Przydrożna Wigilia - Obyczaj/Groteska (wersja poprawiona)

1
Przydrożna Wigilia

Zawiera treści nieodpowiednia dla osób poniżej 18 roku życia.

Była to najzwyklejsza noc przy drodze krajowej numer 38, która, jak każdy dobrze wie, słynęła, jako zagłębie tak zwanych Pań do towarzystwa. Nasz bohater Pan Marcin jak zwykle wracając z firmowego spotkania z niezwykle uroczą Panią Karoliną oraz piekielnie namiętną Panną Justyną, pomyślał wszak że może zrobić sobie dodatkowy odpoczynek na parkingu przy już wcześniej wspomnianej drodze.

Zatrzymał się na miejscu parkingowym numer osiemnaście, które znajdowało się w połowie parkingu między barem obiadowym „Gęsty Rosół” obrastającym mchem od niemal że dekady, a tirem firmy Gniot-Pol, z którego właśnie wyszedł krępej postury mężczyzna o nieproporcjonalnej budowie ciała oraz o oczach tak błękitnych że lazur wybrzeża w Cannes chowa się pod spódnicę.

Mężczyzna podszedł do samochodu Marcina nawalony jak Messerschmitt chwiejąc się z prawa na lewo robiąc przepiękne szlaczki w pół metrowym śniegu. Nie mogąc ustać złapał się w końcu maski pojazdu i nachylił się niepewnie nad szybą kierowcy. Okno uchyliło się a tirowiec czkając od czasu do czasu bełkotał coś pod nosem. Pan Marcin wykontemplował, iż zapewne poleca on jedną z tutejszych kobiet a po ruchu głowy widać było jasno, że chodziło mu o blondynkę. Biedna dziewczyna ubrana była na ziąb trzydzieści na minusie w bolerko i spódniczkę flanelkę oraz kozaki, które sięgały jej tak wysoko, że kolana straciły zdolność ugięcia

Zadowolony bohater z pomocy w dokonaniu wyboru wśród tylu ochotniczek przez nowo poznanego kolegę odwdzięczył się mu flaszką, co nie było zbyt stosowne przy takie ilości promili dotychczas osiągniętych przez tirowca. Kiedy podszedł bliżej dziewczyny spostrzegł, że jest ona najprawdopodobniej jeszcze nastolatką. Nie patrząc na swoją godność i ogólnie morale zaproponował dziewczynie wspólne doznania w lesie za parkingiem. Ona nieprzejęta zbytnio, kim jest jej przyszły klient obróciła się na pięcie i poszła przodem w gaj. Droga była kręta i jak to bywa w tego typu opowiadaniach nasz bohater zagubił się w zimnym ciemnym lesie w Grudniową noc. Roztrzęsiony nawoływał pomocy, lecz jedynie echo mu dopowiadało. Przerażony nie bacząc na kierunek drogi wziął nogi za pas i biegł tak długo aż nie ujrzał nikłego światła w oddali, które przyjemnie migotając nawoływało jakoby Marcina. W pierwszej chwili jego myśli skierowały się na pewne ocalenie i to, że oto właśnie ukazały się przed nim światła parkingu. Odsapnął tak mocno, że aż Świerki zrzuciły nieco śniegu i pomaszerował w kierunku małej białej plamki w oddali.

Kiedy przybył na miejsce jego zdziwienie osiągnęło punkt krytyczny i rozwarł tak mocno żuchwę, że nie jedna ani dwie, lecz cztery muchy mogły wlecieć mu do ust. Przed nim stał mały domek, który wyglądał jakby zbudowano go za księcia Pchełka. Był dość niski, pokryty strzechą, a ściany jego były zrobione z pali drewna tak wielkich, że nawet gdyby tysiąc atletów, zjadłoby z tysiąc kotletów to takiego ciężaru by nie unieśli.
Bezradny i rozczarowany Marcin wszedł bez namysłu do domu. W środku było cieplutko gdyż kominek, w którym płonęło drewno palił się jakby od dawna. Rozglądnął się po chacie i zauważył, że nic poza kominkiem i stołem w niej nie ma. Wtem dostał jakby olśnienia i ujrzał, że na stole leży trzynaście potraw. Nie mogąc uwierzyć własnym oczętom przeliczył jeszcze raz i jak byk wychodziło trzynaście potraw a zastaw było na nim nie do zliczenia.
Czym prędzej jak postrzelony zabrał się do jedzenia. Chwyta za karpia teraz za chałkę, znów za karpia a drugą ręką za sałatkę, nogą łapie łyżkę i wcina barszczyk a nosem …!!! Nagle stop! Mężczyzna zamarł. Ujrzał przed sobą lustro, a w lustrze siebie. Starego, brzydkiego obżartucha, który wszystkich wykorzystuje a przy tym stole siedzi sam jak palec.

Jego smutek był tak ogromny, że odczuły go nawet dzieci w Shang-Hai’u klejące w tym momencie skórzany atrybut do nowego modelu Nike’ów. Pomyślał wtem, że może, kiedy się z kimś podzieli to odżyje mu energia do życia. Przypomniał sobie od razu setki tych pięknych kobiet marznących na parkingu w tą Grudniową noc. „Tylko jak ja się tam dostanę skoro jestem daleko od nich”- Pomyślał. I myśląc tak wytęrzająco wyjrzał przez okno. Zobaczył tam owy parking a na nim przeurocze koleżanki. Nie zwlekając wybiegł przed drzwi chaty, która okazała się owy barem obiadowym i zwołał wszystkich, którzy byli za zewnątrz, w tym również Pana o krępej posturze, żeby zasiedli z nim do stołu. Zebrała się chyba cała okolica razem z kościelnym, który pod nieobecność proboszcza przyszedł na parking.

Dorwała się wtem chołota do jedzenia. Karpie, sole, łososie, serniki, latały na prawo i na lewo z talerzy do ust niekoniecznie właściciela posiłku. Tak wszyscy jedli i jedli a ku ich dziwą jedzenia ciągle przybywało. Dlatego popękały obżartuchy z przejedzenia a słynna historia o drodze i przydrożnym parkingu odeszła w niepamięć.

[ Dodano: Pią 15 Sty, 2010 ]
Mój przypadek jest bardzo ciekawy. Tytuł mojego tekstu nie jest zbytnio ambitny ani wyszukany lecz prostu i ubogi.

W tym momencie ludzie widząc tytuł świadczący o Wigilii odrzucają pomysł przeczytania go ponieważ zapewne opowiada on o tym jak to narodził się zbawiciel etc. etc. etc.

Mam teraz nauczkę na przyszłość że najważniejszy w opowiadaniu jest tytuł.

2
Pomysł jest. Marny, ale zawsze to coś.

Sklejasz zdania w sposób, mam wrażenie, strasznie wymuszony. Zapominasz o interpunkcji. Popełniasz przestępstwa interpunkcyjne, typu: "wykontemplował", "chołota" ;) Używasz jakichś nieistotnych, nic nie wnoszących do akcji - według Ciebie zabawnych - wstawek. Mówiąc wprost: przynudzasz. Twoim problemem jest pisanie dla siebie a nie czytelnika; brak konkretnego pomysłu (napisałeś coś nowego?); wpadki, typu:
malpaico pisze:Była to najzwyklejsza noc przy drodze krajowej numer 38, która, jak każdy dobrze wie, słynęła, jako zagłębie tak zwanych Pań do towarzystwa.
Wyodrębniony fragment przedstawia taki mały dramacik. Chodziło pewnie o nazewnictwo własne drogi krajowej, ale niepoprawnie to wszystko posklejałeś.
malpaico pisze:Nasz bohater Pan Marcin jak zwykle wracając z firmowego spotkania z niezwykle uroczą [1]Panią Karoliną oraz piekielnie namiętną [1]Panną Justyną, pomyślał [2]wszak że może zrobić sobie dodatkowy odpoczynek na parkingu przy już wcześniej wspomnianej drodze.
[1]Bez uprzejmości – w tekstach fabularnych omijamy listowe, powiedziałbym, zwroty grzecznościowe (czyt. per "pan", "pani" od małej litery)
[2]Jeśli spójnik "że" jest zamierzony (nie jest integralną częścią słowa - wszak, oddzieloną spacją - przypadkowo bądź umyślnie - potraktujemy to jako błąd - wykreśl spójnik, postaw przecinek przed słowem – wszak i problem z głowy.
malpaico pisze:Zatrzymał się na miejscu parkingowym numer osiemnaście, które znajdowało się w połowie parkingu między barem obiadowym „Gęsty Rosół” obrastającym mchem od niemal że dekady, a tirem firmy Gniot-Pol, z którego właśnie wyszedł krępej postury mężczyzna o nieproporcjonalnej budowie ciała oraz o oczach tak błękitnych że lazur wybrzeża w Cannes chowa się pod spódnicę. (...)
Wydzielony fragment do wykreślenia. Pozwól czytelnikowi poużywać wyobraźni, on to lubi. Pamiętaj: to nie reportaż tylko tekst fabularny.

Podsumowując: nie podobało mi się, z kilku konkretnych powodów. O wszystkich wspomniałem w pierwszej części redakcji.

3
Joe pisze:Popełniasz przestępstwa interpunkcyjne, typu: "wykontemplował", "chołota" ;)
Przepraszam, możesz wyjaśnić o co Ci chodziło?
Dariusz S. Jasiński

4
chołota - hołota
wykontemplował - ?

Tak, interpunkcja to nie to samo co ortografia, racja ;) Pośpiech (?) gubi człowieka. Wybacz, Autorze.

5
"Używasz jakichś nieistotnych, nic nie wnoszących do akcji - według Ciebie zabawnych - wstawek. Mówiąc wprost: przynudzasz. " - nieprawda.
Opowiadanie średnie/złe - wedle mnie, ale warte uwagi. Choćby z tego względu, że tak jest i już!
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

6
Nie wiem czy wiesz, ale powinienem ci to powiedzieć gdybyś nie wiedział.
Jest taka choroba na świecie.
Nie bój się, uleczalna, ale kuracja długa i bolesna.
Nazywa się ona leniem.
Leń to paskudna choroba jeśli chodzi o pisanie. Tak ogólnie jest nawet przyjemna.
Jednak tutaj objawia się okropnie. Zostawia błędy ortograficzne bez sprawdzenia ich w słowniku czy jakimkolwiek programie. To zniesmacza czytelnika, a wystarczyło zainstalować jakiś dodatek do przeglądarki, który podkreśla błędy.
Nie wskażę ci ich, niech to będzie taki test na odnalezienie ich. Kto znajdzie wszystkie wygrywa kolejną lekcję.

Wracając do tekstu.
Nosi znamiona pośpiechu, pisałeś, bo miałeś pomysł i nie chciałeś, by ci uleciał za szybko. Przez to opowiadanie przypomina dialogi i wstawki narracyjne z "Nagiej broni 33 i 1/3". Mnie się wydaje mało śmieszne.

Wydaje mi się, że warto popracować nad językiem nieco. Wzbogacić go. Jeśli dodać to do zmiany opisów, mniej dosadnych i pozbawionych dziwnych porównań to może coś z tego wyjść.

Jednak najważniejszą sprawą jest sprawdzanie tekstu. Estetyka jest ważna. Jeśli treść jest błyskotliwa i cudowna, a podana jest w mdłym sosie błędów to żaden czytelnik smakosz tego nie przełknie. Odsunie talerz od ust i zamówi inne danie.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”