Pan Atanazy miał prawdopodobnie tylko jedno ulubione zajęcie: oglądanie witryn sklepowych. Uwielbiał spacerować wieczorami przez szare ulice miasta, zatrzymując się co jakiś czas przed oświetloną wystawą. Nie ważne było, do jakiej branży należał dany punkt sprzedaży – Atanazy z jednakowym zainteresowaniem oglądał wystawione na czerwonej tkaninie buty, zabawki lub książki . Nie wiem, co przyciągało jego uwagę w oszklonych witrynach – może ukryta tęsknota za bogactwem? Może ich estetyczny wygląd? Trudno stwierdzić.
Pewnego wiosennego wieczoru przystanął jak zawsze przed kolorową wystawą. Prezentowany tam asortyment raczej nie powinien był zainteresować starszego pana. Tak, Atanazy z ciekawością przyglądał się witrynie sklepu, którego angielska nazwa ściśle kojarzy się z erotyczną zawartością. Do dziś nie wiem, czy szukał czegoś konkretnego wśród króliczych uszu, lateksowych strojów i akcesoriów, których zastosowania moja wyobraźnia mogła się tylko domyślać, czy też jego wybór był przypadkowy. Wiem natomiast, że po dłuższej obserwacji wszedł do lokalu (czego nigdy przedtem nie robił) i wyszedł z niego trzymając za pazuchą pudełko z gumową powłoką dmuchanej lalki.
Nim przejdę do dalszej części opowiadania, muszę wyjaśnić jedną kwestię. Nie chcę, by w tym momencie Czytelnik wyrobił sobie negatywne zdanie o naszym bohaterze. Wbrew opisanej przed chwilą scenie pan Atanazy z pewnością nie zaliczał się do plugawego grona rozlicznych dewiantów, którzy ślinią się na sam widok lateksowej paniusi. O nie, jeśli zrobił coś podobnego, jego zamiar nie mógł mieć nic wspólnego z prymitywnymi żądzami. Możemy tylko podejrzewać, że już wtedy zobaczył w postaci lalki coś, czego zwykli śmiertelnicy nie są w stanie dostrzec. Dopiero wyjaśniwszy to, mogę wrócić do naszej historii.
Pozostawiliśmy pana Atanazego, gdy wychodził ze sklepu niosąc świeżo zakupiony towar: stamtąd udał się prosto do swojego domu. Mieszkał w czynszowej kamienicy blisko centrum. Mieszkanie jego nie zdradzało żadnych oznak zamożności właściciela. Skromnie umeblowany pokój, malutka łazienka i kuchnia stanowiły całą jego ubogą treść.
Od razu po przyjściu nasz bohater rozpakował lalkę. Dmuchanie jej (w sensie jak najbardziej dosłownym, rzecz jasna) musiał rozłożyć na dwie raty – jego chore płuca nie były sobie w stanie poradzić z ogromną objętością gumowej panienki. Dopiero tuż przed północą usadowił swą nową towarzyszkę na krześle naprzeciwko łóżka. Spojrzał na nią i uśmiechnął się pod wąsem: tak, w końcu odnalazł to, czego chciał.
Długo nie mógł zasnąć, wpatrując się w postać skąpaną w wampirycznej poświacie księżyca. Białe światło nadawało jej kanciastej nagości jakiś szczególny, liryczny niemal charakter. Gdyby pan Atanazy był poetą, na pewno wstałby i zapisał na kawałku papieru krótki, lecz wspaniały wiersz. Nie dane mu jednak były żadne talenty, wszystkie więc doznania estetyczne musiał zachować dla siebie.
Gdy tylko wstał, rozpoczął poszukiwania jakiegoś odzienia dla nowej lokatorki – kto to widział, by dziewczę siedziało tak w stroju Ewy? Nasz bohater przetrząsnął całą szafę, poszukując czegoś, co zostało w niej po jego matce, zmarłej jeszcze w czasie jego dzieciństwa. Udało mu się wyłowić starą, pożółkłą koszulę nocną, jedwabny szal i pończochy. Bardzo delikatnie (i wstydliwie) ubrał lalkę w te skromne szaty i usiadł naprzeciw niej z zadowoloną miną.
Próbował coś powiedzieć, ale wrodzona nieśmiałość pozwoliła mu jedynie na kilka skromnych komplementów w typie tych, które kobiety zwykły zupełnie ignorować. Panna jednak odwzajemniła jego słowa nieśmiałym, trwale wypisanym na jej lateksowej twarzy uśmiechem. Pokrzepiony tym wyrazem sympatii pan Atanazy przystąpił do przyrządzania śniadania. Dla dwojga, oczywiście.
Po posiłku wyszedł na chwilę, po czym wrócił z malutkim bukietem goździków. Wstawił go do filiżanki (niestety, nie posiadał wazonu) i postawił na burku przed towarzyszką. Znowu podjął się próby nawiązania kontaktu. Teraz szło mu znacznie lepiej – opowiedział kilka najzabawniejszych anegdot, jakie znał, co panna kwitowała tym samym, niezmiennym uśmiechem. Podekscytowany swoim sukcesem, nasz bohater sięgnął do szafki i wyjął z niej butelkę koniaku i dwa kieliszki. Nalał sobie i jej, po czym spełnił toast za nową znajomość.
Alkohol ożywił go, ciągnął więc nieco przydługi monolog. Wyraz lateksowej twarzy wyrażał jednak ciągłe zainteresowanie. Atanazy szybko stwierdził, ze jego nowa znajoma przejawia nikłą znajomość ukochanej przezeń literatury rosyjskiej. Po obiedzie czytał jej więc wiersze Lermontowa, kilka opowiadań Czechowa (co jakiś czas śmiejąc się do siebie; lalka nie podzielała tej wesołości, uśmiechała się jednak czy to przez grzeczność, czy to przez zamyślenie). Szybko uznał, że to za mało: do północy skończył całego Eugeniusza Oniegina. Przed snem ułożył lalkę na kanapie (wyrzucał sobie, że wczoraj zupełnie o tym zapomniał) i okrył kołdrą. Śpij, maleńka, zdawały się mówić jego pełne zachwytu oczy, śpij, królewno ty moja.
Następny dzień poświęcili na nieco luźniejsze dyskusje. Nasz bohater snuł opowieści o swoim trudnym, lecz pogodnym dzieciństwie (kilka razy Atanazy miał wrażenie, że towarzyszka uśmiecha się jakby szerzej niż zwykle). Zdjął z szafy stary album i pokazał jej wszystkie zdjęcia. On z ojcem i matką (była ubrana w ten sam, biały jedwabny szal!), jego siostra (zginęła w jakimś wypadku, nie pamiętał, ile miała lat), dziadkowie, wujostwo… Żałował, że panna nie mogła mu opowiedzieć czegoś o swojej przeszłości, poza dniem wczorajszym nie posiadała jej bowiem wcale.
Szybko zaprzyjaźnił się z lalką. Opowiadał jej wszystko, co wie, uczył, chcąc uczynić ją niejako na obraz swój i podobieństwo. Zauważyłem wtedy, że i ona miała na niego wpływ: stał się weselszy, pogodniejszy. W rozmowie ze mną nieraz wydawał się podekscytowany, co wcześniej zdarzało mu się tak rzadko, że właściwie wcale. Przejął też prawdopodobnie jej uśmiech: nieco tajemniczy, ale wyrażający także jakieś dziwne zadowolenie.
Spędzał długie godziny, czytając jej całe tomy rozmaitych dzieł: gdy skończył ulubionych literatów rosyjskich, zabrał się za Szekspira (klasycy są najważniejsi – zwykł mawiać). Ze starego gramofonu puszczał jej Bacha i Haendla, uczył ją odróżniać Moneta od Maneta. Lalka stała się jego największą pasją, zrezygnował nawet z oglądania sklepowych witryn.
Wkrótce wpadł w zapamiętanie, które niektórzy zaczęli nazywać szaleństwem. Z domu wychodził tylko po to, by kupić coś do jedzenia lub wymienić kwiaty na świeże. Czasami chadzał też do biblioteki, gdy w jego zbiorach brakowało jakiegoś wyjątkowo ważnego dzieła. Wydaje mi się, że jej gumowość przestała się dla niego liczyć. Rozmawiał z nią, milczał z nią i zachwycał się nią.
Trwało to do pewnego wieczoru, gdy jak zwykle pan Atanazy siedział na łóżku i czytał towarzyszce książkę. Tym razem była to biblijna Księga Rodzaju, a ściślej mówiąc – moment, w którym Pan Bóg z żebra Adama powołuje do życia Ewę. Scena ta przejęła naszego bohatera wzruszeniem tak ogromnym, że tracąc panowanie nad swymi emocjami, wstał gwałtownie, ze łzami w oczach, by czule objąć swą partnerkę. Moja Ewo – zdawał się mówić. Trwał tak, przytulając jej gumową głowę do piersi, a krople padające z oczu spadały na lateks.
Wtem rozległ się huk, potem syk i Ewa pana Atanazego skurczyła się momentalnie, by po chwili został z niej owinięty jedwabnym szalem strzęp tworzywa sztucznego w pożółkłej sukni. W jednej chwili uleciało z niej całe życie; wszystkie długie rozmowy, przeczytane książki i uśmiechy obróciły się proch i pył. Leząca w ramionach naszego bohatera powłoka nie miała już w sobie ani cienia liryzmu, a padające przez okno światło księżyca pogłębiało jedynie atmosferę dojmującego smutku. Atanazy, ogłuszony przez rozpacz, pozostał w pozie watykańskiej Piety przez całą długą, niesłychanie pustą noc.
Przez kilka miesięcy nie miałem z nim żadnego kontaktu. W końcu spotkałem go w pewnej kawiarence. Na jego twarzy nie było śladu po długiej rozpaczy. Powiedział, że wszystko sobie przemyślał:
- Nigdy już więcej nie powtórzę błędu Pana Boga
Nadal więc można spotkać go, spacerującego szarymi ulicami miasta i oglądającego uważnie wystawy mijanych sklepów...
2
Lubię twój styl. Przypomina mi, dlaczego warto czytać. Dajesz prawdziwy pokaz kunsztu pisarskiego: bogaty język, ciekawa historia, głęboka puenta. Atanazy w oczach narratora jest przedstawiony tak realnie, że niemal siedzę pomiędzy nim a jego Ewą. Stworzyłeś ciekawy obraz samotnego człowieka, który sam z siebie tworzy partnerkę życiową. Przecież ona jest tak naprawdę nim - ucieka w świat iluzji, odpowiedniej dla niego.
Nie wiele błędów znalazłem, a te, które widziałem są niewarte cytowania: ot, literówka na końcu, gdzieś tam duża litera się wkradła, jedno zdanie dziwaczne - ale to drobnostki. Jeżeli zawsze piszę, że nie lubię gdy narrator zwraca się do mnie bezpośrednio, to tutaj było zupełnie inaczej - sposób, w jaki to robił przywodził mi na myśl opowiadacza-bajarza, który w sposób nieco dziennikarski przedstawia życie pewnego pana Atanazego: coś wtrąci, coś nadmieni. I ten zabieg jest doskonały - uzupełnia historię. Opowiadanie bardzo mi się podobało.
Nie wiele błędów znalazłem, a te, które widziałem są niewarte cytowania: ot, literówka na końcu, gdzieś tam duża litera się wkradła, jedno zdanie dziwaczne - ale to drobnostki. Jeżeli zawsze piszę, że nie lubię gdy narrator zwraca się do mnie bezpośrednio, to tutaj było zupełnie inaczej - sposób, w jaki to robił przywodził mi na myśl opowiadacza-bajarza, który w sposób nieco dziennikarski przedstawia życie pewnego pana Atanazego: coś wtrąci, coś nadmieni. I ten zabieg jest doskonały - uzupełnia historię. Opowiadanie bardzo mi się podobało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Re: Nowy Pigmalion
3Kapitalne opowiadanie. Przyznam, że to moje pierwsze spotkanie z Twoim tekstem i myślę, że powinienem przeczytać resztęHans K pisze: Przez kilka miesięcy nie miałem z nim żadnego kontaktu. W końcu spotkałem go w pewnej kawiarence. Na jego twarzy nie było śladu po długiej rozpaczy. Powiedział, że wszystko sobie przemyślał:
- Nigdy już więcej nie powtórzę błędu Pana Boga

Myślę, że można chyba każdemu życzyć takich puent (mnie one kręcą najbardziej).
4
Mnie się jednak bezpośrednie zwroty narratora nie podobały. Jest oczywiście lepiej niż w większości czytanych przeze mnie tekstów, ale to jeszcze nie to. Zdarzały się lepsze.
Moim zdaniem, skoro już tak poznajemy narratora, to powinniśmy go poznać jeszcze bardziej. Bo w sumie zainteresowałeś mnie wszystkim - nawet samym narratorem (przez te bezpośrednie zwroty), a wiemy o nim bardzo mało. Jakiś znajomy, który spotyka się z Atanazym od czasu do czasu.
Zdarzają się czasami malutkie wpadki, jak tutaj:
No i cały fragment, który jest bezpośrednio od narratora, zaczynający się słowami "Nim przejdę do dalszej części..." wywaliłbym albo zmienił. Informacje spokojnie możesz przekazać w innej formie. Tutaj za bardzo się z czytelnikiem narrator spoufala (zwrot per "Czytelnik" jest dla mnie przesadą) - za dużo nawet, jak na taką narrację. Spokojnie możesz ciągnąć gawędziarski storytelling w tej formie (widziałem go, posłuchajcie, pomyślcie, itd.), ale bez przesady.
Napisałem już, co mi się nie podobało, teraz napiszę, co mi się spodobało.
Cała reszta.
Brawo.
Moim zdaniem, skoro już tak poznajemy narratora, to powinniśmy go poznać jeszcze bardziej. Bo w sumie zainteresowałeś mnie wszystkim - nawet samym narratorem (przez te bezpośrednie zwroty), a wiemy o nim bardzo mało. Jakiś znajomy, który spotyka się z Atanazym od czasu do czasu.
Zdarzają się czasami malutkie wpadki, jak tutaj:
Wywalić zaimek.co zostało w niej po jego matce, zmarłej jeszcze w czasie jego dzieciństwa
No i cały fragment, który jest bezpośrednio od narratora, zaczynający się słowami "Nim przejdę do dalszej części..." wywaliłbym albo zmienił. Informacje spokojnie możesz przekazać w innej formie. Tutaj za bardzo się z czytelnikiem narrator spoufala (zwrot per "Czytelnik" jest dla mnie przesadą) - za dużo nawet, jak na taką narrację. Spokojnie możesz ciągnąć gawędziarski storytelling w tej formie (widziałem go, posłuchajcie, pomyślcie, itd.), ale bez przesady.
Napisałem już, co mi się nie podobało, teraz napiszę, co mi się spodobało.
Cała reszta.
Brawo.