Podróż [alternatywa]

1
Kolejny pet zgaszony podeszwą mojego buta skończył swój marny żywot, skracając w jakiś sposób jednocześnie mój. Do odjazdu pociągu zostało jeszcze kilka minut, więc żwawym krokiem ruszyłem w kierunku peronu.
Byłem zaskoczony, jak wielu ludzi podróżuje o dziewiątej rano w piątek. Wszak był to zwykły dzień roboczy, a i pogoda nie nastrajała do wycieczek poza miasto. Był początek października, ale odczuwałem chłód mimo kilku warstw ubrania.
Wsiadłem do pociągu i po dłuższym spacerze wzdłuż kolejnych przedziałów, nie znalazłszy żadnego pustego, zrezygnowany, otworzyłem drzwi do ostatniego przedziału drugiej klasy. Siedziała w nim jakaś zaczytana pięćdziesięciolatka.
- Przepraszam, czy wolne? - zapytałem.
- Tak - odparła i wróciła do lektury, choć dziwny uśmieszek, jaki zagościł na jej twarzy nie uszedł mojej uwadze.
Rozsiadłem się wygodnie i rozłożyłem Przegląd Sportowy. Nim zdążyłem dokończyć pierwszy artykuł, pociąg ruszył.
Aż do pierwszego postoju w Zgierzu nic nie zmąciło mojej skrupulatnej analizy najbliższej kolejki ligowej.
W podłódzkiej miejscowości dosiadły się do nas kolejne dwie osoby. Pierwszą był jakiś chłopak, młodszy ode mnie o kilka lat - posiadacz gustownego kolczyka w uchu, elegancko wyżelowanej fryzury i wyglądu, który jednoznacznie nakazywał mi zaszufladkować go, jako kogoś z kim nie miałbym ochoty nawiązywać dialogu.
Drugą osobą była kobieta na oko mniej więcej czterdziestopięcioletnia. Bardzo zadbana, a zapach jaki wokół siebie rozsiewała mile łechtał receptory w moich nozdrzach.
Po krótkiej lustracji wróciłem do lektury, znacznie ciekawszej, niż obserwacja współpasażerów.
Pociąg znów ruszył, a panującą w przedziale ciszę przerwała kontrola biletów. Pogrzebałem chwilę w kieszeni kurtki i wyciągnąłem wart blisko sześćdziesiąt złotych kawałek papieru. Konduktor ostemplował go z dużą wprawą i spytał:
- Wiecie państwo, że będziemy mieli objazd przez Łowicz?
- A co się stało? - spytała nowa pasażerka.
- Mamy remont torów.
- A jakie będziemy mieli opóźnienie? Bo ja mam w Kutnie przesiadkę na pociąg do Berlina!
- Powinniśmy być w Kutnie o czasie...
Pracownik PKP opuścił przedział i zostawił nas nieco skonsternowanych.
- Wiecie państwo, że jak w Niemczech pociąg się spóźnia, to kolej oddaje pasażerom pieniądze za bilety? - próbowała zagaić rozmowę kobieta.
- Naprawdę? - zdziwił się chłopak, wyraźnie skory do podjęcia dyskusji.
- Tak, a w Polsce nikt się z nikim nie liczy. Mam duże szczęście, że pojawiam się tu jedynie okazjonalnie.
- Mieszka tam pani? - Najwyraźniej oboje chcieli pogadać.
- Za Frankfutem nad Menem, w niewielkiej miejscowości. Powiem panu, że dopiero tam uświadomiłam sobie, czym jest godne życie. Mój mąż dobrze zarabia, więc nawet nie muszę pracować. Zajmuję się domem i jestem bardzo szczęśliwą osobą. Już się nie martwię, jak przeżyć do pierwszego.
- No to pani zazdroszczę. Byłem w ubiegłe wakacje u znajomych w Londynie. Znaleźli mi pracę i przez miesiąc zarobiłem sobie tyle, że ten rok mam znacznie spokojniejszy, niż zwykle.
- Mój młodszy syn studiuje w Warszawie i w wakacje był u mnie. - kontynuowała kobieta, znacznie utrudniając mi percepcję słowa pisanego. - Młodszy - gimnazjalista, zresztą też. Starszy troszkę pracował w restauracji i był bardzo zadowolony, że przez ten okres zarobił tak dużo, że w Polsce nie osiągnąłby takiej kwoty przez rok.
- Tak... - wtrąciłem, całkiem rezygnując z lektury. - Życie w Polsce stało się nie do zniesienia. Wszyscy łudzili się, że po osiemdziesiątym dziewiątym będzie nam coraz lepiej, a jest coraz gorzej...
- Gdybym nie wspierała moich rodziców, to ze swoich emerytur praktycznie nie mieliby żadnych wolnych środków po opłaceniu świadczeń. Życie jest tu droższe niż w Niemczech, a pensje tragicznie niskie...
Dyskusja rozgorzała na całego i nawet ja dałem się ponieść defetystycznemu nastrojowi współrozmówców. Psioczyłem na rząd, na nasze społeczeństwo. Oberwał zarówno Kościół, jak i system szkolnictwa. Doszło nawet do tego, że poczułem jakąś jedność z Krzyśkiem, który wbrew wyglądowi był całkiem inteligentnym chłopakiem.
W pewnym momencie, wciąż jak dotąd zaczytana kobieta, z którą jechałem od startu w Łodzi postanowiła również zabrać głos.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale ton waszych wypowiedzi jest przerażający. Słuchając was można pomyśleć, że świat składa się jedynie z ludzi goniących za pieniądzem, a szczęście jest uzależnione wyłącznie od grubości portfela. Przecież to żałosne...
Ta wypowiedź trochę mnie zaskoczyła. Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć wyręczyła mnie Niemka.
- A pani jest szczęśliwa?
- Jestem i to bardzo - odparła kobieta.
Dopiero teraz przyjrzałem się jej uważniej. Była ubrany w schludny, choć z pewnością nie nowy płaszcz. Nosiła tanie okulary z tworzywa, a na jej twarzy nie można było znaleźć odrobiny tej zaciętości, jak malowała się na obliczu reszty pasażerów.
- I może będzie mi pani wmawiać, że jest biedna? - kontynuowała atak Niemka..
- Nie, mój mąż ma dość dobrze prosperującą firmę i na brak pieniędzy nie narzekam. Byłam wiele razy za granicą i nie widziałam tam nic szczególnego. Nic, co wyróżniałoby tamte miejsca od Polski. Na zachodzie, żeby coś osiągnąć trzeba równie ciężko pracować, jak tu.
- No tak, ale ciężko pracując tu, nie ma się prawie nic - odparłem.
- Skoro ma pani pieniądze, to niech pani bzdur nie gada o szczęściu, bo nie wie pani co to bieda - wsparł mnie Krzyś.
- I wy wszyscy naprawdę sądzicie, że pieniądze dadzą wam szczęście?
"Pieniądze to nie wszystko", jak mówił tytuł komedii Machulskiego. Jednak zanim wypaliłem z pełnym cytatem hasła, jakie namalowano na budynku w tym filmie, ugryzłem się w język. Moja wypowiedź wzbudziłaby konsternację i pewnie rozładowałaby atmosferę, a ja dalej chciałem być świadkiem kruszenia kopii.
- Nie da się bez nich zrealizować marzeń - stwierdziłem tylko, zgodnie z prawdą.
- Więc powinien mieć pan tylko takie marzenia, które dadzą się urzeczywistnić bez pieniędzy - odparła kobieta.
- Pani ma tylko takie? - spytała Niemka.
- Tak i udało mi się je zrealizować. Reszta jest całkiem nieistotna.
- No to jest pani mało ambitną osobą. - wyrwało mi się.
- Żeby wyrwać laskę, trzeba być dzianym. Zaproś taką do pubu, to już majątek się traci. - Widać nie tylko mnie udzieliła się ekscytacja, bo w Krzysiu obudził się prawdziwy żeliś.
- Pani jest chora - stwierdziła Niemka podnosząc się z miejsca. - Na szczęście nie będę musiała tego słuchać, zaraz wysiadam.
Kobieta ubrała się.
- Do widzenia panom. Pani również. - To drugie pożegnanie zabrzmiało mocno ironicznie.
- Bóg się pomylił, ofiarowując wam dar życia - stwierdził nasz adwersarz.
- Pani nie jest chora, pani jest po prostu głupia. - Z tymi słowy Niemka opuściła przedział.
Zostaliśmy we troje.
- Myśli pan, że miłość bazuje na pieniądzach? - wciąż spokojnym głosem kobieta zwróciła się do Krzyśka.
- Kobieto... Jaka miłość? Słyszałem kiedyś takie wypasione zdanie... Jak to szło?...
Na dźwięk słowa "wypasione" aż mną zatrzęsło. Mam na nie awersję.
- Acha! - Przypomniał sobie Krzych. - "Miłość uzależnia od kobiety, małżeństwo jest odwykiem. Bezpieczny seks, to seks przygodny". Na co komu miłość, w życiu liczą się przyjemności. udane życie to takie, w którym jest przynajmniej dwukrotnie więcej przyjemności, niż bagna.
- Pan też tak uważa? - zwróciła się do mnie.
- Hmmm... Uważam, że miłość jest potrzebna, ale nie można być szczęśliwym bez grosza przy duszy.
- Zresztą miłość to bzdura - skwitował Krzyś. - Nie znam nikogo, kto by się zakochał i był przy tym szczęśliwy. Bo ta cała miłość jest dla mięczaków.
- Ja jestem szczęśliwa w miłości. Moi teściowie, świętej pamięci, byli bardzo ubodzy. Nie zawsze mieli co do garnka włożyć, ale potrafili cieszyć się wzajemną miłością i miłością do Boga. To ich trzymało przy życiu.
No tak... mogłem się spodziewać, że dyskusję toczyliśmy z fanatyczką religijną, czekałem tylko, kiedy zacznie mnie nawracać.
- Pieprzenie - celnie wyraził również moje myśli Krzysiek.
Kobieta z pobłażliwym uśmiechem na twarzy westchnęła tylko głęboko, pokiwała głową i wróciła do lektury. Ja również wróciłem do gazety, choć nie mogłem się skupić. Krzyś otworzył jakiś skrypt i w przedziale na powrót zapanowało milczenie.
Pod Włocławkiem Krzysiek zebrał swoje rzeczy, ubrał się, podał mi rękę i powiedział "do widzenia".
- Pana życie też nie ma sensu - rzuciła za nim kobieta.
- Dobra... - Krzyś machnął tylko ręką. - Współczuję ci - pokazał kciukiem na kobietę.
Uśmiechnąłem się tylko.
Kiedy pociąg znowu ruszył okazało się, że kobieta nadal miała ochotę rozmawiać.
- Pan w przeciwieństwie do kolegi chyba nie neguje miłości?
- Nie - odparłem. - Sądzę, że to piękne uczucie.
- Kocha pan?
- Tak mi się wydaje, w zasadzie jestem tego prawie pewien.
- Prawie? - zdziwiła się.
- To długa i skomplikowana historia. Właściwie jadę pozbyć się jakichkolwiek wątpliwości. Ale nie przekona mnie pani, że sama miłość potrafi dać szczęście...
- No cóż... Wobec tego i pan nie rozumie sensu życia. Cele, jakie pan sobie stawia są ulotne, wszystko przemija i tylko miłość jest wieczna. Tylko na niej można budować szczęście. No ale skoro nie uda mi się pana przekonać, to współczuje. Nie różni się pan od tamtych. Pana życie też jest pomyłką.
- Trudno - uciąłem mając dość jej wywodów.
Wróciliśmy do czytania i już do momentu osiągnięcia mojego celu podróży nie padło między nami ani jedno słowo. Na odchodne co prawda jeszcze usłyszałem coś o moim bezcelowym istnieniu, ale zbyłem to ostentacyjnym chrząknięciem.
Na dworcu w Bydgoszczy czekała na mnie osoba dla której wsiadłem do pociągu. Może to wydać się śmieszne, ale nigdy wcześniej się nie widzieliśmy. Znaliśmy się jedynie z długich rozmów przez internet, z setek wysyłanych maili i z utworów, które pisaliśmy. Oboje bowiem kochaliśmy tworzyć. Ona poezję, ja prozę.
Poznałem ją od razu. Widziałem jej twarz na zdjęciach, które mi wysłała. Podeszliśmy do siebie i bez słów przywarliśmy do siebie ustami. Trwaliśmy tak kilka chwil, czułem ciepło rozchodzące się po moim ciele. To było to, czego zawsze szukałem. Czuliśmy do siebie jakąś duchową więź, teraz mieliśmy okazję sprawdzić, czy połączy nas także nasza fizyczność. Mimo, że widziałem ją po raz pierwszy nie czułem się skrępowany. Znaliśmy się przecież doskonale. Nie było w tej chwili drugiej istoty na świecie, która znałaby mnie równie dobrze.
Opuściliśmy dworzec. Trzymając się za ręce szliśmy przez miasto. Pokazywała mi miejsca jej bliskie, mówiła o tak wielu rzeczach, a ja nie mogłem się skupić. Słuchałem dźwięku jej głosu, nie zważając na treść. Dotyk jej dłoni zdawał się być kołem ratunkowym na spienionym morzu. Nie miałem odwagi, by ją puścić.
Dotarliśmy do jej mieszkania. Proponując obiad uświadomiła mi, jak byłem głodny. Jednak posiłek zjedliśmy kilka godzin później. Wcześniej upajaliśmy się swoją bliskością. Bliskością naszych ciał, których dotąd nie znaliśmy. Wszystko było nowe, to był mój pierwszy raz. Pierwszy, bo dotychczas żaden nie był prawdziwy. Żaden nie był przesycony uczuciem, które wreszcie we mnie eksplodowało. Kochałem ją. Dotąd nie byłem tego pewny, bo jak można wierzyć w miłość przekazywaną za pomocą ekranu monitora. Teraz nie miałem wątpliwości. Gdy nasze oddechy wskazywały, że nasza ekstaza za chwilę osiągnie granice wytrzymałości, najpierw ona, a po chwili ja, wydaliśmy z siebie spazmatyczne okrzyki. Błoga rozkosz na jej twarzy i słowa "kocham cię" sprawiły, że opadłem obok niej tak szczęśliwy, jak nigdy do tej pory. Wtuliłem się w nią i całując w ramię zamknąłem oczy chcąc przeżyć ostatnie chwile raz jeszcze.
Potem był obiad, po nim noc, w czasie której powtórzyliśmy wspólną podróż do granic raju.
Obudziłem się pierwszy. Ona jeszcze spała. Byłem bardzo romantycznie usposobiony, toteż po szybkiej toalecie ubrałem się i wybiegłem szukać kwiaciarni. Wydawało mi się, że widziałem ją gdzieś blisko jej domu. Rzeczywiście, znajdowała się po drugiej stronie ulicy.
Przyznałem w duchu, że prawdziwa miłość, w dodatku odwzajemniona jest tym, czego nie chciałbym nigdy stracić. Zgodziłem się też z negowaną przeze mnie jeszcze tak niedawno współpasażerką. To miłość nadawała sens życiu i tylko ona potrafiła dać prawdziwe szczęście.
To były ostatnie myśli jakie przebiegły mi przez głowę.
Obudziłem się w szpitalu.
- Jak się pan czuje? - spytała mnie pielęgniarka.
- Trochę oszołomiony, ale dobrze - przyznałem szczerze. - Co się stało?
- Potrącił pana samochód. To cud, że wyszedł pan z tego prawie bez szwanku. W zasadzie wygląda na to, że mógłby pan stąd wyjść już teraz, ale na wszelki wypadek potrzymamy tu pana kilka dni na obserwacji.
Teraz sobie przypomniałem. Przechodziłem przez jezdnię, nawet nie spojrzałem, czy coś nie jechało. Przeszły mnie dreszcze. Tak niewiele brakowało...
- Na korytarzu jest ktoś, kto się o pana bardzo martwił. Miła, zapłakana dziewczyna. Myślę, że teraz może do pana wejść. Szczęściarz z pana. - Powiedziała wychodząc. Nie wiedziałem, czy odnosi się to do wypadku, czy dziewczyny?
Spędziła przy mnie cały dzień, nie szczędząc wymówek. Opowiedziała mi, co czuła, gdy się obudziła, a mnie nie było. Szybko zorientowała się, że wyszedłem, ale nie bała się, że uciekłam, bo wszystkie moje rzeczy zostały w mieszkaniu. Jednak zaczęła się niepokoić, gdy minęła godzina, a ja nie wracałem. Zniecierpliwiona wyszła na dwór, gdzie pożyteczne pierwszy chyba raz sąsiadki-plotkarki poinformowały ją o strasznym wypadku. Potem znalazła mnie w szpitalu.
Wieczorem odesłałem ją do domu. Salę zamieszkiwał prócz mnie jeszcze jakiś miły staruszek, który nie miał nic przeciwko oglądaniu telewizji. Wrzuciłem dwa złote i zacząłem śledzić główne wydanie Wiadomości. Nie mogłem się jednak na nich skupić. Moje myśli wciąż ulatywały do mojej odkrytej miłości i do wypadku, który mógł tą miłość przedwcześnie zabić. Z zadumy wyrwała mnie kolejna informacja. Dziennikarz opowiadał o wczorajszej katastrofie superszybkiej kolei z Berlina do Frankfurtu. Wśród nielicznych na szczęście ofiar była jedna Polka zamieszkująca na stałe w Niemczech. Kolejna wiadomość dotyczyła również wczorajszego zabójstwa mieszkańca Zgierza, dwudziestoletniego Krzysztofa M., zasztyletowanego w jednej z włocławskich dyskotek. Zbieg okoliczności był nieprawdopodobny. Przed moimi oczami stanęły oblicza moich towarzyszy podróży. Błyskawicznie w moim umyśle nastąpiła projekcja rodem z horroru, jednak odrzuciłem swoją teorię, jako zbyt nieprawdopodobną. Przecież ja żyłem, choć...
Do sali weszła pielęgniarka.
- Jakaś kobieta prosiła, bym to panu przekazała - zwróciła się do mnie, podając mi kartkę.
Uśmiechnąłem się dziękując. Mój Skarb najwyraźniej lubił mnie zaskakiwać.
- Powiedziała, że będzie pan wiedział od kogo.
- Wiem - odparłem otwierając list.
Pobladłem.
- To była starsza osoba? - spytałem drżącym głosem.
- Tak...
Jeszcze raz zerknąłem w tekst.
"Zrozumiałeś w ostatniej chwili. Życzę ci długiego i szczęśliwego życia".

Dariusz S. Jasiński[quote][/quote]

Re: Podróż [alternatywa]

2
[quote="djas"]zapach jaki wokół siebie rozsiewała[/quotre]

Czy zapach jest rozsiewany?

Czytałem z zaciekawieniem, ale i z uczuciem niedosytu. Przyznam, że chyba to właśnie ciekawość co będzie na końcu, co będzie puentą, sprawiła, że dotarłem do końca.

Dialog pasażerów uświadamia mnie, że sporo osób nie potrafi trzeźwo ocenić naszej, polskiej rzeczywistości. Zachwyca się zachodnią kulturą i sposobem życia, zachodnimi zarobkami, zapominając, że żyć da się wszędzie.
Ważne tylko jak.

3
Bardzo dobry tekst. Po prostu.
Zgrabnie napisany, nawet jeśli wkradły się jakieś błędy, to nie rzuciły mi się w oczy.
SirJoker pisze:
djas pisze:zapach jaki wokół siebie rozsiewała
Czy zapach jest rozsiewany?
Wydaje mi się, że może być ;) W każdym razie mi to nie "zgrzyta".

Przykład tekstu, który nie operuje na jakimś niesamowicie oryginalnym pomyśle czy twierdzeniu, ale poprzez sposób ujęcia tematu czyni go po prostu nowym, ciekawym. Jak dla mnie - olbrzymi plus.

Bardzo podobają mi się postaci. W którymś miejscu coś my zgrzytnęło w dialogach, ale poza tym wyszły naprawdę realistycznie. Rozmowa w pociągu taka, że sama miałam ochotę włączyć się i solidnie ochrzanić tę przemądrzałą Polkę mieszkającą w Niemczech. ;)

Bardzo mi się podobało.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Dzięki, ten tekst, to jedna z moich dwóch zakończonych prób powrotu do pisania. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się znów stworzyć coś dobrego.

Pozdrawiam.

5
Wsiadłem do pociągu i po dłuższym spacerze wzdłuż kolejnych przedziałów, nie znalazłszy żadnego pustego, zrezygnowany, otworzyłem drzwi do ostatniego przedziału drugiej klasy.
Powtórzenie. Nawet się rzuca w oczy.
- No to jest pani mało ambitną osobą. - wyrwało mi się .
Tutaj w kwestii zapisu dialogu - wydaje mi się, że bez kropki.
udane życie to taki[...]
Z dużej litery - początek zadania.
Krzyś otworzył jakiś skrypt.
Tutaj za bardzo nie wiem o co chodzi. O jakiś skrypt w komputerze? Ale on chyba nie miał ze sobą kompa (jak miał, to nie pamiętam, bo czytałem to wczoraj)? Na pewno ma sens?

Opowiadanie ładne. Narracja sprawna, a błędziki, które wskazałem, pozbyłaby się pierwsza, lepsza korekta. Nie do końca zgadzam się z religijną kobietą, ale to Twoja wizja. W dawnych czasach, w czasach starożytnych, jezusowych, średniowiecznych... można było żyć bez pieniędzy. W dobie naszej cywilizacji jest to cholernie trudne. Życie jest trudne, nie mówiąc już o szczęśliwym życiu. Mniejsza z tym, to tylko wizja.
Po scenie w pociągu akcja strasznie przyśpiesza. Nie wiem czy na plus, czy na minus. Mam wrażenie, że coś opuszczam podczas czytania, że jakieś myśli nie zostały przekazane. Z drugiej strony wydłużenie opowiadania mogłoby być nudne. Więc sam nie wiem.
Mam też wrażenie, że postacie w opowiadaniu są zbyt wrogo nastawione do siebie. Albo lekko przesadzają, albo ja jestem zbyt pokojowo do wszystkich i wszystkiego nastawiony.
No i postać samej kobiety też jest moim zdaniem kontrowersyjna. Jej słowa nie pałają miłością ani szacunkiem do bliźnich. Jak zakończyła się scena w pociągu, pomyślałem, że jest takim typowym moherowym berecikiem, który ślepo wierzy i w teorii jest dobry, ale przejawia taką hipokryzję, że głowa mała. Wiesz "Należy być dobrym i pomagać. Ale Żydzi to złodzieje!".
No, ale to tylko moje odczucia.

Pozdrawiam.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

6
Powtórzenie - fakt wydawało mi się, że już to poprawiałem, ale najwyraźniej wrzuciłem jakąś starszą wersję tekstu. Mea culpa.

Kropka w dialogu - ewidentnie błąd.

Początek zdania małą literą - aż nie wierzę... Word takie rzeczy sam poprawia, no ale trafiło się.

Co do skryptu, chodziło mi o książkę wydawaną przez uczelnię dla studentów. Nie miał kompa :)

Co do kobiety - rzeczywistość to Ralph, jak w mawiał Scott Landon w historii Lisey, Kinga. Akurat taka kobieta faktycznie wdała się ze mną w podobny dialog i dokładnie tak oceniła życie moje i współpasażerów. Stąd tekst. Nie udało mi się tylko podkreślić, że zrobiła to tak spokojnym głosem, że wszystkich całkiem wyprowadziła z równowagi.

Opowiadanie ładne? Dziękuję. Właśnie takie chciałem, żeby było. Sam siebie kiedyś zaszufladkowałem jako autora fantastyki przygodowej, ale widzę, że równie chętnie piszę harlequiny alternatywne, bo to nie pierwsze takie dziwo.

Dzięki za przeczytanie i wytknięcie błędów.
Pozdrawiam.

7
A mi się średnio czytało. Szczególnie główny dialog, bo jak dla mnie jest on niekompletny: najpierw w miarę spokojna dyskusja, a kilka linijek dalej „Pani jest chora”, „Bóg się pomylił, ofiarowując wam dar życia”. Zbyt ostre. I nie wiem tylko czy ja to źle zinterpretowałam czy Ty zbyt łagodnie nakreśliłeś postacie.
Drugi zgrzyt: rozmowa jest trochę bez polotu. Tak, wiem, wiem, Dyskotekowy Krzyś raczej nie jest tytanem intelektu, ale zawsze uważałam, że jeśli poświęcam swój czas na lekturę, to chcę żeby ona mi pomogła oderwać się od rzeczywistości. Nawet jeśli jest to rozmowa dresów pod blokiem.
Dialog wyszedł bardzo realistycznie i chyba właśnie to było Twoim zamiarem, jednak ja wolę coś mniej przyziemnego – ale moja opinia nie ma zbyt dużego znaczenia.

Druga część, ta „podialogowa” bardzo dobra.

8
Faktycznie, chyba niedopracowałem tekst pod kątem opisu postaci. Wierz mi, że słowa, które padły w tekście, padły autentycznie. Stąd wrażenie, że dialog jest realistyczny, bo miał miejsce.
Postaram się wrzucić tu wrzucić jeszcze coś, co spodoba Ci się bardziej. Obiecuję :)

Dzięki za opinię i komentarz. Każda uwaga jest dla mnie bardzo cenna.

Pozdrawiam!
Dariusz S. Jasiński

9
Wszak był to zwykły dzień roboczy, a i pogoda nie nastrajała do wycieczek poza miasto.


Niby ładnie - bohater-narrator obrazuje to co widzi i przeplata w obraz swoje myśli. Ale czy dobrze? Nie - tutaj celem podróży nie są wycieczki za miasto - ludzi jadą, bo muszą. Dlatego stwierdzenie bohatera jest odrealnione względem prawdy.
próbowała zagaić rozmowę kobieta.
zagaić oznacza rozpoczać rozmowę. - tautologia ci wyszła.
No tak... mogłem się spodziewać, że dyskusję toczyliśmy z fanatyczką religijną, czekałem tylko, kiedy zacznie mnie nawracać.
Tutaj mi coś zgrzytło - otóż, jeśli babka jest tak zażarta w dyskusji, twardo broni swoich poglądów i, co widać, stoi murem za kościołem, to już wcześniej odezwałaby się, gdy rozmowa padła na kościół (co sygnalizowałeś w opisie rozmowy tuż po dosiadce).

Kurde, świetne opowiadanie, Dariusz. Ale wpierw o złych rzeczach.

Dialogi - mimo, że są dobrze zapisane i życiowe, to jednak mało naturalne w stosunku do emocji nimi rządzących - to tak, jakby czworo wrogów wrzucić do kotła i każdy uśmiechałby się do siebie, trzymając nóż. Takie odniosłem uczucie, gdy kolejny raz kobieta i żeluś do znudzenia odnosili się przemiło, mimo emocji. Więcej grzechów nie pamiętam.

Świetny splot fabularny i ciekawy przedsionek akcji - pociąg. Niby tekst leci w inna stronę, by na koniec przejść do sedna - celu podróży. I takie jest twoje opowiadanie - podróżą, ale metaforyczną. Podobało mi się, szczególnie druga część, gdzie bohater serią z karabinu przedstawił sceny uniesień. Dobra robota!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

Re: Podróż [alternatywa]

10
Cześć. Przyczepię się do kilku zdań.

"Kolejny pet zgaszony podeszwą mojego buta skończył swój marny żywot, skracając w jakiś sposób jednocześnie mój."
Kolejny pet zgaszony podeszwą buta skónczył swój marny żywot, skracając o kilka minut moje. Przyjamniej według oświeconych konowałów. Pal ich licho. Nie zamierzam rezygnować z przyziemnych przyjemności kosztem wyimaginowenego demona. Palacza uśmierca brak nikotyny, nie jej nadmiar.

Wybacz tę improziwację, ale przecież korekta może być zabawą.

"żwawym krokiem"
Tutaj możnaby podyskutować. Iść żwawo - tak. Iść żwawym krokiem? Lekko mi to zgrzyta.

"zapach jaki wokół siebie rozsiewała mile łechtał receptory w moich nozdrzach."

Rozsiewać... hmmm... Łechtanie zgrzyta mi z receptorami. Wiem, to czepianie się, ale "receptory" to twarde słowo. Łechtać - receptory = miękkość kontra twardość. Receptor kojarzy mi się z raptorem, drapieżnym dinozaurem. To oczywiście nie Twoja wina. Może po prostu "mile łechtał zmysł powonienia"?

W dialogu często używasz słowa "mieć". Zgrzyta mi też sformułowanie "przerwała kontrola biletów". Może lepiej "przerwał opasły konduktor, który wgramolił swoje wielkie dupsko do przedziału. Zagadywał z każdym kontrolowanym, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji."

"Nic, co wyróżniałoby tamte miejsca od Polski."
Nic, co rózniłoby od Polski/wyróżniało na tle Polski.

"- Prawie? - zdziwiła się."
Pytajnikiem podkreślasz zdziwienie. Po co robić to drugi raz wtrąceniem narratora?-

Fragment o tym, że dziewczyna czekała godzinę na przybycie bohatera z kwiaciarni, jedt trochę niewiargodny. Przecież kwiaciarnia znajdowała się po drugiej stronie ulicy? Dziewczyna nie słyszała sygnału karetki? Nie wyjrzała za okno?

Tyle uwag krytycznych (mam nadzieję, że konstruktywnych). Reszta jest całkiem dobra. Sprawnie poprowadzona narracja, dobra budowa zdań (chociaż niektóre bym zmienił), fajne porównania. Ciekawa... namiastka (wybacz, musiałem użyć tego słowa) fabuły. Skupiłeś sie na uczuciach bohatera, za co daję duży plus.

Pisz dalej. Warto.

Pozdrawiam.

11
Zodiak pisze:mile łechtał receptory w moich nozdrzach
Wybacz, zdawałem na medycynę (miałem jeden z najgorszych wyników) i jakoś te fachowe określenia wchodzą same. :)
Zodiak pisze:przerwał opasły konduktor, który wgramolił swoje wielkie dupsko do przedziału. Zagadywał z każdym kontrolowanym, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji
Tu z kolei dłuuugi opis. Nie lubię takich. Konduktor był dla mnie nieistotny, sama czynność jak najbardziej. Była czynnikiem rozpoczynającym dialog.
Tak samo pierwszy zarzut o peta. Nie rozwodziłem się nad sprawą oczywistą. :)
Zodiak pisze:Fragment o tym, że dziewczyna czekała godzinę na przybycie bohatera z kwiaciarni, jedt trochę niewiargodny. Przecież kwiaciarnia znajdowała się po drugiej stronie ulicy? Dziewczyna nie słyszała sygnału karetki?
Nie czekała na przybycie chłopaka z kwiatami, bo wyszedł gdy spała i nie wiedziała gdzie polazł. Sen miała twardy, bo w nocy nie miała okazji wypocząć. Dlatego miała prawo nie słyszeć karetki. Zresztą jej okna mogły wychodzić na inną stronę. Po prostu zaniepokoiła ją długa nieobecność i tyle. Zresztą to jest w tekście.

Dzięki za ocenę.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”