
STRACH NA WRÓBLE
Strach jest rzeczą ludzką. Czasami, w środku nocy, w dobrze znanym domu ogarnia nas irracjonalny niepokój. Wyobraźnia czerpie siłę z naszych lęków, urzeczywistniając najgorsze z nich. W zwyczajnej ciemności kryje się mrok, który przeraża najbardziej. W tych szczególnych momentach, gdy wszyscy śpią, spodziewamy się ujrzeć zarys postaci siedzącej w fotelu, rozjarzone ślepia spoglądające przez szparę w drzwiach, poczuć zimną i obślizgłą dłoń zaciskającą się dookoła kostki i usłyszeć mrożący krew w żyłach szept tuż przy uchu.
Choć w jasnym świetle dnia nie wierzymy w takie rzeczy, wówczas pewność siebie znika i do głosu dochodzą uczucia, a przecież trwożne serce zna swoją prawdę. Po tym, jak raz pozwolicie emocjom zawładnąć umysłem, nie uśniecie do rana. Zaczniecie wyobrażać sobie najgorsze rzeczy, jakie mogłyby się zdarzyć. To wasz największy błąd. Mroczna siła powoła do życia wszystko to, o czym pomyślicie, i naprawdę poczujecie czyjś oddech na policzku.
Przeżyłem wiele lat i widziałem niejedno. Ale zawsze zaczynało się tak samo: wśród nieprzeniknionej ciemności, tak gęstej, że nie sposób uchronić przed nią umysłu. Posłuchajcie historii chłopca, który tak jak i wy, obudził się pewnej nocy we własnym domu i poszedł skorzystać z toalety. Kiedy wracał, w jego sercu zagnieździł się ów niepokój. Być może znacie to uczucie. Spodziewajcie się najgorszego...
David mieszkał wraz z rodzicami w pięknym, nowym domu na przedmieściach Rockwood. Przeprowadzili się tu cztery lata temu, tuż po tym, jak jego budowa została ukończona. Nie był duży, ale na potrzeby Pettersonów nadawał się idealnie. Jasny, gustownie urządzony, nie posiadał tajemniczych zakamarków. Był wygodny i łatwy do utrzymania w czystości.
David miał już osiem lat i dawno przestał bać się ciemności, choć wciąż wierzył w Świętego Mikołaja. Nie chodził do szkoły, ponieważ były wakacje. W swoim pokoju miał mnóstwo książek, które z zapałem pochłaniał, nie tylko bajek dla dzieci. Rodzice nie nadążali z kupowaniem nowych.
Dave wyróżniał się wyjątkową inteligencją. Bez problemu mógłby pójść do wyższej klasy, jednak Monica nie chciała odbierać synowi dzieciństwa, obarczając obowiązkami nad wyrost, a Mike zgadzał się z żoną. Nie oznaczało to jednak braku nauki.
Kiedy był młodszy, często prosił rodziców o opowiadanie bajek, nie tylko przed zaśnięciem. Szybko stało się to dla nich uciążliwe, aż w końcu Mike postanowił nauczyć go czytać. Gdy tylko chłopiec posiadł tę umiejętność, nie robił nic innego. Rodzice musieli wyganiać go na podwórko, a i wtedy zabierał ze sobą książkę. Zamiast bawić się z innymi dziećmi, przebywał we własnym świecie.
- To przez to, że jest taki mądry. Zwykła zabawa już go nie interesuje, po prostu z niej wyrósł – mawiali jego rodzice.
Dave odznaczał się wyjątkową wyobraźnią. Nie była wybujała i nie przesłaniała mu rzeczywistości. Jej wielkość polegała na czymś zupełnie innym, ale o tym przekonacie się później.
Pamiętam jakby to było wczoraj, taki barwny obrazek. Boże Narodzenie 2001 roku. David miał wtedy niecałe cztery lata. Przestał już prosić o zostawianie zaświeconej lampki nocnej. Mike, zachęcony tym sukcesem, próbował mu wytłumaczyć, że nie istnieje ktoś taki jak Mikołaj, i że to bliscy kupują sobie prezenty. Malec nie chciał w to uwierzyć.
- Mikołaj istnieje! – płakał, aż w końcu ojciec dał za wygraną.
Wiem, bo spędziłem u nich Wigilię. Po tym, jak David poszedł spać, Monica wyjęła z szafy prezenty i ułożyła pod przystrojoną choinką. Ja również położyłem swoje upominki i udaliśmy się do łóżek.
Rankiem Dave pierwszy znalazł się na dole i rozpakowywał prezenty. Kiedy wszedłem do salonu, ogarnęło mnie zdziwienie. Wśród pakunków, które widziałem wczoraj, znajdowało się kilka dodatkowych. Czyżby Monica...?
Spojrzałem na dywan. Pozostały na nim ślady sadzy i popiołu, odciski butów prowadziły od kominka. Wtedy pomyślałem, że to cudowny pomysł utwierdzić w ten sposób chłopca w przekonaniu, że Mikołaj jednak istnieje.
Od rodziców dostał dziecięcy rowerek i nowe klocki, ja podarowałem mu radyjko z mikrofonem, na którym mógł nagrywać swoje własne programy. Reszta prezentów okazała się być kolorowymi książeczkami: o Króliku, o Królewnie Śnieżce oraz kilka innych. Monica, a jakże, wyraziła swoje zdziwienie, ale ja nie zwróciłem na to uwagi. Cieszyłem się razem z Davem, przecież wiedziałem, jak bardzo uwielbia bajki. Teraz wiem, że byłem na tyle głupi, żeby nie zauważyć pierwszych symptomów.
Potem było jeszcze gorzej. Ignorowałem znaki, błyszczące niczym tafla lustra w pełnym słońcu. Nie chciałem dopuścić do siebie tej możliwości, a jednak... Kiedy David nauczył się czytać, ograniczyłem się do poradzenia Monice, aby schowała wszystkie książki o nieodpowiedniej dla niego treści. Nic więcej.
Gdy sięgam pamięcią wstecz widzę, jak bardzo rodzice się o niego martwili. Dave nie miał żadnych przyjaciół, tylko te książki. Raz nawet zabrali go do lekarza. Nie mam pojęcia, o czym rozmawiał z chłopcem za zamkniętymi drzwiami, ale dokładnie wiem co powiedział Mike’owi i Monice.
- Wasz syn rozwija się jak najbardziej prawidłowo. Jest dojrzalszy niż jego rówieśnicy i zna o wiele więcej słów...
- To przez te książki – wtrąciła Monica.
Doktor skinął głową i mówił dalej:
- Nie widzę powodów do niepokoju. Kiedy pójdzie do szkoły na pewno znajdzie sobie kolegów, a tymczasem niech czyta. Książki rozwijają osobowość i pobudzają wyobraźnię.
Och! Gdyby wiedział, jak straszną ma rację...
Niedługo trwało, nim Dave znudził się bajkami dla dzieci i poprosił rodziców o coś prawdziwszego. Dla dużych chłopców, jak to określił.
- Czemu nie – stanąłem po jego stronie. – Jest już na tyle dojrzały...
Książek dla młodzieży jest wiele. Rodzice wybrali serię o młodym czarodzieju, Harrym Potterze, zapewne w nadziei, że David szybko się znudzi czytaniem. Tymczasem on w niecałe dwa tygodnie połknął dobrze ponad pięćset stron i wcale nie miał dosyć. Wkrótce prosił o więcej, i tak przeczytał 20 000 mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne, Opowieści z Narnii C. S. Lewisa, Anię z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery, Łowcę wilków Jamesa Olivera Curwooda; ciężko spamiętać wszystkie tytuły. W każdym razie większość lektur dla szkoły podstawowej.
Po około roku poprosił mamę o coś ambitniejszego. Trwały długie narady z Mikiem, z psychiatrą i własną matką, nim Monica wreszcie mu uległa. Siedmioletni David zaczytywał się w Szekspirze, Homerze, trylogii Tolkiena... Sięgnął nawet po Mistrza i Małgorzatę Bułhakowa, co z trudem zaakceptowała Monica.
To był kolejny znak, którego starałem się nie zauważyć. Chłopak zaczął kierować się ku fantastyce, rzeczom, które nie mają nic wspólnego z światem rzeczywistym. Tłumaczyłem sobie, że taki ma gust, że to nic wielkiego. Przeciwnie, uważałem te książki za warte przeczytania. Przecież to nic złego.
I tak nadeszły jego ósme urodziny. Nadal nie miał zbyt wielu kolegów, ale bliscy przestali się tym zamartwiać. Zaakceptowali jego indywidualizm i skłonność do bycia samotnikiem. Choć Dave był rozgarniętym dzieckiem, czytał wiele książek i dzięki nim poznawał nie tylko słowa ale i świat, wciąż był tylko dzieckiem. Pragnął wielu typowych dla dziesięciolatków spraw. Wkrótce miało się to zmienić, ale o tym, rzecz jasna, nikt nie wiedział.
W dzień jego urodzin Monica i Mike zabrali Davida do zoo. Spacerowali razem, szczęśliwi, podczas gdy chłopiec wybiegał do przodu i wydawał okrzyki zachwytu na widok groźnych dzikich zwierząt.
- Och, mamo, mamo zobacz! Patrz, jakie ten tygrys ma kły!
Było to całkiem miłe przedpołudnie. Wspólnie ustalili, że po obiedzie w restauracji (Zjedzmy w tej w łodzi podwodnej, tak jak kapitan Nemo!) pojadą do największej księgarni w mieście i David będzie mógł wybrać kilka książek.
Jak postanowili, tak też zrobili. Chłopiec stał przed kolejną półką zawaloną grubymi i cienkimi tomami, a krzywy grymas powiększał się na jego twarzy.
- Prawie wszystkie już czytałem.
Monica przebiegła wzrokiem po tytułach. Była roztargniona, ale doskonale rozumiała, co odczuwa jej syn. Kiedy była mała, miewała podobne problemy.
- Nie martw się, kochanie. Pojedziemy do innej księgarni. Jak byłam mała, czytałam serię książek o podróżach w kosmosie. Może będą to mieli, to ci kupimy, chcesz?
- Tak. Mogę się przejść między półkami? – wskazał w głąb sklepu.
Monica odparła, że może i powróciła do kartkowania książki kucharskiej, którą od dłuższego czasu trzymała w ręce. Dave chodził pomiędzy regałami, zatrzymując się to tu, to tam i oglądając okładki. Stanął przed ogromną półką, nad którą wisiała tabliczka z napisem HORRORY.
Nie czytał ani jednej książki z wystawionych w tym dziale. Z ekscytacją wodził palcami po grzbietach, wyciągając woluminy na chybił-trafił i zaglądając do środka. Szczególnie zainteresowała go jedna powieść. Na ciemnozielonym, prawie czarnym tle widniał kot. Lubił koty, choć tata nie chciał się zgodzić, żeby trzymać w domu jakieś zwierzątko.
- Stephen King – przeczytał. – Cmętarz Zwieżąt
Zastanawiał się właśnie, czy rodzice pozwoliliby mu to przeczytać, kiedy za jego plecami rozległ się czyjś głos i sprawił, że aż podskoczył.
- Co ty tu robisz? To nie jest dział odpowiedni dla dzieci. Zgubiłeś się?
Odwrócił się. Przed nim stała młoda ekspedientka, z włosami spiętymi w lśniący kok na karku i w spódnicy sięgającej kolan. Pokręcił przecząco głową i kobieta delikatnie, aczkolwiek stanowczo wyjęła mu książkę z rąk.
- Gdzie są twoi rodzice? – spytała, wciąż się uśmiechając.
David wskazał swoją mamę, stojącą zaledwie cztery rzędy dalej. Sprzedawczyni chwyciła go za rękę i poprowadziła w tamtym kierunku.
- Proszę pani? Dlaczego tytuł tamtej książki został wydrukowany z błędami?
- Znasz się na ortografii? – odparła z niekłamanym podziwem. – To są specjalne, zamierzone błędy.
- To tak można? – zdziwił się Dave.
- Oczywiście. Ale tylko w szczególnych przypadkach.
Oddała go pod opiekę matki i odeszła.
Tej nocy nie mógł zasnąć. Wciąż myślał o książce z kotem na okładce. Wiedział, że rodzice trzymali jakieś książki w piwnicy. Chowali je ze względu na niego, ponieważ uważali, że nie powinien ich czytać. Ale przed sprytnym dzieckiem rzadko da się coś ukryć.
Wiercił się z boku na bok, wpatrywał w okno, liczył do stu, a sen nadal nie przychodził. Kusiły go zamknięte w piwnicy skarby. Chciało mu się płakać, potem chciał krzyczeć i z niemocy wydrapywać sobie policzki. Nie zaśnie, dopóki ich nie zobaczy.
Wstał z łóżka i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Dom był cichy i spokojny. Zszedł schodami na parter i stanął przed drzwiami prowadzącymi do piwnicy. Przekręcił klucz i powoli je otworzył. Stanął na szczycie wąskich i stromych schodów i bez lęku spojrzał w dół, w czarną otchłań, z której unosił się zapach zalegającego kurzu i wilgoci. Wspiął się na palce i nacisnął przełącznik, naga żarówka zalała pomieszczenie nikłym światłem.
Na dole pełno było kartonowych pudeł, ustawionych bez ładu i składu. Pośród nich zobaczył swój pierwszy rowerek, stary sprzęt stereo ojca i kilka innych rupieci. Liczne pajęczyny spowijały wolne przestrzenie, rozciągały się w rogach i zwisały z sufitu. Wszedł pomiędzy to wszystko i rozpoczął poszukiwania. Nie zajęły mu dużo czasu.
Pudła były opisane, podszedł więc do tego z napisem KSIĄŻKI. Twarz zarumieniła mu się z emocji. Rozchylił skrzydła kartonu i jego oczom ukazał się najprawdziwszy skarb. Zaczął wyjmować grube tomiszcze jeden za drugim.
Nagle ze środka wyleciał cień i coś miękkiego musnęło mu policzek. Wzdrygnął się i spojrzał do góry. Wokół żarówki latała olbrzymia ćma. Z ulgą powrócił do przeglądania zawartości pudła.
Lecz atmosfera w piwnicy zmieniła się i David to odczuł. Wydawało mu się, że ktoś go obserwuje, rozejrzał się nawet dookoła, ale piwnica była pusta. Stracił ochotę na oglądanie reszty książek. Wyjął prawie połowę i zdumiał się, jaki zrobił bałagan. Nie wiedział dlaczego, ale zaczął się spieszyć. Powrzucał je byle jak na miejsce, oprócz jednej, którą kurczowo przycisnął do piersi.
Wrócę tu, kiedy nikogo nie będzie w domu – pomyślał.
Gęsia skórka okryła mu kark i ramiona. Pożałował, że piwnica jest tak słabo oświetlona, i że idąc do niej, nie włączał po drodze lamp. Zaczynał się bać, choć nie wiedział tego. Jakoś jednak musiał wrócić do łóżka, inaczej tata się wścieknie i będzie krzyczał. Ruszył zatem ku schodom, przyglądając się każdemu cieniowi.
Dotarł do drzwi i uchylił je, nasłuchując. Dobiegło go chrapanie ojca. Zgasił światło i wbiegł do kuchni, zamykając za sobą drzwi. Dopiero gdy kuchnię oświetliły wszystkie lampy, odważył się przekręcić klucz w zamku. Zdawało mu się, że szczęknął wyjątkowo głośno.
Na moment ogarnął go spokój, ale serce tłukło się boleśnie w piersi. Musiał jeszcze dotrzeć do swojego pokoju. Droga jest prosta, trzeba wyjść schodami (zaraz koło wejścia do kuchni) na piętro i przejść przez pierwsze drzwi po lewej stronie. Ale czy zdoła...?
Wychodząc, zatrzymał się, z książką w jednej ręce i drugą dłonią na przełączniku. Wreszcie wziął głęboki oddech. Zrobił to. Przez chwilę nic nie widział. Nie dość, że oczy musiały przywyknąć do ciemności, większość zasłaniały mu dorodne powidoki. Mimo wszystko, rozpoczął wędrówkę.
Nie będę biegł, wcale się nie boję, pójdę spokojnie, nie będę biegł jestem odważny nie nie będę biegł niebędębiegłniemogęproszę nie!
Porzucając swoje postanowienie w połowie schodów, tak szybko jak tylko potrafił, pobiegł do pokoju, gubiąc po drodze jednego pantofla. Nie bacząc na późną porę, cały roztrzęsiony, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko. Książkę wepchnął pod poduszkę i nakrył się kołdrą. Leżał nieruchomo, udając, że śpi.
Zdawało mu się, że ktoś chodzi przy jego łóżku. Odepchnął od siebie obraz zombie, wyciągającego po niego gnijącą rękę, jaki podsunęła mu wyobraźnia, i przytulił mocniej róg kołdry. Powoli serce się uspokoiło, David zaczął znów normalnie oddychać. Wystawił rozczochraną głowę spod kołdry. Ciemność wokół wyglądała normalnie, już się jej nie bał. Jednak nie śmiał wyjść na korytarz, tam czaił się mrok, czuł to. Dopiero po dłuższej chwili zdołał się odprężyć i zasnąć.
- Czemu jesteś taki blady? Źle spałeś? – spytała przy śniadaniu Monica i przyłożyła mu dłoń do czoła by sprawdzić, czy jest rozpalony.
- Nic mu nie będzie – Mike obrzucił go krótkim spojrzeniem. Śpieszył się do pracy. – Lecę już, pa.
Pocałował zatroskaną żonę w policzek i rozczochrał synowi włosy. Przez okno widzieli, jak wsiada do samochodu i odjeżdża.
- Mamusiu, będę mógł obejrzeć Gwiezdne Wojny?
- W porządku. Ale będziesz grzeczny? Muszę wyjść dzisiaj wcześniej, a pani Gaston przyjdzie dopiero za godzinę.
Uzyskawszy gorące zapewnienie, włączyła telewizor i wsunęła płytkę do odtwarzacza. David usiadł na kanapie i poczekał, aż matka odjedzie drugim samochodem. Nauczył się tego czytając, czytając i czytając. Nie wyłączając telewizora, pobiegł do siebie i wyjął pod poduszki zdobycz.
Pani Gaston, pulchna kobieta w sile wieku, zastała chłopca z książką i przy włączonym telewizorze.
- Znudził cię film? Co czytasz? – spytała, nie słuchając odpowiedzi. Zabrała się za przygotowanie posiłku, a Dave czytał dalej.
Luisa Gaston była przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy. Uważała, że to najlepszy przypadek, jaki się jej trafił w jej długiej karierze opiekunki. Dziecko samo się sobą zajmowało, a jej rola polegała na przypilnowaniu, żeby chłopczyk nie był głodny, zabraniu go na spacer i od czasu do czasu wyjaśnieniu jakiegoś trudnego słowa.
Trzy dni później Dave planował kolejną wycieczkę do piwnicy. Bez przeszkód dotarł na dół. Tak jak poprzednim razem, pod sufitem rozbłysła żarówka i umożliwiła mu grzebanie wśród pudeł. Zbliżył się do tego, które najbardziej go interesowało i ze zdumieniem odkrył, że stoi otwarte, a książki leżą w nieładzie.
Musiałem je tak zostawić – przemknęło mu przez myśl.
Napomniał się w duchu, by nie zostawić takiego bałaganu, bo co by się stało, gdyby rodzice zeszli do piwnicy i to zauważyli? W oko wpadła mu cienka broszurka, zaledwie sto stron, kiedy cały zesztywniał. Upuścił ją bezwiednie z powrotem do kartonu popychany wewnętrznym przymusem wspiął się na schody.
Wbiegł do kuchni, nie zwracając uwagi na to, że zostawił włączone światło. O jego kostki otarł się kot. Rozpoznał go, był taki sam, jak ten na okładce, którą widział w księgarni. Przemknął przez szparę w drzwiach i zniknął wraz z puszystym ogonem.
Dave czuł, że tym razem to coś nie da się nabrać i udawanie snu nic nie pomoże. Z krzykiem pobiegł na górę, do sypialni rodziców.
- Mamo! Mamo! Tatooo!
Po drodze potknął się i upadł. Wydawało mu się, że coś chwyciło go za nogę. Wierzgnął obiema kończynami i zerwał się z podłogi. Nie obejrzał się za siebie, za bardzo się bał. Po policzkach płynęły mu strumienie łez.
Monica, zaspana, stanęła w korytarzu. David przylgnął do niej i, wstrząsany dreszczami, bełkotał coś niewyraźnie. W jej objęciach poczuł się bezpieczny. Z kojącym „Ciii...” na ustach, Monica zabrała syna do łóżka. Resztę nocy spędził śpiąc między rodzicami, a niewidzialna bariera trzymała wszystkie strachy z daleka.
Za to rano rozpętało się prawdziwe piekło. Mike zszedł na dół i odkrył, że drzwi do piwnicy są otwarte, a światło nie zgaszone. Urządził chłopakowi awanturę.
- Co ty sobie myślałeś! Przecież wiesz, że nie wolno ci samemu wchodzić do piwnicy! – pieklił się ojciec. – Mogłeś spaść ze schodów i zrobić sobie krzywdę! Co ci strzeliło do głowy, żeby zakradać się tam w środku nocy...!
Dave, wcale nie zaskoczony takim obrotem sprawy, rozpłakał się i przyznał do koszmarów nocnych, opowiedział nawet o kocie. Mike rozzłościł się jeszcze bardziej, wcale mu nie wierząc, a Monica nie wzięła syna w obronę, jak to zwykle czyniła. Davidowi zakazano oglądać telewizję. Przed wyjściem do pracy ojciec zamknął piwnicę na klucz i zabrał go ze sobą.
Przez cały dzień towarzyszył Davidowi ponury nastrój. Wieczorem tylko Monica odprowadziła go do łóżka, a po sposobie, w jaki powiedziała mu dobranoc poznał, że chłód w jej sercu wcale się nie zmniejszył. Zawiódł ją i było mu z tego powodu bardzo przykro.
- Zostawisz włączoną lampkę?
Matka nie mogła oprzeć się spojrzeniu chłopca. Widziała w nim szczerość i strach. Przypuszczała, że naoglądał się czegoś w telewizji i teraz się boi.
- Zostawię.
Przytuliła go i wyszła. Ojciec nie pojawił się, choć Dave czekał przez jakiś czas.
W nocy obudziły Davida hałasy w całym domu. Było późno, wykluczył więc rodziców. Monica zajrzała do niego przed snem i zgasiła światło, za co był jej teraz wdzięczny. Dave bowiem pojął, że drzwi nie są dla potworów żadną przeszkodą, a gdyby jasność przesączała się przez szparę pod drzwiami, z pewnością zjawiłoby się niejedno okropieństwo. Ale nic po niego nie przyszło i z pierwszymi promieniami słońca obce odgłosy ustały.
Dave przeżył niezwykle ciężki tydzień. Choć rodzice przestali się na niego złościć, każdej nocy słyszał stukoty i głosy. Leżał w łóżku z szeroko otwartymi oczami i starał się ignorować szurania, mlaskania, skrzypienia.
Do tej pory cieszył się, że nie musiał opuszczać łóżka, które utożsamiał ze schronieniem. Do czasu. Szóstego wieczoru zachciało mu się sikać. Coś bliżej nieokreślonego, niewątpliwie z ogromnymi pazurami, drapało tapetę w głębi korytarza na piętrze.
Dave czuł silne parcie na pęcherz. Myślał gorączkowo, zmagając się z samym sobą. Chciał załatwić sprawę przez okno, ale jak na złość był zbyt mały, by poradzić sobie z wyjęciem z jego ramy moskitiery. Została zamontowana na stałe i nawet ojciec ledwo dawał sobie radę.
Co zatem mu pozostaje? Przecież nie nasika do wazonu ani żadnej zabawki, gdyby mama się dowiedziała...
Kiedy sprawa wyglądała już bardzo poważnie, skrzypnęły drzwi szafy i uchyliły się na kilka centymetrów. David podskoczył, serce biło mu tak szybko i głośno, że na pewno słyszały to potwory na korytarzu, a żołądek podszedł mu do gardła, nie pozwalając wydobyć z siebie głosu. Podciągnął kołdrę pod brodę i z przerażeniem wymalowanym na twarzy obserwował, jak w szparze pojawiają się krótkie gałązki, jakby palce, zaciskają na skrzydle drzwi i otwierają je szerzej.
Jego oczom ukazał się... strach na wróble. Wysoki niemal jak szafa, górował nad Davidem. Ręce i nogi miał z patyków, palce były cieńkimi i długimi gałązkami. Stopy stanowiły stare chodaki, z których wystawała słoma. Tułów, który tworzyły kraciasta, kowbojska koszula i krótkie dżinsowe spodnie, również były nią wypchane. Na cienkiej szyi z patyka osadzona była okrągła dynia, w której ktoś wyciął otwory na oczy i szeroki, szczerbaty uśmiech. Na głowie tkwił wysoki kapelusz, przypominający tiarę czarownicy. Oczy płonęły mu nikłym, złotym blaskiem.
Za strachem na wróble przecisnął się pluszowy królik. Miał niebieskoszare, krótkie futerko i długie uszy. David dostrzegł w kilku miejscach naszyte łaty. Jednak jego oczy nie były czarnymi guziczkami. Miał duże, ładne oczy, z jasnozieloną tęczówką okalającą czarną źrenicę. Także on miał w oczach złoty błysk, dodający magii tym dwóm postaciom.
Dave skulił się ze strachu, lecz nie zdołał się zmusić do zamknięcia oczu. Obserwował, jak strach na wróble przeciąga się i mówi coś do królika. Nie dosłyszał, co to było, ale królik przytaknął, i obydwoje zbliżyli się do jego łóżka. Wreszcie David zamknął oczy i starał się wyglądać jak śpiąca osoba. Serce wywijało mu salta, chciało wyrwać się z piersi i uciec. Wstrzymał oddech, czuł, że się zbliżają i...
- Davee, przestań udawać, że śpisz.
Głos nie był wcale skrzekliwy, wręcz przeciwnie, przypominał głos bliskiej osoby. Nie zareagował, przyszło mu bowiem do głowy, że to podstęp. Poczuł szturchnięcie twardym palcem, a potem na łóżko coś wskoczyło i miękką łapką z pluszu zaczęło ściągać z niego kołdrę. Tym wreszcie zmusiło chłopca do otwarcia oczu.
- Noo – ucieszył się strach.
Królik również się uśmiechnął i pomachał zszytą grubym szwem łapką. David przenosił spojrzenie z jednego przybysza na drugiego, nie wiedząc, co robić. Bardzo chciało mu się sikać, ledwo wytrzymywał.
- Ach tak, kolego, musimy odwiedzić łazienkę! – zarządził wesoło strach. – Ale najpierw, pozwól, że się przedstawię. Strach na Wróble – skłonił się wytwornie, ściągając z dyniowej głowy kapelusz. – A to mój przyjaciel, Lik, pluszowy króliczek.
Lik podskoczył w miejscu, długie uszy opadły mu na oczy, ale wydobył z siebie krótkie „Cześć”.
- K-kim jesteś... jesteście?
David nie przestał podejrzewać podstępu. Może potwory chcą go wywabić z pokoju, żeby mogły się na niego rzucić? Strach, jakby czytając w jego myślach, zacmokał.
- A wyglądamy na wrogów? Przyszliśmy ci pomóc, stary.
Strach chwycił Davida i zarzucił go sobie na plecy, ale tak, żeby chłopiec mógł widzieć, co się dzieje. Ostrożnie, żeby nie pobudzić jego pęcherza, podszedł do drzwi i je otworzył. Lik wytknął głowę, a potem całe ciało, i Strach podążył za nim. Straszności odeszły, by hałasować w innej części domu i spokojnie dotarli do łazienki.
Tam Dave wysikał się i spuścił wodę. Odczuł niezmierną ulgę, uspokoił się też trochę i przyjrzał swoim towarzyszom. Stali przy drzwiach, ale nie zagradzali mu drogi. Choć trochę przerażający, zdawali się być w porządku. Też go obserwowali. Strach, bardzo wysoki, ukląkł na jedno kolano.
- Słuchaj, Davee. Zdaje się, że w twoim domu szaleją jakieś wróble, co?
David pokiwał głową. Przeczytał wiele książek i właśnie poczuł się jak bohater jednej z nich. Oczywiście rozumiał, co Strach ma na myśli, i pomyślał, że jego imię nie może być zbiegiem okoliczności.
- Rozpanoszyły się, przeklęte szkodniki – mówił dalej Strach. – Boisz się ich, co?
- Tak – odparł Dave.
Lik wskoczył mu na kolana i przytulił się do niego. David nie wiedział, co się dzieje, zorientował się tylko, że bardzo lubi Stracha i Lika, i że ma wrażenie, iż dobrze ich zna. Niby skąd miał ich znać? Widział ich pierwszy raz w życiu, rodzice na pewno mu nie uwierzą... Powiedzą, że wszystko... O nie! Wymyślił sobie przyjaciół!
- Nie jesteśmy zmyśleni, ale jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz, czemu przyszliśmy?
- Żeby... mi p-pomóc – wyjąkał ośmioletni Dave.
Strach skinął głową.
- Ale nie tylko dlatego. Świat i rzeczy, które widzisz, istnieją. Nie są zmyślone. A wiesz, dlaczego tylko nieliczni go widzą?
Dave pokręcił głową. Już przestał się bać, odgłosy w głębi domu jakby przycichły, a on był ciekawy i z chęcią słuchał tych istot.
- Trzeba mieć dryg, żeby zajrzeć do nas. Nie każdy go ma. Ty masz, i to wielki. I sprowadziłeś nim sobie na głowę tamtych koleżków.
- Wróble?
- Zgadza się, wróble.
David znowu się zasępił, w małym ciałku krew zaczęła szybciej krążyć.
- I co teraz zrobimy? – zapytał płaczliwie.
- My nic. Ty musisz zejść do piwnicy i zmierzyć się ze swoim strachem. Musisz zamknąć karton z książkami, stary. My będziemy ci towarzyszyć.
- Odgonicie wróble?
- Nie. Sam to zrobisz. Jeśli przestaniesz się ich bać, nic ci nie zrobią.
- Chodźmy! Chodźmy! – zawołał Lik.
Strach obrzucił Davida surowym spojrzeniem i chłopiec poczuł, że nie ma wyboru. Choć z drugiej strony, mógł spędzić w łazience resztę nocy, ale nie wiedział, czy jest tu bezpiecznie. Trochę pocieszony ich obecnością, podkradł się do drzwi.
Tuż za nimi rozległo się potężne ryknięcie. Chłopiec, wystraszony, byłby nie utrzymał moczu, gdyby wcześniej nie skorzystał z toalety. Cały drżał, przeraźliwie blady, odwrócił się do Stracha.
- Boję się.
Poczuł drewnianą dłoń na swoim ramieniu. Oczy Stracha rozbłysły złotem i do serduszka Daviego wlała się odrobina ciepła.
- Dasz radę. Pamiętaj, jesteśmy tuż za tobą.
David kiwnął głową. Twarz miał nadal bladą, ale minę zaciętą. W przypływie odwagi nacisnął klamkę i szeroko otworzył drzwi. Korytarz był pusty, nic się w nim nie poruszało. Lik przesunął się obok niego i pierwszy pokicał w ciemność. Strach delikatnie pchnął go w plecy, i David ruszył przed siebie.
Szedł ostrożnie, starając się nie rozglądać na boki i nie dopuścić do głosu strachu. Kiedy schodził po schodach stopa zahaczyła o tralkę i musiał chwycić się poręczy, żeby nie upaść. Przez moment myślał, że to jakiś wróbel podkradł się do niego niezauważony i chwycił jego nogę, ale potem obejrzał się na Stracha i zrozumiał, co zaszło. Kontynuował wędrówkę.
Na dole było gorzej, ponieważ nie opanował się i spojrzał do salonu. W fotelu ojca ktoś siedział. Ktoś w kapeluszu i w długim płaszczu. Wstał na jego widok i pokiwał palcem. David z najwyższym przerażeniem dostrzegł ostre zęby i złośliwe, małe oczka. Stwór zaczął się zbliżać, sunął po podłodze, jakby nie poruszał nogami.
Davida sparaliżowało. Nie był w stanie się poruszyć, z głowy uciekły mu wszystkie myśli, i gdyby nie Strach, który wychylił się zza jego pleców i głośno krzyknął „Buu!”, źle by się to skończyło. Postać cofnęła się, zaskoczona, potknęła o próg i runęła do tyłu. Peleryna podniosła się, ukazując obrzydliwą powierzchowność, na szczęście jednak Lik podskoczył i zasłonił ją Daviemu, a on zdołał odzyskać władzę nad ciałem.
Wcale nie było mu łatwo iść dalej. Przemógł się i stanął przed wejściem do piwnicy. Przypomniał sobie, że nie ma klucza, bo zabrał go Mike.
- Nie będzie ci potrzebny, stary.
David nacisnął klamkę i rzeczywiście, drzwi były otwarte. Przekroczył próg. Kot, ten sam co za pierwszym razem, zaczął się do niego łasić.
- Psiiik! – syknął.
Kot czmychnął i Dave poczuł się odrobinę lepiej. Zrozumiał już, o co w tym wszystkim chodzi. Wszedł do środka i stanął na najwyższym schodzie.
Wtedy drzwi się zamknęły i ogarnęła go ciemność. Spanikował, szukał po omacku przełącznika, ale nie znalazł. Coś musnęło jego ramię, odwrócił się, potem usłyszał coś z drugiej strony i znowu się okręcił. Nic nie widział, czuł tylko, że coś stoi tuż obok. Cofnął się o krok, stracił równowagę i spadł na sam dół, tłukąc się boleśnie i nabijając wiele siniaków.
W pudle, obok którego wylądował, coś wyraźnie zaszeleściło. Zerwał się na równe nogi i odsunął, uderzając plecami o drugie. Szelesty nie ustawały i po chwili usłyszał też ciche przekleństwa. Wydało mu się, że to coś mija go i idzie dalej, nie zwracając na niego uwagi. Sekundę później rozbłysła żarówka pod sufitem, przyprawiając Daviego o palpitacje. W tej samej chwili coś miękkiego wskoczyło mu w ramiona.
Ulga, jaką poczuł, gdy zobaczył, że trzyma Lika, a światło włączył Strach, była tak ogromna, że prawie osunął się na podłogę.
- Piekielne wróble, zamknąć tak drzwi przed nosem! Musieliśmy się z Likiem wygrzebać z pudła, chyba nas słyszałeś, bardzo cię nie wystraszyliśmy, co?
- Trochę – powiedział Dave i spróbował się uśmiechnąć.
- No, to teraz do roboty, zanim wróble wedrą się tutaj.
Chłopiec dopadł kartonu i zaczął starannie układać książki. Słyszał stukania na górze, klamka wściekle poruszała się w górę i w dół, ktoś próbował wyważyć drzwi.
- Davee! – krzyknął Strach.
David starał się, jak mógł. Zamknął pudło i z rozpaczą rozejrzał się dookoła. Całe szczęście, że był tu Lik. Podał mu taśmę klejącą, którą zakleił skrzydła, i nożyczki.
- Zrobione! – zawołał.
Zanim głos Davida przebrzmiał, w piwnicy zrobiło się jaśniej, hałasy i skrobania ustały, a lęk zniknął bez śladu. Pozostała pustka, którą wypełniła ulga i radość. Strach podbiegł do chłopca i wziął go na ręce, posadził sobie na ramieniu, i wśród wesołych okrzyków wracali na górę.
Wszystkie miejsca, które mijali, wyglądały tak jak zawsze, nie wydawały się wcale przerażające, co najwyżej można się było potknąć o meble. Strach na Wróble i Lik odprowadzili Daviego do łóżka. Tam pożegnali się i otworzyli sobie drzwi szafy.
- Będziecie mnie odwiedzać? – spytał z nadzieją Dave.
Strach obejrzał się na niego, przekręcając głowę o sto osiemdziesiąt stopni, i bez uśmiechu powiedział:
- Tylko jeśli będziesz nas potrzebował.
Wkroczył do szafy i zniknął wraz z Likiem.