Aż się prosi, żeby odpowiedzieć grzecznie i tak jak wypada: Z pokorą odnoszę się do wszelkiej krytyki, starając się poprawiać wszystkie wytykane potknięcia, nieustannie uczyć się i doskonalić. Wielu tak mówi bez zmrużenia powieki, mimo iż stwierdzenie jest czystej wody bełkotem i kłamstwem, choćby dlatego, że dziesięciu krytyków może zaserwować dziesięć różnych opinii (a nawet ten sam, po jakimś czasie, o ile zapomniał, że już był łaskaw), więc usunięcie wskazanych błędów i wypaczeń oznaczałoby niemożność napisania czegokolwiek. Być może z pożytkiem dla literatury…
Oczywiście że poziom maleje - wraz ze wzrostem ilości dzieł potrzeba coraz więcej krytyków, recenzje ukazują się we wszelkich możliwych miejscach, krytyk też człowiek, chciałby, żeby jego opinia została dostrzeżona, więc by zaistnieć nie tylko pisze dużo i szybko, ale stara się być na fali, wpisując się w powszechnie obowiązujące mody, lub oryginalny, czyli szargać uznane nazwiska, odkrywać nieznane szerzej perełki, epatując wiedzą i erudycją - tyleż wdzięczną dla ucha, co nieprzyswajalną dla przeciętnie inteligentnego odbiorcy - balansować z wdziękiem paralityka na linie rozciągniętej nad rzeszą wpatrzonych weń wyznawców. Lem powiedział kiedyś, że czytał o „Solaris” rozprawy tak uczone, że sam niewiele z nich rozumiał. Daleki jestem od generalizowania, jednak uważam, iż krytycy zbyt często zapominają, że odbiorca pragnie się od nich dowiedzieć bardzo prostego faktu – czy książkę warto przeczytać. A że czasem bywa i tak, że recenzja sama w sobie jest lepsza od omawianego kawałka prozy, to już inna para lakierek. Na polu krytyki jest jak jest, ani szczególnie dobrze, ani tragicznie, przy odrobinie cierpliwości można zapamiętać sobie kilka nazwisk, którym się ufa, gdyż ich opinie minimalizują ryzyko wydania pieniędzy na pospolite knoty lub pozycje mijające się z naszym gustem.
kanadyjczyk pisze:I jaką krytykę preferujesz? Tę ostrą i twardą, wyciągająca priorytetowo wszystkie błędy?
Czy też te delikatną? Motywującą do działań i "głaszczącą"?
Preferuję krytykę obiektywną i logiczną, czyli taką, której autor nie bawi się z odbiorcą w grę: Ja do ciebie mrugnę, podrzucając ci parę lingwistyko-semantyczno-etymologiczno-komparatystyczno-tekstologicznych pulpetów, a ty mi odmrugniesz, udając że strawiłeś. Ani skrajnie twarda, ani emanująca zachwytem krytyka do mnie nie przemawia, w obydwu podejrzewam fałsz i rodzaj pójścia na łatwiznę. Myślę, że autor może wyrobić sobie zdanie o odbiorze własnej książki, dopiero po zapoznaniu się z wieloma recenzjami, opiniami czytelników i stanem swojego konta bankowego w kolejnych okresach rozliczeniowych z wydawcą.
A czy osobiście jestem wrażliwy na krytykę… Nie wiem. Jeśli chęć ucałowania recenzenta lub rozjechania go walcem drogowym coś oznacza, to zapewne jestem wrażliwy. Choć, póki co, wszyscy moi recenzenci cieszą się dobrym zdrowiem
