Agent literacki

1
Ameryki zapewne przed nikim nie odkryję, ale uważam, że warto się tym podzielić.

"O ZAWIŁOŚCIACH ZAWODU AGENTA LITERACKIEGO czyli...

Agent literacki to ktoś, kto pośredniczy w negocjacjach dotyczących sprzedaży utworu literackiego pomiędzy wydawcami w różnych krajach lub pomiędzy wydawcą a autorem. Reprezentuje wydawców, autorów i ewentualnie innych agentów zagranicznych. Sam wynajduje pisarzy i doprowadza do wydania debiutów literackich.

Jak to robi? Musi trafić na dobre książki, przeczytać je i napisać recenzje. A potem szuka wydawców, informuje media, poleca, rekomenduje.

Powinien więc posiadać siłę perswazji i entuzjazm, porywający osoby, z którymi współpracuje: autorów, wydawców, lektorów i tłumaczy.

Ale czy to wszystko?

Agent literacki powinien być wytrwały, dzielny i nie zrażać się pierwszym niepowodzeniem. Czasem tylko jego przekonanie i wiara w autora powodują, że książka tego ostatniego ujrzy światło dzienne w innym niż oryginalny języku.

Agent, podobnie jak tłumacz, pełni rolę “ambasadorską”. To niezwykle ważne, szczególnie w przypadku literatury polskiej, która jest mniej dostępna ze względu na barierę językową.

Agent literacki powinien orientować się w linii wydawniczej reprezentowanych przez siebie domów edytorskich i znać ich wymagania, by wysuwać propozycje, które mają szanse powodzenia.

Powinien też znać panujace mody i trendy w literaturze, czyli znać rynek księgarski w krajach, w których pracuje.

Powinien działać dyskretnie. Budzenie zaufania to jego kapitał, bo agent ma dostęp do informacji czasem poufnych.

To nie tylko zwykły pośrednik – jak widzi go wielu nieprzyzwyczajonych jeszcze do tego nowego zawodu wydawców - to przyjaciel, czytelnik, tłumacz, znawca i krytyk literatury, pasjonat, ale jednoczesnie i doradca finansowy. Jednym z głównych obowiązków agenta literackiego jest negocjowanie z wydawnictwem opłaty za utwór i wszelkich aspektów prawa autorskiego.

Agent literacki to łowca talentów. Wielu wydawców przyjmuje rękopisy wyłącznie za pośrednictwem agenta, który jest dla nich gwarantem jakości. Dobry agent wybiera autorów i służy im radą dotyczącą języka, stylistyki i tematyki utworu i potrafi doradzić, jakie ewentualne zmiany w utworze mogą pomóc w uzyskaniu umowy autorskiej z wydawnictwem. Potrafi polecić “idealne” dla danego utworu wydawnictwo. Dzieje się tak dlatego, że agent posiada rozległe kontakty w świecie wydawniczym, współpracuje z lektorami (czyli osobami czytajacymi na zlecenie wydawnictwa) i tłumaczami, zna redaktorów, którzy posiadają wiedzę oraz stosunki umożliwiające promocję danej książki.

To właśnie pasja do książek spowodowała, że w styczniu powstała, jedyna jak dotąd agencja literacka, reprezentująca włoskie, francuskie, kanadyjskie (francuskojęzyczne) wydawnictwa w Polsce i polskie wydawnictwa we Francji, Włoszech i Quebecu. Agencja proponuje wydawcom różne gatunki literackie, zwracając szczególnie uwagę na literaturę dla dzieci i młodzieży.

Mam nadzieję, że powstanie tej nowej agencji pozwoli na lepsze poznanie włosko - i francuskojęzycznej literatury w Polsce i polskiej literatury w Europie. W mojej pracy tłumacza często zadawano mi pytania dotyczące wydawnictw i autorów w Europie - w większości nie znanych w Polsce. Wydawnictwa zagraniczne wykazywały zainteresowanie literaturą polską, dla nich daleką i mało dostępną. Celem agencji jest więc uzupełnienie tej luki informacyjnej.

M.M.*

2
Jeśli Twoje, to czemu w cudzysłowu, jeśli nie, to kultura nakazuje podać źródło.

U nas niestety agenci literaccy działają z dupy strony. Tj. jeśli ktoś ich już ma, to zwykle bogaci, mogący sobie pozwolić na reprezentację autorzy.

Agencja literacka wymieniona w tekście, mimo całej tej demagogii o przyjaźni, też nie będzie polować na debiutantów, tylko spróbuje ucapić liderów rynku. Innych nie opłaca się reprezentować za granicą.

Dlaczego na nasze warunki szanse na rozwinięcie tego procederu są póki co małe? Bo książki dają gówniane pieniądze, ot i tyle. Przy polskich nakładach rzadko kiedy autor jest w stanie wyżyć ze swojej roboty, a co dopiero miałby się decydować na utrzymywanie jakiegoś darmozjada. Tak, darmozjada, bo to nie jedyny problem.

W USA autorów sprzedających ponad 50k egzemplarzy swoich książek rocznie jest kilka setek (w tym też tacy, którzy sprzedają ponad 100k, 500k, a nawet milion). To są prawdziwe pieniądze. To raz.
Dwa, u nas role agentów przejmują w dużej części same wydawnictwa. Nie jest łatwo się przebić, ale jak już się przebijesz to zwykle wydawca trzyma cię pod swoimi skrzydłami. Daje redaktora, pilnuje żebyś nie płakał (czasem bezczelnie wali na kasie, ale mniejsza z tym), ale co ważniejsze - stara się mieć ciebie na wyłączność. Taka zasada rynku. Zainwestował w debiut, teraz jesteś jego. Co się dzieje, gdy ktoś wydaje gdzie indziej pokazał ostatni spór JĆ z FS.
Na zachodnim rynku wierny jesteś agentowi, a książki możesz wydawać każdą w innym wydawnictwie. I taka jest niekiedy praktyka. Szuka się wydawcy pod książkę, nie piszę książkę pod wydawcę (kto czyta wywiady z rodzimymi pisarzami, ten wie o czym mówię).

To nie jest tylko kwestia kasy, warunków albo braku ludzi z energią. To też w dużej mierze mentalność. A to może być trudno zmienić.

Kto mógłby u nas zostać agentem literackim? Ktoś, kto sam jest byłym wydawcą, pracownikiem firmy dystrybucyjnej (też byłej), ewentualnie jakiś znany publicysta literacki, tudzież innego typu dziennikarz, którego życie zawodowe koncentrowało się na kontaktach z wydawcami książek. Dlaczego?
Żeby ktoś z tych wszystkich wydawnictw nie zamknął mu przed nosem drzwi, śmiejąc się z kolejnego głupka. Musi znać ludzi w wydawnictwach albo być chociaż kojarzonym. Nie w jednym, najlepiej w kilkudziesięciu. I nie mówię tu o sprzątaczce.

Bo pojęcie o rynku książki to mam i ja (całkiem niezłe, jak sądzę), mogę nawet wydzwaniać po nocy do redaktorów (jeśli uwierzę, że tekst jest tego warty) i sypiać na wycieraczce przed biurem, za 10% kasy autora. Tylko nie ma żadnej pewności, czy to coś da. Bo nikt w wydawnictwie nie zawaha się powiedzieć mi: "spieprzaj", z uwagi na stare czasy.

Problem polega na tym, ze jak nietrudno się domyślić, właściwych ludzi jest bardzo niewielu. Gdy wiec juz sie pojawią (istnieją w Polsce agencje literackie nawet w tej chwili, ale poza pobieraniem kasy za czytanie tekstów, nie chwalą się żadnymi sukcesami) masa genialnych szesnastolatek i przekonanych o własnej misji grafomanów zaleje ich swoimi dziełami momentalnie. W ilości, która zablokuje wszelkie działania na długie tygodnie.
A, przypominam, że żeby taki agent miał z czego żyć i utrzymać biuro i pracowników potrzebowałby około 10-15 autorów ze sprzedażą na poziomie A. Pilipiuka.
Jeden agent.

Także, moim skromny zdaniem, na rozwój agencji jeszcze sobie w Polsce poczekamy.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

3
Naturszczyk - ładnie napisane. Powiało nadzieją...

Tadek - jak rzadko się zgadzam z tobą, to tutaj normalnie aż musze przyklasnąć. Dodałbym jeszcze, że polskie realia idą zapewne w większa ciemnię. Stąd agentura dla pisarza (szczególnie początkującego) to jedna wielka fantazja...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
To nie jest mój tekst, a brak podanego źródła nie ma nic wspólnego z....
Autorka i agentka literacka M.M.* nie jest zainteresowana zalewem propozycji od "pisarzy" w wieku 15- 18 lat (nic im nie ujmując). Każdy kto zechce, bez problemu ją znajdzie, wystarczy tylko trochę poszukać. Zresztą ostatnio była zajęta wychowaniem nowo narodzonego dziecka i temu poświęciła większość swego czasu.
Zamieściłem ten tekst, aby rozpocząć dyskusję o agentach literackich. Jak TadekM słusznie zauważył, nie działających w Polsce i na naszym rynku ( tu muszę się z nim zgodzić, że to byłby kolejny darmozjad, który chciałby podpiąć się pod autora, który i tak ledwo wyrabia od pierwszego do ostatniego. Choć z drugiej strony, porządny agent swoim działaniem i pilnowaniem Wydawców zdjąłby z barków Autora sporo pracy, którą on mógłby poświęcić pisaniu. Dbałby o terminowe rozliczenia, dodruki i itd.) Reasumując, chciałbym podyskutować o agentach za granicą, bo nie liczmy na to, że Wydawnictwo samo z siebie, zrobi cokolwiek aby jej autor zaistniał poza granicami (nie dotyczy to kilku wydawnictw, ale one hermetyczne - jak to określił jeden z ich autorów.). Przede wszystkim Wydawcy nie zależy na wypromowaniu Autora poza granicami, bo to dla niego może się to skończyć tym, że przy następnej książce powie im, - "Jestem znany, płaćcie mi. ... normalnie". Z tym "normalnie", to nie przesadzam, bo sporo autorów zgadza się na każdą propozycję Wydawcy, bo przecież książka źle się sprzedaje, on ledwo wychodzi na swoje, a ostatnia promocja kosztowała tyle, że przez dwa lata będzie na minusie." - oparte na faktach i to w dużych wydawnictwach. Wydawnictwo się ucieszy jeśli ktoś zainteresuje się książką i sam się do nich zgłosi, gorzej już jest gdy samemu trzeba poszukać i zainteresować jakiegoś agenta spoza granicy lub Wydawnictwo. O wiele prościej jest kupić prawo do książki, a sprzedać i promować swojego autora, to już zaczyna się problem. Po pierwsze - jak? Do drugie - gdzie?. Po trzecie - za czyje pieniądze? (Ostatnio dyskutowałem na ten temat z szefem Instytutu Książki i był wręcz oburzony, gdy mu powiedziałem, że Instytut mało w tym kierunku robi a ich strona jest martwa. Stwierdził, że skoro są programy wspomagające tłumaczenia polskiej literatury, to jest lepiej niż było. Może i jest, ale nic z tego nie wynika, bo jeśli Autor sam się koło tego nie zakręci - wykorzystując swoje prywatne dojścia i znajomości, oraz łut szczęścia - to ma bardzo małe szanse aby ktoś go zauważył.
Wracając do naszego podwórka, TadekM, a gdzie ty masz takie Wydawnictwa które tak dbają o swoich Autorów? Właściwie, to powinniśmy zacząć dyskutować także na drugi temat, czyli: o lojalności wobec Wydawcy.

5
Naturszczyk pisze:Choć z drugiej strony, porządny agent swoim działaniem i pilnowaniem Wydawców zdjąłby z barków Autora sporo pracy, którą on mógłby poświęcić pisaniu. Dbałby o terminowe rozliczenia, dodruki i itd.)
A to w jaki sposób? Naprawdę myślisz, że wydawca potraktowałby poważniej/ uprzejmiej agenta niż pisarza? W przypadku opóźnień wypłacał bardziej terminowo wynagrodzenia? A niby na jakiej podstawie? Czym takim dysponuje agent, czego brakuje pisarzowi? To samo z dodrukami - wydawcy zależy na dodrukach bo na nich zarabia. W przypadku jakiejś sytuacji anormalnej - bo ja wiem? - załóżmy, że wydawca nie robi dodruku ( choć wie, że zarobiłby na nim) bo np. stracił płynność finansową i nie ma - fizycznie - gotówki, w czym pomogą monity od agenta? Odpowiadam - w niczym. Absolutnie w niczym. Sprawa jest prosta - albo wydawca wywiązuje się ze zobowiązań wobec autora ( lepiej lub gorzej, ale się wywiązuje) i agent nie jest tu do niczego potrzebny, albo się nie wywiązuje i nie ma zamiaru wywiązać. W tym drugim przypadku również agent jest potrzebny jak dziura w moście. Bo do założenia sprawy w sądzie nie trzeba agenta... Nb. aby nie teoretyzować - znam paru pisarzy mających obecnie, bądź korzystających kiedyś z usług agentów. Osiągnięcia owych agentów były - co najwyżej mierne. Albo żadne. Zobaczcie np. ilu polskich autorów jest drukowanych na Zachodzie czy w Rosji... IMO - poczatkujący nie dostanie sensownego agenta, bo ten nie będzie zainteresowany sprawą, znany pisarz agenta nie potrzebuje - wydawcy sami ustawiają się w kolejce. Może ewentualnie ktoś ze środka stawki...
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

6
Hm, myślę że często lekceważonym i z początku wręcz śmiesznym powodem dla którego sprzedawanie polskich książek za granicą może być trudne są... nasze nazwiska.

Ktoś już kiedyś zauważył, że - z marketingowego punktu widzenia - na zachodzie nie jest łatwo sprzedać czegoś, czego autor ma słowiańsko brzmiące korzenie. Nawet mnie to tak bardzo nie dziwi, prawdę mówiąc.
Jeszcze niedawno trudno było sprzedać coś takiego w Polsce.

I, nie umniejszając niczego panu Stanisławowi, zabawnie wygląda w tym przypadku fakt, że akurat nazwisko Lema (który osiągnął chyba najlepsze wyniki sprzedaży spośród naszych rodaków) jest zupełnie neutralne kulturowo.
Jack King, też Polak, na warunki zachodnie umiarkowanie popularny, jakoś pod swoim nazwiskiem nie publikuje, mimo że ksywkę, trzeba przyznać, wybrał sobie niewybitną.
Ciekawe jakie są dane ze sprzedaży Sapkowskiego za granicą - choć tu zwyczajnie mogła zadziałać magia gry.

A tak naprawdę, sprawdziłbym wszystkie Masłowskie, Tokarczuk, Dukajów i tym podobnych autorów. Komu z nich udało się przebić poza "wschód" (i w jakich nakładach)?

Jest Krajewski, oczywiście. Tylko, że to facet, który pisze o mocno fetyszyzowanym przez wielu Niemców okresie, do tego w rdzennie (no, od XIV wieku, ale jednak) niemieckim mieście. Więc proza, nic jej nie ujmując, broni się tu nie tylko jakością.

To swoją drogą też ciekawe, że wszyscy nasi klasycy zniknęli w niepamięci. Idę o dobrą kasę że w jakimkolwiek kraju za Odrą prawie nikt nie skojarzy naszych mistrzów: Reymonta, Sienkieiwcza, Mickieiwcza itd. (ponoć Gombrowicz był swego czasu popularny w Ameryce Południowej, ale nie wiem na ile). My, mimo noblistów, nie istniejemy w światowej literaturze. Ale to też na odrębną dyskusję.
Choć z drugiej strony, porządny agent swoim działaniem i pilnowaniem Wydawców zdjąłby z barków Autora sporo pracy, którą on mógłby poświęcić pisaniu. Dbałby o terminowe rozliczenia, dodruki i itd.
To dobry argument. Niestety większość pisarzy poświęca ten czas nie pisaniu, a zarabianiu na swoje utrzymanie na etacie.

Zastanawia mnie taka reprezentacja za granicą. Z jednej strony - fajnie, może to być faktycznie ciekawa opcja. Z drugiej, jaką siłą przebicia może taka agencja się pochwalić?
Ergo: Co ma agencja pani M.M., czego sam w miarę inteligentny pisarz nie mógłby zrobić sam, gdyby mu się chciało?
To nie zarzut. To pytanie.
Zaraz ja wstukam w necie.

[ Dodano: Wto 09 Lut, 2010 ]
edit:
O, Bukowski! On był popularny.
Niestety, o ile pamiętam jego droga do kariery była dłuuuuuuga.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

7
Martinius, ale przecież Wy robicie za twór w rodzaju agenta w "Niech się wyda".

TadekM, przyjmuję Twoją argumentację w całej rozciągłości, ale piszesz to z punktu widzenia kogoś, kto wszystko rzuca, wynajmuje biuro, zatrudnia iluś tam redaktorów i pakuje się w biznes na dzień dobry mając koszty rzędu pięciu cyfr miesięcznie. Bez kapitału nie zaczyna się tak biznesów, zaczyna je się przy okazji aktualnego zajęcia, tak jak pani przywołana przez Naturszczyka (uszanuję ukrycie nazwiska, choć nie wiem, czemu ma to służyć) w styczniu 2006 roku wpadła na pomysł bycia agentem przy okazji bycia tłumaczem.
TadekM pisze:Tylko nie ma żadnej pewności, czy to coś da.
Jeśli chciałbyś mieć pewność zysków zaczynając biznes, to go nie zaczynaj, dzięki temu będziesz miał całkowitą pewność braku strat.
TadekM pisze:masa genialnych szesnastolatek i przekonanych o własnej misji grafomanów zaleje ich swoimi dziełami momentalnie. W ilości, która zablokuje wszelkie działania na długie tygodnie.
Przepraszam Cię, ale tutaj ewidentnie wychodzi Twoje nieobycie w biznesie, bo z tego co napisałeś wynika, że czytane w całości miałoby być wszystko nadesłane do agencji, do czego rzeczywiście potrzebowałbyś armii ludzi, na dodatek w konsekwencji sfrustrowanych ciągłym obcowaniem z gniotami. Tymczasem oczywiście tak by być nie mogło i tak nie jest na przykład w wydawnictwach szukających debiutantów. 90% tekstów można odsiać po przeczytaniu pierwszej strony lub dwóch, kolejne kilka % po przeczytaniu 10 stron. Pozostałe 2-3% można przeczytać do pięćdziesiątej lub setnej strony i do końca przeczytać 1%.

Mało, żeby zrobić interes życia? Mało, ale o tym poniżej.
TadekM pisze:A, przypominam, że żeby taki agent miał z czego żyć i utrzymać biuro i pracowników potrzebowałby około 10-15 autorów ze sprzedażą na poziomie A. Pilipiuka.
Jeden agent.
Z drogiej strony wystarczyłby jeden strzał typu Harry Potter, aby być ustawionym do końca życia. Dlatego bardziej naturalne wydaje mi się podejście z akcji "Niech się wyda", czyli mam znajome panie ( :) ) lub kogoś w rodzinie, kto jest obyty ze słowem pisanym i ma wolny czas, ta osoba będzie odsiewał ate 99% gniotów. Na przykład osoby opiekujące się dziećmi chętnie podejmują się takich prac. Oczywiście jakieś znajomości w wydawnictwach także są konieczne. Ale niewiele więcej, biuro można mieć przy okazji innego biznesu lub zaadaptować pomieszczenie w domu. Wiem, że brzmi to chałupniczo, ale wiele dużych firm powstawało dosłownie w garażu. Jak się nie spróbuje, to się na pewno nie uda, ze swojej strony proponuję jedynie zabranie się za to przy okazji swojego podstawowego zajęcia, wykorzystując dostępne zasoby.

Tak właśnie jak chciała zrobić to pani M.M. i jak rozumiem od czterech lat nie ma większych sukcesów, bo nie ma strony agencji, nie przewinęło się to nazwisko na forum przy okazji dyskusji o agentach, które miały tu już miejsce.

O, widzę, iż w międzyczasie w dyskusji udział wziął Naturszczyk, wyjaśniając moje wątpliwości w sprawie pani M.M.

8
TadekM pisze: To swoją drogą też ciekawe, że wszyscy nasi klasycy zniknęli w niepamięci. Idę o dobrą kasę że w jakimkolwiek kraju za Odrą prawie nikt nie skojarzy naszych mistrzów: Reymonta, Sienkieiwcza, Mickieiwcza itd. (ponoć Gombrowicz był swego czasu popularny w Ameryce Południowej, ale nie wiem na ile). My, mimo noblistów, nie istniejemy w światowej literaturze. Ale to też na odrębną dyskusję.
Nie wiem jak inni, ale Sienkiewicz jest ponoć bardzo popularny. Nawet w takiej Japonii.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

9
Przepraszam Cię, ale tutaj ewidentnie wychodzi Twoje nieobycie w biznesie, bo z tego co napisałeś wynika, że czytane w całości miałoby być wszystko nadesłane do agencji, do czego rzeczywiście potrzebowałbyś armii ludzi, na dodatek w konsekwencji sfrustrowanych ciągłym obcowaniem z gniotami. Tymczasem oczywiście tak by być nie mogło i tak nie jest na przykład w wydawnictwach szukających debiutantów. 90% tekstów można odsiać po przeczytaniu pierwszej strony lub dwóch, kolejne kilka % po przeczytaniu 10 stron. Pozostałe 2-3% można przeczytać do pięćdziesiątej lub setnej strony i do końca przeczytać 1%.
Argument niecelny. Dlaczego wiele dużych zachodnich agencji literackich wprowadziło opłaty za czytanie nadsyłanych tekstów? Pisze o tym R. Curtis w "How to be your own literary agent", gość z wieloletnim doświadczeniem jako agent literacki. Jeśli masz lepsze pojęcie o biznesie od niego, to przepraszam.
Zresztą, dlaczego w wydawnictwach czeka się po 9-10 miesięcy? Muza odpowiedziała mi po 10 miechach, mimo że tekst im się spodobał. Mogli przecież odsiać te wszystkie kiepskie, nie?
Dlatego bardziej naturalne wydaje mi się podejście z akcji "Niech się wyda", czyli mam znajome panie ( :) ) lub kogoś w rodzinie, kto jest obyty ze słowem pisanym i ma wolny czas, ta osoba będzie odsiewał ate 99% gniotów.
No właśnie. I po trzech (czterech?) miesiącach od początku akcji, nie skończono czytać żadnego tekstu. Nie zrozum mnie źle, moim zdaniem ta akcja to wspaniała inicjatywa, ale - chcąc nie chcąc - obrazuje moją tezę. Jeśli to nie Twoja jedyna robota, to nie zajmiesz się nią właściwie.

[ Dodano: Wto 09 Lut, 2010 ]
Navajero - a to przepraszam. Wygląda na to, ze Azja łapie jakąś dziwną zajawkę na Polaków (Chopinem też się przecież rajcują).
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

10
Navajero pisze:wydawca potraktowałby poważniej/ uprzejmiej agenta niż pisarza?
Agent, przy wyrobionej własnej marce (nie podsyła wydawnictwom gniotów, ma na swoim koncie książki z sukcesami) dzwoni do wydawnictwa i mówi tak: Zdzisiek, na moim biurku leży żyła złota. Czesiek daje piątaka od egzemplarza, Franek czwórkę, ale daje duży nakład na dzień dobry. Co ty dajesz?
W ustach pisarza takie słowa byłyby odebrane niepoważnie, bo siłą rzeczy powinien być przekonany o wysokiej jakości swojej książki. Poza tym może nie być dobrym negocjatorem, nie wiedzieć, gdzie z tekstem uderzyć. Przy ocenie książki agent na szali stawia swoją reputację.
Navajero pisze:W przypadku opóźnień wypłacał bardziej terminowo wynagrodzenia? A niby na jakiej podstawie? Czym takim dysponuje agent, czego brakuje pisarzowi? To samo z dodrukami - wydawcy zależy na dodrukach bo na nich zarabia. W przypadku jakiejś sytuacji anormalnej - bo ja wiem? - załóżmy, że wydawca nie robi dodruku ( choć wie, że zarobiłby na nim) bo np. stracił płynność finansową i nie ma - fizycznie - gotówki, w czym pomogą monity od agenta? Odpowiadam - w niczym. Absolutnie w niczym.
(...)
Bo do założenia sprawy w sądzie nie trzeba agenta...
Moim zdaniem różnica jest tutaj ogromna. Zamiast błąkać się jak autorzy Fabryki Słów wyczekując pieniędzy jak kania dżdżu, agent w momencie, gdy wypłata spóźnia się o dwa tygodnie, albo nie ma dodruku, dzwoni do autora i mówi:
- Wydawnictwo złamało warunki umowy, wobec tego zrywamy ją, a pieniądze nam się i tak należą. Jak dojdzie do sądu, to wygraną mamy w kieszeni. Teraz proponuję przenieść się gdzieś indziej. Dzwoniłem tu i tu, tu warunki dają takie, tu śmakie, polecam ci pierwszą propozycję.
W tym momencie autor nie jest zablokowany przez niemoc decyzyjną i nadzieję na poprawę warunków współpracy.
Wydawnictwa wiedząc o takim podejściu będą poważniej traktowali agenta. Właśnie ostatnio Fabryka Słów wykorzystała zaufanie swoich autorów zwodząc ich, to modelowy przykład, że dobry agent miałby tu swoje miejsce.

Może i nasz rynek beletrystyki nie jest za duży, ale wydaje mi się, że miejsce dla paru agentów mogłoby się znaleźć. Należałoby mieć dane sprzedaży oderwane od innych rodzajów literatury (w innych rodzajach, np. w edukacyjnej nie wiem, czy funkcja agenta miałaby sens).

12
tyle, że na podejmowaniu decyzji trzeba się znać, trzeba wiedzieć, co w takiej sytuacji wolno, a czego nie można. i trzeba mieć silne nerwy. nie każdy da sobie radę.
It's not easy, but it is simple.

13
tyle, że na podejmowaniu decyzji trzeba się znać, trzeba wiedzieć, co w takiej sytuacji wolno, a czego nie można. i trzeba mieć silne nerwy. nie każdy da sobie radę.
Prawnik sprawdzi się równie dobrze albo lepiej. A nie płaci mu się od każdej sprzedanej ksiązki. (można nawet spytać na forum prawniczym i będzie za free).

To nie jest tak, że zupełnie nie masz racji. To prawda, myślę że wielu osobom przydałby się agent literacki w kształcie, o którym mówisz. Ale żeby to naprawdę miało sens, to musi być tylko jedna z wielu jego właściwości. Przede wszystkim musi mieć siłę na rynku.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

14
Tony pisze:Moim zdaniem różnica jest tutaj ogromna. Zamiast błąkać się jak autorzy Fabryki Słów wyczekując pieniędzy jak kania dżdżu, agent w momencie, gdy wypłata spóźnia się o dwa tygodnie, albo nie ma dodruku, dzwoni do autora i mówi:
- Wydawnictwo złamało warunki umowy, wobec tego zrywamy ją, a pieniądze nam się i tak należą. Jak dojdzie do sądu, to wygraną mamy w kieszeni. Teraz proponuję przenieść się gdzieś indziej. Dzwoniłem tu i tu, tu warunki dają takie, tu śmakie, polecam ci pierwszą propozycję.
A wydawnictwo rzuca się jak jastrząb na autora któremu nie chciało się poczekać dwa tygodnie na forsę... To jest dopiero fantastyka. Niestety mamy rynek jaki mamy i perturbacje się zdarzają, nawet w przypadku bardzo znanych i popularnych autorów. A oferowane autorom warunki to dość szeroka strefa. Co z tego, że np. dostaniesz ( na papierze) więcej, jak nowe wydawnictwo jest mało znane, nie ma rozpoznawalnej marki, ani dobrego maretingu? IMO szybko doszedłbyś do wniosku, że lepiej było jednak poczekać trochę na tę forsę, a nie zrywać współpracę...
Tony pisze: W tym momencie autor nie jest zablokowany przez niemoc decyzyjną
Jaką niemoc? Już obiecujący debiutanci otrzymują propozycje od różnych wydawnictw, znam takie przypadki. I mogą sami zmienić wydawnictwo. Sęk w tym czy się to opłaca.
Tony pisze: Właśnie ostatnio Fabryka Słów wykorzystała zaufanie swoich autorów zwodząc ich, to modelowy przykład, że dobry agent miałby tu swoje miejsce.
Reszta fabrycznej ferajny jakoś nie ucieka z FS, więc może nie uogólniaj? :) A zapewniam Cię, że spora gromadka fabrycznych dostawała propozycje od innych wydawców.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

15
TadekM pisze:
90% tekstów można odsiać po przeczytaniu pierwszej strony lub dwóch, kolejne kilka % po przeczytaniu 10 stron. Pozostałe 2-3% można przeczytać do pięćdziesiątej lub setnej strony i do końca przeczytać 1%.
Argument niecelny. Dlaczego wiele dużych zachodnich agencji literackich wprowadziło opłaty za czytanie nadsyłanych tekstów?
Nie widzę sprzeczności. Będąc agentem z renomą w Polsce również można wprowadzić taki zwyczaj, szczególnie skoro zdarzają się ludzie, którzy wydają książki za własne pieniądze.
TadekM pisze:Pisze o tym R. Curtis w "How to be your own literary agent", gość z wieloletnim doświadczeniem jako agent literacki. Jeśli masz lepsze pojęcie o biznesie od niego, to przepraszam.
Jeśli chcesz, to odgrzebię listę dziesiątek nietrafionych projektu Apple, Microsoftu, Google z uzasadnieniami - nie znaczy to, że te firmy mają gorsze pojęcie o biznesie od kogoś, kto robi swoje i nie poniósł żadnej porażki. Wspomnianego przez Ciebie pana nie ma na polskim rynku wydawniczym, gdyż biznesmenem jest zapewne niezłym i ma takie podejście do bycia agentem w Polsce, jak Ty, czyli wchodzę z pieniędzmi i czekam na rezultaty i tu jak rozumiem się zgadzamy, ma to wszelkie podstawy do bycia interesem nietrafionym
TadekM pisze:I po trzech (czterech?) miesiącach od początku akcji, nie skończono czytać żadnego tekstu. Nie zrozum mnie źle, moim zdaniem ta akcja to wspaniała inicjatywa, ale - chcąc nie chcąc - obrazuje moją tezę. Jeśli to nie Twoja jedyna robota, to nie zajmiesz się nią właściwie.
Wrzuciłeś do jednego worka niekomercyjną społeczną inicjatywę z interesem, na którym można zarobić i w który wkłada się pieniądze i czas. Znam wiele osób, które zajmują się stale różnymi rzeczami. Mniejsza o to, rzeczywiście sprawa rozbija się o pieniądze i nasz niewielki rynek.

Widocznie jednak brali się za to nieodpowiedni ludzie, skoro:
Navajero pisze:znam paru pisarzy mających obecnie, bądź korzystających kiedyś z usług agentów. Osiągnięcia owych agentów były - co najwyżej mierne. Albo żadne.
Przyjmuję do wiadomości te fakty oraz Twoje ogólne stanowisko, natomiast chciałbym wierzyć, że nie jest tak, że "się nie da" w Polsce. Natomiast na większych (bardziej rozwiniętych) rynkach agenci są normą i pisarze mają powody, aby z ich usług korzystać.
Navajero pisze:Zobaczcie np. ilu polskich autorów jest drukowanych na Zachodzie czy w Rosji...
Chcesz przez to napisać, że jesteśmy w literaturze gorsi? Abstrahując od nobli, dlaczego jest tak, jak napisałeś?
TadekM pisze:Zresztą, dlaczego w wydawnictwach czeka się po 9-10 miesięcy? Muza odpowiedziała mi po 10 miechach, mimo że tekst im się spodobał. Mogli przecież odsiać te wszystkie kiepskie, nie?
Może mają problemy nawet z tym niewielkim procentem do przeczytania, może spodziewali się opóźnień u innych autorów i mieliby wtedy coś na zastępstwo. A może zwyczajnie nie są zawodową agencją i skupiają się na wydawaniu.
TadekM pisze:Ty operujesz argumentami z Hollywood. To o czym mówisz jest realne w przypadku piętnastu - dwudziestu pisarzy w tym kraju.
Myślami bliżej mi do polskich agentów muzycznych, aktorów a nawet celebrytów. Im agenci się przydają. Dwie różnice: takie osoby mają więcej papierkowej roboty (umowy o występy itp.) oraz chodzi o inne pieniądze. Natomiast są takimi samymi artystami jak pisarze. Pozostaje kwestia, czy na rynku jest tych pieniędzy tyle, aby wystarczyło dla agentów.
TadekM pisze:A reszta to podejmowanie decyzji za pisarzy, tylko tyle. To równie dobrze może robić żona, za darmo.
O ile żona jada kręci się w świecie wydawniczym, zna właścicieli i kilkoma telefonami jest w stanie załatwić pisarzowi innego wydawcę.
Navajero pisze:A wydawnictwo rzuca się jak jastrząb na autora któremu nie chciało się poczekać dwa tygodnie na forsę... To jest dopiero fantastyka.
Zmianę wydawnictwa radzi mi agent i za mnie to załatwia, równie dobrze może poradzić mi poczekanie na pieniądze. Ale on kieruje się czystym interesem, w odróżnieniu od autorów, którzy bywają sentymentalni.
Navajero pisze:A oferowane autorom warunki to dość szeroka strefa. Co z tego, że np. dostaniesz ( na papierze) więcej, jak nowe wydawnictwo jest mało znane, nie ma rozpoznawalnej marki, ani dobrego maretingu?
O wybór wydawnictwa dba agent, który jest na procencie od sprzedaży i robi we własnym interesie tak, aby sprzedaż była.
Navajero pisze:
Tony pisze: W tym momencie autor nie jest zablokowany przez niemoc decyzyjną
Jaką niemoc?
Miałem na myśli tę nieszczęsną Fabrykę z ich wodzeniem za nos niektórych wydających u nich autorów jeśli chodzi o płatności. Ale oczywiście masz rację, nie powinienem generalizować. Więc zakładając, że taka sytuacja jest wyjątkiem, to w tym wypadku agent nie jest potrzebny.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”