”...Chciałem cię zabić...“
„...przekonany, że świat będzie mi wdzięczny...“
„...chciałem rzucić kamieniem w twą głowę...“
„...udusić cię twoim brzydkim krawatem...“
" "Siedziałem po turecku na zimnej podłodze, wdychając spleśniałe powietrze.
Starałem się uporządkować w ciemności rozproszone myśli.
„... Medytacja była pomocna...“
" "Coś w tej piwnicy zaczęło się psuć, a panoszący się smród był nie do zniesienia. Martwy szczur? Z pewnością nie jeden... Musiało ich być więcej, inaczej odór nie byłby tak gęsty. Przed laty znajdowałem tu często szczątki wróbli. Ktoś zamknął okno i nie mogły wydostać się na zewnątrz. Pozdychały z głodu.
Moim zdaniem nie doszło by do tego, gdyby wiedziały jak otworzyć słoje z dżemem.
Z drugiej strony w dzieciństwie raz zatrułem się tym dżemem...
Chwileczkę. Wróble w piwnicy? Dlaczego tutaj wlatywały? Czego mogły szukać? Byłem przekonany, że na zewnątrz odniosłyby większy sukces. A czego ja tutaj szukałem? Może zgubionej wiary w sprawiedliwość?
Znowu widziałem jego twarz. Człowiek który miał moją matkę na sumieniu. Brzmienie jego imienia stało się trucizną dla mych zmysłów. Znał mnie, jak nikt inny.
Mój ojciec.
„...Diamenty!...“
" "Wspominałem mój czas spędzony w Afryce. Myślałem o mądrym starcu, przywódcy ludu Himba i o tym, jak jego wioska gromadziła się każdego ranka na skale, by oddać pokłon słońcu. Byli prostymi ludźmi. Chodowali bydło, uprawiali kukurydzę i żyli w skromnych domach, zbudowanych z gliny i zwierzęcych odchodów. Poza tym władali także niewyobrażalnym bogactwem, które, gdy się o nim dowiedziałem, nie dawało mi zasnąć przez pewien czas. Skąd pochodziły drogocenne kamienie? Kto to wie. Im więcej się chciałem na ten temat dowiedzieć, tym mniej mięsa dostawałem podczas posiłków. Byłem tam gościem i przypominano mi o tym zawsze, gdy dawałem upust swej wrodzonej wścibskości białego człowieka. Jednak byli to ludzie niezwykle tolerancyjni. Zdawali sobie sprawę z tego, że pochodzę z "innego świata".
Pod koniec mojego pobytu, stary mędrzec podarował mi skórzany woreczek wypełniony klejnotami i podziękował mi za moje czyny w imieniu całej wioski.
Podziwiałem jego lud. Himba żyli nadal tak samo, jak przed trzema tysiącami lat! Nadal nosili skąpę skórzane przepaski i znosili cierpliwie głód podczas suszy.
Głodowali, chociaż mieli możliwość wykorzystania swego bogactwa i zapewnienia sobie bardziej wygodnego żywota.
Nie mogąc sie powstrzymać, poruszyłem ten temat przed wyjazdem. Większość uśmiechnęła się wtedy, zdając sobie być może sprawę z mojej duchowej ułomności. To mnie bardzo zawstydziło, ale przypomniało mi także o tym, jak wiele ię jeszce muszę nauczyć.
Wytłumaczono mi, że "wygoda" jest jednym z wielu ekstremów, które źle wpływają na ducha człowieka i psują go. Wygoda i dostatek są bowiem łatwiejszą drogą, a to co łatwe, oddala nas od naszej prawdziwej natury. Próbowałem zrozumieć juz wtedy te słowa, ale widocznie dobre chęci nie zawsze wystarczają.
" "Lud Himba stał się moją drugą rodziną. Opowiadałem im o mojej ucieczce z domu, o problemach z ojcem. Nawet o tym, jak wieczorami nauczał mnie pasem szacunku do siebie. Odpowiedziałem na jego metody nocnym spakowaniem walizki i opuszczeniem posępnej willi.
Podczas moich podróży pisałem matce dość często listy, ale z nim nie chciałem mieć już nic wspólnego. Miałem wtedy siedemnaście lat. Przeznaczenie poprowadziło mnie ku Afryce. Jako wolontariusz pojechałem do Namibii i nauczyłem się wiele o medycynie. Pewnego dnia udało mi się uzdrowić małą dziewczynkę, cierpiącą na malarię. Od tego się zaczeło. Okazało się, że była ukochaną wnuczką starego mędrca.
W wiosce okrzyknięto mnie bohaterem. Przyjęto mnie, jak swojego, pomimo tego, że byłem biały.
Po trzech latach wydawało mi się, że pozostanę u nich już na zawsze. Właśnie wtedy nadeszła nieoczekiwana wiadomość. Rozdarłem kopertę, przeczytałem słowa. Zacząłem płakać. Moja matka zmarła, a ja zostałem zmuszony odkurzyć wspomnienia z dawnych czasów.
„...a pogrzeb...“
" "Udało mi się przed dwoma laty nawiązać kontakt z tak zwanym "Podziemiem".
Diamenty bardziej mi pomogły, niż zaszkodziły. Nie było tam niczego, co nie jest na sprzedaż. Oczywiście skorzystałem, kupując sobie fajne ciuchy, nowe imię i świeży paszport. Nikt nie zadawał niewygodnych pytań, o ile dobrze zapłaciłem. Zostałem wprowadzony w podstawowe zasady życia ulicznego, nauczyłem się władania bronią i zacząłem całkiem nowy żywot, nazywając go swoim odrodzeniem. Ludzie, których kiedyś nazywałem przyjaciółmi, stali się nagle dla mnie obojętni. Szczeniaki z dobrych rodzin, grające co niedzielę ze swymi rodzicami w golfa. Co oni mogli wiedzieć o moim bólu?
" "Żeby policja później podążyła fałszywym tropem, zająłem się dość szybko inscenizacją własnego pogrzebu. Powysyłałem kilka anonimowych wiadomości do dawnych znajomych. Wszystkim wydawało się, że zostałem rozszarpany w Afryce przez dzikie bestie. Zadziwiające, jak szybko kłamstwo potrafi przemienić się w prawdę, jeśli jesteśmy w posiadaniu odpowiednich środków.
Następnie kupiłem sobie trupa. Było to zniekształcone ciało angielskiego rybaka. O dziwo, te zniekształcone są najdroższe!
Na pogrzebie, każdy, kto znał mnie dość dobrze, zjawił się w kaplicy.
Stojąc przy otwartej trumnie, kierowali swe modły do całkiem obcej twarzy, nawet tego nie zauważając. On natomiast, jak zwykle opanowany, wygłosił pod koniec małe przemówienie. Schludny garnitur, drżący głos - gdy wspominał swego syna - podziękowania dla przybyłych na zakończenie. Wszyscy, oprócz mnie uwierzyli w jego kłamstwa. Stałem niedaleko w cieniu drzewa, skrywając twarz za ciemnymi okularami. Podekscytowany wydarzeniem wbijałem paznokieć w korę drzewa - Bóg wie jak długo.
„ ...zawsze gładki...“
" "Do willi dostałem się od tyłu. Znając tu wszystkie kryjówki, stałem się praktycznie niewidzialny. Obserwowałem go, stojąc w cieniu korytarza. Właśnie prasował swe białe jak śnieg koszule. Robił to zawsze bardzo dokładnie, powtarzając, że szata którą nosisz, odzwierciedla twoje wewnętrzne nastawienie.
Telewizor piał niczym wściekły kur, a kwoka z wiadomości z widoczną obojętnością na twarzy ogłaszała kolejną ludzką tragedię. Na stole stała do połowy opróżniona butelka Whisky, a w powietrzu unosił się smród tytoniu jego ulubionej Monte Christo nr 2.
To działo się na pierwszym piętrze.
Było już późno i nadszedł czas na działanie. Niczym zjawa "sfrunąłem" po schodach w dół, zauważając przy poręczy parę skrzyń z Whisky. Coś mnie na chwilę powstrzymało. Czy powinienem może zawrócić i zrobić to tu i teraz? Kierując się instynktem zrozumiałem, że to nie mogło stać się za szybko. Gdzie wtedy niuanse? Gdzie rozkosz? Zresztą, mając na uwadze dobre imię matki, nie miało się to stać w domostwie, w którym umarła. Musiałem go więc wywabić na zewnątrz. Jednak nie zwyczajnymi sposobami. Miał być niczym wściekły pies! Nauczyłem się bowiem w podziemiach, że rozzłoszczone psy popełniają najwięcej błędów.
Wyjąłem ze skrzyni parę butelek i zmoczyłem ich zawartością podłogę. To samo zrobiłem z zasłonami. W moich oczach odbił się blask pierwszej iskry. Wyszedłem na zewnątrz, skrywając się za beczkami w pobliżu stajni, żeby móc oglądać przedstawienie z pewnej odległości. Mały pożar miał być tylko ostrzeżeniem.
Klnął tak głośno, że mogłem słyszeć wyraźnie jego głos, dochodzący z domu. A gdy udało mu się zdusić płomienie, otworzył okna na parterze, uwalniając w księżycową noc kłęby siwego dymu. Już teraz podejrzewał zapewne, że nie jest sam na terenie swojej posiadłości. Drzwi wejściowe starej willi otworzyły się. Boso pojawił się na wilgotnym trawniku, w szlafroku na wychudzonym ciele, z wielką strzelbą w rękach.
„...moja prawdziwa twarz...“
" "Skryłem się w stajni, w której wciąż unosił się zapach końskich poczynań. To tutaj gromadził on swoje puchary i wyróżnienia. Wspiąłem się na platformę, na której kiedyś przechowywano siano i ukryłem się pośród rupieci, za wielką skrzynią. W tym samym momencie ujrzałem główkę od strzelby, zaglądającą w głąb pomieszczenia. Księżyc świecił intensywnie przez otwory w dachu, tworząc na ścianach posępne cienie. Zarazem oświetlał moją kryjówkę, co było mi nie na rękę. Słyszałem jego kaszel, kaszel chroniczny, przypominający grzechotkę dziecka. Wcześniej uczestniczył w maratonie, dziś jego ciało było zardzewiałym wrakiem. Ostrożnie posuwał się naprzód, w kierunku zachodniego skrzydła, mijając wielkie lustro.
W skrzydle wschodnim natomiast ja czaiłem się na niego, planując atak z zaskoczenia w momencie, w którym znalazłby się w moim zasięgu. Przeszukał parę miejsc, rozczarował się, a zawracając, zaczął powoli zbliżać się do miejsca mojego zasięgu.
Serce biło mi coraz szybciej. Próżnością byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Gdy znajdował się tuż pod platformą, skoczyłem na niego. Nie zdąrzył nawet zareagować! Wybiłem mu strzelbę z rąk i ustawiłem się za nim, używając techniki podduszenia, którą wyćwiczyłem do perfekcji. Nie widział mojej twarzy, wszystko działo się zbyt szybko. Bał się. Czułem strach, który go paraliżował i właśnie wtedy upiłem się adrenaliną. Czułem swoją przewagę, byłem dumny ze swoich osiągnięć, z tego, że byłem tak bliski celu.
Niestety, przeoczyłem lustro stojące w pobliżu. Szamotał się i nie wiedząc kiedy, lustro znalazło się nagle dokładnie przed nami. To właśnie w nim zobaczyłem odbicie przerażonej twarzy ojca, a on jednocześnie odbicie mojej. Niedowierzał.
Jąkając się wypowiedział z ulgą moje imię, a ja - niedoszły „duch” jego martwego syna - przycisnąłem mu w tym momencie zimną lufę rewolweru do skroni.
„...zasłużyłeś na to...“
„...już prawie się udało...“
„...nie było już odwrotu...“
" "Trzymałem rewolwer oparty o jego głowę, ale on już nie wyglądał na człowieka, który się lęka. Gorzej, w lustrze za chwilę pojawił się nawet uśmiech. Wyraził swój podziw względem spektaklu, jaki udało mi się wyreżyserować, przyznając, że pewnie nie lada się natrudziłem. Mimo tego nie powinienem zakończyć wszystkiego według planu. Zapewnił mnie, że jestem zbyt dobrym chłopcem, by kogoś zabić.
Aby przekonać go, że jego zapewnienia mijają się z celem, odciągnąłem powoli kurek (część broni, której zakończenie uderzając w nabój, powoduje jego odpalenie) broni do tyłu. Lekko drgnął, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Najpierw z lekkością na ustach radził mi opuścić broń, by po chwili powiedzieć to samo, ale już z owym autorytetem w głosie, który był mi dobrze znany z dzieciństwa. Autorytetem, którego szczerze nienawidziłem i co gorsza, przeciwko któremu zawsze byłem bezsilny. Puściłem go i cofnąłem się o krok. Nie mogłem tego zrozumieć. Co to była za moc, która mnie powstrzymywała? Byłem naprawdę zbyt dobrym chłopcem? Dobrym? Kto wymyślił w ogóle tak głupie słowo? Zanim dotarły do mnie jakiekolwiek odpowiedzi, rewolwer w mojej ręce zaczął się trząść. Byłem sobą bardzo rozczarowany, mając zarazem cichą nadzieję, że moja wściekłość dokończy to, co zaczęła ręka.
No i nici z nadziei. Odwrócił się i spojrzał mi w twarz. Jego spokojne oczy - chciałbym mieć takie. Nigdy nie zdradzały żadnej z jego myśli. Spojrzałem na lustro, stojące za nim. Tuż nad jego barkiem odbijała się w nim moja biała twarz, którą tylko do połowy oświetlał księżyc. To ja wyglądałem teraz jak ofiara. Moja gorąca duma po chwili strasznie szybko wyparowała.
„...było ciemno...“
" "Powoli, ale z wielką determinacją wyciągnął rękę i odebrał mi rewolwer. Zaraz po tym nakazał mi lufą kierunek, w którym miałem się ruszyć. Ruszyłem się więc.
Gdy znów byliśmy w willi, czuć było szkody, jakie wyrządziłem starym murom. Ulubione zasłonki matki szlag trafił! Odryglował drzwi do piwnicy, znajdujące się pod schodami i dał znak, żebym wszedł do środka. Nie wypowiadając ani słowa, zamknął je za mną.
Ciemność.
„...jej ostatnie myśli...“
" "Było już późno, ponieważ księżyc za oknem kończył swą tułaczkę po niebie. Podobnie, jak ja zresztą zakończyłem swoją tułaczkę, dając się uwięzić chudemu bosemu starcowi! Chciałem otworzyć okno, ale się zacięło. Nie zadzwonił jeszcze po policję, inaczej byłaby już pod domem. Może wiedział, jakie dowody mam przeciwko niemu? Mogłem nimi zatruć mu resztę życia. Posiadałem wszystkie listy, które matka pisała do mnie, gdy byłem w Afryce. Mógłbym z nimi iść do pierwszej lepszej gazety i nagłośnić sprawę. Ale właśnie na to by nie pozwolił. Tak działa logika.
Musiał się mnie pozbyć.
„ ...spojrzałem ku górze...“
" "Długo czekałem. Nagle usłyszałem otwierany zamek i jasne światło wypełniło moje więzienie. Nadeszła ta chwila. W międzyczasie zdąrzył z pewnością wszystko dokładnie przemyśleć, a nawet wykopać mój grób. Moje ciało będzie w najbliższych miesiącach trawione przez robactwo, gnieżdżące się w ogrodzie, pod różami mojej matki i nikt się nigdy o tym nie dowie, ponieważ dla świata już raz umarłem.
Nie chciałem okazywać strachu, chociaż we mnie tętnił. Ojciec nakazał mi wyjść z piwnicy.
Przyznaję, że wstałem z zimnej podłogi dość niechętnie.
Wspinając się po starych schodach, ostrożnie, jak na szczyt stromej góry, moje pole widzenia się nagle zawężyło. Wszystko stało się widoczne, jak przez czarny tunel! Gdy wyszedłem z ciemności, światło w korytarzu mnie poraziło. Nie było już czuć dymu, ale ściany były osmolone. Starałem się zezować, żeby jednocześnie mieć na uwadze jego rozgniewaną twarz, jak i broń, którą we mnie celował. Odgłos mego serca przypominał mi bęben afrykański. Czy byłby zdolny zrobić to na korytarzu? Czy nie byłoby lepiej załatwic sprawy w ogrodzie, gdzie nie trzeba by było zmywać krwi z parkietu? Ruszając w stronę drzwi, a potem przechodząc przez nie na podwórze, zapytałem sam siebie, czy ten człowiek czasem nie czyta w moich myślach.
„...myślałem o matce...“
„...o tym, że będzie bolało tylko przez chwilę...“
„...gdybym mógł ją ujrzeć zaraz po tym, moje starania nie poszłyby na marne...“
" "Staliśmy przed willą. Wydawało mi się, że dygoczę, ale nie czułem chłodu. Słyszałem odgłosy nocy, jakby były bardzo daleko, choć znajdowałem się w ich mrocznym centrum. Tak więc czuje się człowiek, czekający na swój koniec... Serce biło mi tak mocno, że bałem się o wytrzymałość żeber! Nagle usłyszałem jakiś głos. Brzmiał jak echo w mojej świadomości i nie mogłem zrozumieć ani słowa. Jak w transie chciałem iść dalej, w kierunku matczynych róż. Matka znała się na kwiatach. Rozmawiała z nimi, żeby lepiej rosły. Poczułem szarpnięcie za lewy rękaw kurtki.
To on mnie pociągnął i odwrócił twarzą do siebie.
Zwracałem uwagę już tylko na broń w jego dłoni. Mój oddech przyspieszył. Zamknąłem oczy, oczekując pierwszego strzału. Gdy jednak przez pewien czas nic się nie działo, otworzyłem jedno oko, by zbadać sytuację. Pierwsze co zauważyłem, to matowe migotanie światła na wysokości jego oczu. Zdałem sobie sprawę, że tak duża kropla nie utrzyma się długo na powierzchni oka. Spłynęła mu samotnie po pomarszczonym poliku. Pomyślałem, że już całkiem oszalał.
W tym momencie stał przede mną zepsuty starzec, nie przypominający niczym ojca, jakiego dotąd znałem. Miał umrzeć, żeby sprawiedliwości stało się zadość! W listach matki przeczytałem, że w ostatnich tygodniach jej życia ojciec, krok po kroku tracił nad sobą panowanie. Zaczął ją bić. Pisała, że przestał być człowiekiem, za którego wyszła za mąż. Gdy znajomy pracujący w policji przesłał mi wiadomość, że matka popełniła samobójstwo, wiedziałem od razu kto jest odpowiedzialny za tą tragedię. Nie zrobił tego być może własnoręcznie, ale swoim postępowaniem zniszczył jej kruchy świat, którego w samotności nie mogła odbudować o własnych siłach.
Nie interesowało mnie, jaki miał motyw. Wszelkie motywy, byłyby w tej kwestii zwykłymi wymówkami! Zastanowiłem się, co los chce mi w danej chwili przekazać, bo przecież zawsze jest jakaś puenta.
Starzec płakał jak dziecko i załamał się pod niewidzialnym ciężarem, spoczywającym na jego barkach. Zaczął wciąż powtarzać „tak mi przykro, tak mi przykro...”, jak jakieś zaklęcie. Nie wiedziałem, co począć. Stałem nad nim, nie ruszająć się być może parę dobrych minut. Nadal nie współczułem temu człowiekowi. Jak mógł nie szanować tak dobrej kobiety? Jak mógł tak postąpić, wiedząc, że jest osobą którą łatwo zranić?...
Poczułem niepokój. Uświadomiłem sobie, że wcale nie postąpiłem lepiej. Uciekłem z domu, ze strachu. Uciekłem, zamiast walczyć! Uciekłem, raniąc bliskich, trzymając ich w niepewności, nie odzywając się przez parę dobrych miesięcy.
Czyżbym też był winny?
Ojciec przestał szlochać. Opuściłem głowę, patrząc mu w jego krecie ślepia. Zaraz po tym przyznał się do winy poraz pierwszy w życiu. Przyznał się, dodając, że uczyniłby wszystko, żeby naprawić swoje błędy. Chwila ciszy, w której czekał, aż coś odpowiem.
Problem polegał na tym, że nie wiedziałem co odpowiedzieć. Uświadomiłem sobie zamiast tego, że zniknęła we mnie potrzeba zemsty i nie wiedziałem dlaczego. Byłem nagle przekonany, że całe życie to wielka gra planszowa. W tej grze ja byłem pionkiem zielonym, a mój ojciec czerwonym i tylko kolor różnił nas od siebie. W gruncie rzeczy, byłem takim samym łajdakiem, jak on! Czy to oświecenie? Może jakiś nagły nalot mądrości? Dobre pytanie. Gdybym był mądry, z pewnością bym wiedział. Może to dlatego, że patrzałem na niego z góry? Z tej perspektywy nie był już demonem, jakim stał się w moim umyśle. Stał się mały, prawie nieistotny. Może nie kłamał na moim pogrzebie, gdy stwierdził, że będzie za mną tęsknił?
Spojrzałem na księżyc. Ten to ma dobrze. Łazi po niebie, ciągle się uśmiechając. A może on się nie uśmiecha? Może się po prostu z nas śmieje? Drwi z nas, bo jesteśmy tak niedołężni, że dajemy się prowadzić rządzy krwi, przeoczając własne błędy!
Spojrzałem krótko na ojca, po czym odwróciłem się, ruszając spokojnie w stronę głównej bramy. Nie czułem już strachu. Klęczał na zimnej trawie, w swoim cieńkim szlafroku. Spuścił wzrok, nie mając odwagi mnie nim odprowadzić. Nie umarłem tej nocy. Ale okazało się, że ten fakt wcale mnie nie cieszy.
Musiałem przemyśleć parę spraw. Musiałem zastanowić się nad tym, jakim stałem się człowiekiem i przede wszystkim musiałem wziąć gorącą kąpiel.
„...bo życie jest proste...“
" "Gorąca woda uspokoiła mojego ducha, a duch uspokoił ciało – bo taka jest kolei rzeczy. To szczera prawda, że w wannie świadomość człowieka zostaje w dużej mierze poszerzona. Mogłem teraz jaśniej myśleć o wydarzeniach tej nocy. Siedząc w wannie, która była dość małych rozmiarów, podkuliłem nogi, co wyglądało komicznie. Siedząc tak, zwątpiłem w całe swoje doświadczenia.
Nie byłem już przekonany co do tego, że na świecie istnieje zło oraz źli ludzie.
Źły - kolejne puste słowo. Patrząc w wodę, zobaczyłem pojedyńczą płetwę, potem pysk. Zamknąłem oczy. Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy głodny rekin jest uważany za "złą rybę" dlatego, że atakuje niewinnego pływaka, czy też dlatego, że niewinny pływak w danej chwili po prostu gardzi mięsem rekina. To co złe, zależy zawsze od opinii człowieka. Poczułem się wycyckany przez ten cholerny relatywizm, który początkowo nigdy nie jest tak wyraźny, jak po głębszej kontemplacji.
Zrobiło mi się niedobrze. Uświadomiłem sobie tu i teraz, że dziś w nocy o mały włos zabiłbym człowieka, i to w dodatku własnego ojca. Wyobraziłem sobie, jak matka wypowiada słowo „morderca” zamiast mojego imienia i poczułem ucisk na piersi. Dlaczego jednak nie zabiłem?
Dlaczego mój umysł zastrajkował, gdy chciałem nacisnąć spust? Przypomniałem sobie słowa starego mędrca. Czy zemsta była jednym z ekstremów, o których rozmawialiśmy? Być może wygodą - zbyt łatwą drogą?
Jeden ruch spustu wystarczyłby przecież, by zakończyć ludzki żywot. To tak, jak gaszenie światła w pokoju gościnnym. Pstryk!
Wiele myśli ścigało się ze sobą w mej głowie. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.
Obudziła mnie dopiero ostudzona woda w wannie, co, przyznaję, było bardzo nieprzyjemne. Gdy siedziałem później przy kominku, patrząc na do połowy zapełnioną szklankę mleka, wziąłęm do ręki ołówek i kartkę. Chciałem przynajmniej spróbować napisać do niego swój pierwszy list. Chciałem, żeby wiedział, przez co musiałem przejść przez te wszystkie lata i znał moje motywy. Bo moje motywy były ważne!
Podczas pisania starałem się nie używać słowa „ojciec”. Byłem ciekaw rezultatu i czy alternatywa do zemsty naprawdę jest tą przysłowiową „trudną drogą”.
Pisałem tak długo, aż zapiał kogut. Wtedy przerwałem, napiłem się mleka i zacząłem pisać dalej. Mając po jakimś czasie bardzo śpiący umysł, zastanawiałem się nad zakończeniem. Widziałem ojca wyraźnie przed sobą. Jego srebrne włosy, wysuszone usta i smutne oczy. Widziałem jego wszelkie niedoskonałości, będące tak ludzkie. Zebrałem w sobie całą odwagę. Pomyślałem słowa, a zaraz po tym przelałem je szybkimi ruchami ołówka na papier (Sztuką jest zrobić to szybko, żeby demon zemsty, czychający zawsze gdzieś w umyśle, nie zdążył owych słów przechwycić). Spojrzałem na kartkę oraz na słowa „Przebaczam ci” na samym dole, lśniące od miękkiego grafitu.
Cofnąłem się w fotelu i odetchnąłem z ulgą, dotykając plecami oparcia. Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Czas przestał dla mnie istnieć. Wraz z oddechem wyzionąłem ducha. Moje serce przestało pracować, a ciało ostygło. Smród zwłok poczuł sąsiad, idący po zakupy. Zawiadomił policję. Policja najpierw grzecznie zapukała, potem wywarzyła drzwi. Znalazła moje ciało w fotelu.
Kominek się już nie palił. W ręce miałem list. List, po dokładnych oględzinach został przekazany mojemu ojcu. Ojciec czytając go popłakał się. Od tej pory sam zaczął wybaczać innym, idąc za moim przykładem. Chodząc do sklepu uśmiechał się do ludzi, których kiedyś w jakiś sposób skrzywdził. O dziwo, oni po jakimś czasie zaczęli zapraszać go na kawę. Pisał listy z przeprosinami, wysyłał je za granicę do Ameryki. Wysłał nawet dwa do Nowej Zelandii, bo miał tam dwie kochanki! W tamtym czasie wydał majątek na znaczki i koperty. Po paru miesiącach otrzymał odpowiedzi od ludzi, którzy się go niegdyś wyparli. Pewnego dnia siedział na tarasie, popijając kawę. Przyglądając się łąkom i drzewom. Patrząc na naturę z góry, zaczął krzyczeć i tańczyć! Po chwili opanował się, ponieważ pokojówka była świadkiem całego zajścia.
Ojciec zmarł parę lat później na raka płuc. Zmarł w męczarniach w łóżku, obok którego na ścianie wisiał mój list. I byłoby to smutne, gdyby nie fakt, że ściany nosiły ślad świeżej farby, a mój list był oprawiony drogim drewnem.
Re: PIWNICA
2ale tak ogólnie co do fabuły...Christopher O. pisze: Z drugiej strony w dzieciństwie raz zatrułem się tym dżemem... NIM
takie... nie wywołało u mnie żadnych emocji.
chociaż napisane ciekawie, trochę mnie znudziło.
3
- no nie wiem. Synestezja wydaje się być tu nie na miejscu. Rozważ zamianę "gęsty" na "uciążliwy".Christopher O. pisze:Musiało ich być więcej, inaczej odór nie byłby tak gęsty.
- hodowali.Christopher O. pisze:Chodowali bydło,
- literówka.Christopher O. pisze:Nadal nosili skąpę skórzane
- literówka.Christopher O. pisze:Nie mogąc sie powstrzymać,
- literówka. Poza tym dałoby radę skrócić to zdanie. Rozpycha niepotrzebnie tekst.Christopher O. pisze:To mnie bardzo zawstydziło, ale przypomniało mi także o tym, jak wiele ię jeszce muszę nauczyć.
- całe zdanie nic szczególnego nie wnosi, rozpycha tekst, jest niezręczne.Christopher O. pisze:Próbowałem zrozumieć juz wtedy te słowa,(...)
- "nocne spakowanie walizki"- niezręcznie. Spakowałem walizkę i uciekłem nocą z domu.Christopher O. pisze:Odpowiedziałem na jego metody nocnym spakowaniem walizki
- literówka.Christopher O. pisze:Od tego się zaczeło.
- whisky małą literą.Christopher O. pisze:Na stole stała do połowy opróżniona butelka Whisky, a w powietrzu unosił się smród tytoniu jego ulubionej Monte Christo nr 2.
- proponuję usunąć to zdanie. Rozpycha tekst i spowalnia akcję.Christopher O. pisze:To działo się na pierwszym piętrze.
- wściekłego psa kojarzę z agresją i zagrożeniem. A nie z popełnianiem błędów, bo z następnego zdania wynika, że o to Ci chodziło.Christopher O. pisze:Miał być niczym wściekły pies!
- trochę "naciągane" to zdanie. Człowiek pod wpływem emocji popełnia błędy- z tym się zgodzę. Ale pies?Christopher O. pisze:Nauczyłem się bowiem w podziemiach, że rozzłoszczone psy popełniają najwięcej błędów.
- mam wątpliwości, czy w nocy (nawet jeśli świeci księżyc) będzie można jednoznacznie określić kolor dymu.Christopher O. pisze:otworzył okna na parterze, uwalniając w księżycową noc kłęby siwego dymu.
- niezręcznie. Pisz konkretnie, a nie owijasz w bawełnę.Christopher O. pisze:Skryłem się w stajni, w której wciąż unosił się zapach końskich poczynań.
- skrót myślowy.Christopher O. pisze:Słyszałem jego kaszel, kaszel chroniczny, przypominający grzechotkę dziecka.
- To "wcześniej" jest takie potwornie niekonkretne. Co znaczy wcześniej? Rano, dwa dni temu, biegał przed chwilą?Christopher O. pisze:Wcześniej uczestniczył w maratonie, dziś jego ciało było zardzewiałym wrakiem.
- poza powtórzeniem, następna niezręczność: "zaczął powoli zbliżać się do miejsca mojego zasięgu". Rozważ zmianę na: "zaczął powoli zbliżać się do mojej kryjówki.Christopher O. pisze:momencie, w którym znalazłby się w moim zasięgu. Przeszukał parę miejsc, rozczarował się, a zawracając, zaczął powoli zbliżać się do miejsca mojego zasięgu.
- "Głupotą byłoby nie skorzystać (...)".Christopher O. pisze:Próżnością byłoby nie skorzystać z takiej okazji.
- zdążył.Christopher O. pisze:Nie zdąrzył nawet zareagować!
- to się nie trzyma kupy. Strzelbę trzymasz w dwóch dłoniach. Nie da się jej wybić z rąk, ot, tak sobie.Christopher O. pisze:Gdy znajdował się tuż pod platformą, skoczyłem na niego. Nie zdąrzył nawet zareagować! Wybiłem mu strzelbę z rąk i ustawiłem się za nim, używając techniki podduszenia, którą wyćwiczyłem do perfekcji.
- niezręcznie. Rozbiłabym na dwa zdania.Christopher O. pisze:Szamotał się i nie wiedząc kiedy, lustro znalazło się nagle dokładnie przed nami.
- nawet nie jestem w stanie ogarnąć umysłem tego sformułowania.Christopher O. pisze:niedoszły „duch” jego martwego syna
- pomieszane czasy. "Nawet" rozpycha tekst. "Gorzej - w lustrze po chwlil pojawił się uśmiech."Christopher O. pisze:Gorzej, w lustrze za chwilę pojawił się nawet uśmiech.
- zrób z tego dialog. Trochę ożywisz akcję.Christopher O. pisze:Wyraził swój podziw względem spektaklu, jaki udało mi się wyreżyserować, przyznając, że pewnie nie lada się natrudziłem. Mimo tego nie powinienem zakończyć wszystkiego według planu.
- niezręcznie.Christopher O. pisze:Aby przekonać go, że jego zapewnienia mijają się z celem,
- to wtrącenie uważam za niepotrzebne. O broni mam marne pojęcie, ale bez przesady. Jeśli obawiasz się, że czytelnik nie będzie wiedział, o co chodzi, to czemu nie napiszesz po prostu "odbezpieczyłem broń"?Christopher O. pisze:odciągnąłem powoli kurek (część broni, której zakończenie uderzając w nabój, powoduje jego odpalenie) broni do tyłu.
- niezręcznie. "Lekkość na ustach"?Christopher O. pisze:Najpierw z lekkością na ustach radził mi opuścić broń,
- "wobec którego zawsze byłem bezsilny".Christopher O. pisze:nienawidziłem i co gorsza, przeciwko któremu zawsze byłem bezsilny.
- w lustro.Christopher O. pisze:Spojrzałem na lustro, stojące za nim
- Co to za tłumaczenie? Gdybym była uwięziona w piwnicy, to podjęłabym próbę ucieczki. Szybę bym stłukła. Po prostu. No, chyba że są tam antywłamaniowe okna, ale o tym nie wspomniałeś. Kurczę, skazańcy uciekali z podziemnych lochów, z Alcatraz, a facetowi przeszkadza zamnkięte okno?Christopher O. pisze:Chciałem otworzyć okno, ale się zacięło.
- i tutaj jeszcze jedno niewygodne pytanie. Skoro miał dowody, które mogły mu zatruć życie, to czemu ich nie wykorzystał? Niech by trochę się poszarpał za życia, niech by pocierpiał. Poźniej można go zabić. No myśl trochę jak psychopataChristopher O. pisze:Może wiedział, jakie dowody mam przeciwko niemu? Mogłem nimi zatruć mu resztę życia.

- zdążył.Christopher O. pisze:W międzyczasie zdąrzył z pewnością wszystko dokładnie przemyśleć, a nawet wykopać
W tekście jest jeszcze dużo takich "niezręczności". Wszystkiego wypisywać nie będę. Masz problem z odpowiednim doborem słów.
Podczas pobytu w piwnicy bohater stwierdza, że musi być późno, ponieważ księżyc skończył swoją wędrówkę (wybacz brak cytatu), a w scenie, kiedy ojciec prosi o przebaczenie pojawia się coś takiego:
Akcja miejscami strasznie się wlecze. Trochę za dużo chcesz zmieścić w jednym zdaniu. Mimo zgrzytów, tekst przeczytałam do końca. Dużo w nim emocji. Motyw winy, zemsty i przebaczenia- interesujący. Bardzo podobał mi się fragment w którym bohater kupuje zwłoki i objaśnia, że te zmasakrowane są najdroższe. No i zupełnie nie spodziewałam się, że uśmiercisz głównego bohatera.Christopher O. pisze:Spojrzałem na księżyc.
Pozdrawiam

5
to raczej niemożliwe. Stan zwłok by to uniemożliwiał.Stojąc przy otwartej trumnie,
Nieeeee... po co taka wstawka? Piszesz prozę, nie poradnik o broni. Jakoś nie napisałeś nic o koniach - a ja na ten przykład wiem dużo o broni a o koniach niewiele.część broni, której zakończenie uderzając w nabój, powoduje jego odpalenie)
Ciekawy pomysł zrodziłeś. Historia człowieka, który wykorzystał dobroć by szmuglować klejnoty, powiązania fabularne - bardzo pomysłowe i wiarygodne. Nawet pogrzeb, do którego miałem wątpliwość, jest wiarygodny. Lecz mimo tego, że fabuła dobra, zabiegi fabularne niczego sobie, nie podobało mi się. Tekst w chwili wejścia na posesję ojca staje się przegadany, narrator opowiada w ospały sposób, nudno bez polotu i akcji - ciągnie się to jak flaki z olejem i aż prosi się, aby to wszystko przyspieszyć. Kilka rzeczy jakoś mi zgrzytało (wiele wyłapała Stopięćdziesiątka), i nie ma co powtarzać - technicznie jest troszkę do poprawy, ale subiektywnie oceniając styl - za wolny, za mdły.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.