31

Latest post of the previous page:

malika pisze:"Niestety ma pani/pan zbyt dobre wykształcenie jak na nasze możliwości. Nie stać nas na zapłacenie pani/panu tyle, ile by się należało."
No to bardzo ładna odpowiedź ze strony potencjalnego pracodawcy :) Prawda jest taka, że osoba z mgr często jest bardziej roszczeniowa i wydaje jej się, że z powodu mgr przed nazwiskiem, coś jej sie ekstra należy w porównaniu z osobą np. po zawódówce czy średniej. Prawda jet taka, że nic się jej nie należy więcej.
malika pisze:Czy w takim razie, według was, nie warto iść na studia?
Wszystko zalezy od tego po co idziesz na studia. Jeśli chcesz zyskać wiedzę, którą potem masz zamiar wykorzystać, to tak - warto. Jeśli chcesz poszerzyć horyzonty, rozwinąć się intelektualnie, ale masz świadomość, ze nic poza tym możesz z tego nie mieć - warto. Jeśli chcesz sobie przedłużyć młodość, to czasami też warto. ;) Ale jeśli nie wiesz co zrobić ze swoim życiem, albo liczysz, że skończenie studiów przełoży się od razu na kasę itp. - nie warto. Wsześniej warto przeliczyć sobie chociaż tak z grubsza ile cię to będzie kosztować i ile z tego masz zamiar zyskać.
malika pisze:A co do przynależności do elity. Znam wiele osób - po różnych uczelniach - które po dopisaniu przed nazwiskiem mgra, zmieniły się nie do poznania. Cali tacy ą ę i nie rozmawiają z - ekhem - średnio wykształconym pospólstwem. I to ma być elita?
Skończyć studia w tych czasach może byle burak, szczególnie studia humanistyczne.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

32
padaPada pisze:Jeśli potrafisz ją przekuć na doświadczenie, to super - doświadczenie ma większą wartość dla potencjalnego pracodawcy, niż teoria.
No ba. Problem jest taki, że większość studentów zadowala się swoimi studiami i myśli, że dzięki nim czeka ich świetlana przyszłość zamiast szukać sobie zatrudnienia już w czasie studiów. A potem mamy wykształconych bezrobotnych bądź wykształconych magazynierów. Zresztą, nie ma co się śmiać - sam omal nie zostałem po studiach magazynierem w Stokrotce... tak po prawdzie to świetnie płacą, a w perspektywie miałem rychły awans na kogoś od kontaktów z zagranicą (po znajomości oczywiście - a jakże by inaczej... one naprawdę pomagają). I w pełni popieram całą resztę posta - pojawił się jakiś niezdrowy pęd ku wyższemu wykształceniu, bez którego można z powodzeniem żyć. Ja sam poszedłem na studia bo chciałem, bo czułem się głupiutki i chciałem nieco zmądrzeć - nie wiem, może się udało? Nie miałbym nic przeciwko kopaniu rowów przez te pięć lat - żadna praca nie hańbi. I nie mówię tego jako inteligent-teoretyk - się robiło w życiu to i owo.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

33
Mich'Ael pisze: Po niektórych kierunkach, moim zdaniem, jakąśtam gwarancję daje. Naprawdę ciężko nie znaleźć po anglistyce pracy jako nauczyciel.
Znam informatyka, który jedyny kontakt z "maszyną liczącą" ma... siedząc przy kasie w hipermarkecie ;)

[ Dodano: Pon 04 Sty, 2010 ]
Mich'Ael pisze:A potem mamy wykształconych bezrobotnych bądź wykształconych magazynierów. Zresztą, nie ma co się śmiać - sam omal nie zostałem po studiach magazynierem w Stokrotce... tak po prawdzie to świetnie płacą, a w perspektywie miałem rychły awans na kogoś od kontaktów z zagranicą (po znajomości oczywiście - a jakże by inaczej... one naprawdę pomagają).
Witaj w klubie. Zaczynałem od pracy w Auchean ;)

Po znajomości załatwia się około 80% posad. I to nie jest nic dziwnego i nienormalnego. Nawet na szkoleniach w urzędzie pracy ci to powiedzą, a wiele firm ma programy rekrutacyjne właśnie "z polecenia" (np. Fiat) - jeśli przyprowadzisz odpowiedniego kandydata i firma go zatrudni, to dostajesz premię. To jeden z najskuteczniejszych sposobów rekruacji, jesli chodzi o stosunek skuteczność/koszty rekrutacji.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

34
Prawda jest taka, że osoba z mgr często jest bardziej roszczeniowa i wydaje jej się, że z powodu mgr przed nazwiskiem, coś jej sie ekstra należy w porównaniu z osobą np. po zawódówce czy średniej. Prawda jet taka, że nic się jej nie należy więcej.
Naaah, prawda jest taka, że nalezy się więcej jeżeli zasługuje na owo wincy. Ale postawa roszczeniowa jest jak najbardziej prawdziwym problemem - pewnego pięknego dnia znalazłem, jako side quest, że tak to ujmę, zatrudnienie jako tłumacz ustny dla jednego pana z Wawy. Opowiadał mi o tym, że zgłaszają się do niego ludzie, którzy dopiero co studia ukończyli i wołają po 4000 PLN za miesiąc czasami. Sodomia i gomoria, tak po prawdzie - sam kiedyś byłem takim pełnym zapału świeżym absolwentem i wiem, że na początku człowiek uczy się głównie na własnych błędach. A żaden pracodawca nie chce płacić za nasze błędy. Pisałem w poprzednim poście, rada dla Młodych Gniewnych Tłumaczy, żeby najpierw załapać się na jakieś praktyki w biurze tłumaczeń, choćby i bezpłatne - podtrzymuję tę radę. ;)
Wszystko zalezy od tego po co idziesz na studia. Jeśli chcesz zyskać wiedzę, którą potem masz zamiar wykorzystać, to tak - warto. Jeśli chcesz poszerzyć horyzonty, rozwinąć się intelektualnie, ale masz świadomość, ze nic poza tym możesz z tego nie mieć - warto. Jeśli chcesz sobie przedłużyć młodość, to czasami też warto. Ale jeśli nie wiesz co zrobić ze swoim życiem, albo liczysz, że skończenie studiów przełoży się od razu na kasę itp. - nie warto. Wsześniej warto przeliczyć sobie chociaż tak z grubsza ile cię to będzie kosztować i ile z tego masz zamiar zyskać.
W pełni zgadzam się z powyższym, choć mogę dodać do tego jeszcze swoje trzy grosze: warto. Studia są fajne, poznaje się ciekawych ludzi, mieszka w innym mieście itp. I rodzice są dumni ze swojej pociechy więc ją dofinansowywują w miarę chętnie. A potem, jeszcze na studiach, można sobie poszukać pracy i żyć długo i szczęśliwie. ;)
Skończyć studia w tych czasach może byle burak, szczególnie studia humanistyczne
Muszę się zgodzić z przedmówcą, acz niechętnie. Jest jednak jedno "ale" - to, że studia (socjologia... znam jedną Panią Burak...) może skończyć byle burak nie oznacza wcale, że jest na nich tyle buraków co na średniej klasy polu uprawnym. Na uczelniach państwowych, mam nadzieję, nadal jest chyba inaczej...

[ Dodano: Pon 04 Sty, 2010 ]
padaPada pisze:Po znajomości załatwia się około 80% posad. I to nie jest nic dziwnego i nienormalnego. Nawet na szkoleniach w urzędzie pracy ci to powiedzą, a wiele firm ma programy rekrutacyjne właśnie "z polecenia" (np. Fiat) - jeśli przyprowadzisz odpowiedniego kandydata i firma go zatrudni, to dostajesz premię. To jeden z najskuteczniejszych sposobów rekruacji, jesli chodzi o stosunek skuteczność/koszty rekrutacji.
Nie wiem, czy statystyki wyglądają dokładnie tak, ale to najszczersza prawda. Nie trzeba nikogo wysoko postawionego znać, wystarczy zostać poleconym przez "znajomego znajomego".
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

35
Mich'Ael pisze:Muszę się zgodzić z przedmówcą, acz niechętnie. Jest jednak jedno "ale" - to, że studia (socjologia... znam jedną Panią Burak...) może skończyć byle burak nie oznacza wcale, że jest na nich tyle buraków co na średniej klasy polu uprawnym. Na uczelniach państwowych, mam nadzieję, nadal jest chyba inaczej...
Na uczelniach państwowych bywa jeszcze gorzej. Wiem, bo studiowałem socjologię na prywatnej i na państwowej ;) Na prywatnej mieliśmy wyższy poziom nauczania i poważniejsze podejście do studenta, niż na państwowej. Co ciekawe, uczyli nas prawie ci sami profesorowie. Jeden delikwent na prywatnej był miły i konkretny, a na państwowej poradził powiedzieć ci "spierda..j". Tytuł profesora :D
Leniwiec Literacki
Hikikomori

36
podsumujemy? :

1) studia nadal warto mieć - ale w większości przypadków nie stanowią już one tak mocnej przepustki do życia jak dawniej.

2) robota jest towarem deficytowym. Zatem obok studiiowanego kierunku warto mieć kilka zawodów dodatkowych.

37
Technik informatyk z zawodu, serwisant sprzętu biurowego z przymusu (ale to już było, aaa... ;) ), cukiernik (a raczej cukierniczka :) ) z zamiłowania.

Boję się tego nauczyciela języka angielskiego. Chyba nie bardzo mam powołanie. Istnieje spore ryzyko, że wkroczę na zajęcia z karabinem maszynowym i zrobię jakieś głupstwo... ale zastanowię się, jeszcze trochę czasu jest. Dziękuję za szczerą wypowiedź Mich'Ael, nie mam możliwości porozmawiać z kimś pracującym "w zawodzie", a to czasem bardzo pomaga.

Kiedy tak słucham i czytam wokół o tym parciu na wykształcenie, to przypomina mi się opowiadanie ze zbioru pana Janusza A. Zajdla (o ile nie pomyliłam) "Dokąd jedzie ten tramwaj?".
Czasem mam wrażenie, że już niedługo usłyszymy informację, że oto ostatni Polak zdał maturę i już nie będzie pracował jako hycel...
Świetlana przyszłość nas czeka, z nagrobkami większymi o połowę, żeby wszystkie tytuły przed nazwiskiem pomieścić. Szkoda, że niektórzy zapominają, że wobec śmierci jesteśmy równi.

Ale smęcę... Okej, wracam do roboty

38
malika pisze:Boję się tego nauczyciela języka angielskiego. Chyba nie bardzo mam powołanie. Istnieje spore ryzyko, że wkroczę na zajęcia z karabinem maszynowym i zrobię jakieś głupstwo... ale zastanowię się, jeszcze trochę czasu jest.
A kto waćpannie każe być nauczycielem z powołaniem? W ogóle bym nie przesadzał z powszechnością występowania tego fenomenu, to dosyć rzadka przypadłość wśród nauczycieli. ;) Jak dla mnie praca jako nauczyciel była ostatecznością i koniecznością - na szczęście szybko przestała - ale naprawdę dobrze jest mieć taką ostatnią deskę ratunku. Tonący chleba się chwyta, czy jakoś tak.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

39
a po co w ogóle pracować jako nauczyciel? Zebrać grupkę chetnych i dawać korepetycje albo urządzić kursy przygotowawcze do matury. Potrzebny tylko lokal. Zysk podobny lub większy, jak się uczeń nie umie zachować, nie chce się uczyć, podskakuje albo puszcza bąki to wylatuje na zbity pysk. I tyle.

40
malika pisze: Świetlana przyszłość nas czeka, z nagrobkami większymi o połowę, żeby wszystkie tytuły przed nazwiskiem pomieścić.
Astrid Lindgren ma ładny grób - granitowy otoczak z pastwiska dla krów w jej rodzinnej wsi, na nim wygrawerowane faksymilie podpisu. I starczy.

Ja bym jeszcze dodał krzyż albo różę lutra - ale w socjaldemorkratycznej Szwecji to już widać obciach...

41
Andrzej Pilipiuk pisze:a po co w ogóle pracować jako nauczyciel?
Hmm... Cóż, przyznam się, że kiedy byłam jeszcze dzieckiem, to moim pierwszym wymarzonym zawodem był właśnie zawód nauczyciela. Potem jednak moja miłość do zwierząt się pogłębiła i postanowiłam, że zostanę weterynarzem. Mój "kochany" tatko gorąco popierał ten pomysł (i chyba nadal go popiera, bo nie wie, że zmienił się mój światopogląd). Ale nie radzę sobie niestety z przedmiotami ścisłymi (co prawda, z biologii miałam czwórkę na semestr, ale to przez te moje "strzelanki" na testach. Jedyny ścisły przedmiot, z którym jako tako sobie radzę, to chemia), więc na medycynę się raczej nie dostanę. Poza tym nie chcę uczyć się jeszcze te sześć czy Bóg wie ile tam lat - wolę już studia, które trwają chociażby ten jeden rok krócej.
No ale na szczęście odkryłam swoje prawdziwe powołanie i podążam w tym kierunku :)
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

42
Hmm... Jestem z wykrztałcenia plastykiem. Studjuje wzornictwo. Tworzenie czegoś na papierze to moja dziedzina. Pisanie powieści to mój świat, niestety nie zarobek, to hobby.
Kończąc studja nie liczy się papierek w moim wypadku lecz starz i praktyka w kierunku zawodowym. Papierek z tytułem nic nie daje. Liczy się kreatywność i obeznanie w środowisku projektantów.
"życie prawdziwie ludzkie"

43
Pisz wolniej, korzystaj ze słownika i od czasu do czasu zwróć uwagę, co ma do powiedzenia autokorekta. Będziesz popełniać mniej błędów.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

44
Andrzej Pilipiuk pisze:Zebrać grupkę chetnych i dawać korepetycje albo urządzić kursy przygotowawcze do matury. Potrzebny tylko lokal. Zysk podobny lub większy, jak się uczeń nie umie zachować, nie chce się uczyć, podskakuje albo puszcza bąki to wylatuje na zbity pysk. I tyle.
To już funkcjonuje, chociaż nie spotkałem się jeszcze z całymi prywatnymi szkołami. Są sprytni ludzie, którzy organizują korepetycje dla większych grup, mają nawet w tym celu wynajęte całe mieszkania, i czerpią z tego porzadne dochody. Sprytne, ale sądzę, że nie funkcjonowałoby aż tak dobrze gdyby nie było systemu powszechnej edukacji, który zmusza uczniów do nadrabiania braków (które, tak po prawdzie, nie zawsze są brakami - czasem są zawyżonymi wymaganiami). Pewnie bez systemu powszechnego kształcenia korepetycje byłyby całkowicie inaczej opodatkowane... i ludzie w ogóle płaciliby od nich podatki.

Wyrzucanie Młodych Gniewnych na pysk - to akurat jest coś, co mi się bardzo podoba. Uczyłem w jednej czy dwóch prywatnych szkołach językowych i młodzież tam jest znacznie bardziej zdyscyplinowana i, nie bojmy się tego słowa, grzeczna niż w szkołach publicznych. Mają po prostu motywację do nauki - ich rodzice płacą za to ciężkie pieniądze i raczej niedobrze byłoby ich rozczarować. Czasem też płacą owe ciężkie pieniądze sami... Tutaj chyba kwestia sprowadza się do tego, żeby można było niepokornego ucznia posłać do diabła - wilcze bilety, niestety, wyszły z mody - nad czym szczerze ubolewam.

A po co w ogóle być nauczycielem? Żeby uczyć matołki i jełopki. ;)
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

46
Ja tam nauczycielką nigdy zostać nie chciałam - codziennie obcuję z jedną, w dodatku taką ze szczerego powołania i ona mi pracowicie takowy pomysł z głowy wybijała odkąd zaczęłam przejawiać elementarną inteligencję. Jak widać skutecznie.
moim zdaniem ograniczenie obowiązku szkolnego do max 15-tego roku życia i przywrócenie wilczego biletu to absolutna podstawa ewentualnych reform edukacji.
Zgoda, ale to naprawdę minimum. Żadna forma zamordyzmu nie uzdrowi polskich szkół bo wbrew pozorom - tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia - nie aż tak wielu jest uczniów, wobec których należałoby zamordyzm stosować. Tu trzeba zmienić cały program i funkcjonowanie biurokracji szkolnej - a ta jest potężna. Tyle makulatury, ile rocznie produkuje moja mama nauczycielka nie widziałam nawet na skupie.

A przechodząc do wątku głównego, na studia się wybieram. Na prawo i to nie dlatego, że kierunek dobry, łatwo po nim pracę znaleźć. Podejrzewam, że nie łatwiej niż po innych, a może i trudniej, bo prawników ostatnio produkują w ilościach hurtowych. Wybieram się, bo studia mnie ciekawią, a aplikacja prokuratorska wydaje się pomysłem nienajgorszym i leżącym w granicach moich możliwości (w końcu niektórzy te egzaminy zdają, więc dlaczego ja miałabym się do tych niektórych nie załapać?), a i praca w zawodzie mnie interesuje. Mam też poczucie, że jeśli studia w pisaniu mi nie pomogą, to przynajmniej nie zaszkodzą. Zawsze też można dokształcać się na własną rękę w tych dziedzinach, które mnie akurat interesują. Jasne - sama z siebie etnologiem czy archeologiem nie zostanę, ale trochę wiedzy można liznąć tu czy tam.

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”