Puszka Pandory [obyczaj, kryminał, romans]

1
To są tylko dwa rozdziały, jednak chyba dadzą jakiś ogólny pogląd :) Mam cichą nadzieję, że się spodoba. Dałam kryminał, bo w dalszych częściach przewija się ten wątek.

Prolog


Początek


Jej słodki, melodyjny głos rozniósł się po klubie, docierając do każdego słuchacza, wywołując mimowolne okrzyki zachwytu. Stała tam, otulona w zwiewną, białą sukienkę, wręcz namawiając do zatracenia się w dźwiękach muzyki. Kołysała się w rytm, chłonąc ich lubieżne spojrzenia. Uśmiechnęła się lekko, widząc zazdrość zebranych kobiet. Od zawsze wiedziała, że jest kimś wyjątkowym, że coś w życiu osiągnie, jeśli będzie tego chciała. A śpiew miała we krwi, krążył w niej od zawsze, torując sobie drogę na zewnątrz. Nigdy jednak nie pomyślała, że znajdzie się tutaj, w klubie dla bogatej klienteli, zabawiając ich swoim głosem. Nie było to jednak złe uczucie, wręcz przeciwnie - czuła nad nimi władzę. Potrafiła manipulować emocjami w sposób, który innym nie jest znany. Rzucała wyzywające spojrzenia mężczyznom siedzącym w pierwszych stolikach.

I'll begin to let you go
When the sunlight melts the snow
Every night I drive away from you
I see the mountains I have yet to move

And you there
You don't care

Powoli i zmysłowo zeszła ze sceny, kierując się w stronę najbliższego mężczyzny. Jego zmieszane i ukradkowe spojrzenia wywołały w niej uśmiech. Leniwie oparła się o jego krzesło, śpiewając nad jego uchem balladę. Palcem lewej dłoni przejechała po jego barku i oparłszy stopę o jego kolano, ułożyła dłoń na jego piersi, jakby sprawdzała czy nadal jest tam serce. Wiedziała, że bije coraz szybciej w miarę upływu czasu, podczas którego trwało jej przedstawienie. Jej ciche kroki skierowały się w stronę młodej pary siedzącej blisko baru.
Kobieta rzucała wściekłe spojrzenia na swojego mężczyznę, który był pod wpływem uroku młodej solistki. Wpatrywał się w nią osłupiały, gdy zbliżyła się do niego, wskazując palcem na jego twarz. Uśmiechała się leniwie, wydobywając z siebie ostatnie dźwięki.

I wonder if you

Wanted me like i wanted you
It's a lonely truth
That I can't change you
And you sure can't change me

Odwróciła się do publiczności tyłem i wbiegła szybko na scenę, zostawiając za sobą smugę woni orzeźwiających perfum. Rozległy się okrzyki i prośby o bis. Ona jednak skinęła lekko głową w stronę słuchaczy, dziękując za przybycie i wysłuchanie, po czym rzucając zmysłowe spojrzenie, zniknęła ze sceny. Widzowie czuli niedosyt, chcieli zdecydowanie więcej, co znaczyło, że każde jej przedstawienie było czymś niewyobrażalnie ekscytującym, czymś, co na długo zostawało w pamięci. A co innego liczyło się dla artysty?
Dobrze wiedziała, że mogła ich mieć, wystarczyło kiwnąć palcem, jednak nigdy tego nie zrobiła, uważając, że nie byłoby to w porządku. Lubiła ich komentarze, spojrzenia pełne uwielbienia, liściki i czekolady wysyłane od wielbicieli, ale tylko to, nic więcej. Uważała, że miała prawo do swojego życia poza sceną, co oznaczało, że żaden fan nie miał wtedy do niej dostępu. Nazywała to strefą zakazaną i nikt nie zbliżył się do niej na tyle blisko, by pokonać barierę, jaką ustawiła.
Była znana z dystansu oraz chłodnego podejścia. Żartowano, że została stworzona z lodu i nic jej z tego stanu nie wyciągnie. Jednak mijano się z prawdą. Najważniejsze rzeczy, te, które skrywała głęboko w sercu, znali tylko prawdziwi przyjaciele, dla których pieniądz nie miał wartości. Byli ze względu na nią samą – i to liczyło się najbardziej.
Wsiadając do limuzyny, nie rozważyła możliwości tak szybkiego dojechania do apartamentu. Na szczęście nikt za nimi nie jechał i w spokoju mogła obserwować mijane domy, światła, ludzi. Nigdy nie miała na to czasu, dlatego fascynowało ją wszystko wokół. Choć się do tego nie przyznawała, nocne spacery oraz obserwacja świata wydawały jej się fascynujące. Toteż za każdym razem, gdy spoglądała na tętniące życiem nocne miasto, miała wrażenie, że coś jej umknęło, że czas leci zbyt szybko, a ona za nim nie nadąża.
- Pieprzyć to – powtarzała sobie, gdy nachodziła ją tęsknota za czymś, czego nigdy nie miała. Pocieszała się wtedy, że wszystko, co uzyskała do tej pory jest wystarczające do bycia usatysfakcjonowaną.
Gdy limuzyna się zatrzymała, odczekała chwilę aż szofer podejdzie, by otworzyć jej drzwi. Uśmiechnęła się do niego lekko, kiedy wyciągnął w jej stronę swoją dużą dłoń. Podziękowała szybko i skierowała się w stronę ruchomych drzwi. Zimny wiatr owionął jej ciało, więc okryła ramiona atłasowym szalem.
- Dobry wieczór panno Jones. Jak udał się występ? – Nowy odźwierny skłonił się nisko, wprowadzając ją do przestronnego korytarza.
- Dobrze. Jak zawsze. – Zbyła go skinieniem ręki.
Nie mogła doczekać się powrotu do swojego mieszkania. Przywitała się tylko z recepcjonistą i szybko weszła do windy, nie czekając na zbędne pytania i prośby o autograf. Nie miała na to ochoty.
1,2,3,4,5….Wydawało jej się, że jedzie wieczność. Przeczesała palcami długie, brązowe loki i czekała na swoje piętro.
10… Nareszcie.
Klucze. Drzwi. Dom.
Rzuciła torebkę na szafkę stojącą tuż przy wejściu i pierwszym, co zrobiła, było wkroczenie do przestronnej toalety, wykładanej czarnym marmurem.
Uśmiechnęła się leniwie, wyciągając w górę dłonie.
Już chciała napuścić wody do wanny, gdy usłyszała chrząknięcia od strony pokoju.
- Tom, jak długo będziesz mnie nachodził? – spytała nonszalancko, oparłszy się o drzwi. Jej delikatna, biała sukienka opinała ciało, dokładnie uwypuklając jego walory.
Zaśmiał się cicho, wyciągając cygaro z kieszeni garnituru.
- Zasada numer jeden: Tutaj się nie pali.
- A kto powiedział, że mam to zamiar zrobić tutaj? – Ukazał rząd równych, białych zębów, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Jest zimno.
- Dam ci marynarkę.
- Czy na wszystko masz odpowiedź?
Poprowadził ją na balkon, gdzie już paliły się świece, a na zastawionym stoliku czekała kolacja.
Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Onieśmielał ją. Każdy jego czyn nie był bezpodstawny i zdawała sobie z tego sprawę, jednak sprawiało jej radość to, jak o nią dbał, jak się starał. Czuła się wtedy kobietą, a nie obiektem pożądania mediów, które tylko czekały na jej potknięcia.
- Nie musiałeś, Tom – zaczęła słabo protestować.
- Wiem, nie musiałem. Ale nie możemy teraz zmarnować tego jedzenia.
Śmiech dziewczyny rozniósł się echem. Dopisywał jej dobry humor, co ostatnimi czasy było rzadkością. Tom o tym wiedział i tym bardziej cieszyła go jej radość.
Gdy dowiedziała się o wypadku matki i jej ciężkim stanie fizycznym, załamała się i nie wiedziała, co ze sobą począć. Zdawało się, że popadła w apatię, stan depresyjny i nie wiadomo co jeszcze. Przez dwa tygodnie nie można było z nią rozmawiać, nie mówiąc już o występach, które miała zaplanowane. Więź, która łączyła ją z matką, była niezaprzeczalnie zbyt duża, by mogła to po prostu zignorować. Dopiero, gdy lekarz stwierdził, że z Elizabeth wszystko będzie dobrze, że jej stan jest stabilny i życiu nic nie zagraża, Valerie wróciła do formy. Rzesza fanów tylko na to czekała, codzienne okupując wejście do hotelu. Transparenty z prośbą o jej powrót były wszędzie.
Tom odsunął krzesło i pomógł jej usiąść, po czym sam to zrobił. Nalał po lampce wytrawnego, czerwonego wina i wzniósł toast.
- Za twoje sukcesy, moja droga. Oby było ich więcej.
- Tak, tylko o tym teraz marzę – burknęła pod nosem, uśmiechając się słodko.
Kolację zjedli w ciszy. Valerie nie miała większej ochoty na konwersację, jedyne o czym marzyła, to długa kąpiel z pianą i odprężenie. Nadchodzący tydzień miał być ciężki, a jej harmonogram był napięty co do godziny. Chciała więc poświęcić sobie trochę czasu.
- Tom, chyba czas żebyś się zbierał.
- Delikatnie mnie wypraszasz?
Posłała mu przepraszające spojrzenie i skinęła lekko głową na znak zgody. Wiedziała, że to zrozumie. Był bardzo wrażliwym mężczyzną.
- Dobrze. Ale tylko dlatego, że widzę twoje zmęczenie.
Pocałował ją w czoło i wyszedł, zostawiając Valerie samą na balkonie.

***

Czuła jak jej ciało się odpręża. Zanurzyła się po szyję w wodzie, chłonąc ciepło i spokój, który był jej teraz potrzebny. Ciecz delikatnie oplatała jej miękką, bladą skórę, powodując miłe mrowienie. Uśmiechnęła się do siebie, włączając telewizor.
Mokre włosy przykleiły się do twarzy, tworząc dziwną aureolę z ciemnych pasm.
Wynurzyła smukłą nogę z wody i przejechała po niej dłońmi, wcierając piankę w skórę.
Po stresie zostało tylko wspomnienie, a na jego miejscu pojawiło się błogie odprężenie. Przeciągnęła się leniwie w wannie, po czym zanurzyła się cała pod wodę.
Zamknęła oczy, by nie dostały się do nich mydliny.
Nagle znikąd pojawiły się dłonie, które przytrzymały ją pod powierzchnią. Próbowała się oswobodzić. Walczyła z napastnikiem. Szarpała się, drapała go po nadgarstkach, jednak czuła, jak jej opór słabnie. Krztusiła się wodą, która dostała się do gardła.
Mimowolnie otworzyła oczy. Piekący ból sprawił, że nie widziała nic, prócz mgły.
Napastnik po chwili ją puścił i ulotnił się tak szybko, jak dym z papierosa. Ostatkiem sił podniosła się z wanny i rzuciła na zimny marmur. Łapała chciwie powietrze, plując wodą. Oddychała szybko, jakby to miały być ostatnie sekundy jej życia. I przez chwilę tak myślała.
Serce nie przestawało łomotać, tworząc ból w piersiach, który nie chciał przejść po paru minutach.
Gdy uspokoiła się na tyle, by móc spokojnie odetchnąć, szybko narzuciła na siebie szlafrok i wbiegła do pokoju, rozglądając się wokół za napastnikiem.
Jednak nie było żadnego śladu obecności nikogo, poza nią samą.
Zauważyła za to kopertę, która leżała na łóżku. Powoli podeszła i otworzyła ją. W środku znajdowała się mała karteczka z jej imieniem i nazwiskiem.

Wiemy, kim jesteś. Dorwiemy cię. Zabijemy.

Trzy krótkie zdania, które wywołały w niej powrót konwulsji. Przez chwilę myślała, że zacznie wymiotować tutaj, na dywan, który kosztował ją pięć tysięcy dolarów.
Opamiętała się jednak i drżącymi dłońmi wykręciła numer do Tom.
- Tom… Jezu… Ktoś próbował mnie zabić! – Jej głos drżał, słychać było w nim strach, który wcale się nie zmniejszał. – Nie, do cholery! Przecież żyję! Tak… Dobrze… Co zrobimy…? Nie... Dobrze, rano… Tak, zamknę drzwi na tyle spustów ile mam, a mam tylko trzy. Dobrze… Dobranoc.
Odetchnęła głęboko, zakrywając się szczelniej szlafrokiem. Zanim położyła się spać sprawdziła wszystkie okna i drzwi. Dopiero, gdy była pewna, że wszystko jest pozamykane, ułożyła się na łóżku w pozycji embrionalnej i zasnęła.

***

- Mówiłeś, że jest dobry. Skąd wiesz? – spytała Toma.
- Mój dobry przyjaciel już kiedyś go wynajmował
Skinęła lekko głową. Przyjęła do wiadomości, że to jeden z najlepszych ochroniarzy, jakiego może mieć gwiazda. Cenił się, prawda, jednak jeśli był tak dobry, jak słyszała, to była w stanie dać każdego centa, jakiego posiadała, byle ją obronił.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność. W końcu trafili do pokoju numer dwieście trzy. Tom uchylił drzwi, wpuszczając ją jako pierwszą.
Pomieszczenie było przesiąknięte dymem papierosowym. Valerie zakaszlała cicho, wdychając drapiącą w gardło substancję.
- W czym mogę pomóc?
Usłyszeli męski, donośny głos dochodzący z drugiego rogu pokoju. Dopiero po chwili, zza mgły, wyłoniła się postać w znoszonych ciemnych jeansach i ciemnej koszulce.
- Chcielibyśmy pana wynająć. To dosyć delikatna sprawa… - zaczął Tom, po czym Valerie mu przerwała.
- Potrafię mówić za siebie – szepnęła mu na ucho. Skierowała swoje spojrzenie na drugiego mężczyznę. – Wczoraj ktoś próbował mnie zabić. Zostawił to. – Podała mu małą karteczkę.
Otaksował ją spojrzeniem, gdy zabierał z jej rąk dowód.
Valerie wydawał się dość przystojny. Ciemne włosy, jakby w wiecznym nieładzie, komponowały się z jasnymi oczami.
- Acha – powiedział tylko, siadając na swoim krześle. – Ile jest pani w stanie zapłacić?
Pieniądze, owszem – pomyślała.
- Tyle, ile będzie konieczne, panie…
- White. Dominic White. Nie jestem tani.
Uśmiechnęła się lekko. Czuła się jakby oglądała podrzędny film, w którym mężczyzna sprzedaje swoje usługi zamożnej kobiecie. Miała ochotę śmiać się z tej irracjonalnej sytuacji, jednak powstrzymała się.
- Miło mi. – Wyciągnęła w jego stronę swoją smukłą, drobną dłoń. Jego uścisk był mocny i delikatny zarazem. Pewny siebie i uprzejmy.
- Chciałbym zostać z klientką sam na sam.
Tom spojrzał na Valerie, a gdy skinęła głową, niechętnie wstał i zostawił ich.
- Tysiąc dolarów dziennie, plus profity za narażanie życia. Potrzebuję wszystkich informacji o pani i pani wrogach. Czy jest ktoś, kto mógł chcieć pani śmierci?
Zastanowiła się przez chwilę, jednak żadna konkretna osoba nie przyszła jej do głowy. Zaprzeczyła więc.
- Jakiś zraniony kochanek? Były mąż?
Obruszyła się.
- Czy wyglądam na osobę, która jest już po rozwodzie?
- Szczerze? – spytał, rozciągając wargi w uśmiechu. Miał pełne, zmysłowe usta, co nie umknęło jej uwadze. Zbeształa się w myślach.
- Lepiej nie. – Spojrzała na zegarek. – Proszę mi powiedzieć czy bierze pan tę pracę. Mam napięty harmonogram i kilka spotkań dzisiaj, więc tak jakby się spieszę.
- Tak. Pod kilkoma warunkami. Będę pani cieniem. Gdzie się pani pojawi, tam będę ja. Na każde pytanie, nawet osobiste, będzie musiała mi pani udzielić szczerej odpowiedzi. Żadnych znajomych, kochanków, mężczyzn w pani życiu, póki nie skończymy tej sprawy. No i ostatnie: Od tej chwili słucha się pani tylko mnie. Będę pani osobistym bogiem.
- To ma być żart? – prychnęła, patrząc mu prosto w oczy. Wydawało jej się, jakby tonęła w ich bezkresie.
- Nie, nie żart. Jeśli chce pani być żywa do kolejnej gwiazdki, to… - nie dokończył zdania. Odpalił papierosa, po czym delikatnie wypuścił dym w jej stronę.
Zakaszlała i skinęła głową.

Rozdział I

Poskromienie


V:
Czy już kiedyś wspominałam o tym, że nigdy bym nie pomyślała o posiadaniu swojego osobistego bodyguarda, gotowego ratować w każdej minucie i przybywającego po usłyszeniu choćby najcichszego jęknięcia?
Teraz takiego mam i wcale nie wydaje mi się to takie wspaniałe, jak wcześniej. W grę nie wchodzi nawet mały flirt, gdyż Pan Smoluch - jak go zaczęłam nazywać w myślach - po tym, jak zauważyłam, że kopci jak lokomotywa, nie był materiałem na dłuższy dystans. Poważny, uśmiechający się tylko w sytuacjach ironicznych, z wiecznym sarkazmem wypływającym z ust zdecydowanie nie należał do grona mężczyzn, którzy mogliby mnie w jakikolwiek sposób zainteresować. Choć, patrząc na sytuację całkiem obiektywnie, nie mogę zaprzeczyć, że jest dość przystojny.
Potrząsnęłam głową i sama siebie przekonałam, że takie dywagacje nie mają sensu. Teraz najważniejszą sprawą, jaką mogłam zaprzątać swój umysł, był sposób utrzymania mnie przy życiu. Co zresztą nie należało do moich obowiązków, tylko siedzącego tuż obok pana White’a, który najzwyczajniej w świecie zajadał się Pringlesami, oglądając przy tym jakiś film akcji. Westchnęłam głośno i poszłam do łazienki, aby odciąć się od tego wszystkiego. Chwila samotności zawsze przywracała mi siły. Widok marmuru przypomniał mi niedawne wydarzenia. Przez parę sekund myślałam, że nadal leżę w wannie, a obcy mężczyzna zaciska swoje dłonie na mojej szyi, nie pozwalając mi złapać oddechu. Ta sytuacja cały czas odgrywała się w mej głowie na nowo, sprawiając tylko, że bałam się, jak nigdy wcześniej w swoim życiu.
Kilka głębszych wdechów przywróciło serce do normalnego bicia.
- Potrzebujesz pomocy?
Prychnęłam cicho. Jeszcze tego mi brakowało, by ochroniarz stał ze mną w łazience i trzymał moje majtki podczas sikania, bo - o zgrozo - mogłabym się w nie zaplątać i upaść, gruchocząc swoje kruche kości.
- Zajmij się tym, co tam masz do roboty! – odkrzyknęłam w odpowiedzi, jednocześnie odkręcając kurek kranu. Gdy poczułam na dłoniach ciepłą ciecz, uspokoiłam się i przemyłam dokładnie twarz. Otworzyłam małą kosmetyczkę, która leżała na półce po mojej prawej stronie i wyciągnęłam jeden ze swoich kremów nawilżających na noc. To był mój mały rytuał upiększający przed pójściem spać. Przemycie, nakremowanie, prysznic, łóżko.
Jedyna zmiana, jaka nastąpiła, to fakt obecności kogoś innego, niż ja sama. Najgorsze jest to, że mieszkałam sama od siedmiu lat, a to szmat czasu. Przyzwyczajenie się do tego mężczyzny zajmie mi dłuższy okres. A przebywanie z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę wcale tego nie ułatwiało.
Gdy byłam gotowa, narzuciłam na siebie szlafrok, dokładnie zakrywając jego poły i wyszłam do pokoju. Telewizor już był wyłączony, a mój ochroniarz chrapał w najlepsze z nogami opartymi na małym stołku.
- Jezu, tylko nie to! – powiedziałam do siebie i, najciszej, jak potrafiłam, pokonałam długość od łazienki do swojego łóżka. Teraz dziękowałam sobie za dywan tłumiący dźwięki. Był wart każdego centa.
Noc nie zapowiadała się wspaniale. Przez pół godziny wierciłam się w poszukiwaniu najlepszej pozycji, jednak to, co denerwowało mnie najbardziej, to odgłosy chrapania dobywające się z gardła White’a.
Zastanawiałam się nawet nad tym, by udusić go poduszką, wtedy najpewniej dźwięki urwałyby się, a ja mogłam spokojnie zasnąć.
Westchnęłam cicho, besztając się w myślach.
- Chrapiący ochroniarz i cierpiąca na bezsenność piosenkarka. Duet, kurwa, jakich mało.

***

Pierwsze, co zrobiłam po przebudzeniu, to szybkie zerknięcie na zegarek. Dziewiąta dwadzieścia pięć. Szybko poderwałam się z łóżka i pędem wleciałam do łazienki.
Spóźnię się, spóźnię się, szeptało coś w mojej głowie.
Dobrze wiedziałam, że o dziesiątej czeka mnie spotkanie, którego nie byłam w stanie przełożyć, bo już to robiłam parę razy. Gdybym się na nim nie pojawiła, mogłoby mi to zaszkodzić. Dlatego też wskoczyłam pod prysznic, potem szybko zrobiłam delikatny makijaż i zaczęłam przebierać w swojej garderobie. Ostatecznie zdecydowałam się na luźną, kwiatową sukienkę i sandały.
Zerknęłam po pokoju, zaczynając się zastanawiać, gdzie podział się mój ochroniarz. Podeszłam do balkonu, na którym stał i palił papierosa. Typowe. Mogłam się tego domyślić.
Miał na sobie ciemne jeansy i skórzaną kurtkę, która ani trochę nie kojarzyła mi się z wykonywanym przez niego zawodem.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, jednocześnie poprawiając swoje niesforne loki.
- Jaki plan na dzisiaj? – Znalazł się tuż obok mnie, przyciągając za sobą zapach dymu.
Mimowolnie zakaszlałam, czując w nozdrzach trującą substancję.
- Musisz ograniczyć palenie, zdecydowanie – zaczęłam, wymachując ręką, aby w minimalnym stopniu odpędzić od siebie nieprzyjemny zapach. – Mam spotkanie z dziennikarką, na którym muszę się pojawić. Zostaniesz z boku.
Skinął lekko głową. Wyglądał na wypoczętego. Wcale nie dziwne, że to JA dzisiaj przypominałam trupa, skoro to JEGO chrapanie nie pozwoliło mi na odbycie spokojnego snu.
- Mój cały rozkład dnia jest tutaj. – Podałam mu notes z zapisanymi spotkaniami. – Nie będę szła na wszystkie, lecz większość jest na tyle ważna, że nie mogę sobie pozwolić na ich opuszczenie. Coś jeszcze będzie ci potrzebne?
Widziałam, że przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, jednak po paru sekundach na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech.
- Nie chcę wiedzieć.
- Wszystko, czego będę potrzebował, dostanę od ciebie w swoim czasie.
Jego zmysłowe usta wymawiały te słowa z całkowitą pewnością w głosie. Gdybym w tym momencie miała coś w ustach, na pewno wylądowałoby to na podłodze. Dzięki Bogu, śniadania nie są moją mocną stroną.
Kątem oka zauważyłam, jak przejeżdża swoją silną dłonią po ciemnych włosach, próbując doprowadzić je do ładu.
- Od tego są grzebienie, panie White.
- Od ucinania jest brzytwa, nie język, pani Jones.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Będzie godnym rywalem w słownych potyczkach. Może te dni wcale nie są skazane na katastrofę i nudę? Przynajmniej taką miałam nadzieję.


D:
Gdy znaleźliśmy się w jej limuzynie zacząłem się zastanawiać, jak ją rozgryźć. Potrzebowałem tego do swojej pracy. Przy małym wysiłku będę wiedział o niej wszystko, co będzie konieczne, aby wiedzieć jak ją ochronić. A co najważniejsze - przed kim. Nie wydawała się być osobą, która skrywa ciemne sekrety, do których nikt nie ma dostępu. Nie mogłem być tego pewny na sto procent. Czasami pierwsze wrażenie jest mylne, czasami nie. Wyjątek tylko potwierdza regułę.
Teraz, gdy będę jej towarzyszył przy każdym spotkaniu, będzie to szansa na poznanie jej życia, przyjaciół oraz wrogów. Pierwsze, co zamierzałem zrobić, to sprawdzić mężczyznę, który przyprowadził ją do mnie. To on jako ostatni znajdował się w jej domu, tuż przed próbą zabójstwa. I co najdziwniejsze, nie zjawił się u niej po telefonie, w którym wyjaśniła, co się stało. Tym samym stał się moim pierwszym podejrzanym. Jaki mógł mieć motyw? Może wzgardzona miłość? Odrzucenie? Wszystko mogło być ogniskiem zapalnym.
Spojrzałem na Valerie, która siedziała naprzeciwko mnie i wpatrywała się w ulicę, widocznie zamyślona. Jej czekoladowe oczy w otoczce z niewiarygodnie długich rzęs, były jak otwarta księga. Mogłem z nich wyczytać wszystko, co chciałbym wiedzieć. Wydawało się, jakby nie była tego świadoma. Nie chciałem, żeby się dowiedziała. Wolałem jej ukrywaną skrzętnie niewinność. Bo była niewinna, mimo swoich dwudziestu sześciu lat. Już co nieco poszperałem i dowiedziałem się o jej życiu, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Valerie Jones jest czysta jak łza.
Karierę rozpoczęła w wieku szesnastu lat, kiedy na jednym przyjęciu poproszono ją o zaśpiewanie jakiegoś kawałka. Nie wiedziała, że na sali znajduje się menadżer jednej z wytwórni płytowych w Nowym Jorku. Jej donośny, czysty głos był tym, czego poszukiwał. Valerie z dnia na dzień stała się sławna i bogata. Nie uderzyła jej jednak do głowy przysłowiowa woda sodowa i dalej mieszkała z matką i ojcem w Venice. Wyprowadziła się dopiero w wieku dziewiętnastu lat, gdy skończył się jej kontrakt. Miała tyle pieniędzy, by kupić sobie luksusowy apartament w NY i żyć tylko z procentów. To jej jednak nie zadowalało. Rozpoczęła więc gościnne występy w najbardziej luksusowych klubach, za co zbijała nie mniejsze pieniądze, niż wcześniej. Była prawie tak samo sławna jak Oprah – tylko miała trochę mniej na koncie.
Valerie Jones wydawała mi się uczciwą osobą. Gdyby nie jej cięty język mógłbym stwierdzić, że jest miła. Mimo to sprawiała wrażenie zagubionej, co wydaje się dziwne, gdyż kto inny, jak nie ona, poskromił świat?
Była dla mnie zagadką, którą chciałem odkryć. Już w moim biurze, gdy przyszła, aby mnie zatrudnić, wiedziałem, że o jakąkolwiek sprawę by mnie poprosiła, zgodziłbym się. Nienaganny strój, wystudiowane pozy i miny, to była tylko gra, która pochłonęła jej życie. Dałbym się pokroić na kawałki, że nie miała żadnego faceta. Jeśli kiedykolwiek jakiegoś miała.
- Panie White. Jeśli mamy ze sobą współpracować chciałabym wiedzieć o panu kilka rzeczy. Chyba nie wydaję się to być problemem? – spytała, wyrywając mnie tym samym z rozmyślań. Dopiero po chwili zorientowałem się, że przez cały ten czas wpatrywałem się w nią niczym zakochany szczeniak. Kundel z bajki pozazdrościłby mi takiej miny.
- Nie, wydaje się być na miejscu.
Uniosła lekko kąciki ust, które mieniły się w świetle słońca. Kilka niesfornych kosmyków wydostało się z fryzury, by otulić jej bladą twarz.
- Jest pan żonaty?
Pokiwałem przecząco głową, próbując się nie zaśmiać.
- Jak długo siedzi pan w swoim zawodzie? – pytała dalej, niezgorszona moją miną.
Była spokojna, niewiarygodnie spokojna.
- Wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy przerwać.
Otworzyła szeroko usta, chcąc coś powiedzieć, jednak szofer zakomunikował, że dojechaliśmy na miejsce. Posłałem jej jeden z moich słodkich uśmiechów i otworzyłem drzwi, by pomóc jej wysiąść z samochodu. Chwyciła moją dłoń i, mocno ją ścisnąwszy, stanęła tuż przede mną. Poczułem w powietrzu orzeźwiający zapach jej perfum. Sięgała mi niespełna do barków.
Zadarła do góry głowę, potrząsając lokami.
- Niech się panu nie wydaję, że skończyliśmy. Czeka nas ciężka praca. Teraz chodźmy, już jestem spóźniona.
Wziąłem ją pod rękę, prowadząc do wnętrza wytwornej restauracji. Uśmiechałem się pod nosem. Nawet w swoim chodzie próbowała pokazać wyniosłość i chłód, nie wspominając już o dystyngowaniu. Bawiło mnie to i irytowało zarazem. Może to przez to, że nigdy nie lubiłem świata sław. Wydawali mi się puści i plastikowi, a jedyne, czym się zajmowali, to zbijanie kolejnych dochodowych interesów. Odgrywali swoje role, a światu pokazywali oblicze dobrych i wielce humanitarnych.
Spokój Dominic, tylko spokój cię uratuje.
Nie zauważyłem, gdy Valerie zatrzymała się i zaczęła witać z młodą dziewczyną, jeszcze niższą od niej, o ile to było możliwe.
- Usiądź z boku – powiedziała mi na ucho i wróciła wzrokiem do, jak się okazało, dziennikarki.
Spocząłem tuż za nią, mając przy tym oko na wszystko, co się wokół działo. Valerie była wyprostowana niczym struna i spięta, było to widać po jej nerwowych ruchach dłońmi, które trzymała na kolanach tak, by nikt ich nie widział. Zapomniała tylko o jednym, malutkim szczególe, mianowicie o mnie. Nic nie mogło ukryć się przed wszędobylskim spojrzeniem Dominica, z czego zawsze byłem dumny.
- Panno Jones, cieszę się, że możemy się w końcu zobaczyć. Nazywam się Marion Smith. – Brunetka wyciągnęła małą dłoń w stronę Valerie, uśmiechając się przy tym przyjaźnie. – Będę miała przyjemność przeprowadzenia z panią wywiadu.
Jones skinęła lekko głową, podnosząc do ust szklankę z wodą.
- Zaczynajmy więc. – Jej głos był teraz jakby chropowaty, dało się słyszeć nutkę zdenerwowania. Nie wiedziałem czy dziennikarka to zauważyła. Położyłem dłoń na ramieniu Valerie, dając jej tym znak, że tu jestem i w każdej chwili może na mnie polegać.
- Co pani czuje wychodząc na scenę?
- Cóż, na to uczucie nie ma określenia. To mieszanka ekscytacji i strachu, w międzyczasie jest adrenalina, która napędza działanie. Potem wszystko się rozmywa, a zostają tylko oni - słuchacze, którzy są nie mniej ważni, niż mój głos. To dla nich tu jestem, dla nich występuję i się ulepszam.
W myślach jej gratulowałem. Wyszła z tego cało, bez żadnej szramy ani wojennej blizny. Jej gra aktorska była genialna, musiałem to przyznać. Może minęła się z powołaniem?
- A jak reagują na panią słuchacze? Jak to jest, mieć rzesze fanów?
Valerie zaśmiała się cicho.
- Fani są wspaniali. Trzeba im przyznać, że jeśli już kogoś wybiorą na swojego faworyta, to są wierni temu uczuciu. Jak to jest mieć fanów? Pani Smith, ja ich nie mam. Nie są moją własnością. Żyją dla siebie. Kochają mój głos, to się liczy.
Mała brunetka zaczęła coś notować w swoim notesiku, marszcząc przy tym brwi. Wyglądała na zdezorientowaną.
- Czy jest w pani życiu ktoś ważny?
- W jakim sensie ważny? – Valerie odpowiedziała pytaniem na pytanie, czym zbiła dziennikarkę z pantałyku.
- Chodzi mi o mężczyznę. – Sprecyzowała pytanie, bacznie przyglądając się piosenkarce.
- Cóż, ważnym mężczyzną jest dla mnie mój ojciec. Wiele się od niego nauczyłam, za co będę mu dozgonnie wdzięczna. Jeśli chciała pani wiedzieć czy się z kimś spotykam, to nie. Nie ma nikogo takiego. – Jej słodki uśmiech nasunął mi na myśl diablicę.
Jeszcze przed chwilą nerwowo zaciskała palce, aby teraz odgrywać rolę wyniosłej damy z osiemnastego wieku.
- Kiedy zostanie wydana pani nowa płyta? Już jest o niej głośno. Mogłaby nam pani to trochę przybliżyć?
- Płyta wyjdzie na rynek na początku miesiąca, więc za cztery dni. Jest to mieszanka smutnych ballad o miłości i zdradzie. O tym, jak uczucia odbijają się na człowieku. Każdy z nas przeżył miłość, tę miłość, która rozpala każdą komórkę naszego ciała. Jedynym, czego wtedy pragniesz, to być z ukochanym mężczyzną. Być przy nim, przytulać go. Płyta ukazuje taką miłość, która dana jest tylko raz.
Mówiąc to, wydawało się, jakby w to wierzyła, jakby z głębi serca, szczerze, odpowiedziała na zadane pytanie. Czy tylko ja w tym pomieszczeniu wiedziałem, że to gra?
Uśmiechnąłem się uważnie obserwując dziennikarkę. Na początku myślała, że pójdzie łatwo. Prosty wywiad, kilka pytań i materiał gotowy. Okazało się, że Valerie wcale nie jest zdobyczą na pięć krótkich minut. Cóż, teraz musisz się męczyć, bo właśnie spuściłaś lwa z łańcucha.

***

Po dwudziestu minutach była wolna. Szedłem tuż za nią, eskortując do wyjścia, które znajdowało się niecałe piętnaście kroków przed nami.
Kwiecista sukienka powiewała mi przed oczami przy każdym jej ruchu. Rzuciła na mnie przelotne spojrzenie czekoladowych oczu, jakby sprawdzała czy nadal tu jestem. Wyszczerzyłem się w odpowiedzi i zrównałem z nią krok.
- Byłaś tam dobrą aktorką.
Zbyła moje słowa ręką i uchyliła drzwi. Powitał nas delikatny wiatr. W taki upalny dzień, jak dzisiaj, było to zbawienne. Limuzyna czekała w tym samym miejscu, gdzie się zatrzymała. Szofer pomachał w naszą stronę i szykował się do otworzenia drzwi, gdy zauważyłem, jak jeden z przechodniów wyciąga pistolet i celuję w Valerie.
- Padnij! – krzyknąłem, nim puściłem się biegiem za strzelcem. Usłyszałem huk, po czym odwróciłem się, by sprawdzić czy z moją klientką wszystko w porządku. Leżała twarzą do ziemi, osłaniając dłońmi kark. Uf, przynajmniej nie dostała kulki.
Moje bystre oko dojrzało, że napastnik miał na sobie ciemną bluzę i bejsbolówkę. To był mój punkt zaczepienia. Rozpychałem tłum dłońmi, by dobiec do nieszczęśnika, któremu miałem zamiar ukręcić łeb. Ludzie nigdy nie potrafili być dyskretni, dlatego nie dziwiło mnie, że z każdej strony dochodziły szepty na temat tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Po chwili zauważyłem mężczyznę, który wyglądał jak strzelec. Podbiegłem do niego i wymierzyłem solidny cios w szczękę. Odskoczył na ścianę budynku, który za nim stał, po czym podniósł ręce do góry w geście poddania.
Złapałem go za poły bluzy, podnosząc do góry i kopiąc z całej siły w podbrzusze.
- Jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz chciał zamordować mojego klienta, pamiętaj, że cię dopadnę, skurwysynie. Dla kogo pracujesz? – wychrypiałem.
- O-o co ci chodzi, człowieku?! – bronił się, próbując odepchnąć mnie od siebie.
Tak chcesz grać? – pomyślałem.
Zamachnąłem się jeszcze, trafiając na podbródek.
- Mamo… Czemu ten pan bije tatusia?
Odwróciłem się jakby w zwolnionym tempie i ujrzałem na dziewczynkę tulącą się do matki. Obydwie drżały i utkwiły we mnie przerażony wzrok. Dopiero zdałem sobie sprawę z tego, że dorwałem nie tego mężczyznę.
Puściłem go i poprawiłem jego bluzę.
- Jak widać, to nie ty. Miłego dnia. – Wyszczerzyłem się i czym prędzej opuściłem to miejsce, słysząc za sobą wściekłe wyzwiska pod moim adresem. Mieli do tego prawo.
Wróciłem do Valerie, która stała rozdygotana, nerwowo trzymając sukienkę i mnąc ją w dłoniach. Jej wzrok błądził po ludziach, poszukując czegoś. Gdy mnie dojrzała, przez jej usta przemknął lekki uśmiech.
- Wszystko w porządku?
Kiwnęła tylko głową. Nim zdążyłem otworzyć przed nią drzwi samochodu, zbiegli się fotografowie, zaczynając pstrykać zdjęcia zdezorientowanej Valerie. Miałem ogromną ochotę utłuc ich wszystkich po kolei. Te hieny żerowały na wszystkim, co możliwe. Nigdy nie mogłem tego pojąć. I nie chciałem. Takie zachowanie równało się dla mnie z brakiem godności i szacunku dla innych.
- Wynocha! Już! – odpędziłem ich dłońmi.
Gdy siedzieliśmy bezpiecznie w samochodzie, zauważyłem, że dziewczyna drży niczym osika. Nie dziwiłem się, w końcu drugi raz, ktoś próbował ją zabić. Zastanawiało mnie jedno. Czemu ten, który napadł ją w mieszkaniu, nie dokończył dzieła? W każdej chwili mógł ją zabić bez mrugnięcia okiem. Ostrzeżenie? Próba zastraszenia?
- Nic się nie stało. Żyjesz.
- Ale co to, kurwa, za życie. – Jej drugie „ja” miało wiele racji. Zbyt wiele.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę.
Dziękowałem Bogu za tę opiekę i za to, że nic jej nie jest. Była zbyt delikatna, jak na ten świat, a jednak potrafiła przywdziać odpowiednią maskę w odpowiedniej chwili. W pewnym sensie imponowało mi to.
- Mogło być gorzej. Biorąc na przykład kulkę, która mogła cię trafić.
- Zamknij się wreszcie.
Usłuchałem.

2
Jej słodki, melodyjny głos rozniósł się po klubie,
W prologu, na samym początku jej nic nie mówi, poza tym, że to ona. Tylko jaka ona?
Jego zmieszane i ukradkowe spojrzenia wywołały w niej uśmiech. Leniwie oparła się o jego krzesło, śpiewając nad jego uchem balladę. Palcem lewej dłoni przejechała po jego barku i oparłszy stopę o jego kolano, ułożyła dłoń na jego piersi, jakby sprawdzała czy nadal jest tam serce.
Rekord zaimków został pobity. Całą scena dotyczy tego jednego mężczyzny, jednak za każdym razem odnosisz się do jego osoby. kilka zmian:

Zmieszane i ukradkowe spojrzenia wywołały w niej uśmiech. Leniwie oparła się o krzesło, na którym siedział, śpiewając nad uchem balladę. Palcem lewej dłoni musnęła go w brak, oparłszy stopę na kolanie, ułożyła dłoń na jego piersi, jakby sprawdzała, czy nadal jest tam serce.

To tak na szybko. Można? Można.
Dobrze wiedziała, że mogła ich mieć, wystarczyło kiwnąć palcem, jednak nigdy tego nie zrobiła, uważając, że nie byłoby to w porządku.
Tryb bierny szkodzi zdaniu. Dałbym myślnik i zapisał: uważała, że...
Lubiła ich komentarze, spojrzenia pełne uwielbienia, liściki i czekolady wysyłane od wielbicieli, ale tylko to, nic więcej.
Znowu zaimek, tym razem fatalny: zobacz, że nie piszesz, jakie to komentarze ale piszesz od kogo. Co więcej, w dalszej części zdania nazywasz ich wielbicielami, co jest niejako powtórką tej samej informacji.
Była znana z dystansu oraz chłodnego podejścia.
Tu brakuje określenia dotyczącego, iż chodzi o charakter - nie odległość.
Była znana z trzymania dystansu oraz chłodnego podejścia.
Jej delikatna, biała sukienka opinała ciało, dokładnie uwypuklając jego walory.
Ponownie, zbędny zaimek.
Przeciągnęła się leniwie w wannie, po czym zanurzyła się cała pod wodę.
Ponieważ cała scena rozgrywa się w wannie i pisałaś o wodzie, ta dodatkowa informacja jest zbędna.
Nagle znikąd pojawiły się dłonie, które przytrzymały ją pod powierzchnią.
Tutaj ciekawostka. ktoś ją topi, a ty piszesz, że pojawił się dłonie. Kobieta ma zamknięte oczy, ja - czytelnik - wczuwam się w scenę i nagle pojawiają się ręce. Zapisałbym to inaczej, od strony odczuć (skoro wszystko tak zapisuje narrator:
Nagle poczuła silny chwyt, uniemożliwiający jej wynurzenie.
Wiemy, kim jesteś. Dorwiemy cię. Zabijemy.
A to już jest całkowicie nielogiczne względem tego, co opisałaś. Przecież napastnik miał niepowtarzalną okazję, aby ją zabić. Po co ta pogróżka? W kryminałach, ważne jest, aby wprowadzić tajemnicę w sposób logiczny - tak, by czytelnik nie pomyślał, że coś tu nie gra - ta scena ewidentnie pokazuje, że coś tu nie gra - staje się zbędna. Gdyby znalazła tę kartkę na scenie, w apartamencie - gdzieś, gdzie atak na piosenkarkę byłby niemożliwy, wszystko byłoby w porządku. Tu jednak jest bardzo wątłe uzasadnienie jej pozostawienia.

Poczytałem. W dalszej części jest równie dobrze, jak w pierwszej - widać, w narracji p.o. idzie ci sprawnie.

Rzecz najważniejsza: tekst piosenki. Ty, pisząc tekst, masz w głowie melodię, słowa, scenę - ja czytając, widzę scenę, piosenkarkę i czytam (czytam!) słowa, pozbawiony muzyki. Jeżeli liczysz, że znam te piosenkę, jesteś w błędzie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dużo czasu spędziłem, próbując dopasować owe słowa do znanych mi melodii, co odciągnęło mnie od tekstu. W wielu książkach widziałem taki zabieg, że narrator opisuje piosenkę przywołując jej treść:

Śpiewała o pożądaniu, miłości i bla bla bla...

Ukazane fragmenty są ciekawe i , mimo że na myśl przychodzi film Bodyguard (swoją drogą nawet używasz tego określenia na ochraniarza), to całość wypada przekonywująco. Narrator z pietyzmem wprowadza bohaterkę, ukazując jej dusze, zachowanie i uczuciowość, jednak narrator (czyli ty) sieje zaimkami jak makiem i to jest prawdziwa bolączka w tekście. Plastycznie rzecz biorąc, nie mam nic do zarzucenia, ale połowę tekstu pociąłbym i przerobił, aby wykosić te zaimki. Jest jeszcze sprawa z tym liścikiem - jak już wspomniałem, jego umiejscowienie (chęć wprowadzenia grozy do spokojnej, sielskiej atmosfery w domu) jest nielogiczna - i to mocno.

Ostatnia rzecz: nazwisko piosenkarki Jones a imię przyjaciela Tom - dziwne zestawienie, nieprawdaż?

Podsumowując: prowadzisz dobrą narrację pakując w tekst wiele detali tworzących realną bohaterkę, którą można zrozumieć i polubić - jest z krwi i kości. Zaimki natomiast ujmują każdemu zdaniu i to mocno. Warto nad tym popracować, bo jest tutaj duży potencjał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
No więc po pierwsze serdecznie dziękuję za opinie xD

Zaimki są moją słabą stroną od zawsze. I choć staram się je wytępić, to trudno mi z tym idzie. Ale może kiedyś się uda.
W każdym razie co do piosenki, to nie pomyślałam o tym w ten sposób. Następnym razem wezmę tę radę pod uwagę :)

Jeszcze raz serdecznie dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam
Kornelia

4
Kornelia pisze:Wsiadając do limuzyny, nie rozważyła możliwości tak szybkiego dojechania do apartamentu.
Nie do końca to zrozumiałem.
Kornelia pisze:1,2,3,4,5…
Po przecinkach zawsze spacja. Poza tym nie podoba mi się matematyczny zapis pięter. Liczby słownie, ujmij to jakoś inaczej, bo nie wygląda to najlepiej.
Kornelia pisze:pojawiło się błogie odprężenie.
trzeci raz używasz tego słowa w sposób taki, że pozostaje ono w pamięci, przez co tworzy się powtórzenie. Niby pojawia się ono w odstępach, ale drażniło mnie podczas lektury.
Kornelia pisze:Serce nie przestawało łomotać, tworząc ból w piersiach, który nie chciał przejść po paru minutach.
To też nie zabrzmiało dobrze, ten fragment po przecinku.
Kornelia pisze:Jednak nie było żadnego śladu obecności nikogo, poza nią samą.


I to też nie. Uprość to, choćby do Nikogo nie było.
Kornelia pisze:do Tom
Toma - literówka
Kornelia pisze:Cenił się, prawda, jednak jeśli był tak dobry,
po co wstawiasz to prawda?
Kornelia pisze:Acha
Aha - ortograficzny
Kornelia pisze:Przemycie, nakremowanie, prysznic, łóżko.
Żona w pracy, więc nie mam się z kim skonsultować. Chłop jestem, wybacz pytanie, ale najpierw krem, potem prysznic? To się nie zmyje?
Kornelia pisze:Jedyna zmiana, jaka nastąpiła, to fakt obecności kogoś innego, niż ja sama. Najgorsze jest to, że mieszkałam sama od
Powtórzenie. Wytnij to niż ja sama i będzie po problemie. Tekst na tym nic nie straci, prócz objętości.
Kornelia pisze:Pierwsze, co zrobiłam po przebudzeniu,
Często używasz sformułowania: pierwsze, co zrobiłam. To już któryś kolejny raz i zaczyna mnie drażnić.
Jego zmysłowe usta wymawiały te słowa z całkowitą pewnością w głosie. Gdybym w tym momencie miała coś w ustach,
Znów powtórzenie.

Skończyłem. Szkoda. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Cały tekst jest na bardzo wysokim poziomie. Polubiłem bohaterów, których ukazałaś w wyważony sposób. Mam akurat tyle informacji o nich, ile potrzebuję. Czytałem z wielką przyjemnością.

Błędy, jakie dostrzegłem i wymieniłem nie są poważne. Jeszcze jedna Twoja korekta i tekst będzie nieskazitelny.

Ogólnie - bardzo dobrze. Nie lubię czytać fragmentów i nadal tak twierdzę. Dotąd jednak moim zarzutem było, że nie mogę doszukać się w kawałku tekstu jakiś wartości. Tu żałuję tylko, że nastąpił koniec. Ciekawe, wciągające i wierz mi - po prostu świetne.

Dzięki, bo spędziłem przy tym miło czas.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”