wrócił do mogiły, która wcześniej kopał Milian, złapał szpadel i rąbnął nim z impetem w psa. Psisko przewaliło się na grzbiet. Potem z całej siły Etean ostrą krawędzią szpadla odciął psu łeb.
- Hej! Tutaj!- To był głos Miliana. Dobiegał z północnej części cmentarza. Etean pobiegł tam tak szybko, jak pozwalała mu krwawiąca noga i zobaczył Miliana leżącego głęboko w ziemi- w pustym jeszcze grobie.
- Zabiłem to bydle, ukatrupiłem go, jak przed nim uciekałem, on wyrżnął do piwniczki obok. A ty? Jak sobie poradziłeś?
- Też go zabiłem, ale nic takiego. Jak tu cię stąd wyciągnąć? Trzeba by skombinować drabinkę.
- Lepiej się pośpiesz druhu, bardzo chce mi się siku.- powiedział zawstydzony.
- Zrobię, co w mojej mocy.- powiedział Etean z politowaniem. Ach, ten Milian, to dopiero niezdara!
Evan zdziwił się niezmiernie tak późną wizytą Eteana. Wykazał również zdziwienie, że poszedł wraz z tym niecnotą Milianem na cmentarz. Poszedł jednak pomóc Milianowi wydostać się z grobu.
- Wielkie dzięki, niczym przyjemnym było leżenie w tej błotnistej piwniczce.- mówił szybkonogi otrzepując się z ziemi.- to dopiero była przygoda. Evanie, nie uwierzysz, jak ci o tym opowiemy.
- Już opowiedziałem.- Etean powiedział spokojnie.- jeszcze dzisiaj zapoznaj mnie z tym swoim szczurem.
Gdy już wszyscy doszli do posiadłości Evana, Milian poszedł za Eteanem do tymczasowo zajmowanego przez niego pokoju. Milian wyjął z kieszeni szczura i podał go Eteanowi.

2
[1]Świtało, wyspa Kinea w wielkim archipelagu Taghos lizała rany po wojnie. Straty były olbrzymie. [2]Setki wojów poniosło śmierć w tej strasznej bitwie, ale szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę, stronę Kinei. [3]Zapewne już niedługo do wyspy znów przybędzie dawny tok życia. Teraz jednak wszyscy rozpamiętują ostatnie straszne wydarzenia i opłakują zmarłych. Po nie do końca uprzątniętym jeszcze polu bitwy chodziła jakaś osoba. Na błotnistej ziemi widać było ślady stóp ludzi, głównie szukali oni jakiegoś oręża i uzbrojenia.
[1] - Wyspa nie może lizać ran. Jest to zbyt duże uogólnienie.
[2] - Nie piszesz wcześniej o żadnej wojnie, dlaczego więc tej?
[3] - Tok życia nie może przybyć. Powrócić, tak.
Ogólnie - powtórzenia.
Kiedy jeszcze były tam ciała, zbierali z nich wszystkie kosztowności i kradli co lepsze stroje czy buty.
Kradzież to co innego niż grabież.
Dotychczas potulne pieski zamieniały się w [1]straszne bestie i [2]biegały na pole walki.
[1] - powtórzenie. po raz 3...
[2] - Wbiegały.
Nawet [1]ciała poległych obrońców Kinei zostały doszczętnie[2]przez nie pożarte.
[1] - powtórzenie
[2] - Wiadomo, że przez nie - niepotrzebny zaimek.
zostali jednak zbezczeszczeni, potraktowani bez należytej im czci.
Pleonazm.
Była bardzo stara, gubiła krok, bardzo niska, a na dodatek mocno się garbiła, przez co zdawała się być jeszcze niższa.
pomijając koślawość tego zdania - jeżeli piszesz, że wydawała się jeszcze niższa, to gdzie napisałeś, ile ma wzrostu?
leżącą ludzką dłoń,
Dłoń z natury jest ZAWSZE Ludzka, chyba, że opisujesz dłoń bestii i użyjesz zwrotu nieludzka dłoń (bo wówczas, jest nie ludzka).
Stara miała długi nos i wydatny podbródek. Płaszcz tego samego koloru, co kapelusz , również upstrzony gwiazdkami.
Padłem, poważnie. I teraz pytanie za 3 punkty: jaki to jest kolor: wydatny podbródek? Chyba widzisz, że nie podajesz tam koloru, prawda?
W lewej ręce trzymała miotłę, [1]którą się widocznie podpierała, w prawej zaś miała najdziwniejszą rzecz jaką kiedykolwiek było mi zobaczyć. [2]Była to szklana kula, ale równie dobrze mogła to być bańka mydlana. Wewnątrz jej można było coś dostrzec,
[1] – uściślijmy. Narrator widzi, co robi baba, ale nie widzi?
[2] - powtórzenia!
Wreszcie wytrącił oręż rywalowi ,ryknął „W imię Kinei!” i już miał zatopić ostrze w przeciwniku, gdy ten powiedział „Naprawdę chcesz odebrać żonie męża, a dzieciom ojca? Czy ty naprawdę jesteś aż tak złym człowiekiem?” Przeciwnik wyciągnął do niego rękę, brodacz zawahał się, po czym ją złapał. Następnie wszystko działo się bardzo szybko, rywal szarpnął za trzymaną dłoń brodacza, wyciągnął drugą ręką sztylet po czym bez wahania odciął mu rękę nadal ją trzymając.
Nie mam pojęcia, jak stworzyłeś w głowie tę scenę - ale daję ci słowo - największa sztampa jaką kiedykolwiek widziałem. Jeżeli takie "ujęcie" znajduje się na początku, to wiedz, że czytanie dalszej części mija się z celem.
Straszliwy obraz w kuli rozpylił się.
A dokładnie, co zrobił?

Nie, naprawdę nie da się tego czytać. Bryła tekstu, bez akapitów to chyba najmniejsza bolączka. Tekst jest infantylny. Nie wiem, czy dawać ci rady, czy nie, bo znając życie, obrazisz się i tak za pokazanie błędów. Ale dam, a co mi tam - skoro tyle już napisałem.

W punktach, żeby było łatwiej:
1. Twórz akapity - w ten sposób rozdzielisz akcję i samemu łatwiej ci będzie tworzyć opisy.
2. Skorzystaj z słownika synonimów. Unikniesz powtórzeń.
3. Jeżeli kreślisz opis krajobrazu, trzymaj się tego w jednym akapicie. O bohaterach i akcji pisz w innych/kolejnych.
4. Kiedy opisujesz ważną akcję, nie tylko wciskaj to w osobny akapit, ale sprawdź, czy wszystko, co chcesz przekazać, znajduje się tam.
5. Czytaj NA GŁOS to, co napisałeś, zanim wrzucisz komuś do pokazania, szczególnie, gdy zostanie to poddane krytyce (takiej jak tu).
6. Nie zniechęcaj się. Pisz!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Nie obrażam się i jestem przerażony, ponad to akapity były, tyle tylko, że zredukowały się podczas przenoszenia tekstu na forum. What a shame...

[ Dodano: Wto 27 Paź, 2009 ]
I mam nadzieję, że dalsza część powieści jest choć trochę lepsza i że po prostu się przy niej wyrobiłem, ten początek np. pisałem w bardzo młodym wieku.

4
Świtało, wyspa Kinea w wielkim archipelagu Taghos lizała rany po wojnie. Straty były olbrzymie. Setki wojów poniosło śmierć w tej strasznej bitwie, ale szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę, stronę Kinei.
Błędy wymienione przez Martiego plus:
- na ich stronę, a po chwili jej stronę się gryzie,
- wiemy, że chodzi o tę wyspę, więc "stronę Kinei" jest zbędnym powtórzeniem,
- dziwnie szybko przeleciałeś całą wojnę, odbębniłeś od tak.
Na błotnistej ziemi widać było ślady stóp ludzi, głównie szukali oni jakiegoś oręża i uzbrojenia.

To zdanie mi nie gra. Piszesz o śladach stóp ludzkich widocznych w błocie, by po chwili tłumaczyć czego oni szukali. Wyczytane ze śladów? Nie lepiej zapisać, że na ziemi było widać ślady stóp ludzi szukających oręża itd?
Dotychczas potulne pieski zamieniały się w straszne bestie i biegały na pole walki.

Było jedno pole walki na całej wyspie? Coś jak stadion, czy też wojna organizowana w formie festynu, w jednym miejscu? Trochę to dziwne.
i poleciała- tak, naprawdę poleciała na swojej
miotle, u której witki zaczęły płonąć,
Kogo tutaj zapewniasz o prawdziwości tego zjawiska? Czytelnika czy siebie?

Temu opowiadaniu przyda się jedna bardzo ważna rzecz. Korekta.
Przydałoby się żebyś uważnie przeczytał po kolei każde zdanie i poświęcił chwilę na przemyślenie go. Większość zdań w tekście brzmi koślawo i jest koślawo zapisane.
Czytaj więcej. Widać, że chcesz coś opowiedzieć, ale brakuje ci pomysłu jak. Podpatrz jak robią to inni, wtedy zacznij szukać własnej drogi.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”